WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

środa, 31 grudnia 2014

PRZED i w trakcie

O ile Święta są dla mnie okolicznością trudną, stresującą i nawet wytrącającą z równowagi, o tyle Sylwester wprost przeciwnie.
Szczególnie, od kiedy przestałam "bywać", głównie ze względu na Gustawa. Ale nie tylko - nie przepadam za tzw "imprezami" (chyba, że wielkie, anonimowe spędy), przy tańcach zawsze istnieje ryzyko nieodpowiedniego gościa od pary - bo W. co prawda tańczy, ale bez zapału.

 NIC NIE TRZEBA. To kwintesencja udanego spędzania czasu.

Tym razem dostałam bonus - i sądzę, że to doskonała wróżba na Nowy Rok.
Wyobraźcie sobie, że w Auchanie, gdzie zaopatrywaliśmy się w smakołyki (baranina, żelki itd) nagle natknełam się na następujące cudowne zdjęcie :


Świnia! Do mojego noworocznego obrazu, nad którym tyle czasu myślałam (ze trzy dni - to bardzo dużo u mnie). Nadmienię tylko, że świnia (ta rasy puławskiej), której przypisuje się mnóstwo negatywnych cech, symbolizuje też  parę dobrych.
Ale o tym jutro.

Coś o postanowieniach noworocznych - w końcu w NR należałoby wiedzieć, jakie one mają być.
No więc... to się sprawdza, pod jednym warunkiem - muszą być przyjemne, w dalszej lub bliższej perspektywie. Żadne tam zawzinanie się, żyły na czole.
(wierzę w radykalne zmiany, uwolnienie się od czegoś, ale to wymaga wewnętrznej przebudowy, a nie silnej woli i zaciskania zębów).

W każdym razie - z tych przyjemnych postanowień - chcę i muszę więcej malować
Zgromadzić zapachy do Duftartu i Barcelony
Zrobić odmianę perfum mojego autorstwa (bez bazy opatrej na Iso E Super) - bo wersja podstawowa, jeszcze bez nazwy, jest (zarąbista wg mnie)
Praca nad sobą - wybaczcie Państwo, ale tu się nie będę na ten temat wywnętrzniać - ogólnie chodzi o sytuacje, że chcę dobrze, ale robię źle...(eee... czasem chcę źle)
No i dokompletuję do końca swój "outfit"
Oraz wypuszczę króciuteńką serię topów, z zacięciem designerskim

Na tej liście znajdują się również nie od początku do końca przyjemne rzeczy... ale pomyślę o tym pojutrze.

Nowy Rok tymczasem nastał i już myślałam, że nie uda mi się w ogóle wyjść z domu.
Z powodu Gucia

Rano wstał o niebywałej porze 9.30 i koło południa oświadczył, znikając za drzwiami swojego pokoju, "Ja się odespam". Ale nadszedł wieczór - zapytał, czy jeszcze daleko do Nowego Roku, kiedy dowiedział się, że 2 godziny - odpadł.


Ale się zawzięliśmy i podstępem ("będziemy strzelać, Guciu!") udało się nakłonić synka do wyjścia.


Poszliśmy pod Łazienki, jakiś żul, pijąc "za nasze zdrowie" dał Wojtkowi butlę, a ten, nie tracąc fasonu, łyknął z partytury. A potem jakaś mnie żałość wzięła, że na żadną imprezę już nie pójdę, ani nie zatańczę, ale W. zdziwiony zauważył, że nie lubię imprez, co mnie trochę pocieszyło (też sobie to przypomniałam, że zawsze poza domem cieszę się na powrót do niego).

No. Więc jutro działam ze świnią, teraz szykuję się na horrory oraz cieszę się bardzo, że Wojtkowi wcale nie przeszkadza, że wylały mi się na stół przynajmniej 2 ml Samsary edp (na sobie mam Aliena edp - sam wybierał).
Sytuacja się ustaliła.


