WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

czwartek, 20 lipca 2017

Wicher - premiera!

Tak sobie pomyślałam, że istnieje pewien parametr, który określa interakcję z widzem - nazwijmy to faktorem komunikatywności.
Najwyższy faktor mają obrazy, w których występują obiekty typu : konie, piękne kobiety, koty, zachody słońca (nad morzem) itp
Ja zdecydowałam się w tym akurat obrazie na niski faktor komunikatywności, co w praktyce oznacza poruszanie się na granicy czytelności.


Takie balansowanie pomiędzy abstrakcją a realizmem jest niesamowicie ekscytujące.


BO ja widzę od razu, co ma być w danym fragmencie czy nawet na całości obrazu, dopowiadając sobie w wyobrazni całą resztę. Gdybym zostawiła swoją pracę w takim początkowym stadium, można byłoby jak z lania wosku zgadywać, o co się rozchodzi.
W słabszym oświetleniu jeszcze bardziej


ale sytuacja się zmienia, jeśli dostrzeże się sylwetkę ptaka miotanego wiatrem (przynajmniej tak mi się wydaje)


... a już w ogóle odszyfrowanie nie nastręcza trudności przy tym fragmencie :




Jak ja lubię ten obraz.
Myślę sobie, że jest na tyle specyficzny, że ciężko znajdzie amatora, jednak w tym wypadku nie zmartwi mnie to specjalnie, gdyż :
a) będzie na wystawie, bo powolutku zbieram materiał
b) maluję babę na brzegu morza (Czarnego), z bardzo wysokim faktorem komunikatywności.

Wicher jest silny, ale malutki - zaledwie 23 x 33 cm.
I tak wygląda w całości




Praca to druga część Tryptyku Atmosferycznego - a trzecią będzie Mgła.
Tło już jest i tak mi się podoba, że żal mi cokolwiek na nim namalować.
Ale najpierw i tak Morze Czarne.

poniedziałek, 17 lipca 2017

Miłe złego początki, a koniec daleki

Teoretycznie mogłoby się wydawać, że szybciej maluje się mały obraz niż duży - w praktyce różnie to bywa.
Obrazek poniżej, noszący tytuł Ślad (roboczy tytuł), zaczął się niewinnie.


Myślałam, o ekspresyjnym pejzażu, ale... powyższy fragment jest w pionie, ma rytm, równowagę kompozycyjną itede, tyle tylko, że całość niestety nie posiada żadnego z tych walorów.
Do kitu!
I tak, rozumiecie, patrzyłam sobie na ten obraz, bliska sięgnięcia po zmywak czy czarną farbę, ale żal mi było tej cholernej sosny.
Nagle - EUREKA!!!!
O, tak, nadam osobisty rys obrazkowi, hej!
No i...



Ile trwała chwila zachwytu?
No, góra pół godziny.
Potem pojawiła się wątpliwość (gwałtowny spadek nastroju, a jak), coraz większa i wreszcie wniosek : dalej do kitu.
Jakie to naiwne. Jakie oczywiste. Trywialne i w ogóle.
Przypomniał mi się program z dzieciństwa - Niewidzialna Ręka, o anonimowych dobrych uczynkach. Kończył się zawsze słowami, wypowiadanymi tonem wielce wtajemniczonym "Niewidzialna Ręka to także ty".
Kurza twarz.
Ale jednak... może to nie jest takie głupie...? Trzeba "tylko" zmniejszyć dosłowność dłoni. Co mam do stracenia? Nic. A więc...



Pod względem malarskim baardzo mi się podoba, ale kurczę, kojarzy się z końcem świata czy czymś takim.
Tak go nie zamierzam zostawić.
Mam plan.
A tymczasem... kiedy nie wiem, co robić z jednym, biorę się za drugie.
Zgodnie z sentencją mojego Profesora "Jak nie wiesz, co namalować, maluj duże" - kolos, 120 x 80 cm z pracowni trafił do łazienki.


Blejtram, czyli płótno. Nie można, jak z dyktą, szorować i znęcać się, bo porobię dziury albo wybrzuszę. Ale gorąca woda, prawie wrzątek, dobrze robi. Płótno się napina, świeża farba schodzi w piękne wzory. Co na nim będzie?
Mam parę pomysłów.
Ale najpilniejszy jest duftart do Dune - na zamówienie.

sobota, 15 lipca 2017

Przegląd Tygodnia czyli Bajaderka

Mili Państwo.
Więc wznawiam cykl Przegladów Tygodnia. Ma być lekko, łatwo i przyjemnie. Może nawet śmiesznie.
Dla rozpędu zdjęcie poniżej.
Moja kuriozalna suknia z ciuchexu za całe 17 złotych!  "Na jaką okazję pani ją włoży?" zapytała sprzedawczyni "Myslę, że będzie doskonała, kiedy przyjdą gazownicy sprawdzić szczelność instalacji".


