WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

środa, 27 lutego 2013

Utknęłam. W kupie. Obrazkowej.

Czy ja naprawdę pisałam, że wiem, i to dokładnie, co ma być na obrazku?
I że się usmiecham, kiedy patrzę na jego początek?

No więc teraz to jest uśmiech sarkastyczny, albo nawet spastyczny, sardoniczny?
Możliwe, że przez brak ładnej rudości (a dziś cały dzień maluję - czyli po farby nie poszłam) na sztaludze widzę koszmar.

Nie, nie pokażę, jak teraz wygląda.
Tak było rano - już źle.



Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że oto stworzyłam kopię NRDowskiego obrazka do przyczepy campingowej.
I pomyśleć, że uważałam (jeszcze wczoraj), że czeka mnie przyjemna, łatwa i szybka praca.

Co do barwy - przecież, do diabła, z ciemnego brązu i pomarańczowego powinien wyjść rudy!
Dlaczego więc kolorek przypominał kupy moich psów (po karmie z elementami roślinnymi)?
Dlaczego nie zmyłam tego w cholerę, tylko zawzięłam się, że uratuję i jeszcze coś ciekawego wymyślę przy okazji?

Serio, miałam zamiar dziś skończyć Bois Plume. Ha.Ha.Ha. Ale śmieszne.

Kiedy wreszcie doszłam do wniosku, że spreparowany przeze mnie brązik jest (powstrzymuję się!)...
...i postanowiłam zmyć - okazało się nie być to proste.
Nie dość, że udana akurat warstwa spodnia poszła sobie w pi..., to jeszcze wszystko się pobrudziło, jakby kto buty po spacerze po zasranym skwerku wycierał. W mój elegancki obraz! Na którym kiedyś pływała piękna łódeczka!



Przecierki trochę pomogły, ale niewystarczająco.
Na dodatek jutro miałam pójść do kina - specjalnie zeżarłam trzy Kinder Bueno, żeby bilet obtanili. Ech.

Oczywiście doskonałym, z punktu widzenia sztuki, byłoby przetarcie na turkusowo - ale wówczas obraz nie byłby do Bois Plume.

Wojtek, widząc moją zrozpaczoną minę i paznokcie poobdzierane miejscowo z krwistoczerwonego lakieru, pogłaskał mnie po głowie i rzekł :
"Wiesz, ja bym machnął od razu dziesięć obrazów, a potem im zapachy poprzydzielał".

Chce mi się trochę śmiać, to dobry czy zły objaw?

PS. Co mi się mogło zdarzyć na spacerze z psami? Tak, weszłam w kupę. Obcą. Swoje zbieram.

niedziela, 24 lutego 2013

Esteban - uwaga - coś widać

Dziś rano rzuciłam się do komputera, żeby sprawdzić, czy mój Denzel dostał Oskara... a tu nie ma wyników.
Oczywiście, że nie ma.
Bo Oskary DZIŚ w nocy.
Jakby mi kto dał dzień w prezencie, ale nie zużyłam go na pójście do kina na Nędzników, tylko przy muzyce (wybaczcie bezguście chwilowe) Alphaville Forever Young (zdawałam wtedy do liceum) poddać się sentymentalnemu nastrojowi.

Jak pisałam, będzie pejzaż.
Na razie - niebo i woda.
Tu przy jaśniejszym i ciemniejszym świetle, jednak baardzo przyżółcone - bo żarówka słońca nie zastąpi.



Jutro, za dnia, będzie wyglądać zupełnie inaczej.
Zdjęcia nie zdążyłam zrobić, bo dodałam pewien istotny detal.


Tak, to nasza żaglóweczka.
I tym sposobem najdalszy plan jest gotowy.

Słońca nie dodam, bo obraz byłby od razu tandetny i przegadany. Takiego kiczu nie lubię.

Głupio mi to pisać, ale tam wcale nie ma zieleni.

Gustawowi obraz bardzo się podobał, z zastrzeżeniem, że łódka jest jedna. Powinno być pięć - dla każdego z naszej rodziny, żeby urządzić wyścig. Z czerwonymi falami.

