WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

sobota, 28 lutego 2015

Opium - kontynuacja

Powiem Wam, że nie jest dobrze.
Ze mną.
Dziś, jak mówi W., zdarzył mi się "kompromis" - spotkałam znajomą, a nie mogłam dopowiedzieć zdań do końca, traciłam wątek. Bardzo deprymujące uczucie. Zamiast właściwych słów używałam podobnie brzmiących, ale o zupełnie różnym znaczeniu. Co chwila się "zawieszałam" i czułam się po prostu bezradna... znajoma nie dała po sobie poznać, że coś zauważyła. Dzięki Bogu za osoby dobrze wychowane.
Na szczęście pisze mi się normalnie - kwestia tempa.
(mam podejrzenie, że do psychicznej zapaści przyczynił się Jimmy Choo Exotic, którym zlałam się obficie w ramach zresetowania)

Wcześniej wreszcie namalowałam rękę - dłoń.


Tutaj oświetlenie sztuczne, z lampą z góry - ale ogólnie rzecz biorąc, tak ma być - na dole wszystko zatonie w cieniu. Teraz zagwozdka - jakich środków użyć?
Namalować "miękkie przejście" - czy raczej kłęby? A może smużki (dymu)?

W ostatniej chwili trzasnęłam fotę o zmierzchu - 


O takim obrazie marzę.
Och, jak marzę!
Jutro - wszystko jutro, za dnia.

Teraz, jeśli nie zmyję z siebie Jimmiego, to nie ręczę za siebie!

piątek, 27 lutego 2015

Aż tu nagle - Black CdG

Proszę Państwa.
Opium chowam na jaśniejszą pogodę - zaś w te przejściowe, nieprzyjazne dni, póki jeszcze są, popracuję nad czymś zupełnie, ale to zupełnie innym.
Tak.
Powstaje pierwszy obraz abstrakcyjny - bez muchy, karalucha, oczu itp.
Niestety, techniki własnej zdradzić nie mogę, ale pokażę dziś 3 fragmenty




Mam przeczucie, że dzieje się coś ważnego - innego, nowego.
Aż nie chcę tego spłoszyć (biorę też pod uwagę, że mi minie).

Nawet za wiele o tym pisać nie chcę - w każdym razie mam nadzieję pojutrze pokazać nowego Blacka, a jeśli nadal ta "świeżynka" będzie mnie kręcić, to powstanie na wystawę Czarny Tryptyk.

Niech się uleży, niech trochę odpocznę (od czerni)

Biorąc pod uwagę, że moje wpisy zrobiły się nieciekawe - idę na spacer z Pepą, może mi co wesołego przyjdzie do głowy...?
(przerwa)
Wróciłam.
Przypominało mi się coś - dziś byłam z Gustawem na testach w perfumerii. Dałam Mu na blotterku jeden zapach - dość dla mnie zdumiewający i niczego mi nie przypominający, choć dziwnie znajomy.
Gucio zmarszczył brwi "To pachnie jak śmierdzący bąk po buraczkach". Trafił w sedno.

czwartek, 26 lutego 2015

Takie ot

Proszę Państwa, po pierwsze, to ze smutkiem zauważyłam coraz mniejszą ilość komentarzy na blogu.
Może jesteście trochę znużeni monotematycznością, ale pomyślcie sobie wtedy, że ja MUSZĘ wciąż znajdować pokłady sił, bo do Barcelony coraz bliżej, i choć, ogólnie rzecz biorąc, nie odczuwam bezpośrednio zmęczenia, to jednak fizycznie ono daje się czasem we znaki.
Wyobraźcie sobie, że mówię np. monolog - jak w One Man Show, tylko zamiast sceny jest... lustro weneckie. Opowiadam swoje - i zapada cisza (to taka aluzja do wpisów w Brulionie).
Owszem, ja wiem, że ktoś jest po drugiej stronie, niewidzialny, ale o ile byłoby ciekawiej i lżej, co tu dużo mówić, gdyby  publiczność żywo reagowała.

