WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

wtorek, 30 września 2014

Piesek - Dina z Myszką - PREMIERA

Dzień szalony ma się ku końcowi i wszystko się udało - obrazy oddane, pielgrzymka do tuberozy przyjęta (8 osób), mieszkanie wysprzątane, zupa z dyni po tajsku wykonana i nawet wymasowana jestem.

W międzyczasie wykańczałam tło do Diny i Myszki. Ponieważ obrazy miały wisieć w przedpokoju, miejscu niezbyt jasnym, zdecydowałam się na żywe kolory.



Potem wysubtelnione.



Tak się, rozumiecie, rozmalowałam, że nie zauważyłam, że pies lewituje!


Całe mieszkanie podporządkowane pracy i oczywiście zapachowi tuberozy.



Bez przecierek na mokro się nie obyło.
Chciałabym powiedzieć, że mam nową technikę parową, ale... to nieprawda.
Po prostu garnki (zimne) wykorzystałam jako podstawki do schnięcia.


Dina wygląda tak :



Potem domalowałam ogonek - na który patrzy Myszka.



A dodatkowo zaczarowuje wzrokiem kropki z kocyka, ściągając je w swoją stronę.


Wreszcie cały, podwójny obrazek :


Powyżej w sztucznym świetle, barwy naturalne są najbliższe tym :


No.
Teraz praca nad dokończeniem flamenco - w piątek oddanie.
Tuberoza działa.


Proszę przesyłać dobrą energię, proszę Państwa, bo chciałabym uzyskać efekt olśniewający.

poniedziałek, 29 września 2014

Myszka w tuberozach

Uroczyście ogłaszam wznowienie intensywnej pracy malarskiej.
Wojtek wyjechał...
Wspaniały to był prezent od losu te kilka dni razem. Pamiętam, że na początku naszej znajomości, z jakiejś okazji imieninowej, W. złożył mi życzenia "Wszystkiego dobrego, na co zasługujesz i jeszcze więcej tego, na co nie zasługujesz". Zjeżyłam się wtedy i uznałam, że nie podoba mi się to, co powiedział. Jak to "nie zasługuję"? I skoro mi się nie należy, nie chcę i już.
Mój mąż tylko się uśmiechnął i rzekł "Kiedyś zrozumiesz" - i kiedyś nadeszło.


Odprowadziłam Go do autokaru, na Zachodnim. Przyjaciółka określiła jego nastrój jako "Kieślowski" (jak trafnie!), Centralnego - gierkowski, zaś wyremontowany Wschodni - europejski.
Biegłam, tropiąc pojazd, wypatrując okienka i widziałam machającą mężowską rękę - spostrzegł mnie, pokonującą na przełaj trawniki i wreszcie przesyłającą całusy przy krawężniku jezdni, kiedy pojazd zatrzymał się na światłach. Potem malał, znikł za zakrętem.. ja zaś wylądowałam w perfumerii, by zmniejszyć żal, skutecznie.

Wzięłam się za malowanie z zapałem - i myszka jest. Tylko ani grama bieli nie znalazłam, więc błysk w oku musicie sobie na razie wyobrazić.


Tuberoza okazuje się nie tak trwała, jak myślałam - do zapachowej eksplozji nie dojdzie. Gdy jeden pąk rozchyla się, poniższy zamiera, niestety.


Smutno trochę... mam nadzieję, że wszystkie kwiaty się rozwiną.


Ale i tak pachnie niesamowicie - mieszanką oparów benzyny i słodkiej miętowej pasty do zębów. Z bliska.
Z dalszej odległości - typowe białe kwiaty, bez podobieństw do skóry, często towarzyszącej tuberozie w perfumach.
I już właściwie mam pewność, że to Tuberose Gardenia Estee Lauder Private Collection wykazuje największe podobieństwo do żywej rośliny.

Wracając do obrazów - pojutrze premiera Diny z Myszką, tło już aktualnie zaawansowane. Zaś pod koniec tygodnia pokażę WRESZCIE Panienkę Flamenco.

O, jak pusto w domu...
Dziwnie tak

piątek, 26 września 2014

Duftart - nowe spojrzenie - abstrakcyjne

Siedzę jak zaczarowana w mojej małej pracowni i jednocześnie sypialni Gustawa, wciągając głęboko, przez nos, powietrze nasycone tuberozą.


Ma 13 pączków, a otworzył się jedynie dolny na razie i zafundował mi bajkę - baśń raczej.
Teraz bardziej rozumiem "Pachnidło" i pragnienie odtworzenia zapachu spotkanego kiedyś.
Sama mam ochotę przewąchać wszystkie tuberozowe perfumy i dopasować je pod względem zgodności z moim wspaniałym kwiatem - oryginałem.

