WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

sobota, 29 września 2012

Psie oczy i Cyganie


Przed wyjściem do przedszkola Gucio spojrzał na Pieska
"O... Czemu on nie ma oczek?" rzekł zmartwiony.
"Namaluj mu oczka, ja proszę, proszę, proszę... Dwa oczka"

Taki zresztą był plan.
Nie powiem, oczy zawsze mnie wiele kosztują - starań i niepewności. Nie od razu mi się udało - w robocie była gąbka (tym razem nie zamieniłam artystycznej z kuchenną). Kiedy już myślałam, że Gustaw wróci z przedszkola i zapyta z wyrzutem, gdzie są oczy - Pies spojrzał na mnie wesoło.



Zaaferowana pracą nie spostrzegłam, że pod naszymi oknami cygańska sekcja dęta wygrywa w najlepsze melodie sprzed stu lat z okładem, co dziwniejsze, nawet całkiem nieźle im szło.
Szybko włożyłam pieniądze w kopertę bąbelkową, w której przyszła przesyłka do mnie (oczywiście pachnąca) i rzuciłam z okna, za co solista posłał mi ukłon z uśmiechem pobłyskującym złotymi zębami i zaordynował walc z czasów wojny rosyjsko- japońskiej Na Sopkach Mandżurii.


Słońce wyszło i Piesek (jeszcze nie skończony) ukazał się w całej krasie. Mam zamiar "wyróżnić" go z tła, bo na razie przegrywa w konkurencji z drzewami. Już wiem, co zrobię.


Orkiestrę tymczasem przepędziła grubiańska hołota, dla której ich gra była po prostu niespodziewanym hałasem.
 Może jeszcze kiedyś przyjdą pod moje okno?

środa, 26 września 2012

Pies bez koloru

Tak, jak przypuszczałam, Pies maluje się przyjemnie i jakby bez wysiłku.

Kiedyś takie sytuacje obrazkowe mnie niepokoiły, gdyż funkcjonuje przeświadczenie, że bez wypruwania flaków i żył na czole nie powstanie żadne wartościowe dzieło.

Ale teraz, kiedy już nie jestem uczennicą, tylko malarką pełną gębą, cieszę się, jeśli proces twórczy jest łatwy i daje efekty.
W wypadku Pieska jeszcze za wcześnie mówić o efektach, ale ... dobrze się zapowiada i "żyje".


Tytuł roboczy- Od Drzewa do Drzewa.



Oczywiście w sferze fakturowej będzie się jeszcze więcej działo, bo na razie przypomina komiks- wycinankę.
Chciałoby się wprowadzić trochę rudości, ale mam zakaz. Jednak przemycę nieco ciepła w odcieniach.
I zieleń! Zielony liść- jak u kogoś początkującego.
I okienka będą też.
Powiem szczerze, że nie mam do końca planu, co jeszcze dodam.
Sytuacja jest dynamiczna- jak (mam nadzieję) ten obrazek.

Don't get me wrong, Baby, I don't swallow

Zmęczona całodziennym malowaniem, oderwałam się od Pieska Pana Krzysztofa i udałam się na perfumowe testy do Horn & More'a.


Szczególnie pociągają mnie klimaty syntetyczne, kontrasty i wszelkie dziwadła.
Oczywiście zawsze za mało ma się skóry na testowanie, więc musiałam się ograniczyć do trzech zapachów na każdej ręce i wybrania najważniejszego na szyję. A i tak dużo za dużo.

Jak już pisałam, motto Horna to "Sexy people love sexy objects". To zobowiązuje.
Nie chciałam, przy wąchaniu perfum o nazwie "Don't get me wrong, Baby, I don't swallow" wyglądać na panią, która myśli, że chodzi o przeziębione gardło.
Niestety, z powodu pracy nad obrazem do ostatniej chwili, stać mnie było jedynie na zmodyfikowanie fryzury z gładkiej na strzępiastą i wyczyszczenie twarzy z popielatej farby.

Ale to nic, bo zatraciłam się w wąchaniu Dziewicy i Torreadora oraz Ukrytego Geja i Kleju i zapomniałam o Bożym świecie. Na test naszyjny wybrałam niezwykły zapach firmy Blood Concept AB - w zamierzeniu stworzonym dla osób noszących tę grupę krwi.


Niesamowity- metaliczny, chłodny, dla wielu trudny i odpychający, dla mnie uwodzicielski. Podoba się Wojtkowi! Czuje w nim kadzidło. No i bardzo dobrze.

Z Horna wyszłam w upojeniu i nie wyobrażałam sobie, żeby znaleźć się w domu inaczej, niż piechotą (wytracić energię).
Obwąchiwałam się jak uradowany pies, który wytarzał się w odpadkach, zostawiałam za sobą ogon z Kleju, Boskiego Dziecka (skóra, marschmallow i tytoń), Nie Połykania (słodziak) oraz AB- te pachniały najintensywniej.

Po drodze trafiłam na otwarty kiosk z sympatycznym panem i chociaż kupowałam tylko gazetę, mogłam zapłacić kartą, co mnie bardzo ucieszyło, bo do bankomatu daleko.
"Jak dobrze, że ma pan wszystko na miejscu!"  i zaczerwieniłam się po uszy, zdając sobie sprawę z dwuznaczności słów.
"Jak miło, że pani tak pięknie pachnie!"
"Naprawdę? Bardzo dziękuję. Sprawdzam perfumy, żeby się dowiedzieć, czy je chcę"
"Ja bym je chciał, ale razem z panią"- uśmiechnął się rubasznie.
A ja, odruchowo, dygnęłam, jak mała dziewczynka.
Wszystko przez dużą ilość sexy objects'ów, jakie miałam na sobie.

