WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Zapach psa

Jesteśmy w pokoju we dwóch - mój pies i ja... Na dworze huczy okropna, wściekła burza.
Pies siedzi przede mną i patrzy mi prosto w oczy.


I ja mu patrzę w oczy. Pies jak gdyby chciał mi coś powiedzieć. Jest niemy, brak mu słów, sam siebie nie rozumie - ale ja go rozumiem.


Rozumiem, że w tej chwili i mnie, i jego ożywia to samo uczucie, że między nami nie ma żadnej różnicy. Jesteśmy jednakowi : w każdym z nas tli się i świeci ten sam nikły płomyk. Nadleci śmierć, machnie chłodnym, szerokim skrzydłem...
I koniec!


Kto potem rozróżni, jaki właściwie w każdym z nas tlił się płomyk?
 Nie! To nie zwierzę i człowiek na siebie spoglądają...
To dwie pary jednakowych oczu wpatrują się w siebie.


I w każdej z nich - w zwierzęciu i człowieku - to samo życie trwożnie garnie się jedno do drugiego.
Iwan Turgieniew, luty 1878

*na wystawie obrazowi będzie towarzyszył zrobiony przeze mnie zapach psich łap.

czwartek, 22 sierpnia 2019

Jaskółki albo nie ma przypadków

Miałam w planie jechać na Mazury w drugiej połowie sierpnia. Mogłabym wziąć malowanie ze sobą, tak. Ale to nie to samo, co mieć pod ręką sztalugi, kuchnię (gdyż i tam znajdują się niezastąpione narzędzia malarskie), bieżącą wodę i tak dalej.

Jechać - nie jechać? Zadawałam sobie pytanie, pomyślałam wreszcie, że los mi wskaże, co robić.

Po czym, następnego dnia, zepsuł się samochód. Kiedy już działał, Gucio wszedł na szkło, tak pechowo, że przebiło Mu podeszwę w sandałku i stopę. Następnie pismo z urzędu jakąś sprawą nie cierpiącą zwłoki.
Dobrze, już dobrze, rozumiem, dziękuję, nie potrzeba mi więcej znaków!

Pierwsza wystawa - Apteka Sztuki, 12, 13 (piątek!), 14. Kilkanaście obrazów - duftartów (zawiśnie), nowych w stosunku do wystawy czerwcowej...owej...owej... w tym Jaskółki.


Scent Sheer - zapach firmy Costume National, lżejsze w stosunku do klasyka, bardziej "rozwichrzone", ale wciąż bardzo oszczędne w wydźwięku, chłodne. Bardzo wiele w Scencie jest kontrastów. Przede wszystkim chłód herbaciano jaśminowy, lecz i miękkość piżma i ambry.

Na obrazie ma to odniesienie do plam i linii, mnogości walorowych odcieni.



Jaskółki - lekkość, powiew lata.



Widzimy je jako maleńkie sylwetki, niby niepozorne, a przecież nadające charakter ciepłym miesiącom, ptaszki przypisane do lata.
Postać z obrazu nie patrzy na nie. Już jest gdzie indziej.


Gdzie? Może odwiedziła rodzinne strony i wspomina czasy dzieciństwa?
Może myśli o jesiennej garderobie (jak ja)?
Marzy?



Wrócę do Jaskółek.


Sztalugi już zajęte nowym obrazem. Nos nowym zapachem.

środa, 21 sierpnia 2019

Baronowa Sołowiejczyk

Kiedy byłam dzieckiem, zdarzało mi się z soboty na niedzielę zostawać u Dziadków na noc i wtedy, gdy spali, wyciągałam stare roczniki Szpilek, satyrycznego czasopisma, które w latach 70tych przeżywało swój złoty okres.

