WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

poniedziałek, 31 marca 2014

Panienka - Agnieszka II - początek

Zanim napiszę o nowym obrazku, muszę wspomnieć, że wśród licznych wątków wcale nie związanych z malowaniem - jak np Zus, ochrzczony przez znajomą Zeusem, jedynymi jasnymi punktami są te sprawy, które zależą tylko ode mnie.
Mam taki styl działania, który można określić "jak chwyci, to nie puści" (zupełnie jak ryba albo jakiś pies). Niestety, płacę za to zaangażowanie wysoką cenę. Przede wszystkim w ogóle nie potrafię odpoczywać - może poza kinem, na które nie bardzo mam czas.

W sferze twórczej bezustanne myślenie, nawet w kółko, o obrazach, daje doskonale rezultaty. Ale jeśli zajmuję się zagadnieniem niepewnym, trudnym, wymagającym świętej cierpliwości - przestaję spać w normalnym wymiarze, dręczę się i wykańczam.

JEDNAK jest nadzieja. Nie, nie w tym, że trudne kwestie znikną, ale w malowaniu. Ku mojemu zdziwieniu perspektywa, którą roztaczam sobie w najcięższych momentach, że siadam i pracuję - staje się wytchnieniem, nagrodą po wizytach w urzędach, telefonicznych śledztwach itd.
I mam więcej pomysłów, śmielszych, wcześniej nie realizowanych.

Najważniejsze, że moja Szanowna Zleceniodawczyni, Agnieszka, pozwoliła mi na realizację pomysłu innego, niż ustalałyśmy przy rozpoczęciu pracy. Wg mnie bardziej efektownego, niż koncepcja dyptyku czarny - biały.

Na razie mogę pokazać szkic - i jest to moja pierwsza leżąca Panienka.


Czyżby możliwość odpoczynku, dla mnie nieosiągalną, realizuję poprzez modelkę?
Tym razem wielką rolę będzie grał rekwizyt - Agnieszka żarłocznie pochłania książki.

Tak, jak ja kiedyś...

piątek, 28 marca 2014

Miniduftart na biurku cz. II

No więc - po zrobieniu próby okazało się, że do papierowego obrazka musi być dołączony nośnik zapachu, dla wzmocnienia - i filc okazał się dobrym pomysłem.
Zapachowa nocna próba na trzech pakietach wypadła pomyślnie. Nic się nie skropliło, nie zburchliło, zapach po uchyleniu torebki całkiem wyrazisty.

W związku z tym, niemal zasypiając (bo oczywiście poprzedniej nocy nie byłam w stanie przejść w "tryb czuwania" przed 3cią), trzymałam pęsetką filcowe kółeczko, rozpylając na nim odpowiedni zapach.
Pepa od razu potruchtała do swojego "gniazda" w szafie, daleko od pola rażenia.

Wojtek, który robił mi kawę, oznajmił, że Go mdli, a w ogóle "śmierdzi, jakby ktoś słodko napierdział" (uwaga dotyczyła Shalimara), co zbyłam niewyraźnym mruknięciem i wzruszeniem ramion.

Nie osiągnąwszy zadowalającego rezultatu w maskowaniu cieni pod oczami i znowu pomstując, że nie mam okularów zerówek, wsiadłam z W. do samochodu i po krótkim sporze, czy skręcić w prawo czy w lewo, stanęłam pod gmachem Departamentu Ministerstwa (nazwa jest dłuższa i efektowniejsza, ale tylko tyle zapamiętałam) i rozpoczęłam mozolną wędrówkę na czwarte piętro.

Kondygnacje bardzo wysokie - na każdym półpiętrze ktoś, być może przewidujący, postawił fotele, żeby petent mógł się wysapać i otrzeć pot z czoła, i w ogóle doszedł do siebie na tyle, żeby wyrazić, o co mu się rozchodzi.