Wojtkowi nie udzielił się entuzjazm- zapachy z mojej lewej reki skwitował : mydło z chemią, a z prawej :słodki syf oraz kozaki z juchtowej skóry noszone w lipcu.
Jedynie AB zaakceptowane.

wtorek, 25 września 2012

Spaniele lubią brąz

No więc...
Mimo, ze Gustaw był dziś w domu, udało mi się przysiąść na moim ulubionym fotelu z kółkami i popracować co nieco nad obrazem.
Właściwie powinnam podziękować Katty- bo sposób, a jaki potraktowałam fakturę w Jej wizerunku, miał wpływ na Pieska.


 Wszystkie kolory, jakie kładę, są przejrzyste- dopiero potem, kiedy powierzchnia obrazu będzie już pokryta, zacznę się zastanawiać, co zmienić (i czy).

Obraz trochę przypomina teraz patchwork- ale oczywiście zadbam o spójną całość.

Aż mnie ręce świerzbią! W ogóle nie czuję, że Piesek ma tak wielki rozmiar (120 na 80)- a przecież w porównaniu choćby z Katty (29 na 19) różnica jest kolosalna. W ogóle żadnego zmęczenia, bawię się nim, jak układanką.
No i okulary niepotrzebne.

Zarysowała się ścieżka i kałuże, jak sobie pomyślę, jakie niuanse trzeba będzie wydobyć, ile niespodzianek się przydarzy- to aż mi coś skacze w środku z radości.

Tym bardziej, że Gucio prawie całkiem zdrów i chyba już jutro pójdzie do przedszkola.
Przedstawił mi dziś swoją teorię- mianowicie urodziliśmy Go oboje (i ja i Wojtek), bo mężczyźni też mogą być w ciąży, ale tylko z dziewczynkami w brzuchach, kobiety- z chłopcami. Oraz każdy mężczyzna zmienia się w kobietę ("potem").
Nie zapytałam, jak w takim razie Wojtek został przy swojej płci - ale jeszcze wrócę do tej rozmowy.
Temat ewentualnej ciąży Wojtka jest dość śliski, z racji posiadania przez Niego(wciąż) brzucha.

Może jednak poczekam jeszcze trochę, aż Gustaw urośnie?
Albo użyję praktykowanego od wieków wyrażenia "nie garb się!"

poniedziałek, 24 września 2012

Piesek - jeszcze niewidzialny

Poprzypominały mi się, przy okazji pracy nad Pieskiem, moje, nieżyjące już, czworonogi.

Ukochane- to Żuczek (kundelek, znajda) i Norek (terier szkocki).

Żuczek - mimo mikrego wzrostu, herszt ulicy. Cwaniak, jakich mało. Żadne zamknięcie nie było dla Niego przeszkodą. Brał udział w wielu bójkach, oberwał nie raz i zostawił liczne potomstwo, które można było poznać po podwójnie zakręconych ogonkach. W lesie napędzał na nas stada zwierząt, więc kiedy Żuk znikał, a po chwili rozlegał się tętent, padaliśmy na ziemię i podnosząc głowy widzieliśmy gromadę pędzących np. dzików, a za nimi, w oddaleniu, ujadając w szale, nasza psina, z ogniem myśliwskim w oczach.
Dożył prawie dwudziestu lat.

A Norek (Norman), młodszy "brat", mimo krótkich nóżek i nieśmiałości, chciał robić wszystko, co Żuk. Wiele przeszedł w dzieciństwie, została Mu nieufność - nigdy nie dał się pogłaskać po brzuchu, ale to, że przychodził do nas i siadał sobie, patrząc w skupieniu, odczytywaliśmy właściwie. Czyli jako wielkie przywiązanie.Miał tyle ciepła w sobie, wzruszał nas.

Kochaliśmy je bardzo.



Powyżej mój bardzo dawny rysunek, jeszcze z liceum.

Tymczasem Piesek Pana Krzysztofa już jest naszkicowany.
Zmodyfikowałam trochę kształt na bardziej dynamiczny.
Będzie przeskakiwał przez ścieżkę i kałuże, z tyłu drzewa i na najdalszym planie- piony budynków.
Objaśniam wszystko, jak ślepemu, bo na zdjęciu ledwie co widać.


Muszę tylko poskromić zapędy kolorystyczne- bo dozwolone mam tylko brązy, beże, szarości i zieleń.
I bardzo dobrze. Takie obostrzenia często dają dobry efekt, zmuszają do poszukiwań.
Pod prysznic z obrazem nie pójdę, bo jest tak duży, że może się wygiąć, albo, co gorsza, podzielić los Podwójnego Pejzażu, który zaczynałam jako pojedynczy.

Mam nadzieję, że biedny przeziębiony Gucio pójdzie wkrótce do przedszkola i będę mogła malować za dnia.

sobota, 22 września 2012

Pies - prapoczątek obrazu

Wymyśliłam sobie, że Pies dla Pana Krzysztofa ma być w ruchu. Następna myśl- w biegu.
Sprawa nieprosta.


To, co dzieje się z psem podczas pędu, przekracza wyobraźnię, a jeśli chodzi o uszy- żyją własnym życiem.


Gdybym aż tak namalowała, nie byłoby prawdziwie.
Dlatego po zużyciu połowy gumki i ołówka naszkicowałam postać Pieska prawdopodobnego.
Nie widać na zdjęciu- a On będzie uśmiechnięty.


Słabe zdjęcie- ale może coś tam majaczy, dając pojęcie.

Obraz jest- szczególnie w porównaniu z Panienkami- ogromny. 120 na 80 cm. Odejścia nie mam- musiałabym wyfrunąć za okno, jak Karlsson z Dachu, a więc będę musiała wynosić obraz do pokoju obok, a kto wie, czy nie na klatkę schodową i otwierać drzwi. Bywa tam ciemnawo, toteż bardzo możliwe, że zatrudnię Wojtka z latarką.
Nie wiem, czy sąsiadów jeszcze coś zdziwi, po tym, jak mnie nieraz widzieli pomalowaną, jak Indiankę albo ostatnio- uwięzioną w skrzynce na listy. Stuknięta spod dziewiątki.
Na dodatek wydaję intensywną woń xero i fajczącej się instalacji elektrycznej, dzięki Odeur'owi 71.
No i co.
Artysta tak może mieć.

czwartek, 20 września 2012

The End of Innocence (and Summer)

Ostatni dzień lata...
Zaczął się bardzo przyjemnie, bo poczta dostarczyła mi, przekrzykując szczekające psy, paczkę z torbą.
Klasyczny używany oldskul.
Aż zadzwoniłam do Wojtka- z radości (wyjechał)
"Wojtek, przyszła do mnie piękna czarna listonoszka!"
Mąż zaniemówił na chwilę
"Że mnie tam nie ma..."
Wtedy dopiero zrozumiałam. CZARNA LISTONOSZKA!

Dla dodania sobie animuszu włożyłam swoje super koturny, przewiesiłam na skos listonoszkę i wybrałam się do (nawet nie wiem, jak nazwać to miejsce- butik?) Horn & More.
Jest tam wybitnie zaopatrzony dział perfumeryjny, a ponieważ zawsze, gdy W. opuszcza Warszawę, urządzam sobie orgie zapachowe, wybrałam więc Horna.

Drzwi, a właściwie wrota, nie są otwarte dla wszystkich. Trzeba zadzwonić.


Obsługiwał mnie uprzedzająco grzeczny smukły młodzieniec w koszuli o kolorze wypłowiałej brzoskwini i długą blond grzywką. Od czasu do czasu zjawiały się, jak spod ziemi, dwie smagłe postaci (a może jedna, tylko raz w okularach, raz bez?) w stylowych szaro-czerniach,  o hiszpańskiej powierzchowności, powściągliwi i skupieni jak torreadorzy przed ostatecznym starciem. Była też dziewczyna, na moment- zupełnie normalna.
Miejsce- piękne.



Nie będę się zapachowo rozpisywać, ale zapachy Blood Concept AB (metaliczno- cielesny), Odeur 71 Comme des Garcons (kurz na gorącej żarówce plus xero) oraz Dziewice i Torreadorzy Etat Libre (zmysłowo krwisty- dla mnie to możliwe) wprawiły mnie w stan odurzenia.

Teraz mam na sobie Koniec Niewinności (Archives 69) Etat Libre i patrzę na odnalezione rysunki, które mi jakoś pasują do tematu.


Myślą przewodnią Horn and Mora jest "Sexy people love sexy objects"


Jednak wydaje mi się, że moja listonoszka, która wygląda jak produkt Spółdzielni Inwalidów Świt, jest nie za bardzo sexy, nawet wcale.
Chociaż- skoro Odeur 71 może być uwodzicielski (dla mnie jest)...

No dobra, przyznam się. Kupiłam u nich ten Odeur 71.
Będzie jak znalazł do cyklu Słupy Wysokiego Napięcia.

Spowita w Odeur weszłam do Sephory i podsłuchałam rozmowę dwóch pań sprzedających na temat La Vie est Belle Lancome'a. Jedna, bardziej doświadczona, tłumaczyła praktykantce, z czego jest złożona nuta głowy i jaki absolut jest w "sercu".
Ośmieliłam się wtrącić "Jeśli tu jest jakiś absolut, to absolut z wyciągu z pianek Marshmallow. W typie Escady Magnetism".
"Pozwolę się nie zgodzić"- sprzedawczyni zabłysły oczy- "Gdzie Lancome, a gdzie Escada!"
Na to ja: "Skoro Chanel wypuszcza Coco Noir, to czemu Lancome ma nie robić Escad?"
Pani zaoponowała "Coco Noir bardzo się podoba!"
Wysączyłam bezwzględnie :"Powiedzmy to sobie jasno- Coco Noir jest SŁABE" i wyszłam.

Odeur dodaje odwagi!

środa, 19 września 2012

Konsekwencje Pieska Jesiennego

Jak mówi mój Tato "Stare sprawy rzucają długie cienie".
Dobrych parę lat temu miałam wernisaż w nieistniejącej już kawiarni. W okresie "zwierzęcym". Miedzy innymi wisiał tam uroczy obrazek- Piesek Jesienny.


Jeszcze wystawa nie rozpoczęła się na dobre, a już został sprzedany.
I ta sama osoba zwróciła się do mnie w zeszłym tygodniu, kiedy kończyłam Katty. Pan Krzysztof potrzebował dwóch dużych obrazów. Z tych, które mam, wybrał Różę, a drugi będę malować na zamówienie.
Ku mojej radości wspólnie ustaliliśmy, że na obrazie będzie piesek- spaniel lub mieszaniec. Dostałam ścisłe wytyczne dotyczące kolorystyki- brązy, beże, popiele i szarości, a z kolorów innej gamy w grę wchodzi jedynie zieleń.

Kojarzy mi się z jednym z moich pierwszych obrazów- Kotopsem.


 Tyle, że za pieskiem Pana Krzysztofa będzie pejzaż z elementami miejskimi- myślałam o pionach budynków.
Może latarnie też?

Nazywam swojego nowego Zleceniodawcę Krzysztofem, ale to nie jest Jego prawdziwe imię.
W jednym z maili popełniłam karygodny błąd- pomyłkowo zwróciłam się do Niego "Krzysztof". Oczywiście przepraszałam, strasznie mi było głupio, tym bardziej, że klient solidny, konkretny, wrażliwy i sympatyczny na dodatek.
Przy bezpośrednim spotkaniu powiedziałam, że mogę zmazać swoją winę tylko w jeden sposób- jeśli On zacznie się do mnie zwracać "Pani Ilono".
"Jeśli Pani sobie życzy..." rzekł niepewnie. Oj, nie, nie życzę sobie...
Za to zgodziliśmy się, że tutaj pan od nowego pieska będzie występował jako Krzysztof.

Jutro rozpoczynam robocze szkice- obraz ma być duży- 100 na 70 cm.
Rozpedzam się- dosłownie też.
Steppera używam i wydawało mi się, że są efekty, bo dosłownie z ćwiczenia na ćwiczenie lżej mi się chodzi.
Aż wreszcie wczoraj prawda wyszła na jaw- odpadło pokrętło. Oznacza to, ze nie ja się rozkręcałam, tylko stepper.
To by wyjaśniało bardzo okazyjną cenę.

Do ćwiczeń mam zamiar dodać spożywanie większej ilości warzyw, ale dopiero od dnia, kiedy do spożywczaka dostarczą Zupę Prezydencką. Idzie do nich od poniedziałku.
Pani blond borsuczy, stojąca na serach i mrożonkach, już od wejścia mnie informowała "Jeszcze nie ma" - a ja w duchu weselałam.
Dzisiaj nic nie powiedziała, siedziała cicho za ladą z serami. No to pytam, czy zupa jest.
"Pani, jaka zupa! Pani zobaczy lepiej, jak ja wyglądam!" rzekła z wyrzutem.
Faktycznie- twarz z jednej strony opuchnięta.
"Zaraz umrę od tego zęba" ponuro wpatrzyła się w Tylżycki.
A ja co- zupę tylko chcę, a człowieka nie widzę

poniedziałek, 17 września 2012

Katty- skończona

Nowy zleceniodawca już odebrał Różę i czeka na Pieska.
Pokazałam Mu Katty - bardzo się zdziwił
"Pani Justyno, byłem przekonany, że to duży obraz! One (panienki) wszystkie są takie malutkie? Niemożliwe"
Powiedział też, że nierówna powierzchnia, faktura "witrażu"- części dolnej obrazka, bardzo Mu się podoba.

 Wersji ostatecznej nie widział- w ogóle nikt jej nie widział, poza mną.
Teraz jestem spokojna i zadowolona - balans kolorów- doskonały, dzięki wprowadzeniu nowego elementu.


Tak! Słońce - jak pomarańcza. I jego odbicie (miejsce ustalone z moim konsultantem d/s technicznych - czyli Wojtkiem), przez co "witraż", będący wcześniej elementem dekoracyjnym, zyskał przestrzenność.

Jeszcze zwyczajowo- Katty ma 19 na 29 cm.


Obraz zrobił się bardziej nastrojowy i, według mnie, pogodniejszy.

A Katty nie straciła na wyrazistości (czego się trochę obawiałam). Słonko Jej nie zdominowało.



Przyznam, że szkoda mi się będzie z Nią rozstać, ale Piesek już przebiera łapami.


Powyżej wielkość ciut większa od naturalnej. wielkość głowy! Nie- całości.

Jeszcze sobie trochę popatrzę - bo ten obrazek ma w sobie coś kojącego.

Katty - PRZEDostatnie słowo

Wreszcie nadszedł ten moment, kiedy kończy się malowanie. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Moment uroczysty.
Żeby wprowadzić się w odpowiedni nastrój, pachniałam Night Aoud Micallefa, rozbrzmiewały Nokturny Debussy'ego.
I poniosło mnie.

Po wprowadzeniu dodatkowego koloru, czyli pomarańczo- czerwienio rudości (po konsultacji z Katty, która powiedziała, ze jest to jej ulubiony kolor!), jeszcze mi było mało.
Przy nastrojowych akordach Dziewczyny o Włosach jak Len, wpadłam na pomysł- MGŁY!

Ochoczo rozrobiłam farbę i przystąpiłam.
I to nie był dobry ruch.
Obrazek stracił na wyrazistości, poza tym....

...znowu miałam stan przedzawałowy. kiedy zorientowałam się, że trzeba szybko, póki jeszcze nie wyschło (a w akrylach to jest chwila) wytrzeć mgły.
Rzuciłam się po zmywak- ale pomyliła mi się gąbka artystyczna z gospodarczą, i nagle zorientowałam się, że w obrazek wcieram pozostałości klopsików z sosem i kopytkami!

Na szczęście moje obrazki są odporne, więc udało się go pięknie wymyć.
Z mgieł i kopytek.

Ale rozrobiona farba została - co by tu...co by tu...
Mam! I, niewiele myśląc, zrobiłam naokoło Katty poświatę.

Niby fajnie. Rusałka.
Przy tym poświata uzasadnia, w jaki sposób niewiasta o wytwornym wyglądzie pojawia się w plenerze górskim.
Jednak...kiedy zdjęłam okulary i spojrzałam na całość, poświata wydała mi się sztuczna i na siłę.


Sięgnęłam więc po gąbkę artystyczną i przetarłam obrazek.


Teraz pięknie komponuje się jako całość, bo przetarcia są czułe - czyli różnią się delikatnie, w zależności od miejsca, poza tym kulki jarzebinowe odcinają się od tła. I biżuteria stała się bardziej widoczna.


Wprowadziłam też akcenty bieli- kości słoniowej - na rękach i twarzy Katty, a żeby wszystko "grało" troszkę białych rozbłysków jest poniżej postaci.


A jednak... coś mi mówi, że to nie koniec.
Mam pomysł.

Ciąg dalszy- wkrótce.

niedziela, 16 września 2012

Katty - w oczekiwaniu na kolor

Malowanie postępuje, a ja biję się z myślami i zachodzę w głowę, jak zachować minimalizm kolorystyczny, wręcz monochromatyczność, a jednocześnie wprowadzić coś kontrastowego
Powiem szczerze, ze gdybym malowala obrazek na swoją ścianę, zostawiłabym tak, jak jest.


Chociaż...
aż się prosi o jakiś błysk, pomarańcz, czerwień?
Najlepiej będzie, jeżeli pójdę i posprzątam, to mi się koncepcja ułoży w głowie.
A jeśli bedzie za mało, to poćwiczę na stepperze.

A propos- muszę przykręcić śrubę, po efektów nie ma żadnych (poza tym, że chodzenie jest bardzo przyjemne).

Najlepiej zrobiłoby mi coś takiego...

No, idę.
Sprzątać. Tylko zapach wybiorę. może Escape CK?

PS. Wybrałam Piątkę Chanel Eau Premiere , żeby mieć jednak poczucie luksusu nawet w niesprzyjających okolicznościach

piątek, 14 września 2012

Wpadka

Dziś kolejny dzień, kiedy Wojtek ma zdjęcia na planie serialu.

Trochę wcześniej, kiedy włożyłam bluzę, którą miałam na sobie wczoraj wieczór, W. poskarżył się, że strasznie śmierdzi- a był to rękaw tuberozowy z Truth of Dare Madonny.
Powiedział, że to jest zapach, jaki wydają starzy ludzie, którzy po niedokładnym myciu zostawiają na sobie trochę mydła, żeby było świeżej, co daje odwrotny efekt.
Tuberoza tym samym została uznana za negatywny składnik zapachów, o których W. sądzi, że są niegodne nosić miano "perfumy". Czyli większość moich
Rozpoczęłam dyskusję (z wąchaniem), wreszcie W. musiał wyjść. Pachniał  pięknie Avignonem Comme des Garcons (kadzidło), już był na półpiętrze, kiedy powiedziałam za Nim - głośno, żeby usłyszał z oddali :
" Ale wiesz, czegoś brakuje mi u Ciebie...bardzo zmysłowego"
Zobaczyłam, ze twarz Mu poszarzała-
"Czy wiesz, co Ty w ogóle powiedziałaś???"
 On widział, a ja nie- pół piętra niżej stał majster z ekipą, oczywiście wszystko słyszeli.

Przy okazji porządków selekcjonowaliśmy zabawki Gucia. Postanowiliśmy oddać do przedszkola konika na biegunach. W. już w tej sprawie porozmawiał z p.dyrektor.
Nagle przyszło mi do głowy, że chociaż powtarzamy Gutkowi, że trzeba się dzielić, może Mu być przykro, kiedy zobaczy swojego konika w sali "Pszczółek".
Wojtek od razu miał pomysł, jak się wycofać :
"Żaden problem. Powiemy, że w koniku zalęgły się żuki".

Przy okazji- Gucio doskonale sobie radzi w przedszkolu. Tyle, ze na leżakowaniu nie śpi, tylko leży sobie i nuci. Ale sam się rozbiera i ubiera np.


 Wracając do tematyki domowej - mamy też sprzęt grający, m. in. składający się z subufera- czarnej skrzynki, która grzeje z tyłu.
W, tymczasem włożył za subufer narzutę.
"Wojtek, mówiłam, nie można kłaść niczego z tyłu!"
'Nie- niczego- tylko szmat"
"A niby co można?" zapytałam.
"Nooo...ja na przykład wrzuciłem tam dwa ogryzki i naplułem"
Aż zajrzałam- nic nie było. O, jak łatwo mnie nabrać.

Zrobiłam sobie nagrodę - poszłam do kina.
Film zapowiadał się, jak dla mnie, interesująco, ponieważ brało w nim udział tylko troje aktorów (dwie kobiety i facet).
Kategoria- psychologiczny.
Tyle, że właściwie wcale mnie nie obchodziło, co się z nimi stanie. Zastanawiałam się, dlaczego?
Powinno być inaczej- szczególnie, że mężczyzna był do złudzenia podobny do mojej licealnej miłości.
Rodzice przezwali Go "Huncwot".

Wyobraziłam sobie, jak ten film- polegający głównie na dialogach, mógłby zrobić Woody Allen.
A tu słowa służyły jedynie do uzasadnienia akcji. nawet nie to, że nieprawdziwe- tylko żadne.

Ale i tak byłam zadowolona, po ostatnich filmach akcji. W sali obok był taki- u nas drżały fotele.

Poza tym chodzę do kina, jak do innego świata. I muszę powiedzieć, że bardzo podobają mi się wnętrza Cinema City i Multikin.




Na jednym z pieter w kinie w Złotych Tarasach znajduje się klub "35 mm". Panie powiedziały mi, ze ta nazwa nic nie znaczy, ot, tak sobie ktoś wymyślił. Tymczasem 35 mm to szerokość profesjonalnej kiedyś taśmy filmowej


Z wiadomości internetowych - nareszcie udało mi się wypisać z Citeam'u. Po kliknięciu w link "kliknij tu, jeśli nie chcesz otrzymywać wiadomości", przysłali mi jeszcze więcej ofert, pod tytułem "Zobacz, co stracisz", powtórzyłam więc, że nie chcę i dostałam komunikat "Będzie nam ciebie brakowało". I co? Smutno mi ma być, czy jak?

Maluję cały czas- ale o tym jutro.
Dostałam zlecenie na duży obraz z pieskiem. To dodatkowo mobilizuje mnie do pracy.

Lubię jesień. Najbardziej w tuberozach.

czwartek, 13 września 2012

Katty po katakliźmie

W obrazie, jak w pieszczotach, potrzebna jest czułość (umiejętności, jako rzecz oczywistą, pomijam).
Dzięki wizycie w Trójmieście mam najwspanialsze pędzelki na świecie.

Nie mogłam się doczekać, kiedy nareszcie "pany", jak fachowców od rur nazywa Gucio, opuszczą na dobre naszą kamienicę. I jak potem podłoga i sprzęty nabiorą (dzięki mojej tytanicznej pracy) znowu swoich kolorów, bo wszystkie były na jednakowo zapylone popielatą szarością.

Tym razem postanowiłam zmienić kolejność malowania. Nie zaczynam od postaci, tylko od tła.
Szczególnie, że co niego, mam koncepcję kolorystyczną, zaś do ubioru Katty- nie. Tzn. ogólnie owszem, ale Ona musi "świecić" w tym obrazku- przykuwać uwagę.


Tło również robię inaczej. Po namalowaniu kawałka brązu- jednej warstwy, zamiast, jak zwykle, pokrywać powierzchnię całkiem na kryjąco, teraz zostawiam tak, aby było widać pociągnięcia pędzla i prześwity- cieniowanie.Dzięki temu obrazek od początku żyje, jest dynamiczny, a dla mnie oznacza, że nie ma żadnych momentów w procesie malarskim, kiedy jest nudno.


Tak zapamiętale malowałam, że nie zauważyłam, że Gucio nóżkami odsunął blejtram z Łabędziami, którym przystawiam jego łóżeczko i, jak w zwolnionym tempie, zaczął się zsuwać w dół w powstałą szparę.
A wszystko dlatego, że barierka jeszcze schnie- już bodaj trzecią dobę.
Z zamarłym sercem czekałam na okrzyk przestrachu, ale On, z ukochanym misiem pod pachą, nawet się nie obudził.


Czyżby wpływ miał fakt, że, jak mówi, Łabędzie to jego "olobiony" obraz?


Pachnę Truth of Dare Madonny, oczarowana tuberozą w dawnym stylu- a zapach tegoroczny.
Przypomniało mi się, jak przyjaciółka, pracująca w służbie zdrowia, zapytała mnie "Czy znam jakieś perfumy z tuberkulozą?"
Jasne, i to ile!

wtorek, 11 września 2012

Apokalipsa

Od rana dzisiaj kucie ścian- właśnie panowie wyrwali stary pion kanalizacyjny i montują nowy. Możemy pooglądać łazienkę sąsiadów na dole i z boku, ale nie jest to jednak taka super dziura, o jakiej myślałam. Kawy się przez nią nie poda.
Wojtek się zdenerwował, bo gdy świdry poszły w ruch i cały budynek się zatrząsł, poczułam się- przez hałas- jak na wyścigach samochodowych, a wszelkie głośne (im bardziej, tym lepiej) maszyny, wprawiają mnie w stan ekscytacji.
Tymczasem W. uważa, że w obliczu kataklizmu, należy się poważniej zachowywać, a nie podskakiwać, jak dziewczynka.
A już w ogóle robić zdjęcia to obciach.


Ale czy można uznać za wiarygodną opinię człowieka, który wczoraj, pojechawszy do sklepu, zapomniał portmonetki, musiał więc po nią wrócić do domu. Potem- już przy kasie- okazało się, ze zostawił ją w samochodzie, wobec tego prosząc o zawieszenie operacji płatniczej, pobiegł do auta, ale ponieważ jakoś dziwnie Mu się biegło - spojrzał na swoje stopy i okazało się, że włożył dwa różne buty- japonki, również inne w kolorze.

Po powrocie W. wziął się za malowanie barierki do łóżka Gucia. W pewnym momencie słyszę "Co ja zrobiłem!". Użył mianowicie trującego impregnatu (co prawda zabójczego tylko dla organizmów wodnych) i na dodatek schnącego kilka dni ("właśnie się zastanawiałem, dlaczego nigdy go nie użyłem"). A ja Gucia muszę co noc zastawiać obrazem z łabędziami, żeby nie spadł.

Teraz azylem jest pracownia- wszystko w jednym- i sypialnia guciowa, i centrum internetowe, i pokój do ćwiczeń oraz psiarnia.


Ach- się nie pochwaliłam, jaka jestem zawzięta odnośnie ćwicz.ciel.
Wysłałam wczoraj Wojtka do komórki po stepper- W. przepadł na 2 godziny, zrobił tam porządek, ale steppera nie znalazł. Żadne z nas nie mogło sobie przypomnieć, czyśmy go lata temu komuś podarowali?
Zresztą dobrze, że zaginął, bo miał wymieniane linki i coś nie wyszło, eks mąż założył nowe, dłuższe, skutkiem czego człowiek chodził mniej więcej metr nad ziemią. Człowiek, czyli ja, a ja jestem bojąca (omdlenia z wysiłku np), więc postanowiłam kupić stepper używany, z odbiorem osobistym.
I mam! Z wajchami- ramionami i na dodatek obrotowy.

Pani, która go sprzedawała, nie używała ramion- powiedziała, że nie dawała sobie rady z koordynacją i ją wyrzucało z pedałów, co doprowadzało do szału jej kota.


Ale ja wczoraj już ćwiczyłam i wszystko gra.

Zastanawiam się, patrząc, ile miejsca zostało w pracowni, czy nie dałoby się zrobić ze steppera sztalug, oczywiście na czas, kiedy nie ćwiczę. A sztalugi do komórki.

niedziela, 9 września 2012

Od poniedziałku... się zmienię

Od poniedziałku- dieta. W związku z tym niedzielę spędzam leniwie, żywiąc się chlebem z salami Pick oraz malinkami Haribo, popijanymi Kinley'em.
Od jutra mam zamiar nie tylko jeść zdrowo (bez przesady jednak), ale również się ruszać. Ponieważ nie znoszę fizycznej aktywności, łatwo nie będzie. Wybrałam stepper (bo mam) i właśnie obmyślam mix muzyczny. Rainbow, Kraftwerk i Laibach (bardzo liczę na ten ostatni  http://www.youtube.com/watch?v=-zSRcFxZVAA).
Wojtek oczywiście uważa, że głupio tak chodzić na marne na steperze. Znalazł dla mnie pożyteczne zajęcie "Kiedyś był taki zawód. Mogłabyś rozchadzać buty. Kontakt z Tobą byłby w Deichmannie. A jakbyś nabrała wprawy, mogłabyś rozciągać również nie swoje numery - nawet za duże na Ciebie".

W ramach przygotowań do jutra, robiłam porządki i znalazłam obok biletu kinowego saszetkę z Espumisanem.
Tak, tak- u bileterki dostałam "gratis" na wzdęcia, z dowcipnym napisem "Nie zostań przypadkowym bohaterem seansu". Powinni oszczędnie rozporządzać Espumisanem w kinie- nie dawać, jak leci, ale tylko wówczas, kiedy na sali jest choć 10 osób i to koło siebie. I nie na filmy akcji (te w drugiej kolejności), tylko ciche dramaty, romanse i horrory.
Tajemniczy wynalazek ten Espumisan. W reklamie dziejącej się w zatłoczonym autobusie facet stoi nadęty jak balon, wszyscy patrzą na niego z przestrachem. Łyka Espumisan i od razu z niego gazy schodzą, a otoczenie ma błogość na twarzach. Z powodu przytrucia? A może to środek na bezwonne bąki? Czy tylko niehałaśliwe? Moja Mama uważa, że lek jest magiczny i likwiduje wszystko- niczego się nie puszcza.Odpowiedziałam Jej, że słowa "magia" nadużywają ludzie, którzy nie znają się na fizyce i chemii.

Ad. bąków- Gucio jest bardzo dokładny. Niestety, jeszcze nie udało mi się Go oduczyć, żeby nie informował głośno o wiatrach. Pokazuje nawet ich liczbę na paluszkach, ale przynajmniej na początku mówi "przepraszam".
Wchodzi właśnie w wiek, kiedy zadaje się najwięcej pytań.

Ostatnio był ciekaw, skąd się wziął pępek.
W imię zasady "Obraz jest wart więcej, niż 1000 słów" wyprodukowałam rysunek poglądowy, z Guciem w środku mnie i na zewnątrz.


Wystarczyło jedynie krótkie objaśnienie, żeby zrozumiał.
Powiedział, że chciałby być znowu u mnie w brzuchu "tylko wziąłbym latarkę".

Leniwa niedziela. Panowie się pospali.


A ja już myślę nad obrazkiem inspirowanym widokiem z okna.
Ten obiekt ogromnie mi się podoba i kojarzy z Miro.


Albo ze scenografiami z lat 50tych? 60tych?
Oczywiście- najpierw Katty i Żywioły.

sobota, 8 września 2012

Katty- reaktywacja

Mam w planach nowy obrazek- do pary z Latarniami, ale nie, najpierw- zaległości.