Wtedy zapoznałam się z postacią baronowej Sołowiejczyk


SZTUKA FOTOGRAFOWANIA
Pataszońska odebrała zdjęcia od fotografa.
- Popatrzcie sobie, jak wyglądam - powiedziała.
- Bardzo dobra fotografia! - rzekł Bezpalczyk.
- Naturalna - pochwaliła baronowa Sołowiejczyk.
- Zastanówcie się , co mówicie! - rozgniewała się Pataszońska - przecież
wyglądam jak krowa.
Jeszcze raz obejrzeliśmy zdjęcie.
- Istotnie - rzekł Bezpalczyk. Masz otwarte usta i stąd to wrażenie.
- Ponadto - powiedziała baronowa Sołowiejczyk  - wygląda na to, że w
czasie zdjęcie nie myślałaś o niczym.
Pataszońska schowała zdjęcie do torebki.
- Fotograf, kacze jego serce - powiedziała. Przecież ja mam tu z pięć
podbródków. Cyganicha jak baleron! Oczy podkute, niech go szlag trafi,
tego fotografa.
- Powinnaś dbać o siebie - powiedział poeta Koszon - są różne kremy pod
oczy.
- Wyglądam tak z nerwów - powiedziała Pataszońska. Jakby ci ktoś
zrobił takie zdjęcie, to nie wiem jak byś wyglądał. W końcu to człowieka
może lekko zdenerwować, kiedy pada ofiarą braku rzetelności zawodowej.

W sumie przykry incydent. Ale pożyteczny.
Przy okazji wyszło na jaw, że Pataszońska wygląda zupełnie inaczej niż
sądziliśmy, opierając się na powierzchownych obserwacjach.
W istocie jest smukłą, bardzo ładną, inteligentną blondynką.
Na fotografii to nie wyszło.


Autorem felietonów, pod wspólnym tytułem Dziennik Zażaleń, był Anatol Potemkowski, pseudonim Megan (1921 - 2008). w czasie wojny wiezień obozów, pisarz, współpracujący z kabaretami Szpak i Dudek.


Niewyraźne wyobrażenie baronowej tkwi więc w mojej podświadomości od dawna.

 
WIZYTA

Wracaliśmy z imienin Globulki Kąkulczyniańskiej dosyć wcześnie. Coś trochę po drugiej w przybliżeniu.
- „Kokos” już zamknięty – powiedział pan Qucia. – Może wpadniemy do Konstantynowiczów na trochę?
- Nie wiem? – zastanowił się Bezpalczyk. – Jacyś chamowaci oni są, ci Konsantynowicze.
Po krótkiej dyskusji postanowiliśmy zobaczyć, co z tego wyniknie.
- Wypijemy po setce i cześć! – powiedziała baronowa Sołowiejczyk. – Siłą nikt nas w końcu nie zatrzyma.
Żeby nie budzić dozorcy i nie narażać się na niepotrzebne wydatki, rzuciliśmy kamieniem w okno i zaraz Konstantynowicz wyleciał na balkon w piżamie.
- Już otwieram – powiedział. – Minuta i jestem na dole.
Istotnie, pojawił się dosyć szybko. Wyglądał głupio w jesionce i w butach na bose nogi, ale przez delikatność nie zwracaliśmy na to uwagi.
Pani Lunia zakrzątnęła się przy kolacji.
- W zasadzie jesteśmy syci – powiedziała baronowa.
- Ale coś przekąsicie – uparł się Konstantynowicz. – Mamy indyka w lodówce.
Nim zjedliśmy indyka, z czystej uprzejmości zresztą, zrobiła się czwarta rano i postanowiliśmy zanocować dla wygody na miejscu. Konstantynowicze poszli do kuchni, a nam pościelili małżeńskie łóżka i kanapę.
Na śniadanie podano nam jajka na bekonie, kawę, sok pomarańczowy i pasztet, który robił korzystne wrażenie.
Potem Bezpalczyk znalazł dwie półlitrówki w lodówce i gawędziliśmy przyjemnie, poruszając różne tematy, podczas gdy Konstantynowicz pojechał po polędwicę na Polną.
- Tylko niech ci nie wtrynia wieprzowej – powiedziała baronowa Sołowiejczyk.
- Będę uważał – odparł Konstantynowicz.
Polędwica okazała się w porządku, w ogóle obiad należał do udanych.
Podobnie kolacja. Pasztety, zimne mięsa, rybka w galarecie, flaczki, sery, owoce. Alkohole bardzo przyzwoite.
Nazajutrz zaczynaliśmy się już czuć swobodnie, ale trzeciego dnia po obiedzie Konstantynowicz oświadczył nam bezceremonialnie, że niestety wyjeżdżają z żoną w pilnej sprawie. Że było im ogromnie miło, ale pociąg mają za godzinę.
W sumie pożegnanie wypadło jakoś sztucznie.
Niby udawali Europejczyków, ale w końcu chamstwo z nich wyszło.
Wygląda na to, że w ogóle nie warto było przychodzić i że Bezpalczyk miał rację.