Celem wizyty w Ministerstwie miało być uzyskanie pozwolenia na dołączenie zapachów do prezentacji Duftartu (od pewnego czasu zaczęłam o nim pisać z dużej litery, taki się ważny zrobił).

I powiem Państwu, że nie musiałam się wcale starać - gdy tylko położyłam na biurku moje pachnące mini obrazki, zobaczyłam w oczach urzędniczek taki błysk, jaki może wywołać tylko nowa para butów czy torebka.
Nie wszystkie zapachy były przyjemne - powąchanie np Nogi (poniżej) zaskutkowało czymś w rodzaju grymasu z wzdrygnięciem.


I tak, jak przypuszczałam, moja zapachowa broń - Eden - rozwiał albo może raczej zdusił wszelkie wątpliwości dotyczące dołączenia zapachów do składanego wniosku.

Oczywiście to mi niczego nie gwarantuje - jest około 100 osób na miejsce.
ALE spotkanie się Duftartu z takim zainteresowaniem ze strony osób nie zwariowanych na punkcie perfum, na dodatek przerzucających setki projektów, uważam za doskonale zdany sprawdzian.

Wyobraźcie sobie, że po wszystkim spacerowałam po Krakowskim Przedmieściu i Nowym Świecie dla samej przyjemności, w tę i z powrotem - zresztą nie usiedziałabym nigdzie! Przy okazji spotkałam jedną z moich ulubionych Klientek.

Szkoda, że Zus zepsuł mi dzień - okazało się, że mój niby koniec starań jest dopiero początkiem i oczywiście znowu trzeba czekać - a stawką jest, przypomnę, twórcza emerytura W. Nie wiadomo nawet, czy w ogóle Mu cokolwiek przyznają.
Może tam też trzeba się uzbroić w zapach? Eden może okazać się zbyt lekki. 
O. Mam. Aromatics Elixir. 
Zrobią wszystko, żebym sobie poszła, razem z tymi perfumami (które - żeby nie było - uważam za wybitne).

Teraz pozwólcie, że pójdę w ślady Gustawa.


Mam na myśli sen, nie zżółknięcie.

Pozorne - oczywiście.

czwartek, 27 marca 2014

Przygotowania do próby czyli Miniduftart na biurku

Szanowni Państwo.
Dziś szybciutko - mam nadzieję położyć się wcześniej, bo jak będę tak wyglądać (jak teraz), to rentę mi przyznają, a nie dotację.
Ciągle w pędzie.


Już myślałam, że nurtujące mnie sprawy się rozstrzygną - najpóźniej do czwartku. Tymczasem czwartek powoli przechodzi w piątek, a w zasadzie niewiele wiadomo.
Odpowiedzi z Zusu nie ma, co do zagranicznej wystawy - znaleziono miejsce fajne, ale czy realne - trudno wyczuć.
Czekam, czekam, aż mi się flaki przewracają - ale mówi się cóż.

No i czy pozwolą mi w Ministerstwie Kultury obrazy z zapachami - również znak zapytania.

Ale szykuję się.
Pomysł następujący : wydrukowałam mini pocztówki, odporne na wilgoć i spirytus.
Następnie traktuję je odpowiednim zapachem, do którego malowałam obraz z reprodukcji, wkładam w folię ze szczelnym zamykutkiem. Już.


Po uchyleniu zamknięcia  wydobywa się przypisana do reprodukcji woń, dzięki czemu Duftart przestaje być niesprecyzowaną fantazją.
A dzięki szczelności perfumy nie mieszają się i nie wydostają.


Najprawdopodobniej nastąpią modyfikacje - być może dodam inny nośnik, prócz samej reprodukcji.
Ceramika, filc, skóra, zamsz, papier czerpany, syntetyk?

TO jest wersja robocza, mająca dać pojęcie urzędnikom o moim kierunku.
Będę udoskonalać - mam 2 tygodnie.
Bardzo gorące tygodnie.