Dzisiejszy wpis w całości poświęcam duftartowi, gdyż czuję (!), że zachodzą zmiany w odbieraniu perfum.
Jakiś czas temu zorientowałam się, że najczęściej aromat określałam skojarzeniami smakowymi - słodki, gorzki... potem ze stanem skupienia - gęstością - syropowy, esencjonalny, gęsty właśnie bądź rozrzedzony. Albo przestrzenny, lecz również płaski, głęboki.
Czyli kształty - okrągły, szpiczasty. Dotyk - szorstki, aksamitny, gładki.

W pewnym momencie przyszły nowe, ja wiem? Wyobrażenia - krótki, ucięty, poszatkowany.

I to już był krok od odczuć czysto abstrakcyjnych. Oczywiście zawsze w kolorach - ale zobaczyłam też plamy, kreski, figury geometryczne, nawet bryły.
Czyli inne rozumienie, nie na zasadzie skojarzeń, jak na obrazach dotychczasowego duftartu, gdzie królowały konkretne pejzaże, postaci - owszem, związane z zapachem portretowanym, jednak chyba dość umownie.

Teraz mam ochotę, korzystając z wyobraźni, która poszerza się i zaskakuje, na ścisłe odwzorowanie konkretnego aromatu, niekoniecznie perfum, w postaci "czystej".
Jestem podekscytowana, zaciekawiona, tym bardziej, że abstrakcja nigdy nie była mi bliska. Nawet, jeśli czasem używałam jej jako środka wyrazu, na koniec zawsze mnie kusiło, by dodać jakiś elemencik rzeczywisty (np. muchę). Czuję się tak, jakby coś działo się poza moją wolą, czyli wyborem, wręcz mnie obezwładniało!
Tak.

Np. tuberozę, moją tuberozę, widzę jako półprzejrzystą, kolistą plamę, mleczną jak kalka techniczna, na bardzo jasno seledynowo - kremowym tle, gdzieniegdzie z dziurkami, ostro obrzeżonymi, ale poza tym bez ostrych krawędzi. Gładko i jednostajnie roztapiającą się od środka.

Bardzo jestem ciekawa Państwa odczuć na temat zapachów - jak je widzicie? Czy to, co napisałam, wydaje się Wam bliskie?
(dodam tylko, że zaczynam też słyszeć postać dźwiękową, a synestetyczką nie jestem)

I pomyśleć, że jeden mały pączek daje mi tyle radości! Poezję.


Jak tu odejść STĄD do dużego pokoju, położyć się spać, kiedy mi żal, że znajdę się poza zasięgiem zapachowego działania białego kwiatostanu.

czwartek, 25 września 2014

Myszka (i) Flamenco i ZAPACH !!!

Niesamowita historia - mój ukochany przyjechał na parę dni, wziąć udział w castingu!
Dwie doby temu, kiedy oznajmił mi, że się zobaczymy, obojętnie odrzekłam "Aha, to dobrze", po czym... zasnęłam na krześle.
Obudziłam się po chwili i dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać, co usłyszałam.
Prawdziwa radość przyszła wczoraj rano - a "przesyłkę" odbierałam w południe. Nawet przy sprzątaniu wykazywałam wielki zapał.

Z podekscytowania zapomniałam przy wychodzeniu, że w ostatniej chwili wzięłam haust płynu do płukania ust - i tak wybiegłam na przystanek. Nagle - pan sąsiad, z głupim pekińczykiem o imieniu Aramisek, powiedział mi "Dzień Dobry", a ja w odpowiedzi coś zabulgotałam, odrobinę zalewając swój szykowny kołnierz ze sztucznego lisa. Co było robić? Łyknęłam to miętowe paskudztwo, licząc w duchu na moc swojego żołądka.
Odrobinkę mnie zemdliło, akurat przy wchodzeniu do autobusu, ale tylko tyle.

Powitanie - przeszło moje oczekiwania.
W. poznał mnie dopiero z bliska - "Szukałem wzrokiem nie tak drobnej osoby, a tu taka gałązka, trzcinka!".

Gustaw (też) nie odstępuje Taty na krok.

Powitaniom i "powitaniom", moim i Wojtka,  nie było końca - nie widzieliśmy się od 15go lipca!

Dzień przerwy musiałam zrobić, po prostu musiałam.
Dziś - obiecana Panienka.
Tutaj - stan aktualny przedwczoraj


 Kolory - żarówkowe.
Zaś poniżej - niespodzianka.


 Obraz stanie się parą do pieska - Diny.

Tymczasem tuberoza blisko kwitnienia...