Życzę Państwu
(nie mam pomysłu)
Jak najwięcej tego dobrego, na co zasługujecie i jeszcze więcej tego, na które nie zasługujecie.

wtorek, 30 grudnia 2014

Straszny obraz - zapowiedź

Uczta malarska dwa dni temu się nie udała - w świetle dziennym straszny obraz (tło) prezentuje się tak :


Lekki koszmar. Ustawiłam go sobie przy komputerze i czekałam na pomysły.
Owszem, przychodziły... pierwszy, z którego nie mogłam się uwolnić - wielka, goła baba. Jak z Renoira. Włosy złotorude, różowe uda...brrr.
(ale przy okazji nabrałam ochoty na kobiecą postać, dla odmiany okazałą, co ma na czym usiąść i czym oddychać).
Potem - ogrody. Nenufary. Ważka? Gąsienice? NIE.

Zadałam sobie pytanie, jaki kolor kusi mnie najbardziej? Odpowiedź - różowy.
Zlikwidować niebieskości i zielenie na rzecz pudrowych, słodyczowych pasteli.
Skojarzenie - świnia!
Następne - trzy świnie, a konkretnie - trzy świnki. W poziomie.
Wykonałam gorączkowy szkic na papierku, który akurat znalazł się pod ręką - liście zakupów :


Świnię namalowałam dobrych parę lat temu, po rozstaniu z moim przedostatnim "partnerem" (bo partnerem prawdziwym to on nie był). I powiem Wam, że chociaż cierpiałam po tej rozłące i skończeniu "związku", w ktorym ekscytacja znajdowała się na pierwszym miejscu, to Świnia baaaardzo poprawiła mi humor i pomogła nabrać dystansu.


Na wystawie zachwycił się nią operator filmów animowanych z Bielska - Białej, od razu zauważył, że zwierzę stoi na jednej nodze. Spodobała się też niewinnie wyglądającemu blondynkowi, studentowi o wiotkiej postaci. Kupił ją jako prezent towarzyszący zaręczynom z wymarzoną narzeczoną i wyobraził sobie, że Świnia zawiśnie w ich przyszłej sypialni.
Został przyjęty.

Ale to nie koniec - w międzyczasie nabrałam ochoty na - tak! - Autoportret!
Nie rysunkowy, tylko taki prawdziwy. Wymarzył mi się profil.
Tylko... jaki ja właściwie mam ten profil?
Tu pomocny okazał się Wojtek.


I od razu mówię - nie uważam, że to zdjęcie jest ładne albo ja na nim ładnie wyglądam. Ale prawdziwie - owszem. Okulary chyba muszą być (czekam jeszcze na czerwone, oczywiście od p. Bodycha).
Tak sobie myślę, że portret byłby doskonałą ilustracją do mojego ulubionego zapachu.
Nawet mam taki - niejeden. w użytkowaniu okaże się, którego będę używać najczęściej.
Kandydują :
L'Agent Agent Provocateur
CdG 2 Comme des Garcons
Jewel Micallef
Tuberose Gardenia Private Collection Estee Lauder
nie wykluczam Mitsouko Guerlaina (albo coś mocno retro).
 
W zależności od tego wybiorę odpowiednią kolorystykę i styl. Bardzo mnie to kusi.
Ale najpierw - najpilniejsze zlecenia - Panienka Jazzowa (już ją tknęłam po Świętach), Aqua di Sale i Panienki.

Jak pewnie się Państwo zorientowali, humor mi się bardzo poprawił.
Malowanie zawsze działa. Nawet, jeśli nie od razu się rozkręcam.

A poza tym - nastąpiło w mroźną noc oddanie Konika. Właściciele - przesympatyczne małżeństwo, zatrzymali się pod Carrefour Expressem. Strasznie mnie kusiło, żebyśmy podeszli pod sklep, z którego na ulicę padał jasny krąg światła i by poopowiadać, dlaczego tu jest tak, a nie inaczej (na obrazie) ale temperatura oraz brak czapki i rękawiczek skrócił konwersację.
Dowiedziałam się, że od półtora roku po remoncie mieszkania na ścianach nie wisi NIC, bo nie chcieli kupować czegokolwiek - a więc Konik jako pierwszy ozdobi wnętrza, i prawdopodobnie nie będzie jedynym obrazem mojego autorstwa, który zamówią.
Bardzo, bardzo się cieszę!

niedziela, 28 grudnia 2014

Zły humor

Dzień zaczął się... po południu!
Wojtek, który na szczęście lepiej się czuje, postanowił, że pozwoli mi spać, póki się nie obudzę. I wiecie, która to była? Za 25 trzecia!
W praktyce oznacza to, że na nowy obraz zostało mi ok. godziny dziennego światła.