środa, 26 marca 2014

Panienka - Agnieszka - początek

Jak już wspominałam, zaczynam Panienkę, a właściwie dwie - dla tej samej osoby. Agnieszki.
Dwie wersje kolorystyczne.
Agnieszkę mam szczęście znać osobiście, to osoba o żywym umyśle, z poczuciem humoru i bardzo wrażliwa. Wrażliwa - ale i silna, choć mam wrażenie, że nie raz bierze na swoje barki zbyt duży ciężar.
Nie ma wyjścia.
Jak bardzo wiele kobiet.
 Które stęsknione są za mitycznym "leżeniem i pachnieniem" - nie żeby cały czas, ale tyle, by nie zapomnieć, jak to jest (o ile w ogóle miało miejsce).

Agnieszkę poznałam z jak najmilszej, łagodnej strony, dlatego z przymrużeniem oka traktuję Jej wspominanie o rzekomej "zołzowatości", "charakterku" - choć charakteru Jej nie brakuje.
Osoba o niebanalnym guście - co wysoko cenię.

Dwie wersje "portretu" - jasna i ciemna. Według głównych nurtów zainteresowań - z jednej strony perfumy (swój człowiek) - z drugiej - książki.

Zaczęłam od jasnego obrazu - z zapachami. Jeden z ulubionych - Kelly Caleche Hermesa (w którym zresztą brałam drugi ślub, pierwszy - w Tresor Lancome'a).

Na razie tylko szkic - jeszcze bez ubrania.


Całość ma być niedosłowna, lekka, przestrzenna.
"Ma być". Tak.
Ale kto wie, co wyjdzie, mówiąc brzydko.

Tymczasem Gustaw zapisany do zerówki. Oznajmił, że "uwielbia wszystkie kobiety" -
"Młode, stare też. Po prostu nie mogę się im oprzeć". Słuchałam, nie wierząc własnym uszom.
 Może przystosowuje się do sfeminizowanych kadr pedagogicznych, ale jeszcze kiedy 8go marca wspomniałam Mu o Dniu Kobiet, westchnął ciężko :
"Kobiety! Kobiety, ciągle te kobiety".

Naprawdę, nie wiem, czemu.


niedziela, 23 marca 2014

Cisza przed burzą

Ale narpiew (jak mówi Gustaw) :


Powiem szczerze - wolałabym, żeby to zaśpiewał kto inny...

Dziś skończyłam prawdopodobnie nagranie dźwiękowe do prezentacji Duftartu w Ministerstwie. Dogrywkę na temat Brulionu - otóż panie na ostatnich konsultacjach powiedziały, że blogi są traktowane przez Komisję ministerialną bardzo poważnie, tym bardziej mój, bowiem traktuje(na ogół) o malarstwie, no i istnieje już (?) ponad dwa lata - konkretnie 10go marca miał urodziny.
Nawiasem mówiąc, wprost przed bramą kulturalnego urzędu widziałam ofiarę mody godną Kołobrzegu.


Od głowy - czapka czarna angorowa z diamentem z boku, wielkości piłeczki pingpongowej i króliczym pomponikiem na czubku.
Ponczo czerwono - czarne w kwiatowo wężowy wzór, z frędzlami, z przodu spięte - wiem, tego nie ujęłam - broszą w kształcie biegnącej pantery.
Sweter długi, beżowy, wykończony rzędem cekinów.
Legginsy w kolorze cielistym.
Kalosze imitujące oficerki w lakierze, wykończone pasem gumy matowej i spięte z tyłu metalowymi elementami - czymś pomiędzy klamrą a ostrogą.
Wiek - w zależności od tego, czy miała operację plastyczną - 40 lub 60 lat.
Zapachu - brak - duże rozczarowanie.

Wojtek tymczasem ślęczał nad formularzami dotyczącymi dalszej edukacji Gucia, wydając co chwila niecenzuralne okrzyki. Na koniec stwierdził, że powinien wyszukać tego, kto jest odpowiedzialny za treść i całość formularzy, żeby móc uroczyście strzelić go w pysk.