 I wiadomość z ostatniej chwili..!
Siedzę sobie, rozumiecie, i piszę, i sobie myślę, jakie wielowymiarowe jest to Miss Dior (które mam na szyi) - aż wtem zdałam sobie sprawę z tego, że MD tak pachnieć nie może, w żadnym razie...
TUBEROZA!!!!
Przed momentem wspięłam się na stołek, przytknęłam nos do najbielszego pączka - i kolana się pode mną ugięły.
Zapach na razie niezbyt intensywny, ale już gęsty, woskowy, w starym stylu...
Mam wrażenie, że perfumy dobrze oddają ten aromat.

Ryknęłam do Wojtka "Choooodź, pachnie, tuberoza pachnie!"
Zbliżył się do kwiatostanu - "Dryndus" rzekł obojętnie "Tego się spodziewałem"

(DRYNDUS (od Hindus - dryndus) określenie mojego męża na zapachy zwane "starobabcinymi", wg męża konglomerat skisłej marynaty z bambusa, kadzidełek, zasikanej pieluszki/bramy, spoconej baby. Nie muszą występować wszystkie na raz. A więc typowe klimaty lat 70tych, 80tych, wszelkie szypry, aldehydy prawie wszystkie, współcześnie spotykane rzadziej).

Oj, trudno będzie mnie wygonić z pokoju. Nie mogę przestać się hiperwentylować. Coś wspaniałego!
To mój ukochany kwiat - wcześniej mogłam powiedzieć, że znany tylko z perfum, teraz dodaję - w naturze również.
Zastanawiam się, czy nie ogłosić Dnia Otwartego Tuberozy...
Np. w niedzielę po południu?

wtorek, 23 września 2014

Wrona skończona - PREMIERA

Nie tylko skończona, ale i oddana do rąk własnych, pod Wierzejkami, ku uciesze Zleceniodawcy.

A więc...
...po pierwsze - tło. Ożywiłam je bardziej, dodając "cieniowania" żółtym.





Spod spodu ukazały się, po przetarciu, błękitne plamki.
Łeb nastroszyłam, jak trzeba!


Łapy i dziób zostały dotknięte szarością - najmiększym pędzelkiem


Pod skrzydłem użyłam paru odcieni


Potargałam i pobrudziłam brzucho i "portki"



Zaś cała Wrona prezentuje się następująco - najpierw w cieniu


A tak w słońcu


Zaś w prawym dolnym rogu dodałam, na życzenie Klienta, orzech - smakołyk wron.
Wspomniałam, jak inteligentne są te ptaki.
Ponieważ nie mogą samodzielnie rozbić orzecha, brały go w dziób i puszczały pod samochody. Jednak w ten sposób otrzymywały miazgę, przejechaną przez wiele aut. Proszę wyobrazić sobie, że wzięły się na sposób i nauczyły czyhać na czerwonym świetle dla pojazdów, wypuszczając orzech pod koła ostatniego przy sygnalizatorze.
Śmiem twierdzić, że gdyby posiadały dłonie, przed małpami zrobiłyby z nich użytek.

Zaś obraz to prezent dla szczególnej osoby, która przyjaźni się z tymi ptakami. Daje im na spacerze smakołyki, a one, oczywiście poznają, siadając nawet na głowie, i idą gęsiego, nie odstępując przyszłej obdarowanej ani na krok.

I ja się pochwalę, że jako dziecko zdarzyło mi się przygarnąć gawrona i kawkę. Nie w tym samym czasie.
Gawron zaprzyjaźnił się z nami... i z psem, sznaucerem olbrzymem. Kiedy ten leżał, ptak stawiał wielkie kroki między jego łapami. Stateczny, pełen namysłu.
Kiedy wydobrzał - odleciał, głośno kracząc i przysięgam, słyszałam radość w jego głosie.

Kawka zaś, zajmująca łazienkę i pałąk na ręczniki, miała trochę charakter przekupki. Głośna, energiczna.
Nigdy nie zapomnę, jak pikowała z półpiętra w stronę rolady na stole, robiąc dziurę w miejscu galaretki w cieście, pośrodku, i chwyciwszy zdobycz (wszystko w powietrzu), lądowała z powrotem na piętrze, bardzo z siebie zadowolona.

Kiedy poczuła się na siłach, poprosiła o otwarcie drzwi prowadzących do ogródka, wzleciała na gałąź, zakrakała - i w mgnieniu oka lipa poczerniała od kawek, trajkoczących wniebogłosy. Po chwili znalazła się wśród nich, coś powiedziała w kawczym języku i wraz z chmurą ptactwa odfrunęła.

