WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

wtorek, 31 grudnia 2013

Obrazy 2013 - prawie zeszłoroczne

No więc - dziś słów będzie niewiele, bo co prawda jestem już piękna (na tyle, na ile mnie stać), ale chcę przygotować pracownię do jutrzejszej sesji malarskiej.

W ramach podsumowania przedstawiam Państwu obrazy powstałe w zeszłym roku.

                           1. Słup - sprzedany                                 



                                                            2. Autoportret - sprzedany



3.Antylopa (Cuirs Carner Barcelona) - sprzedana



4. Gorączka Sobotniej Nocy * (Neotantric Manic Love - przepraszam za kolory, nie wiem, co się dzieje)



5. Drzewo (Scent Costume National) - sprzedane *



6. Shalimar - sprzedany (też przepraszam za ten NIEBIESKI - nie daje się poprawić)



7. Eau de Soir Sisley'a *



8. Łabędź - zamalowany



8. Urwisko (Black Jade Lubin - do przemalowania)



9. Nogi (Blv II Bvlgari)- sprzedane



10. Mucha (do Libellule Nobile, namalowane na Łabędziu) - sprzedana *



11. Emancypantka (Wood & Absinthe Buxtona - do przemalowania)



12. Naszyjnik (Bois Plume Esteban) - sprzedane



13. i 14. Pieski - sprzedane




15. Panienka Kate - sprzedana



16. Duftart z Muchą (Odeur 53 CdG) - zarezerwowany



17. Sherlock - sprzedany



18. Pan i Pani - sprzedane



19. Lewek - darowany *



20. Kotki - sprzedane



21. Para - sprzedana



22. Angel Likierowy - sprzedany *



23, 24, 25, 26. Łąka - sprzedana - fragmenty






27. I jeszcze obraz dobroczynny na aukcję (Cartier Orange Essence) 


Zawodowo 2013 rok obfitował w stracone nadzieje (wystawa w Mon Credo), ale też obfitość zleceń, stworzenie nowej strony internetowej ( z której jestem bardzo dumna) i powstanie duftartu (któremu chciałabym wreszcie zrobić wystawę).
Krytyczne Czwartki - czyli moje recenzje "sztuki" i Sztuki nowoczesnej, w pewnym momencie okazały się zbyt wyczerpujące - ale rozważam powrót.
O stratach pisać nie będę...tylko o nowym domowniku - nasza Pepa kochana.
Sylwestra na wszelki wypadek spędza w szafie.


Gustaw lubi wszystkim prezentować wiedzę na temat pieska:
"Pepa jest bardzo sympatyczna, bo nie je ludzi jak rekin ani nie gryzie w nogę jak wąż. A to jest jej ulubione posłanie. Ja też je lubię, bo jest mięciutkie'
"Guciu, czy Ty jesteś pieskiem? Może szczekasz?"
"Nie, jestem ludziem...ale czasem szczekam, tylko jak nie ma nikogo w okolicy".

Drodzy Państwo.
Życzę Wam, abyście następnego Sylwestra, mówili sobie "Ach, to był dobry rok, ten 2014!".

A mnie...życzcie, proszę, tego, bym  malowała z takim samym zapałem, nie traciła sił, tylko szła do przodu i niezależnie od sytuacji zewnetrznej niezłomnie wierzyła, że jeśli dam z siebie wszystko, coś musi z tego być.
Ta wiara jest moim oparciem, czasem jedynym.

Aha, gwiazdką * oznaczyłam obrazy, które najbardziej lubię. Ale takie najbardziej "naj" mam dwa - Eau de Soir i Angel Likierowy. Nawiasem mówiąc, nie mogę się nadziwić, że pierwszy jest jeszcze w moim posiadaniu.

... i jakbyście, Mili Czytelnicy, dobrych wyników sprzedaży mi życzyli...

WSZYSTKIEGO DOBREGO W NOWYM ROKU i dziękuję, że jesteście!

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Pomarańcze i włoska uliczka czyli szaleństwo z Panienkami

Szanowni Państwo.
Z przyjemnością oznajmiam, że Zleceniodawczyni ostatniej Panienki dała mi wolną rękę jeśli chodzi o wszystko. Pozwoliła uchylić rąbka tajemnicy (Gucio w kolędzie, gdzie padały słowa "rąbek z głowy zdjęła" nie śpiewa, jak jedna z Czytelniczek "rondel", tylko "rąbel").