Pewnie to wszystko wygląda nieefektownie ( na razie), ale ja już nie mogę oczu oderwać, bo wiem, co będzie dalej. Teraz też nie pokazałam całości.
Rozumiecie...
Nie byłoby jutro efektu.

sobota, 23 lutego 2013

Kolejny obraz dla Mon Credo - w Bois Plume Estebana

Kolejny obraz na wystawę w Mon Credo wybrałam dla kontrastu.
Po linearnym i precyzyjnym Shalimarze mam ochotę poddać się nastrojowi kojącemu, marzycielskiemu.

Bois Plume Estebana. Balsamiczno - drzewny, kremowy.
Nazwa "bois plume" nie oznacza śliwkowego drzewa (tak myślałam wcześniej, rozczarowując się podczas bezskutecznego poszukiwania w nutach czegoś przypominającego śliwkę), ale stalówkę oprawioną w drewnianą obsadkę.


A jednak nie z piórkiem graficznym kojarzy mi się Esteban, lecz z pejzażem lub wnętrzem. To zapach spokojny, relaksujący - aromaterapia po prostu. Ton kompozycji nadaje drzewo sandałowe, zaostrzone paczulą i kwiatami, wyczuwalne są też ciepłe przyprawy.

Jeśli chodzi o kolorystykę, to na razie położyłam bazę (znaczy - tło), a cały obraz bedzie rozwijał się warstwowo - od najdalszych szczegółów do tego, co najbliżej.
Taki jest efektowny plan.Czy będę go przestrzegać? Jasne, o ile nie wyskoczy coś w trakcie.
Prawie zawsze wyskakuje.


Doskonale byłoby skończyć go przed ociepleniem i przedwiośniem, bo kiedy stopi się szare błocko a ptaki zaczną ćwiczyć popisowe arie, chciałabym pracować już nad czymś żywo kolorowym.

Ale teraz nie masz jak miękki, otulający przyprawowiec.


PS. Dziś noc Oskarów - obejrzałam nominowany Lot z Denzelem Washingtonem - film przez 90% czasu świetny, a nawet mistrzowski, ostatnie 10% zatruwa dydaktyczny smrodek, o czym melduję niepocieszona. A nawet wściekła. Bo mogło być arcydzieło.

czwartek, 21 lutego 2013

Kobieta w Shalimarze - KONIEC!

No i koniec.
Odzyskałam równowagę psychiczną po wczorajszych zdjęciach wnętrza Taj Mahal, a ponieważ wiem, że co niektórych skręca z ciekawości, tym razem skończę na fragmentach, a zacznę od :


Gdyby ktoś był ciekaw, co mi odbiło z tą symetrią (niektórzy twierdzą, że to estetyka głupców), to proszę (Taj Mahal) :


Przyznam się, że twarz postaci głównej wyglądała inaczej. Musiałam przemalować, bo przypominała mi do złudzenia znajomą, której nie darzę sympatią.
A potem Ziggy,ego Stardusta.
Nie powiem, wciąż nie jest typem ciepłej kobietki - ale Shalimar też mnie trzyma na dystans.

Twarz uróżowiłam swoim prywatnym różem do policzków - to dodało jej życia.




 Czy Szanowni Czytelnicy widzą linię kołnierza i biżuterię?


Gorset, żeby dobrze obejmował talię, musi mieć odpowiednie usztywnienia.


I wreszcie grzeczni bohaterowie - charty.
Zapatrzone w panią



Dół Pani Shalimarowej zakończony jest złotymi pantofelkami


A nad głową zwieńczenie "okna", które dzięki rozjaśnionemu kolorowi dodaje obrazowi tajemniczości, ale i pogody.


I jeszcze, na koniec (bo tak się trudno rozstać) - Pani shalimar w świetle sztucznym, które uwydatnia waniliowość zapachu.



Mam już wizję nowego obrazka, ale jutro - kino. O pilocie alkoholiku z Denzelem W. Coś dla mnie.