Nie jest łatwo- na moim stanowisku pracy pachnie najbardziej przeze mnie nielubianą, zatęchłą wanilią- i nie wiem, co. Na szyi- mam wytrawny zapach, ale może łapy wytarłam po jakimś syfie- w spodnie? Czy do buta mi coś naleciało? Do obwąchiwania zatrudniłam też Wojtka, ale On sam pachnie cebulą i suszonymi pomidorami.
MAM! To zasłonka- na której sprawdzałam, czy zachować perfumy, czy wystawić. I nie pamiętam teraz, jakie. Ale nie mam ich- chyba Nuits Scherrera.

Do rzeczy- kiedy już znalazłam obrazek, ukryty na czas wymiany CO i spojrzalam na szkic Katty- przyszła refleksja. Największą ochotę mam na mnóstwo linii - a to jest akurat najtrudniejsze, gdyż zachowując szlachetną jednorodność środków, używam tylko pędzla i farb.
Z drugiej strony- dzięki serdecznej znajomej z Gdańska, mam najlepsze na świecie pędzelki, dzięki którym Latarnie gładko mi poszły.

Poza tym rezygnowanie podyktowane lenistwem nie jest w moim stylu. Dotyczy tylko malowania.

Dlatego Katty będzie miała tyle linii, ile mi się zamarzy. Najwyżej zmienię okulary na mocniejsze.

Na roboczej wersji poniżej widać tylko część kresek.


Będą skały pełne szczelin, gałęziaste drzewa.
Przynajmniej taki jest plan. Na dziś.

I nareszcie znalazłam zapach, który budzi entuzjazm i mój, i Wojtka- Pamplelune Guerlaina. Kiedyś czułam w nim zasikane piwniczne okienko u rodziców (zasikane przez koty), a teraz- zachwyca mnie cudowny grejfrut z paczulą.
Jakże pięknie komponuje się z przedjesiennym powietrzem. Poszliśmy z Gustawem nawdychać się go w Łazienkach. Gucio był zamyślony. Na placu zabaw siadł koło mnie na ławeczce.
"Kochanie, patrz- zjeżdżalnia, karuzela, huśtawki. Idź do zabawy!"
"Nieee, jest za duży hałas" (było mnóstwo dzieci).
"I co, nie ruszysz się?"
"Nie, będę sobie siedział. Poczekam na jesień".



piątek, 7 września 2012

Nie wszystko na sprzedaż- Latarnie skończone

Zacznę od końca- czyli od nagrody za namalowanie obrazka. W jakim zapachu- to widać.
Oto oni:


                                           Pejzaż z Latarniami, akryl na dykcie, 19 na 29cm


Postanowiłam pójść do kina - właśnie w nagrodę. Ale komediodramat psychologiczny zaczął się, niestety, podczas twórczej pasji i został film akcji z doborową obsadą- Stallone, Willis, Van Damme, Lundgren, Chuck Norris, Arnold i jeszcze inni, też znani.


Recenzje doskonałe, więc choć wybuchające samochody i mordobicie nie są ulubionym motywem, zdecydowałam się na "Niezniszczalnych". Mój podtytuł- "Niestrawni".
Wyświechtane dowcipy, Norris wyglądał jak nie on.
Wojtek w ogóle nie odróżnia prawdziwego Chucka od sobowtóra i widząc reklamę banku, stwierdził, że to nie Norris, tylko "jeden gość z Pabianic, ja go znam, mieszka na Karnyszewickiej".
Godne uwagi były jednak efekty specjalne, a konkretnie fontanny krwi w dużym nasileniu, w artystycznych kształtach gwałtownych kaskad jak u Jacksona Pollocka. Ktoś się przyłożył.
No i było bardzo głośno- potem, na poczcie, musiałam przysuwać ucho do dziurki w szybce, bo pani ledwie coś szemrała do mnie.

Trudno. Obrazek zasługuje na coś lepszego.
To moje pierwsze, od czasów Akademii, malowanie dzienne.
Doszłam do wniosku, że jednak mi przeszkadza słaba widoczność latarni, wprowadziłam więc kremowo-żółty kolor, żeby dodać błysków. Użyłam go też do świateł lamp.
Potem doszło cieniowanie - ultramaryną.


Popracowałam - właściwie bardziej pomyślałam, nad "słońcem"


Nie jest okrągłe- specjalnie, gdyż kontur uzyskałam obrysowując koreczek od Edenu Cacharela, który jest lekko trójkątny.


Przy tym- w moim pojęciu zaletą- jest fakt, zmiennobarwności pejzażu. Powyżej- w świetle sztucznym.
W dziennym- inna bajka.


Nie ukrywam, że przeżyłam chwile uniesienia, kiedy po początkowych trudach i bezskutecznym poszukiwaniu odpowiednich efektów, nagle wszystko zaczęło się układać, a mnie rozpierało poczucie szczęścia.
Takie twórcze momenty zdarzają się parę razy na rok.
Nie chcę go sprzedawać.
Nie powinnam.


Tego akurat Wojtek nie rozumie. "Przecież możesz sobie namalować taki sam".
Otóż nie, nie mogę. Tak, jak nie mogę powtórzyć pierwszego pocałunku.
To już byłaby gra, udawanie.

Siedzę sobie, patrzę na Latarnie i pachnę Lou Lou.


Co tam, że dochody niepewne. Warto.