WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

czwartek, 31 grudnia 2015

Niech żyje Nowy Rok!

Mili Państwo!
Z całej swojej, nie za wielkiej, ale dobrej (strony) mocy, życzę, by dokładnie za rok, przy składaniu życzeń, wszystkie marzenia musiały być zastąpione nowymi (bo "stare", czyli wypowiadane właśnie teraz, się spełniły).
By nadchodzący rok nie kosztował Was za wiele wysiłku (chyba, że ktoś lubi mieć satysfakcję, to proszę bardzo).
Byście myśleli "Ach, niech ten 2017sty będzie taki sam, jak 2016sty!"
By ubywało postanowień - z powodu ich realizacji.
By niespodzianki zdarzały się - ale tylko przyjemne.
Życzę też Państwu, by przynajmniej jedna ze spraw, które uznaliście za beznadziejne, niemożliwe do spełnienia - zyskała szczęśliwe zakończenie.

Gucio z kolei życzenia ma krótkie : żebyście byli bardzo zdrowi, najedzeni i weseli.


Ruszam więc w wir zabawy, zapraszając jednocześnie na jutrzejsze obrazkowe podsumowanie roku.

Wolter powiedział kiedyś "Całe życie martwiłem się złymi rzeczami, które nigdy się nie ziściły" - kiedyś wzięłam to sobie do serca, czego i Wam na koniec życzę.

wtorek, 29 grudnia 2015

Pogoda! Na malowanie. Na wszystko.

Zacząć od siebie, trzeba zacząć od siebie - i skończyć na sobie.
Powoli, powoli wdrażam swój nowo powstały program i mam sporą satysfakcję, bo... udaje się.

Już od dwóch nocy, zamiast grzecznie zasypiać, zostałam dosłownie zbombardowana pomysłami malarskimi. Druga, trzecia, czwarta w nocy - ja nie śpię. Ja zapisuję w pamięci, odsiewam.

Nie lubię powiedzenia "Nic na siłę" - w odniesieniu do malowania szczególnie. Czasami po prostu biorę tubkę z farbą i wyciskam - nie zostawię jej przecież na zatracenie i wyschnięcie. I tak, zapominając o zmęczeniu i swoim nastroju, wciągam się w robotę i zaczynam myśleć już w innym trybie.

Pamiętają Państwo początek dużego obrazu - tła, w postaci szalonego wiru?


Może słońce dodało mi odwagi?


W każdym razie użyłam swojego sposobu


...i schłodziłam trochę to rozpalone szaleństwo


Po nałożeniu błękitu na całość, przykryłam płytę szmatą (czystą, oczywiście) i foliową płachtą, i z bardzo szczęśliwym Guciem (z powodu zaproszenia Go do współtworzenia), odtańczyliśmy wesołego trepaka z poślizgiem stóp. (folia ważna, bo farba przesiąka przez materiał i nie raz "załatwiła mi" podeszwy w domowych laczach i zdarzyło mi się obdeptać mieszkanie "dekorując" podłogę)
Potem ostrożnie oderwaliśmy materiał, i naszym oczom ukazało się to :


Błękit ściemniał, niemal do czerni, więc teraz mam "problem" do rozwiązania! To oznacza, że obraz najprawdopodobniej będzie "gruby" (wielowarstwowy) - i tak chciałam.

Tymczasem w drugim pokoju, wieczorem - jakiś potworny szelest, dźwięk czegoś tłukącego się... i


Czyżbym maczała w tym palce...? Właściwie nie zaszły żadne szkody, parę rzeczy się potłukło, ale i tak najbrzydszych. Choinka znowu stoi, poprawiliśmy obsadzenie.

Oraz powstał szkic (Panienka Konna) - koń już był, niewiastę zlikwidowałam - ale jest już nowa. Dynamiczna.


Jest jeszcze rzecz, nad którą pracuję, ale o niej napiszę, kiedy pokonam barierę techniczną (przesyłanie zdjęć z telefonu).