środa, 20 lutego 2013

Kobieta w Shalimarze - praca wre

Po chwilowym opadnięciu z sił, co, okazało się, było spowodowane wykluwającą się chorobą, wena wróciła. Przed zachorowaniem udało mi się ustrzec, w weekend się wyspałam  - za przeszły i teraźniejszy tydzień i...
...namalowałam dwa nowe "obiekty".
Całych nie pokażę, nie ma mowy.


Pytanie do czytelników - co to jest?
Mała podpowiedź :


Nie obyło się bez tadżmahalskich łuków


"Drobiazgi" też mi sprawnie poszły



Wpadłam w coś na kształt samozadowolenia i wtedy wyświetliłam sobie wnętrza Taj Mahal.
I ręce mi opadły, i głowa, i wszystko.
Słowa "dokładność", "precyzja" i "misterny" zmieniły znaczenie.

Zrezygnowałam z kina, wyjścia, z drzemki (bo nie spałam do czwartej w nocy, bombardowana pomysłami na obrazy), tylko cały dzień siedziałam nad malowidłem - choć raczej powinnam powiedzieć "stałam" - ponieważ Kobieta leży na stole, a ja, zgięta wpół, cyzelowałam coś, co uważałam za wycyzelowane przed obejrzeniem Taj Mahal w środku.

Zdecydowanie przybyło mi pokory.


niedziela, 17 lutego 2013

Kobieta w Shalimarze - nowy obraz dla Mon Credo

Pora odkryć karty.
Tak, maluję teraz w Shalimarze Guerlaina - zapachu legendzie.

Kamień milowy sztuki perfumiarskiej, wymyślony w 1925 roku przez wielkiego Jacques'a
Guerlaina. Legenda głosi, że perfumy powstały w hołdzie dla nieszczęśliwej miłości indyjskiego cesarza Chah Djahana do Mumtaz Mahal. Kiedy umarła (przy porodzie jego 14stego dziecka), nieszczęśliwy władca (podobno osiwiał w ciągu jednej nocy) w ogrodach Kaszmiru zbudował (co trwało ponad 20 lat - 1632 - 1654) mauzoleum Taj Mahal, ogłoszone jednym z Siedmiu Cudów Świata.

Shalimar jest zapachem bardzo słodkim (w jego produkcji pierwszy raz użyto waniliny - sztucznego odpowiednika wanilii), ja odbieram go jako esencjonalny, mocno orientalny w charakterze, ponadczasowy, niezwykle "ubierający", przewijają się nuty drzewne, paczula, kadzidło, nawet skóra.

Flakon na szczęście od niedawna przypomina wcześniejsza wersję w kształcie fontanny.


Dlatego sylwetka na moim obrazie też ma coś z flakonika.


Chciałam uniknąć hinduskich klimatów - zależało mi na tym, by postać, choć nawiązująca do Art Deco, była jednak nowoczesna, nawet prowokująca. Bo i Shalimar nie jest zapachem, obok ktorego można przejść obojętnie.
Ten rodzaj zapachowego uwodzenia może się nie podobać, w moim pojęciu jest dość ostentacyjny, ale klasy mu się nie odmówi (oczywiście z wyjątkiem mojego męża).


Dłonie - muszą być wymowne w geście.
Talia ściśnięta gorsetem.
Oczywiście pończochy.


Teraz jestem w trakcie wyboru kolorów - granatowoniebieski jak lapis lazuli, świecący.
Włożyłam kobiecie rekawiczki - jak u Rity Hayworth.



Teraz czekam na światło dzienne i wyekspediowanie Gucia do przedszkola, żeby zdecydować, co dalej.
Wiem na pewno, że będzie złoto.
I - jeśli mi się uda - dwa piękne obiekty po bokach.
Potrzebuję jutro duuużo weny i szczęścia.

PS. Na koncu napiszę, że Wojtek nazywa Shalimar "starymi spudrzałymi naleśnikami na zjełczałym tłuszczu".
Z kim ja mieszkam.

sobota, 16 lutego 2013

Nowy obraz dla Mon Credo - szkic

Po trzech obrazach i rozmachu nadszedł, niestety, marazm.
Jestem w gorszej formie, pomysły mam nadal, ale z realizacją kiepsko.
Jakby mnie kto z sił wyssał.