DOBRE SERCE
Byliśmy na polskim filmie dźwiękowym pt. „Skowronki zaorzą miedzę”. Film był w barwach naturalnych, co wypada z zadowoleniem podkreślić, jako przejaw nowoczesności. W roli głównej wystąpiła Klementyna Niedzielanka – Pocałuj.
- Tak się martwię o tę Klementynę – powiedziała Globulka Kąkulczyniańska, kiedy wyszliśmy z sali. – Już się ledwie rusza przed kamerą.
- Bo grała sparaliżowaną – powiedział poeta Koszon. – Tak jej wypadło z roli. Potem ruszała się świetnie, kiedy ją wyleczono lekami produkcji krajowej.
Globulka uśmiechnęła się smutno.
- Pozory – powiedziała. – W filmie mają różne sposoby, żeby wyglądało inaczej niż jest. Naprawdę jest stara i chora. Aż mi się serce kraje.
- Opanuj się – rzekł Bezpalczyk. – Nie może być stara, bo skończyła szkołę teatralną trzy lata temu.
- Tak – przyznała Globulka. – Skończyła biedactwo szkołę. Nigdy nie miała talentu i postanowiła się dokształcić. I co to dało? Nikt nie chce na nią spojrzeć. Całe życie mężczyźni od niej stronią. To musi być dla niej straszne.
Pan Fączynowicz pogłaskał Globulkę po ręce.
- Nie powinnaś się tak przejmować – powiedział. – Na oko wygląda wspaniale. I ma jakiegoś męża, sądząc z podwójnego nazwiska.
- Niedziela to pseudonim z powstania – powiedziała Globulka Kąkulczyniańska. – Przesiedziała powstanie w piwnicy, ale mimo to straciła nogę. Tak mi jej strasznie żal...
- Jesteście ze sobą blisko? - zapytał poeta Koszon.
- Z tą kretynką?! – żachnęła się Globulka. – Nawet jej nie widziałam nigdy w życiu!
Globulka wyjęła chusteczkę i rozbeczała się.
Tyle serca dla obcej osoby.
A mówią, że kobiety się nie lubią.