Cholernie się staram - mam zapisany calu harmonogram, listę duftartów do zrealizowania, rozplanowaną na tygodnie, włącznie z tym, co ma być na obrazie i jaką ma mieć kolorystykę.

Co do Opium - znowu kicha. Co bedę pisać - dłoń rzekomo dobrego rozmiaru okazała się za duża i dziś znowu szkicowałam mniejszą - ale większą, niż pierwsza. Tak więc mam 3 swoje dłonie, wycięte z tektury, które oparte o sztalugi wyglądają... makabrycznie - jak odcięte.

Ja w pracowni działam samotnie - a obok, w tzw. "dużym" pokoju - sielanka



Wojtek mówi do Pepy "ślicznotko".

Gucio zaś - jak Pepa - zawsze (prawie) w dobrym humorze. Żartowaliśmy dziś - zapytałam Go, czy ma poczucie humoru.
"Oczywiście"
"A znasz jakiś kawał?"
"Kawał? (tu zaczął się śmiać) - czyli żart? Znam... na przykład... Słoń sika na jelenia!"
"Eeee, słaby, a jeszcze jakiś?"
"Wiem! Słoń puszcza bąka na jelenia!"
Już Go więcej nie męczyłam, zresztą nie bardzo się dało, bo bez przerwy chichotał.

Więc - jutro pokażę COŚ opiumowego.
I pamiętajcie o lustrze weneckim.

środa, 25 lutego 2015

Dzień Dziecka czyli Jestem Sobie Mały Miś


(muzyka!)

Na początku zachęcam Państwa do odwiedzania mojej strony http://neyman.pl/ - jeśli jakiś obraz się Wam spodoba, niewykluczone, że zgodzę się (czasem bardzo chętnie) namalować podobny. Tak się stało w przypadku mojej wielokrotnej Zleceniodawczyni. Upodobała sobie Oczy zza Wazonu, na prezent dla córki - i oto jest


To był jeden z moich pierwszych obrazów po bardzo długiej przerwie (praca w agencjach reklamowych) i z wielką przyjemnością odnajdywałam tamte uczucia, kiedy na nowo odkrywałam prawdziwie twórczą pracę.

Sympatyczny misiopies za bukietem kwiatów (goździków?)



Farby akrylowe potraktowałam trochę jak suche pastele, bawiąc się "przejściami" z jednej barwy w drugą.


Odbicie wazonu stanowi ozdobę obrazu (zresztą cały jest ozdobny)


No i wreszcie czas na :


Podobnym manewrem posłużyłam się, tworząc Pieska Jesiennego i Konika. Teraz z napięciem czekam na potwierdzenie, czy obraz nienaruszony dotarł do Edytki.

A propos Konika - patrzcie, jak pięknie wygląda oprawiony


Co do dzisiejszego Dnia Dziecka - zrealizowany w dwustu procentach. Poleciałam na dwa seanse, w dwóch kinach. Ponieważ nie ma, jak wieczór w domu, pierwszy film zaczynał się o 11stej. W opisie thriller "przewrotny". Jestem podejrzliwa w stosunku do takiego określenia. Użyłam, jak pies w studni (swego czasu) na horrorze "Dom w głębi lasu" - okazał się pastiszem komediowym. Tak bardzo chciałam się bać! Jednak w najstraszliwszych momentach groteska łamała konwencję, a ja ze swoją gotowością do strachu zostawałam wystawiona do wiatru.

Tym razem "thriller przewrotny" (The Loft), jak przeczuwałam, narażał mnie na wzmożoną pracę intelektualną. Co prawda dość dawno nauczyłam się nie przejmować, jeśli nie nadążam za akcją (no cóż, jeśli jakiś kadr czy cena sugestywnie działa nastrojem - odpływam). Jednak tym razem (chyba) wszystko zrozumiałam. Szkoda tylko, że w zamyśle magnetyczna sex bomba została obsadzona przez nieciekawą aktorkę (mój mąż o takich typach mówi "wieprzowa").