A więc - Panienka na razie pomarańczowa przeznaczona jest dla Pani Stettke, którą mam zaszczyt tytułować swoją Przyjaciółką.
Pani S. to osoba na stanowisku, odpowiedzialnym, wybitna profesjonalistka obdarzona dystansem do siebie i ogromnym poczuciem humoru (oczywiście nie muszę pisać, że idzie ono w parze z inteligencją).

Przyznam, że jest kobietą, której cechy sama chciałabym mieć (noo...miewam) - pewność siebie, świadomość własnej wartości i CHARAKTER. A jeżeli dodam, że S. jest niezwykle atrakcyjna i często się Jej radzę w kwestii ubioru (gust zapachowy nas różni, ale perfumy, których używa, bardzo cenię) - będą Państwo mieli obraz tej wyjątkowej osoby.

Dlatego zamówienie panienkowe, jakie mi złożyła, niezwykle mnie ucieszyło, lecz również zobowiązało.
S. nosi się nowocześnie, niekiedy nawet awangardowo, więc wyobrażacie sobie, ile dla mnie znaczyły Jej słowa: "Absolutnie zdaję się na Ciebie i mam pełne zaufanie".

Sylwetkę już Państwo wiedzieli w poprzednim wpisie.
Zaczęłam szaleć.


Obraz ma być co najmniej dwuwarstwowy - z tego, co na spodzie niewiele będzie widać w finale, a jednak to właśnie tam dziać się będzie najwięcej.


Tymczasem dopracowuję Panienkę M. w okolicznościach włoskich.
Nie mogę pokazać nic poza fragmentami, bo zepsułabym niespodziankę.


We Włoszech niestety nie byłam, ale wiem, że spośród różnych krain wyróżnia je światło i bardzo specyficzna kolorystyka.
Dlatego i w tym obrazku wielowarstwowość jest konieczna dla uzyskania odpowiedniego efektu. Powoli zaczynam myśleć, że tego rodzaju sposób malowania staje się cechą charakterystyczną mojej twórczości.
Wiele sobie obiecuję po tej pracy - teraz czekam tylko światła dziennego, żeby zobaczyć, co ja właściwie narobiłam. I muszą dać odpocząć oczom - bo już niemal dochodzę do +3 dioptrii.

A Pantera na to wszystko łypie złotym okiem.

sobota, 28 grudnia 2013

Panienka znana i nieznana - czyli nowa

No więc, jak zamierzałam, siedzę teraz nad kilkoma obrazkami.
Panienka M. będzie miała dwie wersje - jedną rzymskie wakacje, a drugą - wieczorny spacer w cyprysowym gaju.
Na razie pracuję nad tłem dla tej pierwszej - dopiero na nim, w kolorze ciepłego, niemal waniliowego beżu, będzie się rozgrywała cała reszta. Praca jest upierdliwa, bowiem uzyskanie nieprześwitującej powierzchni wymaga położenia przynajmniej kilkunastu warstw.



Tymczasem po długim namyśle i niezliczonych szkicach powstała sylwetka następnej Panienki. Osobę tę znam bezpośrednio - i o tym, o ile szanowna Zleceniodawczyni pozwoli, napiszę w następnym poście.


Na dodatek przygląda mi się alienowa Pantera (ma już oczy!) - i to lubię najbardziej. Praca wre.
A to znaczy, że mam kłopoty z zasypianiem - pomysł goni pomysł, a ja przekonuję się, że wcale nie potrzebuję aż takiej ilości snu, jak myślałam.
Dobrze jest!

piątek, 27 grudnia 2013

Po Świętach, ale nie do końca

Nabrałam już nieco dystansu do Świąt, w czym bardzo pomógł mi fakt, że się skończyły.
Tak się szczęśliwie złożyło, że wypadają bardzo korzystnie, jeśli chodzi o rozkład tygodniowy, tak więc bez specjalnego trudu można mieć 12 dni wolnego.

Dla uczczenia tego faktu wklejam "piosenkę" z moimi ulubionymi słowami.


Jesteś jak gwiazda mi
Tak lśnisz na niebie mym

I pulsujący mocno
Wulkan mój to ty

Jak motyl fruniesz tak
Przez całe życie mi

Merci, że jesteś tu

Bo przecież Święta to również wielkie święto konsumpcji, trzeba więc zachęcić do kupna.