 Mam już dane do kolejnego obrazka - będzie to portret pieska, jorka o imieniu Mezo
Czekam na dane dotyczące dwóch kontrastowych Panienek, ale...
...ale nie wytrzymałam...
Zrobiłam szkic do małego duftarciku.
Skromny, malutki.


To Montale - Greyland doczeka się portretu. Dla odpoczynku. Napiszę więcej - przy okazji. Czy coś widać? Bo zgubiłam chwilowo okulary.
Aby do czwartku!
Tzn. oczywiście będę pisać i wcześniej - ale do czwartku wiele rzeczy się rozstrzygnie, interesujących naszą rodzinę w najwyższym stopniu. Potrzebuję dużo sił i szczęśliwych zbiegów okoliczności.

piątek, 21 marca 2014

Wpis informacyjny


Proszę Państwa, myślałam, że po powrocie do Warszawy runę do malowania - tymczasem od poniedziałku dosłownie czubek głowy mi się unosi od załatwiania Bardzo Ważnych Spraw.

Pracownia wygląda teraz zupełnie inaczej.
Gruntowne przemeblowanie - przymusowe (z powodu rozpadnięcia się regału, w czym miałam swój udział), wyszło bardzo korzystnie. Zyskałam powierzchnię do powieszenia mojego ulubionego (poza Eau du Soir) obrazu. Tak mi się wydawało, dopóki nie wzięłam miarki do ręki.
Obraz owszem, mieści się, ale w poziomie, a nie w pionie, jak był przewidziany.
Postanowiłam więc - z czasem - dodać mu element, dzięki któremu nie będzie wątpliwości, że został nieprawidłowo zawieszony. Oczywiście musi on pasować do zapachu - gdyż Noga jest duftartowa.
Może jakiś latający talerz?
Wg mnie na imprezę z trawą pasuje.


Druga sprawa - Gucio od września idzie do szkoły. O ile się dostanie, to do zerówki (bo szkoła najbliższa oferuje 9 klas pierwszych i jedną zerówkę). Tak czy inaczej, chodzimy na zebrania, oglądamy, rozmawiamy. Zapisy do 26go marca.

Po trzecie - Wojtkowi należą się świadczenia z Zusu z racji zawodu (śpiewak), a ponieważ wiadomo, że łatwiej (zazwyczaj) walczyć o prawa najbliższych, trudniej o swoje - wydeptałam do urzędu ścieżkę, przez 4 dni pod rząd, każda wizyta od jednej do trzech godzin.
Jak ulał pasuje tabliczka sfotografowana dziś na spacerze :


W. postanowił obadać nieznanego fryzjera na zapleczu okolicznych kamienic. Nazwa bardzo mnie zaintrygowała. Wszedł - za chwilę wyszedł.
"Musisz tam wejść - ze względu na zapach i fryzurę pani prowadzącej"
Oczywiście - weszłam, choć nie bez obaw.
Uderzył mnie w nozdrza stary, dobry killer z lat 80tych, a może wcześniejszych.
Powiedziałabym - brakujące ogniwo między Panią Walewską (klasyczną) a White Diamonds Elizabeth Taylor.
Fryzura - idealna purchawka. Włosy platynowy blond tuż nad ucho, równe, reszta ogolona na zapałkę i silny makijaż bardziej ustny niż oczny.


Oraz kolejna wizyta w Ministerstwie.
Konsultacje w sprawie zapachowych obrazów.
Walka o to, żeby do prezentacji duftartów pozwolono mi dołączyć próbki, do jakich były malowane. przepisy nie pozwalają - jedyna możliwa forma - płyta lub pendrive. Argument, że pozwalając mi pokazać duftart tylko jako malarstwo, pozbawiają mnie szansy na zrozumienie nowego kierunku w sztuce - nie działa.
Stawka jest wysoka - ale nic więcej nie powiem