Co by tu? Co by tu? Przypomniałam sobie słowa mojego profesora, który mawiał "Jak nie wiesz, co malować, maluj duże". Wzięłam więc dyktę 110 na 50 cm i wycisnęłam do końca tubki z kolorem żółto - cytrynowym i łososiowym. Plus największy pędzel - niemal ławkowiec.


Na szczęście postawiłam sobie kotka - talizman chiński, machającego łapką. Bardzo silnie złoty, z zagniewanym wyrazem "twarzy". I powoli dostrzegłam, że zaczyna mnie krew zalewać ze złości. Takiej nieokreślonej.
A jak raz na obrazku miała być palma, widok na tropikalne morze i jakieś zwierzę, najlepiej rodem z Nowej Zelandii, czyli torbacz czy coś.
Ale palma coraz bardziej mnie wkurzała - a jeszcze nawet zarysów nie miała.
Co ja, kurde, mam do palmy? Nawet jej w życiu nie widziałam, poza zdjęciami.

No to może... krzak róży? Wiosna jakaś? Łososiowy - już schnący na spodeczku - akurat pasował.
Albo może kwitnące drzewo? Przypomniało mi się, że każdego roku mam zamiar, kiedy drzewka owocowe okrywają się kwieciem, pójść do takiego sadu i zanurzając się w niego, pomarzyć albo co. Ale też nigdy tego nie zrealizowałam. Czemu? Kto to wie?

Więc mam przerażającą dyktę ogólnie żółtą z różowymi plamami.


Wyzwanie. Spojrzałam na swoje ściany i doszło do mnie, że nawet nie będę miała gdzie powiesić tego cholernego obrazu. O ile powstanie coś, na co mogę patrzeć z przyjemnością.
Na dodatek złoty kotek podczas machania wydaje takie dźwięki, wcale nie ciche, jak w katedrze w Oliwie anioł śmierci z kosą. To w istocie zegar, a każde machnięcie ostrza ma oznaczać przybliżanie się do śmierci. 'Memento Mori".

Mama, którą takim talizmanem obdarowałam, powiedziała, że on ją trochę przeraża i że w ogóle jest okropny i może go sobie wezmę z powrotem?
Samopoczucie wciąż mi się pogarsza, teraz to już chyba zaczynam szukać dziury w całym. W całym? Jakim "całym"???

Swoją drogą, najweselsze obrazki - te ze zwierzętami - malowałam, kiedy byłam w kiepskim stanie psychicznym. Tylko się uśmiechałam, kiedy na wystawach ludzie oglądając moje obrazy, mówili "Widać, że pani jest szczęśliwą osobą - to się czuje".
Ja się tylko uśmiechałam niemrawo. Nie zaprzeczałam.

Nie wiem, nie wiem, mam ochotą się przemóc i dla odmiany podziałać z czernią... ale już późno, a jutro rano Gustaw chce pójść do dyżurnej świetlicy.

Taka się czuję przyduszona, jak pod ciemną chmurą, i w sumie mam powody...
Szlag.

Może na początek schowam kotka do pudełka.
"Nie jestem przesądna, to przynosi nieszczęście".

sobota, 27 grudnia 2014

Komunikat twórczy

WIĘC jutro mam zamiar zrealizować swoje fantazje malarskie i urządzić sobie ucztę dla odmiany malarską.
Bo jest / będzie niedziela, więc pomyślałam, że wdrożę się w normalną aktywność, zaczynając od zabawy.
Nie mogę się już doczekać!


Mam nadzieję, że będzie ciekawie, a jeśli uda mi się coś wyprodukować (bo wcale nie wiem - może zrobię 20 teł np.), to zdam relację.
Życzcie mi, Drodzy Czytelnicy, powodzenia, ale przede wszystkim ZDROWIA Wojtkowi, bo biedaczysko leży złożony chorobą i wstrząsają nim dreszcze...

piątek, 26 grudnia 2014

Taka sytuacja (świąteczna)

2 DNI PRZED WIGILIĄ
Rozmowa telefoniczna

"Justysiu, znalazłam stroik, jeszcze nie rozpakowany, w celofanie. Czerwono - zielony. Trzeba tylko z niego wyjąć różę. Nie jest bardzo obrzydliwy. No bo powiedz, musi być ta cała choinka? Widziałaś, co się dzieje za oknem?"
"Widziałam, leje"
"No właśnie. Czy to nie wydaje ci się groteskowe? Te Święta? Myślę o choince tylko ze względu na Gucia. Jest on tam? Dawaj go do telefonu"
"Tak, babciu?"
"Czy chcesz, żeby była u mnie choinka?"
"Musi być"
"Ech"


