WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

niedziela, 27 listopada 2016

Coś obrzydliwego :)

Pierwszy raz wstawiam dwukropek i nawias w brulionowym odcinku (unikam emotek)- żeby zaznaczyć żartobliwą treść od razu, na wstępie, gdyż to, co mam zamiar dziś pokazać, nie powinno być brane serio.
To tzw. przypadek przy pracy.

Otóż... jakiś czas temu naszkicowałam kształt, który mnie uwiódł :


Od razu wiedziałam, że będę chciała z niego zrobić duży obraz - może nawet początek cyklu.
Zaczęłam. Przy pierwszym z serii postanowiłam użyć minimalistycznych środków. Czarne tło i kształt - ciało, jak najbardziej naturalne, w kolorze i fakturze.
Pierwsza warstwa - czerwona, krwista, potem planowałam położyć różne odcienie beżu.


Ukradłszy mężowi okrągły pędzel do miziania wypieków, żeby się ładnie błyszczały, zamaszyście wypełniałam Kształt, nie starając się o nie wychodzenie poza obrys ciała.
Potem wyrównywałam brzegi czernią...


...został najtrudniejszy fragment. Między nogami.
Patrzę...
patrzę...
...i co widzę???


Znacie ten kawał pewnie - jaki jest szczyt wstrzemięźliwości? Pajęczyna między nogami.


Co mi to przypomina? Pleśń? Jakąś, tfu! wydzielinę?
W pierwszym odruchu chciałam jak najszybciej zamalować (znaczy wyrównać kontury), ale...
Co, jakby to pokazać? Wszak językiem prowokacji posługuje się Sztuka i "sztuka" również (nawet chętniej), to może, skoro już tak się stało, i to samo, i ja zobaczę, jaka byłaby reakcja? Czy w ogóle?


Szczerze powiem, że kiedy patrzę na ten obraz, który przecież w zamyśle ma być piękny (i będzie!), dostaję jakiejś głupawki, durnowatego chichotania. Uderza mnie kontrast powabu postaci i jej wdzięcznego wygięcia, tymczasem między nogami takie coś!
W Brulionie relacjonuję powstawanie obrazów na bieżąco, a to jest po prostu mistrzowsko oddana pajęczyna... czy tam... nie wiem.
Przez maleńki szczegół zmienia się całe działanie mojej Wenus.


Bardzo jestem ciekawa, co o tym obrazie, na bieżącym etapie, powiedziałby Krytyk.
Jak określiłby moje pojmowanie tzw. kobiecości?
Czy zwerbalizowałby to, co chcę przez Wenus powiedzieć?
Jakby to brzmiało?

sobota, 26 listopada 2016

Mała Wyprz. - małe formaty

Proszę Państwa.
Zapraszam serdecznie do kupna obrazów - wszystkie powstały już po mojej decyzji o stopniowym odchodzeniu od Panienek i są zapisem moich eksperymentów i poszukiwań, krótko mówiąc - w takim wydaniu się nie powtórzą.
Ponieważ, kiedy podejmę decyzję o pozbyciu się czegoś, to musi być na JUŻ, dlatego jest tak tanio.
Ale w ten sposób robię miejsce na coś nowego - może przestrzeń raczej. W tym przypadku - większe formaty.
Zawsze można płacić w ratach, dla stałych Klientów zniżki. Na odwrocie możliwość dedykacji z zawijasem (lub bez), jakby kto chciał.

Najpierw 4 obrazy najmniejsze, akryl na płycie, format 19 na 29 cm.

1) Sosny o Wschodzie Księżyca, data skończenia : 14.11.2016, 350 (trzysta pięćdziesiąt) złotych.