Czy wiedzieliście, że :
"Małe chwile tworzą cudowne święta"? (coś a la carpe diem?)
Czy posłuchaliście zachęty majonezu - "Zaczaruj Święta smakiem"? (bo przecież Święta muszą być zaczarowane albo magiczne)
Albo chociaż poszliście do sklepu, gdzie na szybie porozlepiano napisy:
"Prezenty tak wyjątkowe, jak twoi bliscy." - i konkluzja - "Kochaj Święta" (Tkk Maxx) - tutaj widać manipulację - przecież bliscy są wyjątkowi (no przecież są - tak czy nie?), czyli zasługują na prezenty o odpowiedniej randze. Znajdziesz je w naszym sklepie. I kupisz, bo przecież kochasz Święta, kiedy wszystko staje się wyjątkowe, magiczne, cudowne, rodzinne - głównie dzięki zakupom.

Co do wyjątkowych prezentów - Mimo moich ostrzeżeń, Babcia znalazła dla Gucia baśnie braci Grimm. Powiedziała, że przeglądała je i są zdecydowanie w wersji light.
Wczoraj przed snem zaczęłam od Królewny Śnieżki - gdzie już w początkowych wersach umiera jej mama a tatuś - król żeni się ze złą macochą (trochę się nagimnastykowałam, żeby zapewnić synkowi spokojny sen).
Druga bajka - czarodziejka miała trzech synów, a ponieważ bała się, że skradną jej moc, zamieniła jednego z wieloryba, drugiego w kruka, a trzeciego nie zdążyła, bo uciekł. Znalazł on zaklętą księżniczkę. Kiedy wszedł do jej Zamku Złotego Słońca, usłyszał tylko rozpaczliwy szloch (na szczęście Gucio tu zaczął przysypiać), a kiedy zobaczył osobę płaczącą, odskoczył ze wstrętem - gdyż pokryta była wrzodami i liszajami, z oczu ciekła ropa (tu ściszyłam głos, nie wierząc, że naprawdę tak jest napisane - Gucio zasnął).

Ale w ogóle prezenty się udały


Wojtek dostał np kosmiczną bieliznę samogrzejącą - bluzę i kalesony, czarne wszystko i w typie sf i teraz mówi o sobie "My nurcy", ja zostałam przez Mikołaja zaopatrzona w asortyment bardzo kobiecy (i nie jest to odkurzacz), a strój pielęgniarki, wykonany przez Gustawa okazał się torbą z wyciętymi otworami na oczy i nos. Powiedział, że chociaż nie do końca Mu się udało, to "Dałem z siebie wszystko"

Na biesiadnikach wielkie wrażenie zrobiła gęś, przygotowana jako pieczyste przez Wojtka, która dosłownie rzuciła biesiadników na kolana - a moja Mama (osoba bardzo krytyczna) powiedziała, ze gdyby W. zrobił coś strasznego i chciał ją przeprosić, to za pomocą takiej gęsi zawsze uzyska przebaczenie. Absolutnie wybitna pozycja na świątecznym stole. Nie myślałam, że jakikolwiek pieczony ptak może smakować w ten sposób.

Na koniec - jako klamra kompozycyjna - inna, bogatsza wersja Merci.
Niestety, wkleić się jej nie da - ukrywa się pod linkiem merci miłosne

Jesteś rymem nowym 
W wierszach, które piszę

Jesteś lotem cudnym
W mojej galaktyce

Jesteś wiatrem
Który wieje prosto w twarz

Merci, że jesteś tu

Jesteś chwilą piękną
Która będzie trwać

Merci, że jesteś tu

Chciałabym zobaczyć tego orła, który wymyślił/przetłumaczył ten tekst.

A jutro nowa Panienka - początek i nie wiem, co jeszcze, bo się dopiero przydarzy.


wtorek, 24 grudnia 2013

Hej, kolęda, kolęda

No więc tak się ostatnio mądrzyłam, że nie lubię składania życzeń wcześniej - tymczasem źle oceniłam sytuację i spóźniłam się ze wszystkim. Z wpisem tutaj również.

Mogę dodać na usprawiedliwienie, że 24rty grudnia był dniem cudów.

