WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

czwartek, 26 marca 2015

Shalimar - przedpremierowo

Więc, proszę Państwa, stała się rzecz przedziwna.
W nocy, koło czwartej nad ranem, obudziłam się głodna tak, że burczenie w moim brzuchu przebiło głośnością chrapanie Wojtka. To nie było dziwne - dziwne, że przy okazji kursu do lodówki, po serek ze szczypiorkiem, zorientowałam się, że mam po prostu niebywale... dobry humor!
Bez żadnego absolutnie powodu.
Wspaniałe samopoczucie aż mnie rozsadzało - i przy wstaniu było tak samo.

Siadłam, albo raczej stanęłam do roboty, nie wiedząc, co dalej - poza jedną istotną sprawą. Obraz należy... zasłonić. Dodać coś na pierwszym planie, bo działanie oczu było zbyt intensywne.
Przemknęlo mi przez myśl, żeby wziąć wielką szmatę, zamalować Shalimara, przykryć materiałem i odtańczyć na nim trepaka - ale (dzięki Bogu!) nie znalazłam wystarczająco dużej płachty.

Dlatego pracowicie zaczęłam tworzyć ażur, o, taki :




 (powyżej w sztucznym świetle).

Niestety, musiałam wyjść na spotkanie, przerwać pracę - tymczasem na talerzyku, służącym mi za paletę, została bryła z farby, której więcej nie miałam, przypominająca żywo (z kształtu) kupę Pepy.

Następna dziwna sprawa - po powrocie farba na spodeczku nie wyschła - nawet teraz nie do końca - tak więc cały dzień, z doskoku, budowałam misterną konstrukcję.

I teraz kwef zniknął, ku mojej wielkiej radości, i tylko jedno oko nie jest zasłonięte - ni to strukturą komórkową, spod której przeświecają złote błyski, ni to koronką.
Jest dobrze, choć nie ukrywam, dziwnie..
Jutro PREMIERA! A niech tam.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz