WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą perfumy kolekcja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą perfumy kolekcja. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 czerwca 2013

Moje Perfumy

Może zacznę od krótkiego wstępu - od małego byłam przyzwyczajona do jednego zapachu, którego używała moja Babcia, Mama - i te właśnie perfumy dostałam jako pierwsze od Taty.
Soir de Paris Bourjois.
Charakterystyczny flakonik z kobaltowego szkła i zapach - dość ciężki, kwiatowy, retro, pobrzmiewały w nim fiołki, wydawał mi się wcieleniem szyku, takim naszym rodzinnym klejnotem.



Potem były różne fascynacje zapachami typu Vanilla Fields Coty, Wild Musk, pamiętam też przedziwne gęste wonie, z których korzystałam jako młodziutka dziewczyna - używałam ich, póki trwał związek z tym, kto mi je dał - a potem przechodziłam do następnego. Jednak sentyment pozostawał.

Pierwsze perfumy, które sama sobie wybrałam, nazywały się Popy Moreni i były najbardziej skoncentrowanym ulepem, jakiego znam.



Kiedy poznałam Wojtka, pomyślałam sobie, że chyba powinnam mieć WRESZCIE signature scent - i oczywiście przyszło mi do głowy Soir de Paris.
Wpisałam nazwę w Googla i wyskoczyła recenzja...Dzikiej Truskawy z Forum Perfumowego na Wizażu.
Dowiedziałam się, że zapach został zreformułowany i w niczym nie przypomina dawnego SdP....

Ha! Trzeba więc było szukać dalej - i w taki sposób zaczęłam jednocześnie intensywnie interesować się perfumami i przyjęłam nick "justynaneyman" (nawiasem mówiąc, ludzie z forum namówili mnie do pisania blogu i są najliczniejszą klientelą).

Zapachy, które wydały mi się najbardziej godne uwagi, to tzw. babcine, retro, które Wojtek nazywa "dryndusami". Wyrażenie to weszło na stałe do słownika perfumoholików.

Wyjaśniam - dryndus jest zapachem, w którym można wyczuć następujące elementy (nie zawsze wszystkie występujące) : zasikana brama, źle wyprana ścierka, kadzidełka, stara pielucha, zepsuta marynata z bambusa, majciochy.
Większość perfum vintage mój mąż określa mianem dryndusa.

Wreszcie doszło do tego, że nie tolerował żadnych moich woni.
Zaczęłam skłaniać się ku innemu typowi, ale zostawiłam sobie te najdroższe mojemu sercu.


Przyznaję - Aromatics Elixir Clinique jest STRASZNY. Raz nawet, kiedy użyłam go na spacerze z psami, przejeżdżający koło mnie rowerzysta zachwiał się i mało nie wpadł na drzewo.
Ale jednoczesnie to jeden z najbardziej "moich" zapachów - kocham go.

Poza sentymentem do dzieciństwa i młodości, od zawsze silne było we mnie dążenie do odnalezienia woni znanych z ASP - terpentyna, farba drukarska, kalafonia, kwasy do wytrawiania blach na grafice warsztatowej, farby, kredki, żywice...
Lubiłam też zapachy industrialne, metaliczne, benzynę itp.

W mainstreamie raczej się tego nie znajdzie (bywają wyjątki potwierdzające regułę) - i tu zaczęła się moja przygoda z niszą - perfumową.

Po wielu testach, dręczeniu obsługi częstą obecnością (i gadulstwem, co tu kryć), znalazłam swoich faworytów.
Właśnie te perfumy - niemal manifest artystyczny - noszę najchętniej.



Od lewej - Garage i Tar (Smoła) CdG - nie do końca oddają nazwę, bliżej im do skóry, lepiku, ale i tak przepadam za nimi - nie są już produkowane.



CdG 2 to zapach z pozoru sympatyczny, otulający - tymczasem czasem ujawnia swoje metalowe serce, potrafi mnie wykończyć - kiedy indziej znowu nic mi bardziej nie pasuje, niż on.



Odeur 53 i Klej CdG to moje filary kolekcjonerskie. Chyba w nich czuję się najbardziej "artystycznie" - oba pozornie zwyczajne, kwiatowe, ale pokrętne - świdrująco - chemiczno - przestrzenne, niebywałe.



Z kolei moje oudowe Montale - Dark i Black Musk, które fascynowały mnie lizolowym aromacikiem oudu, już mnie nie biorą - szczególnie, że Wojtek nazywa je "spaleniuchami" i "wyziewami", a to dyskomfort.



Scent Costume National - piękny, nostalgiczny, mglisty, zawsze przypomina mi jesienne wakacje.



Za to Oud Immortelle Byredo jest zatrutą cytrynową landrynką o przenikliwym zapachu, jednocześnie wesołym dzięki co prawda pozornej słodyczy, ale zawsze.



Craft Andrei Maack jest jak lodowaty dotyk metalu, na mrozie, na dodatek w wiejącym wietrze - niezwykle sugestywny. Przeszywający. Wspaniały. Wybitna kreacja.



No i wreszcie Harissa z Krakowa - ekscentryczka z pomidorem i czerwoną papryką w składzie.
Optymistyczna, szorstko - cierpka, z kroplą słodyczy.



Ktoś mógłby zapytać, dlaczego teraz piszę o swoim zbiorze? Otóż ma to związek z wrześniową wystawą, więcej jutro, kiedy zamieszczę reportaż o tym gdzie, na jaki temat i dlaczego tak, a nie inaczej.
Planuję wydarzenie ciekawe dla wszystkich zmysłów - ale więcej teraz nic nie powiem...