Po pierwsze - wszystkie skarpetki odnalazły swoje pary po trzech praniach, nawet te uznane za nieodwołalnie pojedyncze, trzymane przeze mnie oddzielnie, a nie wyrzucone, chyba przez żal dla sierot (skarpetkowych).
Po drugie - Wojtek zadzwonił do mnie z telefonu stacjonarnego, że zdaje się zostawił komórkę w samochodzie. Jednak tam jej nie było. Dzwoniłam ze swojego aparatu - w telefonie W. odpowiadał sygnał normalny, jakby nie odbierał. Dzwoniłam w mieszkaniu - też, sygnał normalny, ale nie słychać.
Musi - ukradli.
Mąż przypomniał sobie dziada z plecakiem, który w przejściu w sklepie przycisnął Go do ściany. Wydało się to dziwne - tłoku nie było. Na dziada spadły gromy. "Odzwyczaiłem się od złodziejstwa! Że mnie nic nie tknęło!".
Zalożył blokadę na swoj nr i pojechał co koń wyskoczy do "salonu" komórek.

I wówczas znalazłam meżowski aparat za ekspresem do kawy. Czemu nie dzwonił? Tego nie wie nikt.
Szybko zadzwoniłam do W. na nr zastępczy, że komóra się znalazla - myśląc, że mąż będzie skakał z radości czy coś. Tymczasem On beznamiętnie powiedział "Tak? To dobrze.muszę kończyć".
Okazało się, że właśnie znajdował się przy stanowisku obsługi i odmalował dramatycznie swoją sytuację, w tym ze szczegółami wspomnianego wyżej dziada z plecakiem - i wszystkie panienki niesamowicie przejęły się losem rzekomo okradzionego. Wobec tego, usłyszawszy, że dziad jest niewinny a komórka leży na blacie w kuchni, Wojtek zachował stężałą ze zmartwienia twarz oraz grobowy głos, żeby nie wyjść z roli.

Już w trakcie przygotowań do kolacji, usłyszałam wielkie ŁUP w pokoju obok - ze stołu spadł największy słój majonezu - i się nie rozbił. Cud.

Gucio biedny przez cały dzień pytał, kiedy wreszcie będzie mógł zobaczyć prezenty, a ciągłe odpowiedzi "Jeszcze nie teraz, po kolacji", denerwowały Go bardzo.


I wreszcie, najdłszy się i odśpiewawszy na pełen regulator "Czem prędzej się ubieraaajcie" zasnął kamiennym snem. Nie dało się Go obudzić.

Mama zadzwoniła z pretensjami, że nie złożyłam Jej, bądź co bądź wdowie, jeszcze życzeń, więc lekceważę zwyczaje wigilijne (podczas gdy sama odwołała dzisiejszą moją u Niej wizytę) - na co Ją ofuknełam, że najważniejszy zwyczaj wigilijny nazywa się WYBACZANIE. I znowu cud - na koniec rozmowy znowu zostałam "córeczką" i uzyskałam zapewnienie, że z wielką przyjemnością oczekuje naszej wizyty jutro.

Na dodatek zaczęłam nową Panienkę (wkrótce w Brulionie), między śledziem a kompotem z suszu - pięknie się udała. Bo chyba będę, jak zamierzałam, pracować nad paroma zleceniami naraz - wymiennie.

Szanowni Czytelnicy.
Dostajecie zapewne mnóstwo życzeń  zdrowia, spełnienia marzeń itd - a ja życzę Państwu szczęścia, a raczej łutu szczęścia, szczęśliwego trafu, który powoduje, że donica spada o pół metra obok nas, ze spotyka się przypadkiem kogoś potem bardzo istotnego i pozytywnego, że na egzaminie dostaje się jedyny zestaw pytań, na który zna się odpowiedź...
I żebyście nawet w najgorszej chwili wierzyli w to, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.



poniedziałek, 23 grudnia 2013

Puste miejsce przy stole

Puste miejsce - jako symbol tego, że przyjmiemy do wigilijnego stołu kogoś, kto przyjdzie.
Ale mnie kojarzy się z pustym miejscem PO KIMŚ.
Kogo na pewno nie będzie.


Szukałam świątecznych ozdób.
Bałam się tego, bo wiedziałam, co znajdę.
Zegar.