I cieszę się bardzo, że Mama nie robiła najmniejszego problemu z przygarnięciem ich obu. To było oczywiste, że pomoże potrzebującym.

poniedziałek, 22 września 2014

Wrona zjeżona i Dni Transportu Publicznego

Wczoraj, do późna w nocy i dzisiejsze ranoprzedpołudnie jeżyłam Wronę.
Oraz dałam tło jaskrawe.
Zaakceptowane wszystko!


Powyżej - na kuchence, po mokrej robocie. Dojdą niuanse kolorystyczne w tle, ale gasić go nie będę.

Obiecałam fotorelację z Dni Transportu Publicznego.
W sobotę - dzień autobusowy.
Gustaw wszędzie mógł wchodzić. Zachwycony!






Dzwonił dzwonkiem na zabytkowym konnym tramwaju...


"Ogórka" sobie upodobał



Nawet jeden autobus miał włączony mikrofon, więc Gucio zapowiadał przystanki - ulubiony "Morskie Oko" i "Spacerowa", modulując głos na poważnie


Pamiętacie te kasowniki?


Zdobyliśmy też pamiątkę - sprzedawano tablice z numerami autobusów i rozkładami jazdy, już wyparte przez elektroniczne wyświetlacze. Prawdziwe! Niektóre mocno używane. Teraz jedna "odpoczywa" u mnie na ścianie. Koniec jazdy!


W niedzielę zaś można było zwiedzić, na Kabatach, dyspozytornię, parowozownię, wieżę kontrolną oraz wejść do kabiny kierowcy.


Udało nam się fuksem - bo wstęp tylko na wejściówki, które poprzedniego dnia rozdały się w trymiga. Ludzie stali od przed ósmej. Szliśmy więc na Kabaty niepewni, czy skorzystamy.
Ponieważ miałam potem spotkanie perfumowe, z tej okazji założyłam czerwoną sukienkę, dopasowaną i czarno - białe okulary. Schudnięta o 9 kilo.

Tanecznym krokiem podeszłam do pana w służbowej czapce "Ech, mam taki kłopot...może zechce pan pomóc? Zabrakło wczoraj dla nas wejściówek" ( i pamiętając o Guciu, zrobiłam minę zranionej sarny ).
"Chce pani wejściówkę? Proszę bardzo" - i, ku oburzeniu reszty zwiedzających, wydobył papierek z kieszeni. "Nie ma sprawiedliwości!" mruczał tłumek, ale ja nic sobie z tego nie robiłam, patrząc na roześmianego synka.

Mocno pryszczaty młodzieniec posyłał nam nienawistne spojrzenia "Mamo, dlaczego ten pan ma takie rany na twarzy?" na szczęście cicho zapytał Gustaw.
"Kiedy młodzi ludzie dorastają, często dostają pryszczy"
"O nie, to za ile lat mnie to czeka?" z niepokojem wyszeptał synek.

Tymczasem tuberoza rozwija się pięknie - i niespodzianka! Druga, większa, chyba też będzie mieć kwiat!


Czyli jednak prawdopodobne, że mój ukochany narazi się na zapach, po którym wiele sobie obiecuję.

W Panience Flamenco robota postępuje spokojnie - mam nadzieję na niedługą premierę, przedtem wpis jeszcze.

sobota, 20 września 2014

Walka z Wroną

Zamiast szykować się na jutrzejsze spotkanie - włosy i manicury, siedzę nad Wroną.
Tło i takie tam wyszły dobrze -


...tyle tylko, że Wrona - o czym wiedziałam od pierwszej rozmowy ze Zleceniodawcą, ma być nastroszona. W takich przypadkach tym ptakom łeb powiększa się zdecydowanie, przypominając niemiecki hełm.
Po przesłaniu zdjęcia Klientowi, dowiedziałam się (tak, miałam nadzieję, że będzie ok), że łeb jest za mały...
Dobry, jako normalny, jako zjeżony - nie.
Co tu robić?
Co robić?
Obiekt ów znajduje się niedaleko od górnego brzegu - czyli po zmianie rozmiaru, w najlepszym wypadku, dotykałby ramki.
No więc CO?
Obniżyć dziób i zmienić wszystko?
Zastosowałam wariant radykalny


...i zastanawiam się, czy to już tak ZAWSZE będzie, że moje obrazki okaleczam w trakcie malowania i znęcam się nad nimi?
Nad sobą też - bo oczywiście nie obywa się bez kosztów psychicznych.
Teoretycznie powinnam tworzyć z większą łatwością, tymczasem im dalej, tym gorzej. Nie o rezultaty mi chodzi, lecz o PROCES.

Tymczasem Gucio dziś, na obiecanym festynie Komunikacji Zbiorowej, bawił się świetnie.



 Jutro - szersza relacja, bo po autobusowej sobocie jutro niezwykła gratka dla Gustawa - niedziela z metrem!

I dodatek zdjęciowy :