I na sam koniec dodam, że takiej Wigilii, jak ta 27go grudnia, pięknej, wzruszającej, nie miałam nigdy. W sumie - zdążyliśmy przed Trzema Królami.

"Aż tu nagle... pogoda
taka dobra pogoda
odpowiednia pogoda
...na szczęście"

sobota, 26 grudnia 2015

Dość


Mam dość Świąt, których nie było, i każdych następnych


Mam dość braku poszanowania dla delikatności


Mam dość siebie - że nie potrafię być słuchana, że nie umiem przestać mówić do kogoś, kto nie słucha, i swojego milczenia "dla świętego spokoju", kiedy w środku aż mnie trzęsie


Mam dość tego, że nie mogę malować - jakbym stężała, skamieniała


Mam dość wirtualnej rzeczywistości, która zastępuję prawdziwą, kiedy tak jest


Mam dość swojego niezdecydowania i niekonsekwencji, pouczania mnie i nieproszonych rad, i swojej huśtawy


Pocieszam się, że koniec czegoś oznacza zawsze początek - nowego.
Bardzo dużo pytań bez odpowiedzi. JESZCZE.

Ale... to nie prośba o radę. Raczej oznajmienie. Taki raport.

czwartek, 24 grudnia 2015

Wesołych Świąt!!!!

Szanowni Czytelnicy, wszystkie osoby, które lubię, cenię, z całego serca składam Wam najserdeczniejsze życzenia!
Ja, w swoim życiu, jako trafne, zapamiętałam trzy - od Wojtka "Wszystkiego dobrego, na co zasługujesz i jeszcze więcej dobrego, na co nie zasłużyłaś" (i zawsze, kiedy los sprawia mi miłą niespodziankę - to  zdanie sobie przypominam).
Inne życzenia - "Szczęścia, bo tylko ono się liczy" - no tak, być szczęśliwym... nawet w parszywej sytuacji - tę sztukę warto posiąść, z kolei bez szczęścia nie ma nic...
I ostatnie "Miłości, bo jest najważniejsza" - prawda, o ile miłość prawdziwa, może nieszczęśliwa nie jest taka? Nie zasługuje na to miano?


Dla "zapachowców" specjalna choineczka - skromnej kolekcji


Od góry :
Aromatics Elixir Clinique, Le Parfum Sonii Rykiel, Goutalki - Ninfeo Mio, Eau d'Hadrien, Mandragore, potem Comme des Garcons - srebrna Dwójka i Jedynka, Lou Lou i Eden Cacharela, pośrodku Eau Mediteraneo Carhusii i na spodzie OCZYWIŚCIE Tuberose Gardenia Estee Lauder.

Co z tą zimą? Niedługo czapki i szaliki przestaną być potrzebne, a do sanek dorabiać się będzie kółeczka


Powyżej zdjęcie zimowe, kiedy ta pora roku jeszcze istniała...

I jeszcze coś powiem... Święta dla mnie osobiście to duży stres, staram się o spokój, ale im się bardziej staram, tym gorzej mi wychodzi... w tym roku wcale nie wyszło.
Więc marzę o spokoju, pracy nad obrazami i "wolnej głowie" - kiedy wpisów nie ma długo, zawsze się coś dzieje. Na dodatek czekam na bardzo ważną dla mnie zawodowo odpowiedź - a wcale nie wiadomo, czy w ogóle nastąpi.

Co prawda jeszcze dwa dni, może... może będzie lepiej, tyle dobrego, że się wysypiam do woli (muszę tylko poprosić Pepę o udostępnienie miejsca)


Perfumowy pies! Mata Hari pod nosem.

Tak więc - cieszmy się, nie martwmy, bo od martwienia ludzie robią się martwi.
I tak grobowo zakończę, o.
HO HO HO.

środa, 16 grudnia 2015

Wywiad! Wiwat!

