WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

poniedziałek, 31 października 2016

Nowy pejzaż - początek


W strefie koron
panuje nieustanny niepokój


drzewo naznaczone
na ścięcie
białym znakiem zagłady
jeszcze oddychało
konary i gałęzie
wczepiały się
w odpływające chmury

liście drżały więdły
przeczuwały śmierć

Drzewa nie przenoszą się
z miejsca na miejsce
w poszukiwaniu pokarmu
nie mogą uciec
przed piłą toporem

w strefie koron
panuje nieustanny niepokój

ścięcie drzewa to egzekucja
pozbawiona ceremoniału
mechaniczna piła
parskając trocinami
błyskawicznie wchodzi
w korę miąższ rdzeń

ugodzone w bok
runęło drzewo
gniotąc martwym ciężarem
trawy zioła
wiotkie jasne odziomki
drżące pajęczyny

razem z drzewem
stracono jego cień
przezroczysty
wieloznaczny
obraz
znak
pojawiający się
w świetle
słońca księżyca

Pracowite korzenie
nie przeczuwały jeszcze
utraty pnia
i korony

powoli dociera
nadziemna śmierć drzewa
do podziemnej krainy

korzenie sąsiednich drzew
dotykają się
wchodzą w związki ze sobą
zrastają się

jedyne obok ludzi i zwierząt
istoty żywe czujące
stworzone na obraz
i podobieństwo bogów
Drzewa
nie mogą się ukryć przed nami

Dzieci rodzone bezboleśnie w klinikach
dojrzewające
w dyskotekach
rozdzierane sztucznym światłem
i dźwiękiem
wpatrzone w ekran telewizora
nie rozmawiają
z drzewami

Ścięte spalone
leżące pokotem
zatrute martwe
drzewa dzieciństwa
zielenią się nad naszymi głowami
w maju
zrzucają liście na groby
w listopadzie
rosną w nas
do śmierci
Tadeusz Różewicz - Na ścięcie drzewa


Ten wiersz. Wstrząsnął mną. No tak, mam oczy w mokrym miejscu, ale tu nie mogłam się opanować.
Akurat teraz, kiedy zaczęłam malować pejzaże i zdałam sobie sprawę z tego, ile i CO znaczą dla mnie drzewa.

Zdjęcia, które powyżej pokazuję, wydaje mi się, są początkiem obrazu.
Nie jestem zadowolona - ale było jeszcze gorzej z jego poprzednią wersją



Ależ mnie denerwował.
Może dlatego, że dół nawet mi się podobał - ale góra z drzewem taka jakaś nieprawdziwa, ostrożna, zmyślona (w złym znaczeniu tego słowa).
Dół obrazu


...zniknął, ale to co. Umiem go odtworzyć.
Teraz jestem w Warszawie, jutro początek listopada i klnę się na wszystko - początek serii na dużym formacie. 100 x 70 cm. Może 50 x 70.

Pejzaż z pierwszego zdjęcia - brakuje mu wiele, żebym go uznała za dobry obraz. Wóz albo przewóz - ma potencjał, będę walczyć o tę ekspresję, o niepokój w koronach drzew.
Odezwę się wkrótce.

Przeczytajcie proszę "Na ścięcie drzewa" jeszcze raz. Na okoliczność Święta Zmarłych. Czy ktoś wtedy myśli o drzewach?

sobota, 29 października 2016

Zaklinaczka koni - Panienka Szalona - PREMIERA

Wyobraźcie sobie kilkuletnią dziewczynkę, warszawiankę, jeżdzącą z rodzicami (oboje artyści) na wakacje na wieś, która wtedy postanawia, że opuści miasto. Fascynują ją konie - wyrywa się, by robić przy nich wszystko, nawet najcięższe prace.

Rodzice protestują, kiedy dorastająca córka chce zdawać na weterynarię, wybiera więc ogrodnictwo.
Poznaje w Warszawie swojego męża i przeprowadzają się na Mazury - parę kilometrów ode mnie (haha), do Kurek.Gospodarstwo trzeba postawić na nogi - a kiedy ma się dziecko w wieku 3,5 miesiąca, nie jest to łatwe. Bez bieżącej wody, praktycznie bez niczego.