Który Tata naprawiał, zanim poszedł do szpitala. Siedząc przy naszym stole. Potem włożył mechanizm do specjalnej mieszanki, żeby się oczyścił. Powiedział, że nie ma pewności, czy to pomoże.
"Ale kiedy wrócę ze szpitala, pomyślimy, co dalej".
Nie wrócił.


Ja już wiem - zegar chodzić nie będzie.
Jego skrzynia przypomina mi trumnę.


Jednak tak sobie myślę, że specjalistów od mechanizmów jest wielu - jeden się poddał, może inny coś wymyśli?
Szkoda go. Zegar jest piękny.


Długo myślałam, czy zamieszczać ten wpis.
Czy teraz akurat?
Święta się jeszcze nie zaczęły. Gustaw się bardzo cieszy. Pepa pójdzie z nami w odwiedziny do Babci, która co prawda nic o tym nie wie, ale wypytywała o pieska - co lubi, jaki jest.

Poza tym dziś na cmentarzu sprzątnęliśmy wszystkie wieńce pogrzebowe. Dwukrotny obrót samochodem wypakowanym po dach. Zrobiliśmy grób na błysk. Postawiliśmy prawdziwą choineczkę i znicz w kształcie drzewka. Poczułam ulgę - ta ciężka praca (którą skądinąd powinny wykonać służby cmentarne) była dla mnie ważniejsza, niż przygotowania do Świąt, z zakupami włącznie.

Co do świątecznej atmosfery -  jest bardzo silnie zaznaczona. Rozbiło mi się zabytkowe Być Może i w całym domu pachnie tylko nim. Reszta ledwie wyczuwalna. Próbowałam zapsikać je jakimś swoim niszowym zajzajerem - przegrał.

Gucio oznajmił, że dostanę 1000 prezentów od Niego.
"Co na przykład?"
"Gwizdek"
"Ale, Guciu, czy to jest odpowiedni prezent dla kobiety?"
"Ja zmieniłem zdanie. Dostaniesz 5 prezentów. Kamerę, strój pielęgniarki, który Ci jutro zrobię, żebyś mogła występować w teatrze, kobiecy gwizdek, kobiecy mikrofon i kobiecą piłkę"
"A czym się rożni kobieca piłka od męskiej?"
"Kobieca jest w serduszka"

Zapowiada się ciekawie.

 Jestem przeciwniczką składania życzeń wcześniej, o ile nie ma takiej konieczności, dlatego jutro coś skrobnę. A teraz tylko życzę, żebyście się nie przepracowali.

sobota, 21 grudnia 2013

Pantera (alienowa) na wolności

Co prawda mówiłam, że Panterę mam zaplanowaną w najmniejszych szczegółach, ale...podczas wykonywania ich powstały nowe okoliczności - a więc, jak mówił mój Ojciec marynarz - ahoj przygodo.

Alien Essence jako perfumy niewiele ma w sobie naturalności - i wcale do tego nie pretenduje.To samo mój obrazek - ma przypominać bardziej coś znanego, niż przedstawiać. I chociaż i tak nie mogę uznać się za realistkę (!), w przypadku Pantery poczułam się zwolniona... ze wszystkiego.

Oczywiście, w pewnym sensie - bo duftart z definicji ma założenie ilustracyjne.  Przede wszystkim zachować charakter perfum, o których opowiada.

Teraz pokażę Państwu zagadkowy fragment :


I mniej zagadkowy (albo...?)


I zapowiadam, że sytuacja wkrótce z jednej strony się wyjaśni - a z drugiej zmieni.
A jeśli wpadnę na coś JESZCZE BARDZIEJ genialnego - nie zawaham się przed całkowitą destrukcją. Piszę na wszelki wypadek, nie żeby przewidywać.

Ale - kolorów jestem pewna.

czwartek, 19 grudnia 2013

Pierwszy występ Gucia

Dziś się odbył - pierwszy występ sceniczny Gustawa, jako Pastuszka, zakończony sukcesem.
Trzy tygodnie temu dostałam karteczkę od Pani w przedszkolu. z tekstem do nauczenia się na Jasełka.

Przeczytałam - i zmartwiałam. Z obawy, że to zadanie przekroczy nasze możliwości :
"Chwała Ci, Panie, złożony na sianie, w biednej stajence.
Chwała Dziewicy, Bogarodzicy, Przeczystej Panience.
Witamy Ciebie, Jezu maleńki, coś się narodził tu, wśród stajenki".