2) Jezioro z Pieskiem, 19 x 29, akryl na płycie, 200 (dwieście) złotych, data skończenia 11.10.2016





3) Jezioro z Listkiem, akryl na płycie, 19 x 29 cm, 250 zł, data skończenia 13.10.2016

poniżej - sztuczne światło




4) Zagadkowy Pejzażyk Miejski ze Światłami lub 2,5 Prysznica Ulicznego, akryl na płycie, 19 x 29cm, rok powstania 2012 gdzieś tak, 200 zł




Teraz te dwa ciut większe -

5) Zagubiona Autostrada, akryl na płycie, 25 x 35 cm, data skończenia 19.10.2016, cena 300 zł




6) Bloki z Marsa i Tajemnicza Kulka, 25 x 35 cm, cena 300 zł, akryl na płycie, data skończenia 19.10.2016

(po ciemku tu)




No i tak. Po tygodniu niesprzedane obrazy przemalowuję, muszę.
Może poza Sosnami.
Wszelkie dodatkowe informacje - proszę pytać. I zapraszam oczywiście bardzo serdecznie!

PS. Z wielką przyjemnością informuję, że pierwszy obraz - Sosny, już nieaktualny haha!
PS. PS. Jezioro z Listkiem i Piesek też już nieaktualne, yeah!

środa, 23 listopada 2016

Brunetka wieczorową porą - PREMIERA

Się udało i dziś oddałam obraz nr 2 dla Andrzeja Bodycha.
Portret w kolorze, w którym udało mi się zadanie arcytrudne - zaprojektować okulary zgodne z bodychowym stylem.


Wczoraj  w nocy, w zmęczeniu, kiedy już już cieszyłam się, że portret skończony i widziałam siebie zawiniętą w kokon kołdry - nagle... po "odświeżeniu spojrzenia" na spacerze z Pepą patrzę...
...a jakby tak "uśmiechnąć" usta mojej pani z irokezem?
Ja już teraz w ogóle nie czekam z decyzją, tylko wprowadzam ją natychmiast w życie.

Muzyka!




Uśmiech ledwie widoczny, ale jest.
Nadaje twarzy trudną do określenia zagadkowość.



 Twarzyczka zupełnie inaczej wygląda w świetle dziennym i sztucznym - inne jest też oddziaływanie tego portretu



To jeden z tych obrazów, które (jak zresztą większość portretów) trzeba zobaczyć na żywo.
Tak więc, proszę Państwa, całość :



Portret wygląda na prosty - ale na każdą plamę kolorystyczną składa się wiele barw. W tle przenikają się cynobry i karminy, fiolet, domieszka błękitów, bluzka - trzy odcienie zieleni, skóra z kolei to trzy składowe kolory. Tylko trzy.

(moim wyzwaniem, wciąż aktualnym, jest jednak portret zbliżony do tego autoportretu w poprzedniego wpisu, gdzie morda ma być skonstruowana z ciepłych i zimnych, kontrastowych barw).

Teraz jestem tak potwornie śpiąca, że nie mogę skończyć pisać - chciałam zamieścić jakąś dowcipną puentę, do tego już wymyśloną - a teraz nic, normalnie pustka między uszami.
Jeszcze tylko Pepa wyprowadzi mnie na spacer...
Dobrej nooooooooo..........

wtorek, 22 listopada 2016

Żywioł portretowy - wyzwolenie!

Wiecie, myślałam, że jestem, jak to się mówi "zrobiona" do pejzaży, ale portrety nie dawały mi spokoju.
Przede wszystkim to, że o ile w rysunku czuję się swobodnie, jeśli chodzi o temat twarzy, to malarstwa głów nie próbowałam, natomiast zawsze podziwiałam jako sztukę, której nigdy nie będę uprawiać.
Ale teraz... kiedy każdy obraz jest nowy, jest wyzwaniem, portret nie dawał mi spokoju.
Najlepiej autoportret!
Przedwczoraj...piję sobie, rozumiecie, kawę, aż tu nagle serce mi zaczyna kołatać jak szalone.
Już wiem, że to oznacza, że mam podświadomą ochotę stanąć do walki z problemem malarskim.

Zatargałam z powrotem do pracowni sztalugi. A musicie wiedzieć, że przez ostatnie lata moim głównym meblem pracownianym był stół. Małe formaty, dwie pary okularów, precyzja, dłubanina.
Ale kiedy poczułam chęć, nieprzepartą, na rozmach, duży format, pędzle ławkowce (a nie zerówki o trzech włoskach) - sztalugi stały się niezbędne. Zwycięstwo!
"Dziś zacznę autoportret" mówiłam sobie i na przemian robiło mi się zimno i gorąco.
"Ale za chwilę" - podszeptywał głos, więc, żeby jeszcze nie zaczynać, sprzątnęłam, mieszkanie, zrobiłam pranie i w momencie, kiedy zaczęłam myśleć o szorowaniu klepki... puknęłam się w czoło i...
Postawiłam na sztalugach dużą dyktę.
Byle jaką, zagwazdaną jakimś przypadkowym odcieniem zieleni.
No przecież nie będzie mi żal, jak coś schrzanię. Podziałam na brudno! Takie proste.

Co prawda zbliżała się północ, ale co tam. Jak mus, to mus.

I powoli zaczęła wyłaniać się gęba. Moja gęba!



Szczerze? Aż się śmiałam, jaka brzydka!
Rano Gucio wyszeptał, że ma "straszne oczy", a W. stwierdził, że boi się tej baby.
"Ty nawet, jak się kłócisz, się wściekasz, nigdy nie jesteś odpychająca" (w przeciwieństwie do zielonej mordy). Pomyślcie, jak przyjemnie będzie się upiększać... na portrecie!

Tymczasem, już nie na brudno, rozpoczęłam drugie zlecenie od Andrzeja Bodycha (mistrza od oprawek). Najpierw tylko dwa kolory


W przeciwieństwie do poprzedniego obrazu, ten ma być kolorowy

Przy sztalugach poczułam się nareszcie tak bardzo na swoim miejscu, że aż mnie rozpierała (i wciąż rozpiera) radość.


Najpierw twarz bez okularów...


...ale już widać linie pomocnicze.
Cieszę się jak dziecko.
Sztalugi stoją przy łóżku - śnią mi się obrazy.
Nareszcie to, co uśpione, stłamszone, dochodzi do głosu.


Jestem szczęśliwa.

piątek, 18 listopada 2016

Pejzażyk księżycowy - premiera

Dawno, dawno temu, ponad 10 lat będzie, malowałam naraz 3 obrazy.
Jeden - główny, drugi - żeby się nie zmarnowały farby, których zawsze wyciskam za dużo (syndrom sałatki ziemniaczanej, której objętość kończy się docelowo na misce wielkości miednicy), trzeci - bo mi coś nowego przyszło do głowy podczas pracy nad pierwszym.

I tak powstał pejzażyk księżycowy - podczas pracy nad poprzednio przedstawionym portretem (poniżej fragment).


Poza tym tło leżało od miesiąca... i leżało...i nic.
Teraz trochę teorii : załóżmy, że mamy do namalowania czarny kwadrat na białym tle. Możemy to zrobić na dwa sposoby : najpierw podłoże walnąć bielą i rzucić na nie czarną figurę ALBO zasmarować tło na czarno i bielą naokoło "wyciąć" kwadrat (podobnie, jak w rzeźbie - albo dolepiać z gliny albo obrabiać skrawaniem).
Metoda druga jest mi bliższa, dla mnie bardziej na luzie.
W Pejzażyku tło było kolorowe - a czernią "wycięłam" resztę.

Niby fajnie... ale... pejzaż nie tylko wyglądał na "głuchy", to na dodatek brakowało mu czytelności.
ZANIM trzasnęłam księżyc.


Jak ja to lubię! Znaczy się działanie, które trwa krótko a daje świetny efekt (wielka rzadkość).



Za oknem naprawdę świecił księżyc, to ułatwiło podpowiedź.

Ja zresztą jestem księżycolubna, w przeciwieństwie do mojej Mamy, nie darzącej go sympatią, żadnego tam wpływu Księżyca nie czuje. Pamiętam z dzieciństwa, że Tato, interesujący się ciałami niebieskimi i astronomią (oraz literaturą również piękną, gdzie miejscem akcji był kosmos), kiedy przy Mamie coś wspominał na ten temat, potwornie ją irytował "KAZIK! Jeżeli jeszcze powiesz, że jesteśmy kulką pędzącą przez przestwór, to cię uduszę!"
(nawiasem mówiąc, Tato tłumaczył mi, dziecku wtedy, teorię Czarnych Dziur, lubił też rzucić od niechcenia "Wyobraź sobie, córeczko, że przy tej nodze stołowej mknie teraz ileś tam Ziem z maleńkimi ludzikami, takimi samymi, jak my", przed  moim snem, zamiast bajek, wymyślał historie niesamowite... Kiedy dorosłam, zapytał z błyskiem w oku "Mam nadzieję, że wypaczyłem ci choć trochę wyobraźnię?" "O tak, Tato!" potwierdziłam gorąco).

Wracając do obrazu - malutki jest, 19 na 29 cm. Prosz, oto cały on :


Trochę komiksowy - albo jak z kreskówek.
Na koniec jeszcze powiem : nie stawiam sobie teraz żadnej tamy, co do tematyki i rodzaju obrazów. Nie ograniczam niczego. Tylko w ten sposób mogę się dowiedzieć, o co mi chodzi, o sobie samej też. To zupełnie inna droga, niż zlecenie za zleceniem.
Ja wiem, że to wszystko w pewnym momencie się połączy.
Jak? Kiedy?
Nie pytam.
Działam.
Odpowiedź znajdzie się - pewnie jak zwykle, w najmniej spodziewanym momencie, nie na żądanie.

Okularnica - premiera!

Bardzo długo noszę się z zamiarem namalowania portretu.
Ja, która wszystko chcę mieć na już, portretu, chociaż mnie kusił, nie namalowałam od... kilku lat...
Właściwie zdecydowałam się zrobić ten obraz, żeby się uruchomić. Przestać czekać! Bo i na co? W myśl porzekadła "Im dłużej czekasz na przyszłość, tym będzie krótsza".

Obraz nie byle jaki - bo ma zadanie specjalne. Ma być w pewnym sensie reklamą, wizytówką Andrzeja Bodycha, jego firmy Bodyych, produkującej unikatowe oprawki do okularów.

Wiadomo więc, że musiał to być portret. Na dodatek piękny.
Powstało tło, na nim szkic.


Muzyka!





Od dawna chciałam połączyć rysunek z malarstwem, więc czemu nie teraz?
Zawsze podobały mi się obrazy - rysunki, gdzie uwaga skupiała się na jednym, dominującym szczególe - a tu aż się prosi.
Okulary!


Ludzie, jakie Bodyych robi okulary!

Ten model, zwany "Krzaczastym"


Poniżej z kolei "Bogata wdowa" - mój mąż wymyślił


Tu - "Mechaniczna ważka"


Genialny "Strawiński" (mój pomysł)


A to tylko maleńki ułamek pomysłów pana B.


Ja, jak to się mówi, "czuję" te krzywizny, nie podjęłabym się takiej w sumie komercyjnej roboty, gdyby nie podziw dla pomysłów Bodyycha - fantazji, wykonania, pomysłowości i po prostu artyzmu tych oprawek.
Jak ktoś powiedział - oprawki to fetysz. Właściwie... nie ma się czemu dziwić. Wszak to część twarzy. Do tego można ją zmieniać - siebie zmieniać, przy okazji, wydobywać to, co się chce, podkreślać charakter.

(zdjęcia)

Do czarnych oprawek (3 stany przedzawałowe) dodałam silny akcent - usta.



Obawiałam się, że będzie tego za dużo - usta + okulary, ale nie!




(zresztą śmieszą mnie taki "uwagi stylistów" typu złote zasady - że "albo usta, albo oczy", bo inaczej jest be i w ogóle obciachowo - a potem pokazuje się na jakiejś gali powiedzmy Rihanna z błękitnymi klapkami (powieki) i fuksją na wargach i się okazuje, że "brawo, fantastycznie, genialnie" itp)

No. I teraz czas na całość. Format 50 x 70, technika mieszana.


Następny portret również będzie dla A.B. lecz w kolorze, też piękny - ale potem nieodwołalnie autoportret. Kto wie, może nie brzydki - w każdym razie bardzo osobisty.
I jeszcze Wam powiem, że szykuję się na sesję zdjęciową - ale do tego muszę się trochę odespać, bo wchodziłyby w grę tylko zdjęcia w przeciwsłonecznych okularach.