Jakiś czas temu dostałam sympatycznego maila z prośbą o wywiad.
Pani, śledzaca interesujące blogowo osoby, napisała o sobie tak :

"Romantyczka, bawiąca się słowem, początkująca poetka wydałam niedawno swój pierwszy tomik zatytułowany "Czerwone szpiki -marzenia impresjonistki". Marzenie to udało się spełnić dzięki temu, że zaczęłam prowadzić bloga z autorskimi tekstami https://zakryteslowami.blogspot.com Wiekiem nie będę się chwalić ale pare lat temu studiowałam prawo. Sama pasjonuję się malarstwem i próbuję malować olejami, zawsze jednak byłam ciekawa czym dla innych jest sztuka i dlaczego coś tworzą tak a nie inaczej.  Internet daje lepsze możliwości kontaktu z ludźmi sztuki różnych dziedzin stąd pomysł na cykl wywiadów "Ludzie sztuki w blogosferze""

Muszę powiedzieć, że sprawiło mi to wielką przyjemność - a prezentowany materiał tutaj jednocześnie ukazuje się własnie i TAM - na blogu .
No to dajemy!

O mnie


Co tu pisać.


159 cm wzrostu.
52 kilo
Wiek - powoli myślę nad ukryciem daty urodzenia, a nawet może i podaniem fałszywej.
Mąż, drugi, znacznie lepszy od pierwszego, dziecko - Gustaw, 7 lat, pies - Pepa, kundelek ze schroniska.
Miejsce zamieszkania - Warszawa
Jestem malarką i mam na to papiery (ASP Warszawa)



ad. 1) Jak rozpoczęła się twoja przygoda z malarstwem?
Nie pamiętam początku - malowałam i rysowałam, od kiedy pamiętam. Szczęśliwie znajdowałam silne wsparcie mojej Mamy. Ona sama, będąc po Wydziale Architektury, bardzo szybko dostrzegła mój talent (znam wiele osób, które nie miały takiego wsparcia i wylądowały np na/w ekonomii czy medycynie).
Właściwie chętniej rysowałam - pamiętam, że na rodzinnych przyjęciach, które z zasady dla dzieci są nudne, dostawałam ołówek i kartkę i szłam do pokoju obok. W liceum już po pierwszej klasie byłam zdecydowana zdawać na Akademię Sztuk Pięknych i rozpoczęłam zajęcia w Pracowni Rysunku i Malarstwa w Młodzieżowym Domu Kultury - codziennie. Na wakacjach malowałam i rysowałam w plenerze, co jednak trochę kłóciło się z moją drugą pasją - łowieniem ryb (raz np. przy zacięciu okonia cały warsztat malarski spadł mi z pomostu do wody, a okoń i tak się urwał).
Widziałam siebie jako rysownika, dlatego też Grafika (dostałam się za drugim razem) wydawała mi się bliższa.
Prawdziwa i świadoma przygoda z malowaniem zaczęła się dopiero w 2003cim roku, kiedy to "postawiłam" na malarstwo. Wiadomo - co obraz, to nie rysunek. Chociażby w sensie sprzedażnym.
Na początku - cykl "Zwierzęta", potem "Panienki" i wreszcie w 2013stym roku - Duftart - czyli malarska wizualizacja zapachów. Wszystkie te cykle można zobaczyć na mojej stronie http://neyman.pl/.
A propos Duftartu - powstał w 2013 roku, przy okazji wystawy w Witkacu w Warszawie (13sta wystawa indywidualna) - sama wymyśliłam nazwę (niemiecki "duft" - zapach, "art" - wiadomo). Inaczej - jestem ilustratorką zapachów (w Polsce jako jedyna, na świecie - parę osób). Wyróżniam dwa rodzaje duftartu - przedstawieniowy (skojarzenia, często poetyckie, z realnością) i abstrakcyjny (bez skojarzeń, same kształty, linie, kolory). To tak, jak ze smakiem - można go opisać "parametrami" - kwaśny, gorzki itd, ale smak budzi również skojarzenia - z dzieciństwem, latem itd. Na wystawie duftartu przy każdym obrazie można powąchać zapach, do którego powstał. A Ponieważ zapachy zmieniają widzenie - np kolorów, ponieważ kontaktują się bezpośrednio z podświadomością, przenosząc człowieka czasem o parędziesiąt lat wstecz.
Przez lata się zastanawiałam - do czego mi ta perfumowa wiedza? Poza względami towarzyskimi (my - perfumoholicy, mamy swoje zjazdy, nawet ogólnopolskie, wymiany, forum itd)
Teraz zapachy służą również malarstwu.