WIGILIA
Telefon. Dzwoni Mama

"Justysiu, kiedy ten szaleniec do mnie przyjedzie?"
"?"
"WOJTEK z choinką, przecież mówię"
"Ma tylko dostarczyć pieczeń i kiełbasę i będzie. Nie umawialiście się?"
"Wymogłam na nim, że ma mnie uprzedzić pół godziny wcześniej, ale już noc się robi, do cholery!"
"Zaraz zadzwonię do niego"
Dzwonię.
"Wojtek, kiedy zawieziesz Mamie choinkę, bo ona się denerwuje"
"Ona się ZAWSZE denerwuje. Powiedziałem jej, że jedyne wyjście -  ma się zdać na luz i spontan"
"Żartujesz! I co ona na to?"
"Nic. Pokonałem ją. Poczuciem humoru"

Dzwonię do Mamy
"Wojtek już zawiózł kiełbasę, zadzwoni, jak będzie blisko, niedługo"
"Rany, niech się to już skończy wreszcie, żebym mogła furtkę zamknąć!"


W NOCY
Telefon - Mama. Życzenia wzajemne. Po nich :

"Czy wy mnie zamierzacie odwiedzić? Bo uprzedzam, że choinki nie ubrałam, ale oczywiście coś tam na stole będzie. Tylko błagam, zawiadomcie mnie z wyprzedzeniem.. Wypraszam sobie jakiekolwiek zaskakiwanie. Może być Pierwszy Dzień Świąt, może być drugi, wszystko mi jedno - tylko muszę wiedzieć... Może drugi? Czy pierwszy lepiej?
I zaraz dzwoń do Martyny z życzeniami - ZARAZ, rozumiesz? Bo zapomnisz."


Telefon do Martyny
Życzenia. Po życzeniach :
"Widzimy się u Małgośki?"
"Fajnie by było"
"Jakimś późnym popołudniem"
"Super"

BOŻE NARODZENIE
Spokój.


DZIŚ (drugi Dzień Świąt)
Godz. ok. 14stej
Dzwoni Mama

"Wybieracie się do mnie/"
"No tak, przecież rozmawiałam z Martyną wczoraj"
"Zaraz, zaraz, to ja o tym nic nie wiem."
"Myślałam, Mamo, że wy się porozumiałyście?"
"A skąd. To znaczy jak to sobie wyobrażałaś? Gdybym nie zadzwoniła, to ktoś by mnie uprzedził, czy pojawilibyście się od razu przy furtce?"
"Ale Mamo, ja byłam przekonana, że wszystko wiesz."
"Justyna, NIE WKURZAJ mnie! .Masz mnie za idiotkę?  Dzwonię do Martyny. Jak się czegoś dowiem, dam ci znać. Cześć"
Buch słuchawką.

 
Czekamy.
Mija pół godziny.
Dzwonię do Mamy.
"Martyna stacjonarnego nie odbiera, komórkę ma poza zasięgiem. Zadzwonię, jak mi się uda skontaktować"
Mija godzina.
Półtorej godziny.
Dzwonię znowu do M.
Głos o barwie kontraltu "Co? Nie, nie dzwoniłam później. Jestem zajęta"

Ręce mi opadły.
"Wojtek, nie wiem, co robimy? Czekamy? Czy jak?"
"Boże, same baby i ja jeden. Zadzwonię do Martyny, bo może one się pokłóciły...?"
"Nie dzwoń, przecież mamy czekać na sygnał, tylko wiesz, może być i tak, że Mama chce nam zafundować to, co wg niej my jej zafundowaliśmy - czyli niepewność."
"I dlatego zadzwonię do Martyny"
"Wojtek, cholera, i co jej powiesz? Przecież sprawa dotyczy spotkania na terenie Mamy!"
"Nie dam się w to wrobić. Dzwonię do Martyny"
I znowu - tel. stacjonarny nie odpowiada, komórka wyłączona.

Zaczynamy się bać, że coś się stało.

Ale nie.
Pół godziny - Mama.
"No to co, przychodzicie?"