Szalona? Tak zapewne wielu o Niej mówiło i mówi, ale to kobieta, która ma głowę na karku jak rzadko kto.

"Nienawidzę robić czegoś, czego efektów nie widać. Gdybym musiała - tak, ale tylko tyle czasu, żeby znaleźć sensowną pracę".

Teraz w Kurkach jest wspaniała stadnina - a Inga w swoim żywiole.
"Nie istnieje dla mnie słowo porażka. Nie uda się tak, to uda w inny sposób. Nie ma przypadków".
Śmiałam się, kiedy Ją poznałam, że sama jest żywiołem - a kto by pomyślał. Drobna postać, delikatne, regularne rysy twarzy. Ale sposób mówienia, ruchy - to temperament.



Konie wciąż, niezmiennie zachwycają.

Muzyka! (wiem, słowa od czapy, ale klimatem mi tu bardzo pasuje)


"Czasem wystarczy, że na nie patrzę - nawet nie muszę jeździć"




"Gdyby koń wiedział, jaką ma siłę, nigdy nie dałby się dosiąść"
To prawdziwa satysfakcja obłaskawić duże zwierzę.



Dlatego gest dłoni jest kluczowy dla tego obrazu - i przyznam się, że na właściwe tory naprowadziła mnie Inga. A nie było łatwo - sztuczne światło przyzwoite tylko w łazience w domku, miejsce siedzące - klozet (zamknięty), poza pędzlem najpotrzebniejsze narzędzie - skarpeta frotte (moja, czysta).
Ale udało się.

Chciałam, żeby na obrazie uwidocznić relację między nimi




W obrazie, pełnym kontrastów, zależało mi na interesującej fakturze czerni - bo "niebo" zrobiłam prawie jednolite.




(na dole w sztucznym świetle).

I wreszcie - całość, proszę Państwa.
Akryl na płycie, 25 x 35 cm. Panienka Szalona



A ja tymczasem biorę się za pejzaż. Poprawienie. Obok leży już skarpeta.

czwartek, 27 października 2016

Mucha - w hołdzie Tadeuszowi Różewiczowi - premiera

Zawsze uważałam, że mam szczęście do ludzi.
Rok temu, kiedy, jak i teraz, w tej chwili, siedziałam sobie w fotelu, w domku nad jeziorem, zwróciła się do mnie pani Maja Dziedzic. Z prośbą o pozwolenie na zamieszczenie mojego obrazu Mucha w Zupie na okładce książki Jej autorstwa "Musca Domestica. Epifanie Tadeusza Różewicza".


I dopiero co dowiedziałam się, że Epifanie zdobyły prestiżową nagrodę Wydawnictwa Uniwersytetu Gdańskiego w kategorii "najlepsza książka przedstawiająca rezultaty pracy doktorskiej".
Komisja złożona nie tylko z humanistów, a recenzentem wydawniczym był profesor Kazimierz Braun, reżyser większości sztuk teatralnych Tadeusza Różewicza, wykładający w USA. Wielki autorytet.


Książka zdobyła moje uznanie wcześniej, gdyż świeżutko po wydaniu dotarła do mnie - pisana językiem pozbawionym jakiegokolwiek poetyckiego czy naukowego zadęcia, wciągająca jak powieść, a kiedy otworzyła mi się na stronie z ilustracją mojego ukochanego profesora malarstwa - Jerzego Tchórzewskiego, stała mi się wręcz bliska. Profesor Tchórzewski! Każdemu życzę takiego wykładowcy - człowieka z ogromnym dorobkiem światowej klasy, skromnego, pełnego ciepła. Mówił niewiele, cichym głosem, ale natężało się uszy - bo jego rady okazywały się kluczowe. Kochaliśmy Go, my, studenci.
Poza tym musicie wiedzieć, że Różewicz to mój Mistrz.