Za to drugi "Anioł Śmierci" - horror - pasował trochę do filmów w stylu Poirota, co mi bardzo odpowiada. Zaś kupione w bufecie musujące żelki - niebiesko - różowe buteleczki dodały atrakcyjności pobytowi w prawie pustej sali (szczególnie na horrorach to bardzo pomaga - szeleszcząca i chrupiąca hołota, trzymająca nogi na oparciach uniemożliwia zatopienie się w filmie). Nawet parę razy zamarłam, a serce podskoczyło mi do gardła (żelki nie).

Gdzieś z tyłu głowy wciąż rozmyślałam o Opium.
Najlepsze, że po powrocie do moich mężczyzn, bez najmniejszego kłopotu naszkicowałam dużo większą dłoń - tym samym "czystość" i minimalizm pomysłu na obraz zostały zachowane.

Dobrze jest - tyle powiem.

wtorek, 24 lutego 2015

Opium - droga przez mękę (twórczą)

O Opium i moim jego odbiorze napiszę potem - ale zapach jest wielki, niezwykły i bardzo, bardzo chciałam namalować do niego obraz, który by mu sprostał. Czyli ogromne oczekiwania.

Wymyśliłam, że motywem głównym będzie dłoń. W zdjęciach gotowych nie znalazłam jednak żadnej, która mi się podobała. W związku z tym wzięłam aparat fotograficzny i pod światło wykonałam mnóstwo ujęć. Wydawało mi się, że trudno będzie wybrać, lecz kiedy zobaczyłam je wszystkie, jedno obok drugiego - okazało się, że tylko jedna fotografia jest wybitna, ba, przyćmiewa całą resztę.


Moja własna dłoń! Jakie to ekscytujące!
Teraz tylko naszkicować ją - i można hulać.

I tu zaczęły się schody. Dosłownie niuanse - kątów, proporcji, stanowią o urodzie.
Za cholerę nie potrafiłam przenieść tego na papier - bo umyśliłam sobie, że rysunek wykonam na tekturze, wytnę i zrobię szablon ( zawsze potem mogę z niego skorzystać ).

Co postawiłam linię - nie tak, wycierałam, kolejną - i tak w kółko, aż nieszczęsny kawałek tektury przypominał portret kołtuna, a ja straciłam rozeznanie...
Na dodatek Wojtek potwierdził, że wszystko jest do dupy (znaczy się moja robota).
No ale ja się przecież nie poddaję! Będę męczyć, dręczyć, dziurę wydrę, a dopnę swego...
Ale po kolejnej godzinie już nie byłam taka pewna.

Wywaliłam szkic do śmieci, drąc go wściekle na kawałki, wzięłam nową tekturkę - i cud. Chyba tamte zmagania przyniosły rezultat, bo niemal od pierwszego razu - hurrra, jest dłoń.
Nawet nożyczki od manicure szybko się znalazły (takie rzeczy u mnie dołączają do skarpetek i łyżeczek,  ginących mi bezpowrotnie z oczu).
Wycięłam - no kurczę, jak prawdziwa!

Przyłożyłam do gotowego już tła na przyszłym obrazie - i, cholera jasna, niech to szlag - wyobraźcie sobie. Całość ma wymiar 50 na 70 cm, zaś dłoń - naturalnej wielkości, więc mała!
Teraz pytanie - czy ZA mała?
BO - z jednej trony, jeśli ma być dominantą, powinna zajmować więcej miejsca, ale z drugiej strony wielkość 1 : 1 działa bardzo sugestywnie.
Mogę więc pokusić się o takie zakomponowanie powierzchni, żeby taka właśnie ręka stała się uzasadniona.
Przez moment - olśnienie - dodam ścianę / ściankę, na pierwszym planie, ażurową.
I wiecie, co zobaczyłam oczyma wyobraźni? KONFESJONAŁ! Kandydatka do spowiedzi za przegrodą w dziurki, z papierochem. Którego dym poddusza duchowną osobę.
Kurtyna.