Następny obraz wymysliłam jeszcze za dobrych czasów.
Nie zdradzę, do jakiego ma być zapachu - będzie niespodzianka. Powiem tylko, że to perfumy powszechnie znane.

Na razie mam do pokazania tylko szkic.


Postaram się zmobilizować i jeszcze dziś nałożyć farbę w miejscach, co do których jestem pewna kolorystycznie. Szkoda, że muszę pokonywać samą siebie, żeby się ruszyć - no ale co zrobić.

Mam nadzieję, że nabiorę rozpędziochy.
Nawet nie chce mi się niczym pachnieć.

Poproszę trochę słońca! I przedwiośnie...

czwartek, 14 lutego 2013

Drzewo - w Scencie z Mon Credo - FINAŁ

Mam przyjemność przedstawić Szanownym Czytelnikom kolejny skończony obraz, Drzewo, malowane do zapachu Scent Costume National.
Forma podniosła, bo przyznam się, że uważam, że trafiony do sko na le.
Dzięki komentarzom pozbyłam się obaw, że jest zbyt "surowy" i jedynie dodałam mu tajemniczości.

Może zacznę od góry - czubek sosny spowiłam mgłą.
Dodałam też drzewu ubranko, żeby jednak nie było takie gołe.


Dzięki temu, że gęstą farbę (która zresztą nie jest pełną czernią, ale głęboką szarością) kładłam bardzo grubo, uzyskałam fakturę, która uwypukliła się po delikatnym gładzeniu wystrzępionym pędzlem.
Czy nie wygląda pięknie?




Po bokach Drzewa namalowałam drugi plan - uzyskałam przestrzeń.



Odcienie na niebie to popielaty z odrobiną wypszałej myszy - więc obraz, pozornie czarno biały, w istocie sprawia wrażenie bogatszego w kolory.
Wspomnę przy okazji, że nie uznaję określenia "szare dni" - ten kolor w naturze złożony jest zawsze z wielu innych, nie nudzi mnie, wprost przeciwnie, doskonale się w takiej aurze odnajduję i wiele widzę.

Spód obrazu, ciemny i ciężki w pierwotnej wersji, też rozjasniłam.


Nie powiem, na farbie nie oszczędzam.

Wreszcie - całość. Jak dla mnie - cały Scent, cały on.





Wiecie, że kiedy spojrzałam na Drzewo w ostatecznej postaci, wgapiałam się w nie tak długo (co było bardzo przyjemne), że spóźniłam się do kina.
Ale pani bileterka wszystko mi opowiedziała.

Mam już szkic następnego.
Ale nic więcej nie zdradzę.

wtorek, 12 lutego 2013

Obraz dla Mon Credo - w Scencie Costume National

Nad różnymi inspiracjami zapachowymi się zastanawiałam, ale co do jednej, nie miałam wątpliwości.

Zapach, który polubiłam od pierwszego powąchania. Marzycielski, melancholijny, ale i nowoczesny.
Niby słodki, ale nie do końca...
Świeży, ale potrafi zmęczyć...
Ciężki, ale nie duszący...
Trwały, ale dyskretny...
Charakterny, ale nie inwazyjny...
Co może się stać, jeśli zmiesza się słodycz, świeżość, kadzidło i jaśmin? jeśli umie się to robić?


Scent firmy Costume National jest niezwykły, mówię to z pełnym przekonaniem. Oczywiście, to zapach nie dla każdego. Mam to szczęście, że na mojej skórze układa się bajecznie.