Dlatego propozycję, by stworzyć obraz inspirowany jego wierszem przyjęłam z entuzjazmem (nie przesadzam!), wszak dyplom robiłam z Ilustracji Książkowej (Stanny).
Na obrazie zamieściłam wybrane "obiekty" z wiersza "Na powierzchni poematu i w środku"

na popielniczce
(popielate) wystygłe zimne
grudki popiołu
żółtobiały zgnieciony
skręcony (pomarszczony)
niedopałek
ślad po wargach
na popielniczce


Szklanka
blaszana łyżeczka
wilgotne brązowe
źdźbła herbaciane
futerał do okularów
niebieski
kalendarzyk kieszonkowy
z białymi cyframi
1970


Mucha na pudełku
(zapałek) czyści
przezroczyste skrzydełka



mała martwa natura
pomniejsza ucisza
leczy
usypia



mała martwa
natura oświetlona do połowy
druga część w cieniu

mucha uderza w okno
za którym stoi
wielka matka natura
z grupą drzew (...)



A! Jeszcze - gitara elektryczna, którą przemalowywałam po szczegółowych uwagach mojego męża (bo ja gitary w ręku nie miałam)


To, co na zdjęciu widzicie jako żółte, jest złote - niestety, obraz w pełni działa tylko na żywo.

Możecie sobie wyobrazić, w jakim natchnieniu działałam. Dzień i noc, noc i dzień.
Po skończeniu obrazu zawsze urządzam sobie spacer odpoczynkowy - ten wypadł o 3. w nocy, porze, kiedy różne indywidua lubią się ujawnić na mojej trasie. Tym razem postać spod ciemnej gwiazdy rzucała kamieniami w gałęzie zdziczałej jabłonki na trawniku przy Łazienkach, sypiąc przekleństwami (strzały niecelne, zapewne z powodu zawiania).

I oto całość, proszę Państwa (rozmiar 50 x 70 cm, akryl na płycie)


i pod innym kątem


Pisałam, że mam szczęście do ludzi - a oto dowód.
Bo jaki może być człowiek, który ma takiego psa?


Mordka - mopsik pani Mai Dziedzic.
I tym uroczym zdjęciem kończę wpis, bo muszę zrobić błyski na włosiu końskiego ogona, inaugurujące finał pracy na Panienką Szaloną.


wtorek, 25 października 2016

Drzewa, moja miłość, moje miejsce

Jestem tu.
Znowu.
Wpadłam na parę dni, licząc na to, że złapię trochę jesiennych kolorów, natchnienia, oddechu.
Licząc na cud pogodowy - bo, jak wiadomo, mamy porę deszczową.
Zobaczymy - ale dziś nie pada, a nad jeziorem, przed chwilą, na niebie zabłysło parę gwiazd w chmurowych dziurach.
Jest nadzieja.
Na brzozy się spóźniłam, ale kolory jeszcze gdzieniegdzie widać.



Moja Promenada.
Tylko poeci, i to dobrzy, mogliby wyrazić, co czuję.




Tym razem, pierwszy raz w życiu, towarzyszyło mi poczucie spełnienia i jakiejś szczególnej mojej obecności tutaj. Nie tylko dlatego, że paraduję w brokatowych kaloszach


To jednocześnie dziwne i wspaniałe, że będą tutaj jakby wchodzę w swój obraz. Pejzaże stały się teraz moją nową namiętnością. Spokojem, że będąc gdziekolwiek, mogę stworzyć Moją Promenadę - farbami.




Moje drzewo - duftart do perfum Scent Costume National, Drzewo było ze mną w Barcelonie




Albo Sosny - jeszcze niedokończone



 ...czy surowa, minimalistyczna Droga



 I nie dlatego zamieszczam obrazy, żeby pokazać, jak są podobne - bo nie zależy mi na ścisłym realizmie. Jest coś nieuchwytnego, melancholijnego, lecz i kojącego. Strasznie chciałabym TO przekazać, oczywiście licząc na relację widz - obraz. No wiem, nie każdy widz.
Po prostu myślę, że jeśli coś tak silnie działa na mnie - to nie TYLKO na mnie.
Rozumiecie...?

A tymczasem w najbliższym wpisie Mucha.
Fragment na zachętę


Wzięłam tu malowanie!
(dodam na koniec)