Powiem za to, że po konsultacjach ze Zleceniodawczynią, która zamówiła u mnie kolejne dwie Panienki, zdecydowałyśmy się na kontrastowe wersje. Jakby Dr Jekyll i Mr Hyde.
Czarna i biała.
Szczegóły - wkrótce, ale w zasadzie powinnam uprzedzić, że do czwartku mam młyn.
Proszę więc o wyrozumiałość i intensywny przesył energii.

wtorek, 18 marca 2014

Uzdrowiskowy wpis humorystyczny

Uzdrowiska mają swoją specyfikę, za którą, powiem szczerze, nie przepadam - przede wszystkim w większości przyjeżdżają tam osoby z pokolenia moich rodziców.


Na szczęście Mama posiada młodzieńcze usposobienie i temperament - szczególnie ostatnia cecha wprawiała mnie czasem w zakłopotanie.

Wyobraźcie sobie Państwo taki obrazek : nadmorski pas drzew, ławeczki. Spokój, szum fal.
Idziemy sobie - ja z Guciem, obok Babcia.
Nagle rozlega się przenikliwy, wysoki jazgot, jednocześnie chrapliwy i piskliwy, a spod nóg dwóch osób siedzących na ławce wystrzeliwuje (bo inaczej nie da się tego określić) pudel średniej wielkości w kolorze, który znawcy tej rasy określają jako morelowy, z rdzawymi zaciekami od kącików oczu i przy pysku.
Nie miał agresywnych zamiarów - po prostu z nudów chyba chciał sobie pohałasować. Przyskakiwał i odskakiwał od Mamy, bez przerwy ujadając.

Ta stanęła jak wryta, z pociemniałymi nagle oczami, nozdrza rozdęły się - o, dobrze to znam.

"Zrobiłam ci coś?" - nachyliła się w kierunku psa, który mimo jej dudniącego altu nie stracił rezonu.
"Cóż za głos wspaniały! Pewnie dla niego właśnie trzymacie tego pitipuńcia." - rzuciła pogardliwe spojrzenie zwierzęciu - "Bo przecież nie dla urody"

W tym momencie miałam wrażenie, że ubyło mi parę centymetrów, być może z powodu zapadania się pod ziemię. Po złapaniu oddechu oddaliłam się szybkim krokiem, nie chcąc być wiązana z całym zdarzeniem.
Mama tymczasem nic sobie z tego nie robiła, a nawet dostrzegłam cień zadowolenia na jej twarzy.

I to jest różnica między nami - nigdy nie jestem zaczepna, bo myślę o przykrych konsekwencjach. A Mama nie.
Gustaw z kolei sprawia czasem wrażenie, jakby się niczym nie przejmował, ale kto by tam zważał na cokolwiek, w perspektywie mając takie spędzanie czasu :


Usiłowałam to wyplenić, ale lubił sobie czasem krzyknąć "Z drogi, śledzie, bo Gustaw jedzie!" - na Niemców ze szczególnym upodobaniem. Swoją drogą, Niemców wielu - gazety w obu językach.

Kołobrzeg dzieli się na część uzdrowiskową i miejską. Czyli po prawej bądź lewej stronie torów - albo rury, która jak gigantyczna gąsienica wlecze się wzdłuż nich.



Oczywiście im bliżej morza, tym zdrowiej - i tam kłębi się tłum żądnych wrażeń postaci w wieku emerytalnym. Nie ma jednak mowy o żadnych snujących się powoli kuracjuszach - panuje styl, który określiłabym jako sportowo - kościelny (pod względem wystrojenia). Szczególnie u pań.
Czyli obowiązkowo spodnie i kijki, kurtka powiedzmy terenowa, ale za to buty często na obcasach, bardzo ozdobny szal (mile widziane przetykanie złotą/srebrną nitką), czapka pozornie narciarska - ale z figlem w postaci futrzanego pomponika i/lub jakiejś broszeczki wbitej w nakrycie głowy.
Fryzury - wykończone na sztywno (w każdym najmarniejszym kiosku i spożywczym, na honorowym miejscu zestawy do farbowania, wałki itp.).
A jakby kobieta chciała oddać się w ręce stylisty - proszę bardzo :


