WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

czwartek, 27 czerwca 2013

Krytyczny Czwartek nr 2 - druga wizyta w CSW

Nie będę już pisać wstępów - zainteresowanych odsyłam do poprzedniego Krytycznego Czwartku.
Tak więc doszłam do wniosku, że "sztukę" (trzeba znaleźć na to zjawisko jakąś inną, adekwatną nazwę) bieżącą w CSW (lub z Zuju - od Zamek Ujazdowski) można podzielić na 3 kategorie :
- przepływowo - refleksyjna
- dowcipna
- zaangażowana

Jeśli założyć, zgodnie z prawdą, że jestem odbiorcą wnikliwym i starającym się, to z mojego punktu widzenia kat. 1 jest najmniej wkurzająca.
Co nie znaczy, że wartościowa. Po prostu dwie pozostałe są dużo gorsze. I przykre.

A więc - znowu na pierwszym piętrze przywitał mnie szum (morza) i stukanie (skorupki) - czyli Kobieta Zbierająca Małże (swoją drogą, ciekawe, czy autorka słyszała o sztuce Stara Kobieta Wysiaduje?).
W salce filmikowej naprawiono, niestety, projektor i zamiast wytchnienia w wielkim błękicie, oznaczającym awarię, starsza pani ze śladami dawno zgasłej urody ćwiczyła ni to tai chi ni to coś.

Drugi odłam na drugim piętrze to sztuka dowcipna.
Niejaki C (litera wybrana losowo) prezentuje nam kilkanaście "projektów", które są kompletnie niezrozumiałe bez kogoś, kto o nich opowie. Czasem jednak po wyjaśnieniach wie się jeszcze mniej.



Zdjęcie na górze to części męskiej garderoby w gablotkach.
Czy budzą jakieś uczucia, jeśli się nie jest molem?
ALE po objaśnieniu specjalnie przeszkolonej pani przewodniczki dowiadujemy się, że mamy do czynienia z dowcipem, i to gorzkim - obnażającym mechanizmy rządzące rynkiem sztuki - ciuchy należą do licytatora, który sprzedawał je zdejmując z siebie - i podobno niesamowita jest możliwość obserwacji momentu, kiedy rzecz "nasza" taką być przestaje i byle przedmiot staje się dziełem sztuki. Bla bla bla.
Krytyk (zapewne pani kurator Ewa Gorządek) objaśnia :
"Poprzez zakwestionowanie mechanizmów funkcjonowania świata sztuki (Ce) zwraca uwagę na kwestię kreowania symbolicznej wartości oraz zależności między sztuką a ekonomią".

Czyli Ce mówi :
"Patrzcie, głąby, w te gablotki, bo nawet, jak wam wytłumaczę, czemu tu są skarpety, to i tak zapłacicie, żeby je oglądać, bo mi dali na to dwie sale" - to moja subiektywna interpretacja.

Wszak około stu lat temu taki sam chwyt zastosował Duchamp, pokazując w galerii muszlę klozetową.
Ani to śmieszne, ani odkrywcze. Rozbierany poker jest 1000 razy fajniejszy, niż licytator, którego bielizna nie podlega licytacji - czyli rozbiorowi.
Do działań Ce jak ulał pasuje pytanie : "To żart czy wysiłek?"

Ce ma jednak dużo więcej do zaproponowania - oto w wielkiej sali wiszą kolosalne obrazy.




Ale nie on je namalował, tylko chińscy kopiści, którym dał zdjęcia gołych ścian w rusztowaniach z budowy nowego muzeum i kazał dodać to, co by chcieli w tym muzeum zobaczyć.
Oczywiście i tu spotykamy się ze szczegółowym wytłumaczeniem owych pseudointelektualnych wygibasów, ale już ich nie zapamiętałam.

Co on tam jeszcze wymyślił :
w proporcjach 1:1 wyrzeźbił ludzi udających nieruchome posągi ("zmieszał fikcję z rzeczywistością" - jak pisze krytyk, ale po co już nie pisze).
Wynajął ciężarowców, żeby podnosili pomniki, kreci z tego film opatrzony relacją przypominającą słowotok dziennikarzy sportowych (zdjęcia - cała ściana w wielkiej sali, projektor i siedziska - połowa pomieszczenia, druga połowa - sztangi leżące na ziemi). Krytyk : "Premierowa praca, łącząca w oryginalny sposób sport, sztukę i historię. Podjęcie kwestii funkcjonowania naznaczonej historią przestrzenie publicznej". PO CO?