 I byliśmy. Napiliśmy się kawy, zjedli owoców w czekoladzie. Gucio wpucił dwie kulki od magnetycznych klocków pod lodówkę, ale W. wyciągnął je sposobem, mało nie przesuwając chłodziarki.
 Usłyszałam, że mam "za chudą gębę" i "za czarne włosy", ale też i parę komplementów, których jednak nie pamiętam.
"No, idźcie już, jest mi bardzo miło, ale chcę już sobie spokojnie posiedzieć nareszcie".
"Może wpaść i ubrać ci choinkę?"
"Broń Boże, tylko nie to"


KURTYNA.

PS. Opowieść dotyczy TYLKO jednego wspólnego spotkania i jednej wizyty Wojtka u mojej Mamy wcześniej - ale zamieszania tyle, jakbyśmy, jak Mama mówi 'latali jak z piórem".
I to jest kwintesencja. W gruncie rzeczy NIC się nie działo. Poza naszymi (biednymi) głowami

* Wszystkie zdjęcia to ozdoby na choinkę, zrobione przeze mnie, kiedy byłam dzieckiem.
** Martyna - siostra Mamy

czwartek, 25 grudnia 2014

Moje nieszczęsne, szczęsne Święta

Ach, Święta!
Tygodnie wcześniej placówki handlowe, chcąc ubić interes roku, bombardują nas kolędami (amerykańskimi) z głośników, dekoracjami, chytrymi zachętami do kupowania, bo przecież potrzebujemy wyjątkowych zakupów - prezentów, rozmywa się duchowość, za to króluje określenie "magia".
Magia Świąt?
Zastanawiałam się nad tym.

Kiedy byłam dzieckiem, co roku przeżywaliśmy zjazd rodzinny u Dziadków, było gwarno, stół się uginał, i nie wiem, w gruncie rzeczy, czy poza Dziadkiem i Babcią ktoś tę okazję naprawdę lubił...
Mama złościła się, nie mogąc nigdy wybrać na czas, a potem, objedzeni pod korek, rozjeżdżaliśmy się do swoich domów ciesząc się, że już jest PO.

Teraz z mojej rodziny została tylko Mama i Ciotka.
Rodzina Wojtka mieszka w Lublinie, ale tam świąt nigdy nie spędziliśmy.

U mnie w domu ton, można powiedzieć, nadaje Wojtek, jako człowiek gotujący, do Bożego Narodzenia i Wigilii przykłada dużą wagę. Ja z kolei staję okoniem, chcąc zachować smukłą sylwetkę. Ponadto panuje mobilizacja porządkowa, na co reaguję nerwowo, jako - co tu duzo mówić - leń patentowany.
Więc, jak się da, uciekam, wychodzę, jak na wagary.
I mam do siebie pretensję, ale nie na tyle dużą, żeby się WZIĄĆ.
Dochodzi do nieprzyjemnych spięć i oskarżeń, a stres staje się dla mnie trudny do zniesienia.

Pół biedy, gdybyśmy byli sami - ale przecież mamy synka, który każdego dnia odkreśla w kalendarzu czas do Wigilii, choinki i prezentów.


Przynajmniej tyle, że mogę sobie powiedzieć, że pod tym względem jestem z siebie zadowolona. Lubię słuchać innych, zgadywać ich życzenia i mam dobre rezultaty.


A potem nadchodzi moment, zazwyczaj mocno wieczorny, kiedy siadamy do stołu i dzielimy się opłatkiem. Gucio przejęty składa nam życzenia, ja staram się uspokoić i wysłać w kosmos całe zdenerwowanie, bo życzeń nieszczerych nie uznaję i chwalę sobie, że nigdy takowych nie składałam.
Ponieważ oczy mam w mokrym miejscu, więc bez wyraźnego powodu łzy ciekną mi po policzkach i kapią z nosa na kolana Wojtka i czuję, że napięcie się rozwiewa, zalewa mnie wzruszenie i zaczynam nieśmiało się cieszyć, że to już koniec uciażliwości.

Magia Świąt? Coś, jakby się zdjęło niewygodne buty - och, jak cudownie, jak zwyczajnie! Nagła ulga.