ad. 2) Jakie masz zwyczaje związane z malowaniem?
Mam, niestety, skłonność, do malowania w nocy, czasem późno w nocy, nie potrafię odpuścić i zostawić obrazu, kiedy nie wiem, co dalej. Taki stan mnie irytuje - nie muszę skończyć, ale zawsze mieć przynajmniej kierunek, w którym pójdę.
Zwyczaj chyba niezbyt zdrowy - ponieważ maluję akrylami (nie znoszę długotrwałych technik, jak malarstwo olejne), przy pracy nad precyzyjnymi detalami, drobnym pędzelkiem... oblizuję go. I najczęściej, kiedy w przerwie wychodzę z psem, nie patrzę w lustro i po powrocie orientuję się, że spacerowałam (na szczęście po ciemku), z pomarańczowymi ustami czy wąsami w fantazyjnym kolorze.
Nie wyobrażam sobie malowania bez perfum - nawet, jeśli nie pracuję na duftartem.
Zapachy to dla mnie nie tylko nastroje, lecz również linie, kolory etc.
Mam też zachowanie towarzyszące malowaniu - całkowita niemożność skoncentrowania się na czymkolwiek innym, niż obraz. Wówczas np. potrafię wrócić ze spaceru z psem z kupą w foliowej torebce, zapominając ją wyrzucić. Po tym można poznać, że myślę nad nowym obrazem.

 ad. 3) Czy opublikowanie w sieci twojej sztuki było dla ciebie trudne?
Absolutnie nie - publikowanie w sieci to jedna z najlepszych rzeczy, jakie mi się zdarzają! Kiedyś o malowaniu wiedział tylko mąż, Mama. Kiedy założyłam swój blog http://justynaneyman.blogspot.com/, poczułam - i czuję to zawsze, jakby mi skrzydła urosły u ramion. Uważam, że sieć dla mnie to dobrodziejstwo. Przepadam za pisaniem również. Brulion to nie tylko zamieszczanie kolejnych etapów powstawania obrazu, lecz również swoisty zbiór anegdotek, esejów i czasem recenzji. Bardzo mnie mobilizuje - zresztą dzięki internetowi mam większość zleceń. Do tego jestem raczej ekstrawertyczką - nawet, powiedzmy, pani w windzie mogę opowiedzieć swoje życie.