Ce to prawdziwy kpiarz, mądraliński, pozujący na stańczyka, "bawi się" naszym kosztem - tak! - organizując następujące performanse :
- przez tydzień strzela z łuku do produktów w supermarkecie, odżywiąjąc się tylko nimi (krytyk : "Ten niecodzienny obraz (!) porusza bardziej generalną kwestię naszych zachowań w społeczeństwie konsumenckim")
- na targach sztuki w Kolonii zatrudnia osoby pracujące w telezakupach, by sprzedawały w ten sposób dzieła sztuki
- zdobywa pieniądze od biznesmenów, aby zrobić okładkę nr 23 do magazynu o sztuce, w zamian za umieszczenie na owej okładce znaków firm. Idzie do kasyna, stawia wszystko na 23, pieniądze przegrywa i wobec tego nie zatrudnia grafika, ale pieczętuje pismo za pomocą stempla z kartofla. Ha ha ha. 
- nie mając pomysłu na wykonanie prac na Biennale w Wenecji (!), dzwoni do włoskich jasnowidzów, by mu powiedzieli, czy zaistnieje na biennale. Dostaje twierdzące odpowiedzi, które nagrywa i puszcza jako swój udział w Wenecji - i osiąga wielki sukces (niestety - nie  żartuję)
- prosi krytyków, by napisali recenzje jego nieistniejącej wystawy, umieszcza je w butelkach, a na ścianie wiesza zdjęcia flaszek z nazwiskami



Czy naprawdę NIKT się nie miał skojarzeń z nabijaniem w butelkę??? (krytyk - na poważnie : "Sztuka recenzencka została włączona do wystawy i unieśmiertelniona, ale też pozbawiona siły, która ujawnia się w otwartym dyskursie").

Wszystkie te działania może byłyby śmieszne (choć przydługie), ale jako anegdotki, a nie dzieła, pokazywane na całym świecie - i, co tu dużo mówić, zabierające miejsce prawdziwej sztuce.

Co jeszcze proponuje Ce? Zamieszcza fotografie dzieci z obrazami obok. Dzieci miały swoimi słowami opowiedzieć to, co przedtem wyłuszczał twórca dzieł na ich temat. Tylko, ja się pytam - czemu zdjęcia? Przecież to bzdura - najciekawsze byłoby usłyszeć, CO mówiły dzieciaki. Przecież to pomysł na przerywnik w Telewizji Śniadaniowej, a nie sztuka! Nawiasem mówiąc, działanie nazywa "Projektem Matrix".

Przecież Ce robi eksperyment - na ile można sobie pozwolić, drwiąc z krytyków i publiczności?
Otóż NIE MA takiej granicy.
W kolejnym "projekcie" Ce zostaje rzekomo zamieniony w gołębia ( przez tydzień nikt go nie widzi), dyrektora muzeum pyta, kim chciałby być i zamienia go "po magicznym zabiegu" w pudla, a widzów przedstawia jako Stado - tak, proszę Państwa - stado BARANÓW



Czy nadal uważacie, że na sztuce trzeba się znać? Chcecie być baranami?
Zastanówmy się, jakimi umiejętnościami musiał się wykazać taki Ce, żeby zaistnieć na międzynarodowym "rynku sztuki"?
Przecież, żeby zdobyć najgłupszą pracę, musimy dwoić się i troić i udowadniać, że się nadajemy.

Podoba Wam się, że CSW robi Was w ZUJA?
Bo mnie nie.

O sztuce zaangażowanej, czyli filmie (45 min), gdzie rżną się analnie czarni z białymi lub odwrotnie (mężczyźni - kobiety, mężczyźni - mężczyźni), co ma być protestem przeciwko rasizmowi oraz innych "pionierach analizy form partycypacji poprzez sztukę abstrakcyjną" opowiem kiedy indziej.
Teraz nie mam siły.

Ale gwarantuję, że za tydzień do Zachęty pójdę wypoczęta.

niedziela, 23 czerwca 2013

Komunikat - aktualizacja

Gucio jest chory, ma wysoką gorączkę.
I bardzo, bardzo chora jest Aza, prawdę mówiąc, walczymy o Jej życie.
Dlatego poproszę o zrozumienie w wypadku przedłużającej się przerwy.

Ale...najlepszym wytchnieniem jest praca, dlatego wydaje mi się, że szybko powstanie następny wpis nt odoryzmu.

Dziękuję.

PON. południe
gorączka spadła Guciowi, a co do Azy - sytuacja ustabilizowana.

PON. wieczór
wet powiedział, że Azy nie da się uratować i utrzymywanie Jej przy życiu tylko przedłuży Jej cierpienie;
A więc jutro...

WT. rano
Aza odeszła.

czwartek, 20 czerwca 2013

Krytyczny Czwartek nr 1 - recenzje "sztuki" "nowoczesnej"

Szanowni Państwo,
z radością zapraszam na pierwszy odcinek stałego cyklu Krytycznych Czwartków.

