WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą skończony obraz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą skończony obraz. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 22 stycznia 2013

Kobieta/Autoportret skończony!

Plan był następujący : szybciutko kończę obraz, domalowując to COŚ na pierwszym planie, po czym idę sobie odpocząć, czyli spać ew. oglądać "10 lat mniej" i spać.

Ale kiedy zbliżało się południe, a ja po trzech godzinach malowania miałam wrażenie, że roboty jest więcej, a nie mniej, przełożyłam wieszanie obrazów z dzisiejszego wieczora na jutro rano.

Ad. Kobiety, najpierw zabrałam się za tajemnicze obiekty.


 Pędzelki w Autoportrecie Malarki są jak najbardziej na miejscu, tym bardziej, ze są to, jak wielokrotnie wspominałam, najlepsze pędzelki na świecie. Na dodatek lewitujące. Mogłam (i powinnam, wg realizmu), dodać cienie - ale nie. Zostawiłam je z stanie nieważkości.


Tyle, że okazało się, że koloru czy czegoś, no...jaj, dalej nie ma.
Co by tu...
Co by tu...?

Wiem! Napis. Zrobię okno z prostokąta po prawej na górze i z tyłu napis. Szyld, plakat, czy coś.
Ale jaki napis?
Pierwsze przyszło mi do głowy słowo Wierzejki.
Odrzucone.
Jasne! Moje nazwisko - że niby siedzę sobie w swojej pracowni, połączonej z galerią sygnowaną "Neyman" i patrzę przez okno na swój szyld. Dobrobyt, jednym słowem.
Tyle, że  - oczywiście PO ślipieniu przez dwie godziny na dyktę i wypełnianiu liter, okazało się, że efekt jest kiepski.
I znowu zdzieranie farby w szale, dlatego o udokumentowaniu tego etapu przypomniałam sobie trochę po czasie.

 Nagle - zastanowienie. Czy o kolor mi chodzi, czy o mocniejszy akcent, żeby zlikwidować nadmierną, mdłą monochromatyczność?
I wymyśliłam sobie.
Podłogę w szachownicę.

Do pomocy wykorzystałam swoją siłę techniczną - czyli Wojtka. Włożył dwie pary okularów i przystąpił. Potem i tak zrobiłam po swojemu.



Na miejscu po napisie najpierw chciałam namalować pawlacz z obrazami i rulonami, ale ciemny kształt nadmiernie obciążył obrazek.
Koncepcja okna wróciła.


Widok z okna - maksymalnie minimalistyczny pejzaż.
Do pracownie od razu wpadło więcej światła i powietrza.
Światło kładące się na głowie i ramieniu znalazło uzasadnienie.


Wreszcie nadeszła chwila, której nie da się uniknąć - czyli co z obrazem w obrazie?
Postać już niby była naszkicowana wcześniej, nawet chciałam ją tak zostawić, ale coś mi mówiło, że właśnie owe poszukiwane "jaja" będą lub nie, w zależności od tego, jak mi się uda mała kobietka.

Nonszalancko sobie szkicowałam portrecik ołówkiem, trochę farbą, przyzwyczajona do techniki wycieractwa, ale kiedy przesunęłam jej po twarzy mokry, ostry zmywak, zalała mnie fala gorąca.
Ponieważ dykta zaczęła schodzić całymi płatami, wyrywając ze sobą całe fragmenty i robiąc doły.

Naprawdę, mówię serio, zastanawiałam się, czy nie wyciąć głowy z jakiegoś swojego zdjęcia i nie przykleić w to tragiczne miejsce. Szorstkie, zmechacone.
Wściekłam się tak, że wszystko zaczęło mi wypadać z rąk i wiedziałam, że lepiej schodzić mi z drogi.
Na szczęście Wojtek i Gucio poszli na sanki, żebym miała spokój.
SPOKÓJ!!!
Najchętniej - wówczas - całą tę dyktę wywaliłabym przez okno.

Ale nie. Zamalowałam małą postać z obrazka na obrazku, na gładko, poczekałam, aż wyschnie, wygładziłam łyżeczką - i zaczęłam na nowo.
Tym razem zdecydowanie. Na biało. Włosy - ciemna czekolada.


Postać różni się proporcjami od Kobiety głównej. Specjalnie. Nie chciałam siebie idealizować. Przynajmniej w tym wymiarze.
Coś mi ta postać przypominała, ale jak! Wreszcie - tak, przecież to kobieta ze Śniadania na Trawie!