ad. 4) Jeśli pojawi się krytyka, jak sobie z nią radzisz?
Z krytyką spotykam się często w niewirtualnej rzeczywistości - moja Mama, o której już wspominałam, jest najsurowszym krytykiem, mąż również zwraca mi uwagę na... powiedzmy, niejasności w przekazie. Natomiast co do sieci - no cóż, publikowanie niesie za sobą ciągłe poddawanie ocenie rezultatów pracy. Zanim jeszcze obraz powstanie, spotykam się z uwagami Zleceniodawców, którzy widząc, na co się zanosi, wnoszą swoje nawet zastrzeżenia - zazwyczaj dotyczące kolorów czy ogólnego nastroju. Klient nasz pan - słucham więc z uwagą i zazwyczaj zmieniam to, co chcą - szczególnie, że pomysłów mam zawsze więcej, niż realizacji, więc dostosowanie swojej wizji obrazu do tego, co sugeruje Klient, przychodzi mi z łatwością.
Jest też i inny wymiar krytyki. Właściwie należałoby się zastanowić, czy można owo działanie określić jako "krytyka". Mam na myśli złośliwość, nawet drwinę, wydawanie ocen zanim jeszcze coś naprawdę się ukaże. Szczerze - tego nie znoszę, kiedy piszący "upaja" się swoimi słowami, protekcjonalnym tonem i koniec końców kończy się na tym, że albo wchodzę w dyskusję, starając się udowodnić, że "nie jestem wielbłądem" (ślepa uliczka i strata czasu) albo ucinam dyskurs, narażając się na uwagę, że "nie radzę sobie z krytyką, oczekuję lukrowania i słodzenia" oraz tym podobne bzdury. Recepty na to, szczerze powiem, nie mam - na szczęście nie jestem sama i jeśli JA zmilczę, wypowiadają się inne osoby, traktując to jako "ćwiczenie intelektualne".
Bywa i tak, że obraz pod jakimś względem dla mnie ważny, wartościowy, szczególny, w ogóle nie spotyka się z zainteresowaniem - tym się wcale nie przejmuję, bo wiem, że, szczególnie w kwestii nastroju, mam nietypowe skłonności - coś, co innym wydaje się smutne czy przygnębiające, na przykład, dla mnie bywa kojące. Już w podstawówce pani od plastycznego uważała, że moje prace są "za ciemne" i nie zbierałam najwyższych ocen.

ad. 5) Jeśli nie masz weny - co robisz?
Nie zdarza mi się nie mieć weny. Naprawdę. Natomiast zdarza mi się zmęczenie, a nawet przemęczenie. Wówczas wychodzę z domu - najczęściej wyruszam na "objazd" perfumerii (w Warszawie mam ich bez liku) i testuję zapachy.
A na wyjeździe (bo zabieram ze sobą malowanie) - po prostu idę do lasu, mam swoją ukochaną okolicę na Mazurach. I fotografuję. To mnie nigdy nie męczy.




Całkowite oderwanie od malowania zapewnia mi natomiast kino. Akcja na ekranie najczęściej na tyle mnie pochłania, ze nie myślę o malowaniu.

ad. 6) Dobry obraz - czyli jaki?
Dobry obraz... co to znaczy... oto jest pytanie. Dobry obraz to taki, przed którym musi się przystanąć, który nie pozostawia w obojętności widza. Pomiędzy dobrym obrazem a oglądającym tworzy się przestrzeń, szczególna rzeczywistość. I nie chodzi mi o prostackie szokowanie, prowokowanie - nie, mówię o bardzo subtelnej grze, działaniu nie tylko na świadomość, lecz i podświadomość. Dobry obraz zostaje w pamięci, nawet, jeśli się go nie ogląda.

ad. 7) Masz jakąś radę dla amatorów?
Moja rada dla amatorów - pracować jak najwięcej, nie zrażać się, nie mieć kompleksów, za wiele nie myśleć i działać! Jeśli ma się talent, ilość przejdzie w jakość. A jeśli nie - to przynajmniej przyjemnie spędzi się czas.

ad. 8) Pamiętasz swój pierwszy obraz?
Nie, pierwszego obrazu nie pamiętam - pamiętam jeden z pierwszych, technika mieszana, płaskorzeźba i farba - był koń, czarny, ze spłaszczonej plasteliny, z płonącą grzywą, w dynamicznym, malarskim pejzażu z plam. Tym obrazem wygrałam warszawski plastyczny konkurs dla dzieci - nagrodą miał być przelot samolotem nad Warszawą, ale niestety, dostałam tylko pudełko z farbami. Tego nie da się zapomnieć.
Dobrze pamiętam za to pierwszy obraz po powrocie do twórczej pracy - w 2003cim roku. Niebieska świnka morska.