*tu prosz tymczasowo przenieść się do punktu nr 4. czyli odkrycia muzycznego i nacisnąć trójkącik, coby tekstowi towarzyszyła oprawa dzwiękowa (nadal nie mam "zi") - albo nie, tu dam od razu próbkę bez opisu


1. Akcja tygodnia - no cóż, akcja pt. Odchudzanie.
Nigdy nie miałam nadwagi, ale kiedy trzy lata temu wróciłam do idealnej formy, każdy kilogram więcej nieprzyjemnie czuję. Tym bardziej przy wzroście siedzącego psa.


Można sobie na początek mówić, że to ołów w d... tak waży, ale żarty żartami, a ani się człowiek obejrzy, a już zmienia się w kogoś innego. A im dalej w wiek, tym łatwiej o tycie, jak to mówią "z powietrza" albo "od samego patrzenia na jedzenie". Jasne.
Co mi najbardziej przeszkadza w utrzymaniu formy? Ano zaczynanie "od jutra". Od jutra się oczywiście przedłuża, potem już niedaleko do poniedziałku, więc "od jutra" przekształca się w "od poniedziałku".  skrajnych przypadkach "od nowego miesiąca".
Może nietypowy ze mnie przypadek, bo mam skłonność do tycia w lecie a chudnięcia w ciemne, chłodne pory roku.
Tak czy inaczej do zgubienia mam 3 kg.
Mój sposób to jeść mało wagowo, ale treściwie. Nie wierzę w pochłanianie mich sałat czy owoce. Tylko mnie to rozwściecza. Co z tego, że żołądek wypelniony, skoro mózg mówi JEŚĆ. Nie boję się tłustych przekąsek, dobrze mi robią wyściełające jogurty i maślanki (naturalne) oraz zawiesiste zupy.
Drugi czynnik sprzyjający chudnięciu - marszobiegi albo raczej bardzo szybki marsz. Generalnie leniwiec ze mnie, na siłowni mnie nie zobaczycie, od biegu wypluwam płuca (mam swoją teorię antybiegową - wg mnie w człowieku znajdują się rurki i trząść nimi jest niezdrowo, a nawet wbrew naturze).
 Ale intensywny marsz to jest to. Park Łazienkowski leży na skarpie warszawskiej, więc idealnie nadaje się do stopniowania wysiłku.
Wreszcie trzeci czynnik doskonały do zrzutu wagi, dość niezdrowy - malowanie. Przy nim zapominam o wszystkim, o jedzeniu również. Bardzo dobra rzecz.
Schudnąć to jedno, utrwalić formę - drugie, dlatego daję sobie czas wakacji na to, żeby wejść w tory odległe od "zaczynam od jutra".

2. Film tygodnia
Ring! Amerykańska wersja z moją jedną z ulubionych aktorek - Naomi Watts. Pokochałam ją od czasu Mullholand Drive Lyncha.


Wracając do Ringu - byłabym pierwszą ofiarą, która ogląda śmiercionośny film z kasety wideo. Jest tak hipnotyczny, tak bardzo w klimacie moich najnowszych obrazów, że przez te 7 dni życia, które by mi zostały, gapiłabym się na ów filmik codziennie.
Zresztą... właśnie przy Ringu powstał jeden z dwóch moich ulubionych obrazów - Czyjaś Siostra.


A to jeden z powodów, dla których kocham Naomi - scena ze wspomnanego Mulholland Drive


3. Powiedzonko tygodnia


Bohaterem jest Gustaw. Ni z tego, ni z owego spytał "Mamo, a zwierzęta się nie SEKSUJĄ?"
"Oczywiście, Guciu, że się seksują, cały świat się seksuje, żeby się rozmnażać. Skąd ci przyszło do głowy, że zwierzęta się nie seksują?"
"Bo na jednym filmie, kiedy pani chciała się seksować, zdjęła bluzkę, a przecież zwierzęta nie mają przebrań..."