 WYJĄTKOWA SYTUACJA
W czasie kolacji Pataszoński junior kręcił się koło stołu i przeszkadzał w rozmowie. Nietrudno było odgadnąć, że zamierza zwędzić butelkę żytniówki.
- Wynoś się stąd, bo znowu dostaniesz w tyłek – powiedziała Pataszońska.
To nas oczywiście zaskoczyło.
Pataszoński junior wyszedł niechętnie.
- W co dostaniesz ? – spytała baronowa Sołowiejczyk. – Zdawało mi się, że powiedziałaś w tyłek.
- Tak powiedziałam – powiedziała Pataszońska. – Nie mogę dać sobie rady z tym szczeniakiem.
Chwile milczeliśmy zakłopotani.
- Nie trzeba tak mówić o dziecku – powiedział mgr Kąkulczyniański. – Kary cielesne to średniowiecze.
- Jest wiele lepszych metod wychowawczych – poparł mgr Kąkulczyniańskiego poeta Koszon. – Poważna rozmowa, pożyteczna lektura, przykład rodziców.
Pataszońska wzruszyła ramionami.
- Znam wypadek całkowitej zmiany charakteru małego chłopczyka pod wpływem czytanki pt. „ Grzeczny Jacuś”- rzekł pan Qucia.
- Dobre są opowiadania o bohaterach narodowych – powiedziała baronowa. – Bohaterowie narodowi byli grzecznymi, milutkimi dziećmi i pomagali rodzicom we wszystkim. Dawałaś mu do czytania jakieś książeczki?
- Oczywiście odparła Pataszońska. – Prenumerowałam mu nawet rozmaite pisemka.
- I nic ?
- Nic.
- Może nie umie czytać ? – spytał poeta Koszon.
- Trudno powiedzieć – odparła Pataszońska. – Pisać umie. Dziś rano napisał dupa na schodach.
- Jeżeli nie lubi książeczek dla dzieci, to są różne milutkie książeczki dla dorosłych – powiedziała baronowa Sołowiejczyk. – Tak tego nie można zostawić.
Baronowa wstała od stołu i wyszła do sąsiedniego pokoju. Po chwili rozległ się przeraźliwy wrzask Pataszońskiego juniora i baronowa wróciła z powrotem.
- Coś się stało ? – spytaliśmy.
- Nic - powiedziała baronowa Sołowiejczyk. – Ten mały bydlak podstawił mi nogę.
Wróciliśmy do zakąsek.

I z tym Was zostawiam, oraz z "moim" domkiem



wtorek, 20 sierpnia 2019

Muzeum - duftart Armatics in White

Tak z ręką na sercu : chodzicie do muzeum? A kiedy już tam jesteście, lubicie usiąść, żeby poobcować ze sztuką?


Muzea, wg mojej autorskiej klasyfikacji, dzielą się na dwie kategorie : błyskawiczną (wystawę zwiedzam w ciągu max. 30 minut) i kontemplacyjną (wsiąkam i wychodzę z ociąganiem).

Ostatnio przy swoich obrazach wpadam w stupor. Zaczęło się od tego, że myślałam, co by tu poprawić, ale bywa tak, że patrzę na swoją robotę z zadowoleniem. Moim założeniem jest malować takie obrazy, które chciałabym mieć u siebie na ścianie.




'Muzeum" jednak nie jest skończone.
Odkładam je na bok,  bo za miesiąc mam jeden wernisaż, a za 3 tygodnie Wystawa w Aptece Sztuki, galerii warszawskiej z piękną przestrzenią wystawową i świetną pozycją.


Jak na klasówce. Najpierw rozwiążę to, co umiem, reszta później, żeby zdążyć. Nie chciałabym się wkurzać, że czegoś - tam nie domalowałam.

Tak więc patrzę na ten obraz i szybko go chowam, bo mnie kusi dalsza praca nad nim.


Trzy tygodnie do ważnej wystawy! Trzy wernisaże we wrześniu. Wszystko to przetykane wizytami w Centrum Onkologii, zwanym przeze mnie Centrum Towarzyskim.

środa, 7 sierpnia 2019

Zaufanie

W tym portrecie nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie to, że zaczęłam go malować przed chorobą i nazwałam "Zaufanie". Czułam, że dzieje się coś złego.


Ale też, że nareszcie zmienia się na dobre.
Kobieta - dziecko doroślała z czasem. Na początku wyglądała na dziewczynkę. W ciągu roku zaglądałam do niej i zazwyczaj tylko patrzyłam, bo bałam się, że niechcący zniszczę tę niewinność.
I faktycznie, zniszczyłam.