ad. 9) Jaką techniką malujesz?
Akryl na płycie - dykcie. To moja ulubiona technika. Dlaczego na dykcie? bo jest wytrzymała. Poddaję często obrazy torturom, malując wielowarstwowo, potem wycieram wierzchnie warstwy zmywakiem, pumeksem, pod prysznicem, w zlewie. Płótno by tego nie zniosło.
Dlaczego akryl? Bo lubię, kiedy od pomysłu do końcowego efektu nie musi minąć wiele czasu, np związanego z wyschnięciem.

ad. 10) Ulubiony obraz?
Mój? Chyba duftart do Poison Diora i do Habanity Molinarda.





ad. 11) Czym dla ciebie jest sztuka?
Sztuka to dla mnie rzeczywistość. Maluję praktycznie codziennie, jeśli nie, to myślę o malowaniu. Często te myśli są ważniejsze niż "tu i teraz", bardziej realne.

 ad. 12) Ważny artysta dla ciebie to...?
Ważny artysta... Rafał Malczewski (syn) i Jerzy Nowosielski. Renee Magritte, Giorgio Chirico.

ad. 13) Co cię inspiruje?
Nie potrafię powiedzieć, co mnie inspiruje. Światło, kolory, zapachy, muzyka. Nastrój. Linie. Uważam samą siebie za "odbiornik" (i potem rejestrator) - pamiętam, że tak zapatrzyłam się w zieleń spódnicy pewnej pani w autobusie, że pojechałam za nią, aż wysiadła, co oznaczało całkowite pokrzyżowanie moich akurat napiętych wówczas planów i pospóźnianie się we wszystkie możliwe miejsca. Ja "myślę" obrazami - składuję je w wyobraźni. To mnie inspiruje (kiedyś kształt psich sików tak mnie zafascynował, że po odtworzeniu go w domu - ołówkiem, dodam na wszelki wypadek - zobaczyłam, że tworzy kontur tygrysa).

ad. 14) Co lubisz malować?
Radość, wręcz fizyczne odczucie, sprawia mi nakreślanie linii - doskonale wiem, kiedy wydają mi się doskonale w swej krzywiźnie. To bardzo określony kształt. Lubię oddać nastrój w obrazie - dzięki światłu, kolorom. Czasem sen potrafi mnie zahipnotyzować - jeśli uda mi się namalować choć część tego, co mnie tak koiło - o, to bardzo lubię.
To ważniejsze od tego, CO znajduje się na obrazie. Dla mnie, oczywiście.




ad. 15) Inne hobby poza malowaniem?
Poza malowaniem - pisanie, zapachy, fotografowanie, lubię "chłonąć" pejzaż, same banały.
Muzyka. Tata był pianistą jazzowym, Mama - po Szkole Muzycznej, mąż - baryton. A ja - tylko słucham, chociaż w myślach zawsze obraca mi się jakaś melodia, czasem nieproszona - w domu jest nawet umowa, żeby "nie zarażać" muzycznie jakimś nachalnym np. piosenkowym tematem.

Z racji malowania Panienek, gdzie postać jest zawsze podobna, ale różniąca się otoczeniem, pozą, ubiorem, nastrojem - rozwinęłam w sobie zdolność tworzenia "wizji" danej osoby. Zanim przystąpię do pracy, przeprowadzam prawdziwy wywiad ze Zleceniodawczynią, starając się wychwycić wszelkie charakterystyczne, ciekawe, niezwykłe szczegóły osobowości. Często, wcale nie malując, mam taką malarską "wizję" osoby, zazwyczaj to mocno łączy się z lubieniem jej a przynajmniej z żywą sympatią. Chociaż, jeśli do kogoś czuję żywą niechęć, również zdarza mi się wizja. Ale nie podobałaby się tej osobie, o, nie.




Rozwijam w sobie "widzenie" zapachów - abstrakcyjne. Nie jestem synestetyczką, a jednak coraz częściej potrafię powiedzieć nie tylko o kolorze zapachu, lecz również kształcie, konsystencji...np. gęsty, ciemnofioletowy podłużny, w przekroju owal, skośnie ścięty, lekko spłaszczony.
Cecha, którą w sobie najbardziej cenię, tym bardziej jako "odbiornik", to wrażliwość. Można więc powiedzieć, że moje "hobby" to karmienie tej wrażliwości.

