Powiem - na początek - krótko - było świetnie.
Piszę od razu, żeby przedłużyć jeden z najsympatyczniejszych, a przy tym uroczystych dla mnie wieczorów.
Po raz pierwszy nie miałam kiedy zrobić zdjęć, poza trzema przed zakończeniem - tak byłam zalatana, żeby każdego przywitać, zamienić parę słów
Gości przyszło wielu, w tym, ku mojej wielkiej radości, śmietanka z forum perfumowego (nawet spoza Warszawy - Sabbath, Tezo - dziękuję!), a więc osoby, które potrafią w pełni docenić walory wystawy - czyli połączenia zapachu z obrazem. W kółko latali faceci z aparatami fotograficznymi (z pokerowymi minami - profesjonaliści), wygłosiłam "secik" przed kamerą, na otwarcie przemówienie z mikrofonem, rano kupionym przez Wojtka.
O mało nie powiedziałam gościom, że zapraszam ich do wąchania obrazów i oglądania perfum - ale na szczęście szybko się zreflektowałam. Kolana mi się nie trzęsły, a żeby mieć co zrobić z rękami, w dłoni trzymałam ozdobną torebeczkę - puzderko, strasznie błyszczącą. I pustą - bo ciężko się otwiera.
Ach! Powiem Wam, że wyglądałam doskonale - fryzjer strzelił mi asymetryczną fryzurę, którą kamerzysta niestety kazał mi zaczesać za uszy (niby twarzy nie widać - ale przecież tylko połowy). Srebrny żakiet, spodnie w drobny aztecki szary wzorek na czarnym tle i buty a la Lady Gaga - podwyższające (mam wzrost krasnoludka raczej).
Mon Credo, cały zespół, sprawił się doskonale.
Niezwykle miłe osoby - a uwijały się jak mróweczki.
Muszę - i chcę tutaj również podziękować Pani manager Katarzynie Pospieszyńskiej, która chyba nie mniej serca, niż ja, włożyła w całe przedsięwzięcie.
Kieliszki i poczęstunek ustawiono m.in. na niskim stole ze szklanym, kwadratowym blatem i nie wiem, ilu gości wyszło z siniakami - ale nie ja! Słyszałam tylko syk bólu, wydawany przez kelnera, kiedy walił się kolanem w przezroczysty, ostry róg mebla.
Do końca przygotowań nie wiedziałam, czym pachnieć. Na wszelki wypadek zapowiedziałam Wojtkowi, że mocno i nieprzyjemnie (myślałam o Cuirsie - Antylopie), ale wreszcie wybrałam Scent Intense Costume National (Drzewo).
Gustaw sprawował się wzorowo, witał i żegnał gości, mówiąc "Do widzenia! Ale ja nie lubię Szymona".
Niby wiedziałam, że obrazy są w porządku, ale jednak byłam zaskoczona, jak wiele osób przychodziło do mnie z gratulacjami i pytaniami na temat konkretnych prac.
Teraz - niech się dzieje wola nieba. Zrobiłam, co do mnie należało, najlepiej, jak mogłam. W piątek mam spotkanie z prasą, w przyszłym tygodniu może nagranie dla TV, rozmawiałam z dziennikarzami i wyglądało na to, że pomysł ilustracji malarskich do perfum budzi niekłamane zainteresowanie.
Poza tym bardzo, bardzo mnie cieszy to, że zapowiedziano równie uroczyste, co wernisaż, zakończenie - 16go maja. Połączone z aukcją Muchy.
Szanowni Czytelnicy - zdjęć zrobiono mnóstwo i w najbliższych dniach wejdę w ich posiadanie - zapowiadam więc relację dodatkową, na spokojnie. Ze wszystkimi obrazami zbiorczo.
Przepraszam, że teraz niewiele mam do pokazania, ale znając siebie i to, jak mnie wciąga fotografowanie, odbyłoby się ono kosztem zajmowania się gośćmi.
Mam jednak swoje ulubione zdjęcie - już zbieraliśmy się do wyjścia, szukając wzrokiem Gucia - a On tymczasem zajął kanapę.
Dziękuję wszystkim Wam za wsparcie - chyba musiało na mnie wpłynąć, bo nie czułam tremy, nie denerwowałam się prawie wcale!
Na dodatek, co wydawało mi się dziwne, znalazłam w sobie mnóstwo energii i jakiegoś, ja wiem? ożywienia.
Odkryłam przyczynę (pewnie nie jedyną) - zapomniałam odciąć metkę przy spodniach - i kant tekturki wciąż delikatnie kłuł mnie w zadek.
Och, jak chętnie siadłabym znów do roboty! Mam genialny pomysł do Poison Diora.
Oby była okazja - życzcie mi tego!
PS. Dodatek nadzwyczajny - z ostatniej chwili!
Zdjęcia, na które na razie mogę umieścić - bez osób, ktore trzeba zapytać o pozwolenie na publikację (Murszawko - dziękuję!)