PS. Oczywiście dalej kombinuję i wątpię, żebym szybko zasnęła.

W tzw. międzyczasie ćwiczyłam z Wojtkiem do castingu scenę, w której mąż grał ojca nieuleczalnie chorego syna. Wypisał go ze szpitala i leczył na własną rękę. Chłopiec mdleje, zagrożenie życia, a W. tłumaczy się, zrozpaczony i zdesperowany, przed lekarzem. Ciarki mnie przechodziły. Tak bardzo pragnę, żeby W. miał swoją "Barcelonę" - zasługuje na to.

Jedna kusząca myśl przyszła do mojej zmęczonej głowy - a jakby tak jutro zrobić sobie jednak wolne? Maluję bez przerwy od 40stu dni, w tym czasie powstało 10 duftartów, jeden Piesek Księżycowy i na dodatek piękne zlecenie (jutro pokażę) oraz robi się duży obraz - niespodzianka dla Beaty (coraz bliżej końca).
Zajrzałam do programu kin - dwa nowe horrory!
Więc chyba jutro czeka mnie dzień dziecka.

Na dodatek we łbie wciąż słyszę walc Straussa, którego szczerze nie znoszę. Już bym wolała, żeby mi kiszki marsza grały - co się zresztą często zdarza, ale nie dziś, bo zostałam przez ukochanego nakarmiona grzankami po wiedeńsku. Rety, może stąd ten walc przeklęty...?

poniedziałek, 23 lutego 2015

Ninfeo Mio - duftart - premiera!



Serdecznie zapraszam na premierę Ninfeo Mio - obrazu, w którym widać dziedzictwo i polskiej szkoły plakatu, i filmu animowanego z 60tych lat - czyli tego, co lubię najbardziej (oczywiście w danej chwili). Skłamałabym, gdybym nie wspomniała o japońskich inspiracjach.

Całość - 50 na 70 cm


W oryginale zieleń jest zieleńsza.
A cały dowcip tkwi w szczegółach :




No powiedzcie, czy ten baldaszek nie jest zabawny? Z pędzelkami - rączkami, wzniesionymi w górę, z uśmiechem.


Nawet te ząbki są nie na serio



W tej nieznanej krainie mieszkańcy są bardzo pracowici - wszędzie mają pod górkę



Jestem dumna z tej faktury.
Czerwona kropka to jedyny kontrastujący element z resztą obrazu - przypomina mi znak nagrywania.
Przy okazji - fotografia powyżej najbliższa rzeczywistym kolorom.

Prace nad Opium - rozpoczęte.
Strasznie się podpaliłam!

niedziela, 22 lutego 2015

Nie tylko malowanie

Ninfeo Mio powoli dochodzi do końca, a ja obmyślam naprawdę niełatwy obraz - wyzwanie.
Za szybko mi chyba idzie z moim zielonaszkiem i piętrzę sobie trudności.
Ale dobrze wygląda - tu fragmenty



Tymczasem wg prognoz miał być piękny dzień - i tak, rozumiecie, czekałam na tę pogodę, że do Łazienek wybrałam się po zmierzchu.
Gustaw musiał odpocząć po misce barszczu ukraińskiego (by Wojtek)


(wygląda, jakby podgryzł komuś gardło)

A potem chyżo pomknęliśmy do Łazienek - prawie nikogo wokół nas, poza zatwardziałymi biegaczami.
Lubię takie opustoszenie - jak po nocach, kiedy śnią mi się miasta bez żywego ducha.



Gustaw ucieszony - podchodząc do reflektora oświetlającego Pałac na Wyspie, rzucał na ściany coraz większe cienie. Wtedy odwróciłam się do tyłu - i trzasnęłam zdjęcie, w zasadzie bez nadziei, ze się uda.




Rety, rety! Ależ się ucieszyłam!
Czy nie przypomina to Wam Attaru Montale (obrazu?).