Kino - wspomniane. Wykorzystuję jako odpoczynek. Chadzam w tygodniu, w godzinach zazwyczaj przedpołudniowych, kiedy na sali jestem sama. Wówczas mocno się perfumuję jakimś kontrowersyjnym zapachem i zjadam torbę różowo - turkusowych żelków "Musujące Buteleczki".

A, bardzo, ale to bardzo, lubię... mówić. Do kogoś, kto słucha, nawet do siebie (ale nie na głos, co to, to nie, przynajmniej na razie).

wtorek, 15 grudnia 2015

Kosmos


Dziś wyjątkowo zaczynam od muzyki - to ważne, gdyż Szalona Lokomotywa z 1977go roku towarzyszy mi podczas pracy nad nowym obrazem.


To będzie coś więcej, niż para w panienkowym typie, dla której powstaje PRACA. To alegoria związku, o którym jeszcze napiszę - związku ludzi, których z pozoru dzieli wszystko, a jednak przedziwnie się uzupełniają, trwając w specyficznej dynamice.

Spód to energetyczne pomarańcze, żółcie i czerwienie, a potem przetarcie ciemnym fioletem


Na razie dla mnie najważniejsza jest przestrzeń i światło - sama jestem ciekawa, co się okaże za dnia...

Gucio, gdy wszedł do pokoju, powiedział "Zupełnie jak lawa!" - to zrozumiałe, bo nie wprowadziłam jeszcze całej gamy niebieskości.


Tymczasem... Konna Panienka zniknęła we mgle - został sam koń, a Dune dalej czeka, jednak udało mi się nanieść profil na kalkę techniczną - więc będę szaleć.
Prezenty zaplanowane, mieszkanie się sprząta, na nadgarstku Eden, zmienność nastrojów trwa, a do tego pojutrze ukaże się wywiad ze mną, o 20stej.
Żeby jeszcze umieć piec pierniczki... taki list od kolegi wręczył mi Gucio :



Hociaż jeden...

sobota, 12 grudnia 2015

Trudny obraz - duftart do Dune

Dune... kiedy go zaczęłam...? Tuż przed wylotem do Barcelony, wiedząc, że nie będzie go na tamtejszej wystawie.
Potem wracałam, nakreśliłam profil (wcześniej jeszcze myślałam o postaci damskiej, wchodzącej do morza, ale nie, to nie to).
I tak stoi sobie ta dykta przy moim łóżku i czeka na swój czas. Czeka, czeka, ile można...

Dziś znowu wyciągnęłam ją na światło dzienne, usiadłam i myślałam.


Patrzyłam na jakże "mój" (znaczy w moim stylu) profil



...i doszłam do wniosku, że jeśli chcę zacząć nad tym obrazem pracować, MUSZĘ wziąć pod uwagę zniszczenie tego piękna. Tak, tu nie ma mowy o skromności, tę linię, jedyną w swoim rodzaju, tę kobietę uważam za piękną, wyczutą dokładnie tak, jak trzeba - niczego bym nie zmieniła w owej krzywiźnie.

A przecież, ponieważ tło pokryte jest cieniutką warstewką złota, do którego ołówek tylko dotyka i każda ingerencja, najmniejsza wilgoć wyciera kontur bezpowrotnie, więc skoro tak, wystarczy chwila - linia przestanie istnieć.
To właśnie mnie wstrzymuje.
Potrzeba radykalnego kroku, czerni, Dune to nie zapach, gdzie można stosować półśrodki.