Boże Narodzenie...
Gucio radosny jak skowronek, bo wie, że został jeszcze jeden prezent (jak był mały, mówił "pręzęt") - genialne magnetyczne "klocki". Z wielkim skupieniem układał figury




Pepa cały czas rezyduje pod stołem


A teraz, koło trzeciej w nocy, ja, zamiast kłaść się spać, myślę o jutrzejszym spotkaniu u Mamy, o tym, że nic nie trzeba i z zadowoleniem patrzę na moich kochanych śpiochów


I planuję najbliższe prace malarskie - i nie powiem, dobrze jest.
Jeszcze nie uff, ale niedługo!

No i tak to, rozumiecie, wygląda - oczywiście z mojego, wysoce subiektywnego i może trochę infantylnego punktu widzenia...

niedziela, 21 grudnia 2014

Design w natarciu

Dziś obiecana relacja z targów mody, designu w Pałacu Kultury, do którego wybrałam się z Gustawem. Kiedy usłyszał, że będzie mógł przejechać się tamtejszą windą, ochoczo mi towarzyszył.


W środku - tłumy zainteresowanych oraz wystawców.


A przy tym panowała atmosfera podekscytowania, ogólnej wesołości, didżeje puszczali muzykę typu rytmiczny ambient. I to, co dla mnie najcenniejsze - mnóstwo osób z pomysłami na interesujące, unikalne przedmioty. Młodzi, JACYŚ. I baaaardzo sympatyczni i wiecie - tacy skromni, bez zadęcia.


Pani powyżej zakochała się w Gustawie, czasem nazywając Go Augustem.
Czy czapka narciarska z woalką nie jest genialna?


Mnie od razu wpadła w oko ogromna torba. Wielka, naprawdę.


"Materialna", super wytrzymała.
A propos toreb - co powiecie na taką?


Albo taką?


Na uwagę zasługuje tworzywo - mianowicie jest to sprowadzona z Włoch celuloza, wodoodporna (można prać), gruba jak skóra. W mnóstwie kolorów, również metalizowana. Olbrzymia!


Mankiet można dowolnie wywijać, a nawet - jakby kto chciał - przyciąć nożycami.


Firma Uashmama, z Włoch.
Ja kupiłam sobie dwa razy tańszy sam worek, z zamiarem przyszycia doń wybranych uszu.
Zadzwoniłam do Wojtka
"Wiesz, myślę, że uszy ze skóry naturalnej świetnie by wyglądały. Muszę przejrzeć swoje stare torby, chyba, że Ty masz takie?"
"Owszem, mam. Z tego, co wiem, że skóry naturalnej"
"O! Naprawdę?"
"Naprawdę, moje własne"

Gucio przylgnął do bluz z ulubionymi bohaterami Time to Adventure


Ja zaś okrągłych oczu dostałam od biżuterii (Projekt Mosko).


I zdecydowałam się na Ćmę, stalową, która mnie zachwyciła od pierwszego wejrzenia.


Od pani Ka (albo PANI - KA w wersji internetowej). Tak Ćma wygląda na mnie


Jak widzicie, kolor rządzi! Wojtkowi bardzo się to podoba - uważa, że moja wrażliwość kolorystyczna wręcz wymaga, by to podkreślić w ubiorze. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie wtrącił uwagi :
"Ta spódnica wygląda, jakbym nie włożył okularów".

Tym większe jest moje zadowolenie z kolorów, którymi się bawię również  w wyglądzie, że ulica i nawet projektanci w 90ciu procentach noszą czerń i szarość. Ale to nic, pięknie było



I na koniec mój łup, na który polowałam dużo wcześniej. Pierścionek od Fruit Bijoux


Zachwycający również dzięki temu, że oczka są na śrubkę!


Dzięki czemu mam takie warianty




Oczka z żywicy epoksydowej.

Wspaniale. Teraz już wszyscy mają prezenty - jeszcze Ptaszek dla Ciotki się maluje.
(a Gucio przejechał się windą, trochę się rozczarował, bo można było tylko na 12ste piętro)

sobota, 20 grudnia 2014

Aqua di Sale - byle nie spłoszyć Morza

Wśród przygotowań świątecznych czas upływa dość dziwacznie - gdyż nadzwyczajne akcje kiełbasiane i porządkowe przeplatają się z sennością, która mnie zawsze ogarnia w perspektywie robót domowych oraz nagłymi porywami zapału, by zrealizować wizje malarskie, które jak na złość cisną się najintensywniej wtedy, kiedy nie mam czasu..

