WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

niedziela, 23 sierpnia 2020

Nowe obrazy wakacyjne

 Dużo pracuję, zachłannie, żeby jak najszybciej powiedzieć sobie "to jest to".

Na ostatnim wyjeździe, idąc sobie lasem, odebrałam telefon. Centrum Onkologii. "Stwierdzono nowe skutki uboczne leków, które pani przyjmuje i muszę zapytać, czy zgadza się pani na leczenie". Hmmmm... co tu wybrać... pogorszenie wzroku czy większe zagrożenie nawrotem? Wybieram A!

Ile mam czasu na poszukiwania? Nikt nie wie.

Nie chodzi mi o to, żeby obrazy były lepsze (chociaż jeśli się tak zdarzy, przyjmę to z godnością). Najbardziej chodzi mi o to, żeby to, co namaluję, jak najwierniej oddawało zamysł.

Mam taki obraz. 


Na marginesie prac głównych powstał taki malutki pejzażyk

 


Zrobiłam też portret Wojtkowi, którym był bardzo zaskoczony. Tak Go widzę.

A już w ogole naj, naj, najbardziej zależy mi na tym, żeby najcenniejsze elementy z tych obrazów połączyły się w jedno. Nie chcę rezygnować ani z nastroju, ani z kreski, ani z dynamiki czy sylwetki / twarzy i wiem, że nie muszę.

Ale poza nielicznymi wypadkami, których na szczęście zdarza się coraz więcej, moje obrazy mają po kawałku środków ekspresji. Bez tego drążenia nie byłoby jednak procesu twórczego i rozwoju.



Wspaniała wiadomość - przesunięta przez covid wystawa duftartu ma nowy termin - pierwsza połowa kwietnia 2021. obrazy zapachną w BWA (Biuro Wystaw Artystycznych) w Kielcach. 

Ogromnie się cieszę.

niedziela, 2 sierpnia 2020

Reportaż z wyjazdu cz II i luźne zapiski

"Friends will be friends" śpiewał Freddie Mercury. Wspominałam o przyjaciółkach, poznanych dzięki Centrum Onkologii. To dzięki nim budynek zyskał nazwę Centrum Towarzyskie.
Wspólne losy połączyły nas w trio, które nazywam Trzy Muszkieterki. Jak towarzysze z wojska, stanowimy drużynę. Podobno prawdziwą przyjaźń wiąże podziw. I tak, podziwiam Małgosię i Zuzię za to, jak podchodzą do życia - po chorobie.


W sumie nie wiemy przecież, co się będzie działo. Zuzia, która jest tak, jak ja, wykształconą artystką, ma w sobie mnóstwo liryzmu, wyróżnia ją subtelne poczucie humoru i wrażliwość.



Ma w sobie więcej niepewności, niż ja, zupełnie niesłusznie! Robi przepiękne, wysmakowane prace.


Wkurza j ą i zniechęca to, że na facebooku większym odzewem cieszą się zdjęcia selfików czy kotków niż zamieszczenie pracy, którą dłubała przez tydzień.


Prawda. Mnie też nieraz ręce opadają, ale tak to jest, kiedy wrzuca się wartościowe rzeczy pomiędzy sieczkę.


Małgosia jest wykładowczynią na Akademii Obrony Narodowej. Dzielna, wesoła, energiczna i rzeczowa, wiele razy dodawała mi ducha.


Nie biadoli, nie jęczy, lecz zadaniowo podchodzi do trudnych spraw. Pierwsza osoba, która nie zamęcza się myślami, dopóki czegoś nie wiadomo. Skarb.


To, że razem znalazłyśmy się na wyjeździe, dało mi mnóstwo pozytywnej energii i odpoczynku.
Ja, nawykła do męskiego towarzystwa, mogłam się wreszcie nagadać na temat sposobów dbania o siebie, diet, wizerunku, poza tym niespodziewanie zostałam główną osobą gotującą, i to z wyboru.  Nie wiecie zapewne, że w domu kuchnią zajmuje się mój mąż, kucharz niezrównany.
Ale tu go nie było.


Teraz właśnie, gdy to piszę, kończy się trzeci tydzień, kiedy wynajęłam profesjonalną dietetyczkę do ułożenia sobie jadłospisu. Wzięła pod uwagę wszystko : wiek, wagę, leki, które przyjmuję, upodobania, aktywność fizyczną etc. W wyniku tego powstał jadłospis.
Cel to nie tylko utrata paru kilogramów (około 5ciu), ale przede wszystkim zdrowie.


Nie tylko ilość kalorii się liczy, ale również makroskładniki, czyli odpowiednie zbilansowanie węglowodanów, tłuszczów i białek. Najlepsze, że wg mojej pani i nie tylko, zbyt ubogie kalorycznie posiłki powodują, że organizm przechodzi w tryb magazynowania. Jedno, to wiedzieć, drugie - dostać dietę o większej niż moja kaloryczności i chudnąć! A tak się właśnie dzieje, wolniutko, bo średnio pół kilograma na tydzień. I dobrze, bo przy zbyt szybkim spadku organizm potem "odwdzięczy się" z nawiązką. Efekt jojo (znajoma mówiła efekt jajo) może wystąpić nawet po dwóch latach. I to właśnie miało u mnie miejsce.


To jeszcze nic. Ja, leń patentowany (tylko chodzić lubiłam) dziś np zrobiłam 13 km z kijkami. Może bym tak ochoczo nie rzuciła się na długie dystanse, ale zarówno Małgosia, jak i Zuzia mają świetne figurki. Małgosia dodatkowo trenuje. Ale prawdziwego kopa daje mi muzyka. Poznałam Spotify i jest tam coś o nazwie (w wolnym tłumaczeniu) elektroniczne rycie beretu


I tego rodzaju trans rytmiczny zagnał mnie aż 7 km od domu, do świątyni Opatrzności Bożej, która z bliska jest równie okropna, jak z daleka i przypomina monstrualny wyciskacz do cytryn.

Nie wiem, po jakim czasie będzie coś widać po mojej sylwetce? Czy po pół roku, szybciej?
Nie omieszkam wtedy włożyć spodni, które dostałam od Małgosi, a nawet na leżąco i na wdechu nie mogę ich dopiąć. Na razie jednak jestem kobietą PRZED (wiecie, analogicznie do zdjęć przy metamorfozach "przed" i "po").


Jednak w malowaniu określiłabym swoją pozycję jako "w trakcie". 15 minut temu skończyłam obraz.