Teraz bedzie pierwsza odsłona nowego obrazu - tylko proszę Szanownych Czytelników - pamiętajcie, końcowy rezultat będzie inny. 
Więc proszę się za bardzo nie sugerować, ta surowość zniknie.
Aktualnie - jest tak :




Dziś zabrakło mi farb. Niebywałe. Przyzwyczaiłam do małych obrazków i do znikomego zużycia, a tu tydzień z hakiem malowania i już brak WSZYSTKIEGO. Na szczęście mam pomoc w Wojtku, który na prośbę o kupno ciemnego brązu czekoladowego zapytał "Ale czekolada mleczna, deserowa, gorzka, noir?", a na hasło "szarość" - "Bardziej beton czy mysz?" - i przyniósł kolory, jakby wybierane przez doświadczonego malarza.
Nie wiem, czy wytrzymam do jutra bez malowania, szczególnie, że mam zamiar zrobić sobie dzień odpoczynkowy.
Kino i perfumeria. Niejedna.

Komentarze

Właśnie teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak komentarze są dla mnie ważne.
Szczególnie, kiedy maluję ze zdwojoną siłą, zamieszczam nowy obraz, inny niż wszystkie na dodatek, ciesząc się, że mogę go pokazać.
I co?
I nic.
Brak odzewu. Jakby było wszystko jedno, czy piszę, czy nie.

Brulion jest swego rodzaju wystawą - czyli interakcją.
To, że ktoś był na stronie i pomyślał sobie "Ale fajne", nie dochodzi do mnie. Nie mam kryształowej kuli.

Z pewnością siebie, w zakresie artystycznym, nie mam kłopotu. Zawsze wiem, kiedy obraz jest dobry.

Ale - usłyszeć/przeczytać czyjąś opinię, to nagroda, dodatek ekstra. Nawet, jeśli jest niepochlebna, zawsze oznacza zainteresowanie.
A teraz, kiedy zasuwam jak mały Kazio, komentarze dodatkowo zagrzewają mnie do wysiłku.
Napisałam to wszystko, żebyście, Drodzy Czytelnicy, wiedzieli, że widownia jest ważna dla artysty. 
Dla mnie.
Uskrzydla.
Bo może nie wiecie? Albo nie myślicie o tym?

Bo zacznę malować na smutno!

Koniec smęcenia.

PS. Jeszcze gdzieś na stronie głównej napiszę "Dobrzy ludzie, zostawiajcie komentarze", albo coś w tym rodzaju, na razie pochłania mnie następny obraz.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Obraz do Czachy (Love Manic Neotantric) FINAŁ!

Sama jestem pod wrażeniem - skończyłam Czachę!
Z pewnością nie tylko zapach miał znaczenie, ale też muzyka - a malowałam słuchając ścieżki dźwiękowej do Nocnego Kowboja i biednej Amy Winehouse.

Trudno było mi wyzwolić się z zielonych prętów w poprzedniej wersji, a położenie pasków dodatkowych w poprzek pogorszyło sprawę - obraz wyglądał jak więzienie w Wietnamie.
Na dodatek te kolory, jak w botwince.

A przecież Love Manic to zapach nie na serio, energetyczny, z pazurem.

Coraz wyraźniejszy stawał się akcent marihuanowy, co sprowokowało mnie do wizji krążących wokół imprezowania, marzeń, barwności.
W pewnym momencie nawet zobaczyłam aleję wysadzaną palmami, jak w Hollywood i już zaczynałam realizować pomysł na obrazku...


...ale skojarzyło mi się to z ilustracją do pisemek w rodzaju "Od wahadełka do gwiazd" albo targami artykułów ezoterycznych.
A przecież miało być rozrywkowo, nie na serio.

Teraz usiłuję sobie skojarzyć, kiedy wpadłam na właściwy trop. Chyba pod wpływem fragmentu Barbarelli. Scena durnowata, ale się przydała.
I oto...
Pojawił się but...


I brak spódniczki


I wreszcie - całość (akryl na dykcie, 100 na 70cm) :


Specjalne podziękowania należą się Guciowi, który przyszedł do mnie wieczorem i poprosił, żebym Go popilnowała. Był tak cichutko, że dopiero gdy skończyłam obraz, popatrzyłam na synka...



Na koniec mogę tylko powiedzieć, że życzyłabym sobie, aby następny obraz też był "z jajem", że o tempie nie wspomnę.