Kolor ubioru najczęściej spotykany - oczywiście beż.
Co dziwne - zapachowo wyróżniali się tylko panowie.
Krok raczej energiczny, często widoczne erotyczne napięcie pomiędzy płciami - powłóczyste spojrzenia, niby mimowolny dotyk, przesadnie głośny śmiech - czyli w starym piecu diabeł pali.
Być może ów mariaż stylistyczny wynikał stąd, że kuracjusze prosto z plaży maszerowali na dancing.
Najwięcej Kołobrzeg oferował tzw. fajfów (tak, tak, od five o'clock) - bynajmniej nie o 17stej.



Sanatoria wprost prześcigały się w wymyślaniu atrakcji i zachęcających nazw


 Coś dla romantyków i miłośników dobrej muzyki


Tymczasem...po drugiej stronie rury panuje senna atmosfera - jeszcze sezon się nie zaczął...


...nawet strefa wirtualna działa usługowo nie za długo...


...ale człowiek ambitny, chcący się doskonalić, znajdzie coś dla siebie - w klubie Future Body (zauważyliście, że napinanie mięśni odbija się na mimice?)



Dla psów i kotów, które potrafią same zadbać o higienę :


Perfumeria - jest. Jedna. Znalazłam.


Obsługiwana przez panią o makijażu scenicznym. Oferta seforowa.

Nie napisałam jeszcze nic o zakwaterowaniu - niedaleko zarówno dworca, jak i morza. O ile morza słychać nie było, o tyle pociągi - owszem, co bardzo nam odpowiadało. Turkot kół, tęskne sygnały lokomotyw, przypominające miłosne okrzyki wielorybów, dzwonek rozlegający się przy opuszczaniu szlabanów, kobaltowe światełka...
Dla Gucia atrakcja niemal równa morzu - kiedy przez miasto pociąg Szczecin - Kołobrzeg, jadąc wolniuteńko, mijał synka, ten machał do motorniczego - prawie zawsze spotykając się z odzewem.
Dzwonek dzwonił, ostrzegawcze światło migało jak na dyskotece - i przyznaję się, machałam i ja.

A wszystko to w drodze do jadłodajni Syrena, w której danie dnia kosztowało 10 zł.

No i tak.
To już koniec.

I początek warszawskiej krzątaniny, która trwa już na całego - mam dwa nowe zlecenia i sprzedałam obrazek. W pracowni - całkowite przemeblowywanie - włącznie z odkręcaniem półek, wierceniem w ścianach i stawianiem w pionie poziomych mebli.

Oczywiście intensywnie myślę nad zleconymi Panienkami - one w najbliższym czasie.
Dieta i ruch nadal obowiązują.

Jeszcze tylko wspomnę, że nie widziałam nigdy tak skocznego psa, jak Pepa, ciesząca się z mojego powrotu. I przysięgam - ona się uśmiechała.

poniedziałek, 17 marca 2014

Wpis nadmorski liryczny fotograficznie

Dzień Dobry, już jestem.
Wczoraj jeszcze się nie ujawniałam, chcąc przywyknąć do nowej warszawskiej rzeczywistości.

Dziś weszłam na wagę, wynik trochę mnie przeraził, tak więc postanowiłam działać i już mam za sobą godzinny marszobieg o 8.30 rano, który pobudził mnie ogólnie i umysłowo. Krótko mówiąc - dostałam rozpędziochy.

Jak było w Kołobrzegu? (może zapyta ktoś) - ano dobrze było.

Wszystkie zdjęcia z plaży zrobiłam pierwszego dnia - dlaczego - zobaczcie Państwo sami (tzn. jednak wyjaśnię - chciałam uniknąć banału).





W dali oraz przy wtórze dźwięku wydawanego przez buczek mgłowy, malały i roztapiały się sylwetki -  Mamy (Babci) i Gucia...