I tak smętnie siedząc, pytałam siebie - czy STAĆ mnie, psychicznie, emocjonalnie, na ewentualne pożegnanie (oczywiście w najgorszym wypadku)? Bo bez tego wciąż będę się bać.
Zaczęło się ściemniać - wyjrzałam przez okno. Błyszczący od wilgoci asfalt ulicy, połyskujący daszek budyneczku kwiaciarni - i nagle - EUREKA!
Zachowam swoją linię!
Wyjdę jutro z domu, kupię arkusz celofanu, naniosę na niego profil - żeby mieć go NA ZAWSZE.

Pytanie : czy kwiaciarnię jutro otworzą?
A jak nie, zdołam poczekać do poniedziałku?
I znowu - rzucam okiem na Dune.
Poczekam.

czwartek, 10 grudnia 2015

Panienka Konna - prapoczątek

No więc...
to nie tak miało być. Pamiętają Państwo być może, jakiś czas temu zamieściłam jako pra - początek koński łeb. Podobnie, jak połowa gumki, leb również zniknął.
Nagle... oczyma duszy... zobaczyłam Panienkę w stroju romantycznym, na pięknym wierzchowcu. Co prawda na spacerze z Pepą (czas silnie mnie inspirujący) tego wieczora na jezdni powitał nas lis (koń zdziwiłby mnie znacznie bardziej), ale po powrocie do domu chwyciłam ołówek i...


Ile tam wcześniej było nóg! Nie zliczę.
Obraz nie jest czarno biały - w sztucznym świetle na razie wygląda tak:


O Zleceniodawczyni napiszę oddzielnie, bo też i jest o czym!

A teraz wspomnę tylko, co sobie zamierzyłam. 
Jak Państwo wiedzą, właściwie nie maluję już nic oprócz zleceń. Mam to szczęście, że je lubię, Panienki przecież sama wymyśliłam... raz na jakiś czas potrzebuję jakiegoś odjazdu, obrazka dla nikogo, poza mną - jakiejś malarskiej fantazji (poniżej)


I tym tropem podążywszy, wpadłam na pomysł Fantazyjnego Piątku (ze względu na ilość zajęć poza - domowych tego dnia). Następnego ranka nie trzeba wstawać rano, co służy inwencji.
Nic nie obiecuję - prawdopodobnie nie zawsze bedę sobie mogła na niego pozwolić, ale jako pomysł...

Tymczasem na razie - Konik - po farby do niego jutro idę do plastyka. Gdybym mogla opisać zapach tego sklepu... terpentyna, drewno, papier, jakieś chemikalia, lakier - wszystko razem daje bardzo złożoną mieszankę, dla mnie, jako malarki - zawodowy afrodyzjak (jak mówi Wojtek "afrozjadyk")

wtorek, 8 grudnia 2015

Ewa - premiera


Ewa - młodziutka dziewczyna, w pełni świadoma swojej urody i siły, a przy tym naturalna i sympatyczna.
Tak, jak Mama - Beata - lubi morze.


Pytanie - kto nie lubi?
Otóż ja. W pewnym momencie miałam przesyt morzem - no bo opalać się nie lubię, kapać za zimno. Co innego morze jesienne, zimowe.
Ale w wypadku Ewy znajdujemy się w okolicznościach typowych - zachód słońca, złoto, lato.
Czyli zabawa z kiczem.


Sama postać - powabna, niczego nie musiałam ujmować ani dokładać. Buciki Valentino.



(tak się, do diabła, przyglądam tym powiększonym zdjęciom i zastanawiam, czy któreś nareszcie będzie ostre???)
Każdy z elementów obrazu, poza postacią, potraktowany jest niemal abstrakcyjnie, szczególnie plaża


Zobaczcie, jak wygląda w całości - ta daaam!



Powyżej - oświetlenie z lewej i prawej strony - a tak wygląda w równomiernym


Jeszcze raz przepraszam za nieostrość - prosimy nie regulować obrazu. Widać mój wzrok w stanie zmęczenia płata takie przykre figle. Jak tylko będzie okazja, poprawię jakość zdjęć (znaczy się odwiedzę Beatę i Ewę).