Wojtek, jako aktor, pierwszy zabrał się do pracy - najważniejsze, by aktor zrozumiał tekst. Cierpliwie tłumaczył - zrobiła się cała opowieść.
Oczywiście super dokładnie się nie dało (mam na myśli słowo "dziewica").

Gucio zadawał mnóstwo pytań, miał również swoją teorię dotyczącą Jezusa - ponieważ cechuje Go niewidzialność, trzeba więc uważać, bo można się obić o jego nogi, kiedy leci nisko. Poza tym Chrystus jest bardzo szybki - żeby móc uciekać przed samolotami.

W każdym razie synek szybko wczuł się w rolę, bardzo współczując Dzieciątku.

Mimo zrozumienia, z uporem, zamiast "przeczysta Panienka" mówił "pieczysta Panienka" - ale tego nikt nie zauważył. Parę dni przed przedstawieniem, nawet rano, senny, wygłaszał swoją kwestię bez zająknienia.

A jednak próby w przedszkolu nie zawsze przebiegały gładko - zdarzało się, że Gucio bojkotował zajęcia, na dodatek warcząc na Panie. Zademonstrował mi to w domu - wypisz wymaluj Damian z Omenu.
Pani psycholog "sprzedała mi" drobne sposoby na rozładowanie złości -  nie powiem, żebym nie była też osobiście zainteresowana.

Dziś, wiedząc wcześniej, gdzie będzie stać grupa Pasterzy, wypachniona Miss Dior edp, zajęłam miejscówkę - żeby ew. podpowiadać.
Na szczęście okazało się to niepotrzebne. Wszystkie dzieciaki spisały się nieźle (poza dziewczynką, grającą Anioła, która się zsikała w białe rajstopki - ale nie miała roli mówionej).
Najbardziej spodobała mi się broda Św. Józefa. Zupełnie płaska.


Gustaw dostał brawa, gratulacje, rozpromieniony wracał do domu, i zaproponował, że skoro tak świetnie się spisał, to chciałby, żeby Mu skrócić czas w zadaniu przebierania się w dresik po przedszkolu. Zgodziłam się - i znowu sukces.
Uff.

wtorek, 17 grudnia 2013

Fotochwila - Elektrociepłownia Siekierki

Mam swój sposób na odskocznię od wszystkiego - od smutków, nadmiaru piękna, swoich obrazów (przydaje się). Jadę mianowicie na Siekierki.
Tam, a jest to niedaleko mojego domu rodzinnego, znajduje się największa w Europie elektrociepłownia - właśnie Siekierki.

Okolica tajemnicza, jako że teren chroniony jako strategiczny. Zabudowa mieszkalna licha. Przepisy zabraniały stawiania budynków typowo mieszkalnych, a więc ludzie "obeszli" to, zamieszkując niemal działkowe budki, murowane, przytulone jedna do drugiej.
A nad tym wszystkim królują kominy, za moich dziecięcych czasów wyrzucające dym, który osiadał niezdrową warstwą, naokoło kałuż tworząc niepokojąco żółte, siarkowe wykwity.
Teraz jest inaczej, z dawnego, basowego buczenia, które jako tło towarzyszyło mieszkańcom okolicznych dzielnic, pozostało mruczenie - echo dawnego dźwięku, które jednak przypomina, że gdzieś tam chrapie jakby nieobudzona olbrzymka - groźna, lecz przyjazna.

Z ostatniej wyprawy, dającej mi industrialne natchnienie, przyniosłam zdjęcia.
Zapraszam do wczucia się w nastrój tego niezwykłego miejsca.


Powyżej kominy, poniżej - węglowe hałdy.






Wrażenia zapachowe bywają silne (zdjęcie z wiosny).


A minimalistyczne niemal kompozycje wyglądają jak gotowe obrazy.




Dużo interesujących szczegółów - spowitych dymem


A o tym drzewie możnaby wiersz napisać. Jakby kto chciał.


Żegna nas sympatyczne "graffiti"


Na koniec dodam, że z powodu niezdecydowania do Panienki M. dołączy druga - zleceniodawczyni zdublowała zamówienie. Złota klientka.

PS. Znalazłam jeszcze jedno zdjęcie - zostawione wczoraj na boku, jako "special". Taki obraz powstanie, koniecznie.