Już po wszystkim.
Zleceniodawczyni przyjechała pod dom, zdążyłam się jeszcze wcześniej umalować, choć byłam niemal oderwana od mycia pędzli. No ale nie mogłam pokazać się wybitnie roboczo tak pięknej kobiecie (szczególnie, że towarzyszył Jej małżonek).
Wernisaż umowny odbył się na bagażniku samochodu i wypadł pomyślnie.
Jednak co powiedzieli obdarowani, tego jeszcze nie wiem, bowiem wesele trwa.
Zacznę od Pani Ani - postaci o rudej burzy włosów.
W naturze sukienka ma żywszą czerwień, użyłam poza kolorem podstawowym karminu i pomarańczu. Do falbanki, poza fioletem, wprowadziłam ciemne indygo.
We włosy wpięłam kwiat - na pamiątkę ślubu, ktory odbył się w romantycznych okolicznościach na Fidżi.
Przepraszam za lekko nieostre zdjęcie - wzrok już miałam bardzo zmęczony (wczoraj się trochę przestraszyłam, bo w centrum widzenia pojawiło mi się brązowo - niebieskie przyciemnienie).
Na filigranową figurkę pada umownie potraktowane światło.
Nogi zdecydowałam ubrać w pończoszki kontrastujące kolorystycznie z suknią, a zamiast typowych szpilek obułam Panią Anie w nieco nowocześniejszy fason bucików.
Na zdjęciu powyżej niemal w dwukrotnym powiększeniu. Pojedynczy obrazek ma bowiem format A4.
Pan Piotr występuje w granatowym garniturze.
Jego poza wskazuje na to, że niby od niechcenia przystanął, ale w dłoni trzyma skromną różyczkę. Być może wybranka dała się zwieść, tymczasem z tyłu, za Nim, dla Niej niewidoczny - ale my zauważamy przepyszny, wielki bukiet kwiecia.
I znowu, niestety, muszę zauważyć, że na żywo kolory są bardziej nasycone, jaskrawsze, a róże wręcz mienią się barwami. Liście mają nawet gdzieniegdzie malachitowy odcień.
Ale i Pani Ania trzyma coś w zanadrzu. Powiedziałabym, z grubej rury - zapowiedź tego, co się stanie - tort weselny z maleńkimi figurkami Państwa Młodych.
Wyobraźcie sobie, że tutaj są niemal dwa razy większe, niż malowałam. Dobrze, że Wojtek używa silniejszych ode mnie okularów - niekiedy pożyczam.
A tak wygląda całość.
Tu dla odmiany nieco rozjaśniona, by dać pojęcie o ogólnym charakterze obrazu.
Niestety, nie widać również subtelności cieniowań - bo fioletowe filary, które zdecydowałam się wprowadzić na pierwszym planie, mają odcienie nawet zieleni i błękitów, a miodowe tło - "przejścia" pomarańczu i dwóch żółci.
Tam, gdzie się dało, zauważcie Państwo, zrezygnowałam z obrysu, co kosztowało mnie dodatkowy trud w staraniach o precyzję.
Uważam, że wklejenie owoców mojej pracy uprawnia mnie do zamieszczenia w najbliższym czasie eseju krytycznego, w którym zadrwię sobie z porad i zdjęć z jednego z czasopism o modzie, kupionym wcale nie dla śmiechu.