Ponieważ jestem osobą wesołą o smutnym wyrazie twarzy w samotności (tzw. mina autobusowa), chciałam jednak, żeby było po mnie widać, jaką mam naturę. Buzia wyszła za ładna, no ale co, mam się oszpecać?
To jakby złożyć reklamację do fotografa, że robi za ładne zdjęcia.


Oczywiście tutaj w dużym powiększeniu, na świeżo - farba jeszcze się błyszczy.

Czas na pokazanie całego obrazu.
Piszę to z przejęciem.


Jeszcze nie podpisany, żeby nie zapeszyć...
Wymiar 50 na 70cm, akryl na dykcie.

Teraz już mogę wieszać, choć ciągnie mnie, żeby zacząć chociaż coś nowego...
Lepiej odpocznę.
I jeszcze raz zaproszę - na jutro.


...chyba coś jest ze mnie w tej małej kobietce z obrazu...?

PS. zmniejszyłam ucho Małej, bo wyglądało, jak biały kwiat (a to przesada). 
PS. PS. a może jednak ubrać Małą?
PS. PS. PS. trzeba jej zmniejszyć tyłek, podnieść udo i w ogóle zastanawiam się, czy jej nie zastąpić np. Słupem Wysokiego Napięcia.
A wieszanie jutro o 11stej! Obraz musi być na wystawie! To może zastąpić zwykłym Słupem???
Dramat.

środa, 9 stycznia 2013

Słup skończony!

Dziś rano, ze świeższym wzrokiem, choć nieprzytomnym umysłem (dzięki czemu nie odczuwałam stresu), dodałam, wydawało mi się, ostatni element obrazu.
Tak, jak zapowiadałam - słup na horyzoncie, a więc bardzo maleńki. Cały ma wysokość 9ciu mm!
Wymiary obrazu - 50 na 70cm.


Przy okazji to zdjęcie najlepiej pokazuje, że mamy do czynienia z obrazem drogi.
Jestem dumna z tego słupka - co prawda wspomagałam się najmocniejszymi okularami, ale w końcu i zegarmistrz używa lupki i to nie umniejsza jego kunsztu.

Po oderwaniu od dykty ostaniego włoska w pędzlu, którym naniosłam kropeczkę srebra w nóżce słupka, odchyliłam się w fotelu, by wziąć słynny głęboki oddech na zakończenie - ale coś mi nie pozwoliło.
Przypomniała mi się "Inwazja Kosmicznych Kartofli" i postanowiłam dodać trochę chmurowatości chmurom.
Poniżej zdjęcie PRZED i PO (jak w salonie odnowy biologicznej)



Dodatkowo górne w świetle dziennym, dolne - w sztucznym.

Przeprowadziłam ankietę - wyniki były doskonałe. Wszyscy domyślali się, nawet bez małego słupeczka, że te "krójkąty" (jak mówi Gucio) z boku to linia wysokiego napięcia.


Ach! Zapomniałabym - aby wprowadzić nieco spokoju i nastroju, dodałam również gwiazdy.
Tak więc dochmurzyłam chmury, robiąc górne krawędzie bardziej faliste, przed spodkiem latającym się powstrzymałam - i uznaję uroczyście obraz za skończony.



Oczywiście te żółte to wynik sztucznego światła - mimo, że jest to energooszczędna żarówka o "zimnej" temperaturze barw.
A na koniec - pożegnalny kadr z filmu drogi.


Teraz...co teraz....
Postaram się równolegle malować - bo mam zlecenie na jedną z "panienek", ale chcę mimochodem trzasnąć jeszcze jeden obraz industrialny, żeby zawisł na wystawie.

Tak, tak, wstępnie planuję powiesić się w końcu stycznia, w kawiarni Mirona Białoszewskiego na Ochocie w Warszawie.

sobota, 12 maja 2012

Dzień i noc ze Świętym Wojciechem

Całkiem niespodziewanie wpadło mi zlecenie. Wczoraj moja przyjaciółka zwierzyła się, że bezskutecznie szuka prezentu- pamiątki Pierwszej Komunii Świętej dla swojego chrześniaka, Wojtka. Chciała kupić podobiznę- ikonkę z patronem chłopca.
Niewiele myśląc, zaproponowałam, że może ja namaluję? "Ty? Potrafiłabyś?"
Czemu nie- w końcu św. Ritą od spraw beznadziejnych przetarłam szlak.