4.Odkrycie muzyczne
Rewelacyjna Charlotte Day Wilson - 24.letnia dziewczyna z Toronto




Pod jej początkowymi nagraniami znalazł się idiota, który miał do powiedzenia "She's so ugly!".
(nawiasem mówiąc, przypomniał mi się kawał : na konkursie talentów na estradę wyszedł młody, szykownie ubrany i przyjemny dla oka mężczyzna, wyjął z pięknego futerału błyszczącą trąbkę - i zagrał. Fatalnie. Nieczysto, technicznie słabo. Nie było braw. Po chwili ciszy na scenę wszedł potargany chłopak, niedbałym krokiem, w postrzępionych spodniach i zaplamionej koszulce, przytknał do ust pogiętą, przyrdzewiałą trąbkę - i zagral jeszcze gorzej)

5. ostatnia kategoria - drobiazg, który nie cieszy (chociaż mógłby)
klapki senne na oczy typu futeralik.
Wydawało mi się, że to idealne rozwiązanie dla nocnych marków, którzy przez bardzo wczesne świty właściwie stają się porannymi ptaszkami (co prawda krótkotrwale). Godzina trzecia w nocy, niebo miepokojąco jaśnieje - po pracy nad obrazem położyłam się do miękkiej pościeli, nałożyłam na oczy klapki w chińskie oranamenty - i doświadczyłam tzw niedomknięcia poznawczego. Z jednej strony ciemność - z drugiej świergot chandryczących się wróbli i skrzekliwa sroka. Przysnęłam na chwilę - na chwilę, gdyż spociły mi się i rozgrzały oczodoły i całe miejsce, do ktorego przylegały moje nowe, śliczne senne klapki.


Wniosek : kupujcie tylko klapki oddychające. Pewnie takie są.
Ktoś mógłby powiedzieć, że dla uniknięcia dysonansu między doznaniami słuchowymi i wzrokowymi można użyć do uszu stoperów, ale te to dopiero się nie sprawdzają. Co z tego, że nie dochodzą dzwięki z zewnątrz, skoro słychać działanie rurek w organizmie, bicie serca, przepływ krwi. Koszmar.

Najlepiej po prostu wcześniej chodzić spać, co niestety mi się nie udaje z powodu długotrwałych sesji malarskich.Niestety, to ten etap obrazu, kiedy wydaje się, że jeszcze dosłownie pół godziny a może nawet kwadrans i będzie świetnie. Ten stan trwa od kilku nocy. Co zrobić.

środa, 12 lipca 2017

Burza! PREMIERA

Burzę zaczęłam na wyjezdzie wakacyjnym i nawet myślałam sobie, że szkoda, że kiedy będę ją kończyć, pogoda ustali się - błękit nieba, te sprawy.
Ale (przepraszam wszystkich wczasowiczów, szczególnie tych pod namiotami) - ku mojej radości każdego dnia grzmi i leje, pędzą brudne chmury, wieje wiatr, który nie daje niestety ulgi w duchocie.
Kto zapomniał parasola - ten w biedzie.


Muzyka!


Co do burzy, zawsze powoduje u mnie wewnętrzne poruszenie.
Ożywia i ładuje.
Dzwięk grzmotu (jak zresztą  też głośnych maszyny - lokomotywy, startującego samolotu) sprawia, że dostaję euforycznego kopa - wypełnia mnie niczym nieuzasadniona radość. Jeśli nie podskakuję i się nie śmieję, to żeby nie robić z siebie widowiska przy innych (trochę panuję nad emocjami).

Błyskawice! Ulewa! Wiatr!

Oczywiście wszystko pod warunkiem, że jestem w bezpiecznym miejscu. Bo jeśli nie...




Tak w ogóle na początku był sam pejzaż.


Zależało mi w tym wypadku na silnej ekspresji, więc (ponieważ akurat lało) wzięłam się za szkice. Czułam, że wprowadzenie "czynnika ludzkiego" całkowicie zmieni działanie obrazu.
Tyle tylko, że postać musiała być dynamiczna, uchwycenie odpowiedniej chwili to klucz do sukcesu.

Żeby szkic ołókiem pokryć farbą i po prostu namalować, nosiłam się bardzo długo. Wiedzialam, że Burza dobrze się zapowiada - ale czy dość dobrze? Czy stanie się tak, że spojrzę i wykrzyknę "To jest to!" czy może mały w końcu obrazek będę wycierać zmywakiem, zmieniać w nieskończoność i wreszcie całkiem zamaluję?
Zawsze biorę pod uwagę tę drugą ewentualność.