Potem znowu odzyskałam - a moja dziewczynka dojrzewała.
Coraz więcej światła wpuszczałam w obraz.


Więcej.
Więcej.
Aż stał się prawie biały.



Wciąż bez włosów, jak "małe bobo" kiedyś Gucio tak mawiał.

Koniecznie chciałam, żeby zostawić tę łysą głowę, ale dziś podeszłam do sztalug i zmieniłam zdanie.
Być może jest w tym coś symbolicznego - piszę "być może" ponieważ symbolizmu nie lubię, nie uważam i w ogóle. Niemniej jednak, kiedy dodatkowa wymowa obrazu pojawia się niezamierzenie, niech sobie już będzie.
Może nie wszyscy wiecie, że włosy traci się przy chemioterapii (ale potem odrastają lepsze - w moim przypadku również bez siwizny) - dlatego są symbolem zdrowia lub choroby.

No więc jak, chcesz mieć elegancką fryzurę?
- Że co? mówisz do mnie?
Poproszę o sprecyzowanie : krótkie? długie?
- Krótkie, a jak mi się nie będzie podobało, to je zmienisz (przewaga malarstwa nad rzeczywistością)


Od początku obrazu minął rok, potem półtora - twarz przestała wyglądać dziecinnie, rysy się wyostrzyły.
Co wyraża ten wzrok?
Nie będę podpowiadać.


(ale mnie się kojarzy z wakacjami na wyspie, gdzie stawia się domy z białego kamienia, ostro świeci słońce, choć bywa bardzo chłodno - tylko gdzie to jest? gdzie to jest?)


niedziela, 4 sierpnia 2019

Atlas Perfum

Zawsze zadziwia mnie fakt, ile interesujących wydarzeń kulturalnych ma miejsce, a nic o nich nie wiemy! Gdyby nie to, że mój znajomy - perfumoholik, napomnknął o Skierniewicach, nawet nie wiedziałabym, co straciłam.
Do S. jedzie się 38 minut, czyli szybciej niż na koniec miasta! Miejscowość ta słynie jako centrum sadownictwa i ogrodnictwa.
I to poczuliśmy - już przy wejściu do Centrum Kultury i Sztuki otoczył nas zapach róż.



W tym po prostu GENIALNA odmiana Fisherman Friend - kwiat z prawej strony. Zapach wytrawny, winny, niezwykle mocny i bogaty. Chodziliśmy i wdychaliśmy


Z tyłu dwie sale wystawowe z obrazami Marzeny Rafińskiej -  cykl ZWIERZE NI A





Potem przyszedł czas na wykłady - oczywiście wszystkie związanie z tematem perfumowym.
Bardzo ciekawie przemawiał Alan Balewski, nasz człowiek (znaczy perfumoholik), który postanowił z sukcesem stworzyć perfumy inspirowane psychicznymi zaburzeniami - i właśnie noszę w tej chwili uwodzicielskie Borderline. Pomysłodawczyni Atlasu Perfum, pani Stokowska Kar swoim projektem wygrała konkurs na grant kultury - postać nietuzinkowa, mająca rodzinę w Indiach, wszak zapachowo przebogatych.

Potem zeszliśmy do piwnic na warsztaty tworzenia perfum. Budynek Centrum znajduje się w starym browarze, więc nastrojowo to tam jest!




Światło się zmieniało, a ja stałam jak zaczarowana i wyobrażałam sobie na końcu korytarza postać z japońskiego horroru.
Warsztaty były raczej zabawowe - wkraplało się olejki do pojemniczka z alkoholem, a jednak mów zapach się jakimś cudem broni. Nazywa się Orężada (bliska memu sercu uliczka na Sadybie to Orężna).


Bardzo to było ekscytujące



Powiadam Wam, że tak pachnącym przedziałem w pociągu pewnie nie jechaliście.