Zabrałam się rano do roboty.
Chudy biskup podobny do Wakulińskiego. Albo szpiega z Krainy Deszczowców.
Wojtek znalazł nawet, powiedział, świetne zdjęcie świętego- w sam raz na pamiątkę Komunii. Na zdjęciu była czaszka pod szklanym klosikiem. Męczennik po śmierci nie był w jednym kawałku- Prusak, którego nie zdążył nawrócić, odciął mu głowę.

Mąż cudem znalazł dwa odcienie złotej farby- to już dobrze wróżyło.
Nabrałam swobody przy szacie i wzięłam się za twarz. Wydawało mi się, że jest ok.
Wojtek spojrzał i powiedział "O! Don Pedro!"

No, może troszeczkę.
Nie zrażona malowałam dalej- ale spokoju nie było.
Usłyszałam w drugim pokoju coś jakby chrzęst, tłuczenie w rurę, hałas bardzo głośny i miarowy. A potem zobaczyłam- cienki strumyk spływający po ścianie, lecący od rury pod sufitem.
Pobiegłam do sąsiadki na górze, a tam panowie hydraulicy odtykają rurę (być może z 1938 roku, jak moja kamienica), a na mój lament, że cieknie, ze spokojem odparli "Musi ciec. Odtykamy kanalizację. Jak się odetka, nie będzie lecieć".
No to poszłam do siebie- jeszcze by mi się pędzle zeschły. Tym szybciej, że znalazłam idealny rozmiar aureoli.


Skontrolowałam tylko, czy zalewanie ściany nie postępuje- nic. Cisza, sytuacja stabilna.
Już dotykałam złotego tła najcieńszym pędzelkiem, kiedy psy się rozszczekały. To troskliwi hydraulicy zajrzeli do mnie przed wyjściem. "No i widzi pani? Cieknie? Nie cieknie. Mówiliśmy. Po co się było denerwować?". Faktycznie- ściana już wysychała, podłoga również.

Malowanie szło dobrze. Wojtek podejrzał świętego przez ramię "Widzę, że Don Pedro zmienił się w Kniazia Igora". Nawet jeżeli, to co? Przyjemna powierzchowność.



W końcu "Tu jakości strzeże orzeł".


I to orzeł piastowski.

Już wiedziałam, że spokojnie zdążę- bo pamiątka miała być gotowa na jutro 7.30 rano.
I rzeczywiście.
Może dodam jeszcze jakieś detale, jeśli znów (niestety) nie będę mogła zasnąć, ale obrazek jest już do oddania.

Św. Wojciech, akryl na dykcie, rozmiar 19 na 29
Muszę się tylko dowiedzieć, jakie ułatwienia mógłby mi zapewnić Święty W. Jakby ewentualnie pojawiła się jakaś potrzeba.

Na spacer z psami idę w Lou Lou Cacharela, wwąchując się w ulubioną woń chińskiego piórnika, trochę przypalonego (w tych perfumach).

PS. Tyle razy sobie powtarzam- podpis tuż przez sprzedażą! Ale zapomniałam.
I co? Byłam ze Św. Wojciechem pod prysznicem. Zachciało mi się ornamentów.
Na dodatek zrobił się czarny zaciek- z mojego podpisu właśnie, który sobie spłynął. Na szczęście szybko zauważyłam.
Już prawie czwarta- zaczyna świtać.
Nie, nie podpiszę się.

piątek, 11 maja 2012

Lato w Mieście czyli obeliski skończone

Nareszcie!

Jeszcze wczoraj w nocy robiłam niebieskie akcenty, wiedząc, że być może będą za jaskrawe w dziennym świetle. I zgadłam.
Obrazek był "głuchy", bez powietrza, bez przestrzeni.
Przyznam się, że pomyślałam "Po co to wszystko?", a argument, ze każdy obraz- niezależnie od rezultatu- czegoś uczy, brzmiał nieprzekonywująco i tylko denerwował (żeby gorzej nie powiedzieć).

Ale chyba muza się nade mną zlitowała, bo właściwie bezmyślnie wzięłam farbę w kolorze lodów śmietankowych i zrobiłam przetarcia- rozbłyski. I obraz ożył.