Tymczasem Wojtek znikł z kiełbasami, na wyprawie do wędzarni, zdjęłam duży pejzaż z sosnami, ujęłam zdecydowanym gestem największy pędzel, umaczałam go w jasnobłękitnej farbie i przeciągnęłam po całości.
Wyszło paskudnie, powiem szczerze.
Gucio, gdy to zobaczył, wykrzywił buzię w podkówkę i wybiegł z pracowni.
Znalazłam Go na tapczanie, z głową pod poduszką, zanoszącego się cichym szlochem.
"To był taki piękny obraz, jak koniec dnia, dlaczego tak zrobiłaś?"
"Kochanie" - uspokajałam synka - "Ja Ci namaluję podobny malutki obrazek"
"Dobrze. Ale tak mi żal tamtego..."
Więc przytargałam pejzaż do łazienki i wytarłam go, by wyglądał, jak poprzednio.


Do końca się nie udało - ale wg mnie jest lepiej. Bardziej tajemniczo, z mgłą, ciekawiej (nie mam na myśli powyższego).
Ale...sfotografować nie zdążyłam, bo niewiele myśląc (czasem to jedyne właściwe postępowanie), zabrałam się za duftart do Aqua di Sale.
OD RAZU zaczęło, jak mówi Wojtek, "żreć".
W tej samej chwili rozdzwonił się telefon i już nie pamiętam, dla kogo byłam opryskliwa.
No bo jak można przerywać, kiedy robi się coś takiego:


... i takiego


...oraz :


Tętno mi wzrosło, z radości, ale ponieważ zaczęło się ściemniać (wiadomo, druga po południu - początek zmierzchu, jasna cholera), to musiałam skończyć.
Powyższe zdjęcia to oczywiście fragmenty.
Gustaw, zapytany, co widzi, rzekł "Morze, tam na górze spokój, na dole wzburzone, bałwany" i zaczął wykonywać gwałtowne gesty rękoma.
Został przeze mnie obsypany całusami.

I cóż dalej poradzić? wzięłam się za latanie na szczotce, jednak w perspektywie czekał mnie Pałac Kultury z targami designu, mody i różnych ciekawych rzeczy.
Byłam dziś, będę jutro i postaram się zdać relację ze zdjęciami.
A jeszcze do tego wszystkiego zostało mi jedynie (!) kupno prezentów... dla siebie.
Ach!

piątek, 19 grudnia 2014

Włosy, buty i kiełbasa

Kiedy piszę te słowa...
...zasypiam...

Okazało się, że muszę być ekspertem od koloryzacji włosów, ale jak to zrobić, jeśli w nocy się okazuje o, coś takiego


Alkohol po nocy czy fajki kupi się bez trudu, ale artykuły plastyczne?

Trzeba poczekać, albo poszukać lepiej. Czekanie to nie moja specjalność, więc



A w całości sylwetka zyskała lekkość - ale lekko nie było.
Zużyłam dwa pędzelki, z czarnymi ustami poszłam dwukrotnie na spacer z psem, no i ten bezdech...
...ale rezultat miły


Tymczasem z kuchni płyną cudowne zapachy, co dla osoby, która trzyma wagę po schudnięciu 10ciu kg, jest wyzwaniem. Wojtek ma zamówienia na.... kiełbasę!




Te na górze są białe, pieczone, drobiowe i z dziczyzną, ale będą też wędzone i pieczenie i kiełba a la falafel.
I ja od razu mówię - to wszystko Jego dzieło.

Ja tymczasem jutro porywam Gucia, który chorował. Biedak po wczorajszym przedstawieniu na temat zachowania się przy stole poczuł się źle


Przespał wczoraj w dzień 7 godzin, potem noc, potem - dzisiaj - 4 godziny w ciągu dnia, wieczorem normalnie poszedł spać, i jakieś parę minut przed północą oznajmił, obudziwszy się na moment "Jestem już całkiem zdrowy".


Jest tak ciepło, że bez obaw o ryzyko przeziębienia mogę zafundować Guciowi jutro wycieczkę tramwajem, przy okazji zajrzymy do Pałacu Kultury.
Targi designu, mody, z atrakcjami dla dzieci i w ogóle.
Mam nadzieję, że zobaczę coś równie zdumiewającego :




Czy to jawa, czy sen?