A potem przechodziliśmy obok restauracji Belvedere, podobno piekielnie drogiej - ja zawsze patrzę na nią z zewnątrz, na te rauty, wesela, toalety - jak jakaś dziewczynka z zapałkami.



Tak jakoś nie ma okazji - a jak już przychodzi co do czego, wybieram inne miejsca, zaciszniejsze.
Zresztą nigdy nie widziałam tego wnętrza aż tak pięknym.
"Mamusiu, ja cię tam kiedyś zaproszę" - usłyszałam cichy głosik, którego właściciel uporczywie ciągnął mnie za rękaw.

Tak mi się przypomniało - że Tata wymyślił, że kiedy się wzbogaci, Mama pozna to od razu, bo do furtki zadzwoni w kapeluszu. To nigdy nie nastąpiło - zresztą nie wiem, do jakiego stopnia miałby się zmienić status materialny... czy gwałtownie...?
Mam wrażenie, że zrezygnował z kapelusza.
Z tego oznaczenia.

No.
Przeżyłam wieczór w stylu realizmu magicznego, a teraz planuję malarski nie - realizm magiczny.
Po Ninfeo Mio - Opium, moi Państwo!
Dopiero po.

sobota, 21 lutego 2015

Ninfeo Mio Annick Goutal - duftart - prapoczątek

Ninfeo Mio od razu wybrałam jako przedstawiciela "zielonych".
W moim odczuciu ten doskonały zapach, z klasą, nie łaszący się - jest również (prawdopodobnie dzięki goryczy) powściągliwy, ostry - niezbyt sympatyczny, ale co za osobowość! Rześki - rzutki, zwracający uwagę - choć doskonale naturalny, bez pozy. Trzeźwo (myślący), bez niepotrzebnych komplikacji. Prosty - a nie prostacki.

Kolory wiodące - może i jedyne - zieleń i biel.
Na tą bielą pracowałam cały dzień, ponieważ zależało mi na olśniewającym efekcie i fakturze, którą wykorzystałam tak :



Cieniutkie, ale śmiałe linie trawy mają kontynuację na białym tle



(zażółcenia przez sztuczne światło)

Obiecałam wczoraj zdjęcie Lou Lou w sztucznym świetle -


Widzą Państwo, jak pięknie grają czerwienie na dole?

Obraz u mnie długo nie powisi - do wystawy i tyle, gdyż znalazł swój angielski dom.
No. I tak wygląda mój plan, by dzięki malowaniu specjalnie do Brc mieć wyłącznie obrazy należące do mnie. Wystawa jeszcze się nie zaczęła, a już 5 na 9 obrazów nie należy do mnie.
Nie, nie narzekam.
Pewnie, że nie.

piątek, 20 lutego 2015

Lou Lou Cacharel - duftart - premiera

(muzyka)


No więc... czas pokazać obraz, przy którym popłakałam się ze szczęścia (ale nie ukrywam, że łatwo się wzruszam).

W całości (nie mogę się doczekać!) w pełnym, dziennym świetle, wygląda tak :


(będzie jeszcze nocne zdjęcie, jutro)

I fragmenty -




słońce - a raczej przedmiot, który ja nazywam słońcem, bo W. się nie zgadza (zobaczysz, wszyscy będą pytać, dlaczego to takie jest)


Skoro jest "Słońce", to jest i "Chmura" - kobieta


(zajebista faktura mi wyszła)

Skoro jest i "Droga" - to prowadzi do "Domu"





Domu?


I jeszcze jeden rzut oka na Piknik pod Wiszącą Babą


Tymczasem w Barcelonie moja prezentacja rozrosła się do dwóch wystaw - przynajmniej organizatorzy mają takie zamierzenie, no i ja oczywiście mam zamiar dostarczyć odpowiednią ilość duftartów i Panienek, które w tym cudownym, ciepłym kraju, będą zwane "Mademoiselles".
Więc jednak to wszystko mi się nie śni...
Ale dla pewności jutro pokażę jeszcze Lou Lou w sztucznym świetle.

Na tapecie - zieleń!