Lato w Mieście

Jeszcze tylko wstrzymałam oddech, żeby namalować maleńki, ale istotny szczególik:



I KONIEC!!!!

Teraz mogę zaczynać zlecenie- moją panienkę- Dominikę.

Pachnę rybnie- melonowo, czyli Womanity Muglera.

niedziela, 6 maja 2012

Małe Siekierki skończone!

Właśnie skończyłam swój najbrzydszy, ewentualnie najbardziej "zniszczony" obrazek - Małe Siekierki.
Zaczęłam rano i wciąż wydawały mi się takie...żadne...

Coraz bardziej poddawałam się wrażeniu, ze nie mam nic do stracenia- a więc mogę wszystko (zrobić z tym obrazkiem).
Rozrobiłam brzydko burą farbę i niby od niechcenia pozamalowywałam.


A potem się zaczęło- przecieranie (pod kranem)- domalowywanie. Zmywakiem, szmatką i również moim super narzędziem- pumeksikiem do pięt należącym do W - którego używam w ostateczności, bo wydziera żywe dziury..
Powolutku obrazek zaczął wyglądać, jakby powstał w dniu uruchomienia Elektrociepłowni Siekierki (1961 rok) i zapomniany przeleżał gdzieś w zawilgłej piwnicy. Trochę tam spleśniał, trochę oblazł z farby - podobnie jak cudem zdobyte opakowanie po Soir de Paris (rocznik 1957).


Zresztą ten obrazek przypomina mi zapachy, które najbardziej lubię- czyli stare, brudne, nie starające się przypodobać, ale jednocześnie złożone, wielowarstwowe i emanujące tajemniczym, przykurzonym pięknem.

Małe Siekierki, akryl na dykcie, rozmiar 19 na 29
Teraz tylko brać się za obeliski.
Ale jeszcze trochę się poupajam radością.
W Piątce Chanel, edp.

środa, 28 marca 2012

Kot skończony!

No więc- wczoraj nie robiłam nic w związku z malowaniem, poza myśleniem. Było ciężko.
W kocie- choć się spodobał- coś mi nie pasowało.
Drzwi! Same w sobie, jako powierzchnia- w porządku, ale za mało "drzwiowe".
Ale teraz już są jak trzeba. I w ogóle wszystko zagrało. Zaznaczyłam na nich krawędzie deseczek.



Jednak nie, jeszcze nie koniec- muszę zrobić węższe deseczki. Teraz ich szerokość nie harmonizuje z szerokością schodków (jest za podobna).
Dlatego nigdy, ale to nigdy nie można podpisywać zdjęcia "wersja ostateczna"- to kuszenie licha.

Poprosiłam Wojtka o kawę:
 "Jestem zajęty. Szukam dla nas filmu na wieczór"
"Ale proszę, zagęszczam deski na drzwiczkach"
"Justysiu, nie mogę teraz, wyobraź sobie, że w środku kota mówię Ci  "Proszę mi zrobić grochówkę. I żeby nie była za słona!"

Jasne- dziś środa z Orange (2 bilety w cenie jednego)- mamy wyjście, do Gucia przychodzi Milenka (Jego mama chrzestna).

Właśnie zadzwonił listonosz z nowymi perfumami- mam do nich wielki sentyment, używałam na studiach, to był hit wówczas- Vanilla Fields Coty.

Teraz z ochotą zawężę deseczki.
I jeszcze rozjaśnię oczy zza drzwi.

JUŻ.

Kot z dziurką.   Dykta, wymiary 30 na 30cm


Jeszcze tylko podpis z zakrętaskiem


 I idę trochę posprzątać, bo straszny syf się zrobił, tylko przedtem się wypachnię - bardzo mocno (Wojtek wyszedł).

Suplement:  Zleceniodawczyni przyszła po kota i powiedziała, że ciemniejsze drzwi podobały Jej się równie mocno i że przeszkadza Jej to, ze dziurka od klucza nie wypada pośrodku deseczki (linii)- więc kot jeszcze raz był pod wodą- górę drzwi przyciemniłam, wytarłam kreseczki przy dziurce i teraz wszyscy są już zadowoleni. Najważniejsze, że wzięła kota- więc poprawek już nie będzie.

A my  (ja i Wojtek) byliśmy na beznadziejnym filmie, którego twórcy najwyraźniej sądzą, że do bycia kulturalnym wystarczy nie pierdzieć przy stole i mieć równo przycięte paznokcie.