ALE... nie tym razem.
Szkic, w którym najważniejsze dla burzowego bohatera (bohaterki?) było umieszczenie głowy i ramiona, mówiące o obawie przed burzą, chęci schowania się przed nią, zmieniał się, kiedy przesuwałam linie ołówka nawet nie o milimetry, ale jeszcze mniej.
Mokra robota (czyli moja nazwa na użycie farby), zakończyła się przy wtórze błyskawic za oknem.
I jest.


Teraz patrzę na niego / nią, chowa się w mroku



Chciałam wyjść z psem, ale jak raz zaczęło padać.
Po dziwnej wiośnie nastało dziwne lato.

*Burza
akryl na płycie
25 x 35 cm.
I jest na sprzedaż, yeah!

poniedziałek, 10 lipca 2017

Zachować w sobie ciszę

Wyjazd do lasu za nami... pierwszy w ciągu tych wakacji.
Jestem w Warszawie i wspominam.
Tamtą chmurną pogodę




wieczory i nocne wyjścia z domku, kiedy parę kroków w dół podwórka i jest się nad jeziorem




Wściekłe szkwały i burze nad wodą



nieliczne pogodne dni, kiedy wszystko wyglądało tak beztrosko



zapachy roślin




ciszę, kiedy słońce miało się ku zachodowi, skąd rozlegało się tęskne wołanie żurawi




Nie jestem w stanie opisać, jak bardzo kocham to miejsce. Ten drzewny, jedyny w swoim rodzaju zapach




Ale... to tutaj mieszkam. Nie na Mazurach, tylko w Warszawie. Inaczej na razie nie da rady. I nie zgadzam się, przy całej miłości do lasu, na mierzenie życia tygodniami do następnego wyjazdu.
Łazienki, wspaniały, stary park, ogromny (75 hektarów!) oczywiście nie zastąpią mi Mojej Promenady i jeziora. Jednak pobliże zieleni to błogosławieństwo.
Szczerze mówiąc, "mojemu" parkowi nigdy nie oddałam swojego serca. Może dlatego, że był zbyt oczywisty, zbyt dostępny. Jako dziecko chodziłam tam z Dziadkami na niedzielne spacery i wiecie, co? Wydawało mi się to okropnie nudne. Starsi państwo tempo mieli dostojne, powiedziałabym. Tak mi się wgrały w pamięć te przechadzki i tak zostało.
A minęło przecież TYLE lat (nie przyznam się nigdy, ile).

Tak wiele zależy od nastawienia. Zaczęłam szukać - dopiero zaczęłam, części parku, rzadziej uczęszczanej. Ławki nieliczne, ludzi jak na lekarstwo, bo obszar z boku, poza głównym traktem.
Najpierw jeszcze dobrze znane mi miejsca




...ale potem Zaczarowany Ogród



Nie ma "odpicowania", nie ma kwiatów, są za to dziwaczne czasem gatunki roślin (jak drzewo powyżej, "futrzane drzewo", nazwane tak z racji kory przypominającej włosie na skorupie kokosa). Zarośnięte alejki i niknące w dzikim winie schodki do nikąd.
Odskocznia od malowania jest mi niezbędna, pracy mam coraz więcej.
Wyciągnęłam dwa wielkie blejtramy.

Zachować w sobie ciszę. Jakie to ważne. A najważniejszy - spokój. Bo jego istnienie oznacza poczucie bezpieczeństwa, równowagę, dystans. Żebyście mnie dobrze zrozumieli - wyzwania, huśtawka emocji podczas pracy, spalanie się, to mój chleb powszedni - ale mocno wierzę w to, że znając siebie, można spojrzeć z zewnątrz na twórcze zmagania i nabrać sił.
Nie tylko na wyjezdzie.
Także tutaj.
Czasem wyhamować.
Znajdę sposób - na swoją wewnętrzną ciszę. To bardzo trudne, może i coraz trudniejsze, bo obrazy nieobojętne. Zatrzymać się przy Futrzanym Drzewie. Wdech wydech.
Żeby znowu się rzucić do malowania wiele godzin pod rząd.


A! Jeszcze w Warszawie mam coś, czego brak na wyjezdzie (oczywiście porównuję tylko od strony przyrodniczej) - jerzyki. Ich świszczące gwizdy natychmiast wprawiają mnie w blogi nastrój. Miejskie ptaszki. Nawiasem mówiąc, dzwięki mają dla mnie coraz większe znaczenie, nie piszę o muzyce, tylko o dzwiękach codziennych, towarzyszących, ktorych wlaściwie, z racji przyzwyczajenia, się nie słyszy.


Pozdrawiam wszystkich z pracowni i znad ciężkiego myślenia, co dalej (z tym płótnem).