 ...oraz bezimienne




 Na powyższym zdjęciu ujęłam mewę śmieszkę, a pionowy kształt z przodu to maszt z polską flagą - upamiętniający zaślubiny z morzem w marcu 1945 roku. Można było w ramach uczczenia rocznicy pobiec na 15 km. Nie skorzystałam (piszę z przekąsem jako znany leń).

Ale... w ramach najwyższej mobilizacji, jak już wspomniałam, uprawiałam ćwicz. ciel. i do domu wróciłam z gałązkami pełnymi pąków.
"Nikt mi kwiatów nie daje w tym domu, to sama sobie poradziłam" - rzuciłam wymowne spojrzenie w kierunku Wojtka.
"Ale ja ci kupowałem, cały czas, tylko ciebie nie było".

O, jak mi tego brakowało!

Jutro również odcinek kołobrzeski, ale humorystyczno - obyczajowy.
Cieszę się, że wróciłam.

środa, 5 marca 2014

Panienka Mary - Premiera

Szanowni Państwo,
za trzy godziny wsiadam do sypialnego do Kołobrzegu, w miłym towarzystwie.
Ze spokojną głową - bowiem udało mi się w tym szalonym tygodniu zrealizować zamierzenia obrazkowe.

Najpierw coś na temat - jedna z najbardziej mnie kojących piosenek


Wracając do Mary - W ZASADZIE już przedwczoraj była gotowa, ale nie mogłam z ręką na sercu powiedzieć, że nic dodać, nic ująć.
Mimo świadomości zagrożenia, postanowiłam zaryzykować - i licząc na sprzyjający los, zabrałam się za (tak myślałam) drobne modyfikacje.




I ciągle mi się nie podobało - więc sięgnęłam po typowy od jakiegoś czasu, radykalny "sposób".


(Pani Aniu, proszę się nie denerwować)

A potem - wciąż kontrolując stopień przetarcia, kierunek pociągnięć, zaczęłam wydobywać warstwy spod spodu. Powiększyła mi się gromadka narzędzi ściernych, czasy jedynego zmywaka chyba odeszły w przeszłość.
Ku mojej wielkiej radości zobaczyłam, że obraz zyskał to nieuchwytne "COŚ", czego mu wcześniej brakowało - więc koniec był lekki, łatwy i przyjemny.


Nawet szpileczki nie sprawiły trudności (co prawda w okularach +3). Początkowo myślałam o wprowadzeniu większej ilości czerwonych szczegółów, tymczasem okazało się, że najlepiej wygląda ten jeden, pozornie maleńki, a jednak przykuwający wzrok.
Nawiasem mówiąc - aby uzyskać taką czerwień, użyłam trzech odcieni. Na zdjęciu w dwukrotnym powiększeniu.


Sama postać, stojąca na paluszkach, jest moją ulubienicą.


Zwróćcie Państwo uwagę na lekkie falki po lewej.
A na pierwszym planie - martwa natura z butem. Kijaszki i plecak - to nie było łatwe zadanie, bo owe elementy (zamieszczone na życzenie Zleceniodawczyni), mialy tendencję do zdominowywania obrazu.
Dlatego mocno się nagimnastykowałam, zanim uzyskałam odpowiedni kolor.


A obok, od niechcenia, rzuciłam może muszelkę, może perełkę.


No i nareszcie - całość Młodej Kobiety i Morza.


A teraz czym prędzej należy się NAPRAWDĘ tam wybierać, żeby się nie okazało, że zapomniałam istotnych rzeczy w rodzaju ładowarki do telefonu. Ale najważniejsze wzięłam


Paczki zostawiłam Wojtkowi do wysłania. Z powodu braku normalnego papieru zapakowane w sposób świąteczny.


I tym sympatycznym akcentem Szanowni Czytelnicy pozwolą, ze się pożegnam.
Wracam 16go.
Do zobaczenia!