Wniosek : śledzić należy, co w kulturze piszczy, bo poza nagłośnionymi wydarzeniami te mniejsze mogą okazać się niezwykle interesujące, szczególnie, kiedy tak, jak w Skierniewicach, towarzyszy nam serdeczność organizatorów i miejscowych gości festiwalu.

czwartek, 1 sierpnia 2019

Powstańcza odwaga

...kiedy chirurg - onkolog zobaczył moją mammografię, jeszcze przed biopsją, powiedział "To mi wygląda na coś do leczenia".
Był marzec 2018.


Biopsja parę dni później i czekanie na wynik. MIESIĄC. Bo Święta Wielkanocne.
Wtedy nie umiałam czekać, zżerała mnie huśtawka myśli - będzie dobrze (spokój) za chwilę - a jeśli nie (lęk).



Wreszcie Centrum Onkologii, "upiorny korytarzyk" - tak teraz nazywam to miejsce i poczekalnia. Bałam się, jeszcze w domu, jak w ogóle zdołam tam czekać, wejść i usłyszeć. Czy zemdleję? Zasłabnę?



Tymczasem, siedząc na krześle, w towarzystwie kobiet w takiej samej sytuacji, zauważałam mnóstwo szczegółów. Kolorowe kwiatki na bucikach pani siedzącej naprzeciwko. Plamy na marmurowej posadzce i żyłkowanie kamienia. I telefon! O, jak bardzo się przydaje wtedy. Wątek na forum o perfumach, codzienny - "czym dziś pachniesz" i odbieranie wiadomości od M., która sama przeszła onkologiczną przygodę.

Wydawało mi się, że wszystko widzę wyraźniej, jak wyostrzone, słyszę wyraźniej. I huśtawka - będzie tak - radość, szczęście, albo tak - rozpacz, lęk.



Wreszcie - wchodzę. Jak przy wyjściu na scenę - emocje zmrożone, ściśnięte serce. Nie myślę, widzę wszystko, WSZYSTKO, każdy szczegół. Kalendarz z nieaktualną datą, spódniczkę asystentki chirurga.
Za chwilę już wiem.
Miał rację. Do leczenia. Doktor beznamiętnym głosem odczytuje wynik z ekranu komputera. A ja zapisuję to na kartce, jak automat. Zadaję "bezpieczne" pytania, dostaję termin konsylium, które uradzi, co dalej.


Wychodzę z gabinetu. Cały czas jest przy mnie Wojtek, ściska mnie za rękę. Idziemy na parking. Płakałam wtedy bardzo, świeciło słońce. Prosiłam W. żeby mnie jak najszybciej stamtąd zabrał.
Muszę się doprowadzić do ładu - bo za godzinę Gucio wraca ze szkoły i jeszcze Mu nic nie powiem. Więc muszę mieć siłę, żeby udawać, że wszystko jest ok.


I wiecie, że w tych najtrudniejszych chwilach, myślałam o mojej Babci. O jej siostrze, Zosi, jej kuzynce, łączniczce w Powstaniu, o ludziach, którzy przeszli wojnę. Żegnali się, nie wiedząc, czy się jeszcze zobaczą. Wojenne kobiety. Były takie dzielne, takie wspaniałe! Dodawały i dodają mi otuchy.


Potrzebuję takiego przykładu, przede mną wiele kontroli i poczekalni, a nie mam zamiaru tracić życia na martwienie się, na huśtawkę. To nie jest choroba dla słabych ludzi. Można się nauczyć żyć, nawet trzeba. Nie zamieniłabym mojego życia teraz na to, co było wcześniej.
Intensywność! Potrafię zatracić się w radości, wiem, że jakby co, nie poddam się. Znajdę w sobie oparcie.


Cześć pamięci Odważnych - którzy wciąż dają siłę.

*obraz "Poczekalnia", który dostał się na Triennale Małych Form Malarskich w Toruniu.