Wyrażam subiektywną i moją własną opinię.
Mam jednak nadzieję, że nie jestem odosobniona.
Uważam, że jako osoba wykształcona i aktywna zawodowo, a tym samym wiarygodna (bo nikt mi nie zarzuci, że sama nie umiem a innych krytykuję) powinnam dać głos.
Z powodu zwykłej uczciwości.

Tytułem wstępu
Od kiedy pamiętam, tzw zwykli ludzie, kiedy mają się wypowiedzieć w kwestii sztuki - szczególnie współczesnej, używają frazesu, który niby usprawiedliwia ich milczenie - "Ja się na tym nie znam".
A przecież każdy prawie ma zdanie na temat filmu, muzyki, sposobów leczenia, pogody, polityki itd.
Być może dlatego nie wyraża opinii na temat dziedziny artystycznej, że sztuka w zasadzie nie jest weryfikowalna. W śpiewie od razu słychać fałsz, a tu... nie.

Dlaczego widz przestał szanować swoje zdanie? Czy dlatego, że się przyzwyczaił do nabijania w butelkę i już tego nie widzi? Że słowo "ładne" w odniesieniu do dzieła mającego ambicję właściwie traktuje się jak obelgę?
Czemu w temacie Sztuki nie obowiązuje zdrowe kryterium "podoba się - nie podoba się"?
Powodów jest parę i nawet nie mam ambicji, żeby teraz je wyszczególniać, ale ten, który mi się narzuca - NIE WIADOMO, CO JEST SZTUKĄ. (zaprzyjaźniony profesor mawiał "Sztuką jest zrobienie fikołka do tyłu w naszym wieku").
Ba! Gorzej - nawet nie wiadomo, co NIE JEST sztuką i czy w ogóle taka rzecz (?) istnieje.

Przypomina mi się film, w którym kosmici wylądowali w Wesołym Miasteczku, a nie wiedząc nic o Ziemi sądzili, że tak własnie wygląda - a ludzie muszą być szaleńcami.
Czy świat sztuki nowoczesnej (w większości przejawów) nie przypomina jakiejś alternatywnej rzeczywistości, w której tworzy się obiekty (projekty, performanse, itp), których celu powstania do końca nikt nie rozumie, za to krytycy - nie wiadomo, cyniczni czy głupi, je uwielbiają (udają?) i nikt nie ma odwagi zakrzyknąć 'Król jest nagi!".
Koniec wstępu.

Żeby nie być gołosłowną, wybrałam się do CSW na 3 wybrane wcześniej wystawy.

Z doświadczenia wiem, że lepiej zawczasu dowiedzieć się, co nas czeka.
Pamiętam, przy dawnej bytności Gucio, zobaczywszy dziurkę w podłodze, radośnie do niej pobiegł i już, już miał zajrzeć - a tam przez otworek można było podziwiać film z mówiącą waginą.

Od razu zaznaczam - jeśli uważam wystawę nic nie wartą, nie będę zamieszczać nazwiska "twórcy", bo nie mam zamiaru go popularyzować.

Projekt nr 1
Wystawa pierwsza zajmuje całe piętro. Przypominam, że mówimy o ogromnym Zamku Ujazdowskim.
Obejrzeć można było fotografie i filmy.
Zastanawiam się, skąd w CSW tyle filmów? Chyba to wygląda nastepująco.
Dyr : "Jest pan wystarczająco nowoczesny jak dla nas. Damy panu jeden poziom na wystawę. mamy dużo salek z projektorami. Chce pan coś wyświetlić? Jak nie, to je zamkniemy"
Artysta : "Nie, nie zamykajcie, coś tam zawsze wymyślę, żaden problem"

I tutaj X też coś wymyślił - otóż zajął się "rytuałem czasu" - jak to nazwał w opisie Adam Budak.
Czyli co widzimy?
Kobieta zbiera małże.
I zbiera.
I zbiera.
Długo.
Koniec.
W dwóch przeciwległych salkach to samo.



Wierzcie mi, że byłam o krok, żeby krzyknąć do siedzących tam osób "hej, frajerzy!", ale zorientowałam się, że mówią po francusku.

W trzeciej salce na ekranie łódzkie podwórko z bawiącymi się dzieciakami.
Samemu by się siadło na murku i popatrzyło na prawdziwe podwórko, tylko po co?
A może, gdyby nam powiedziano, że doświadczamy, czy nie wiem, tworzymy sztukę (czemu nie?) to stalibyśmy się artystami?
Artystami? Wierzycie w to?


W czwartej salce zepsuł się projektor - podobno lampa padła.
I tam było najładniej.
I najweselej - w strumieniu niebieskiego światła widzowie za pomocą dłoni bawili się w teatr cieni.
Gdyby nie napis "error" w rogu, nie wiem, czy ktoś by się zorientował, że nie tak miało być.



Fotografie wisiały. Nawet niezłe. W związku z tym ujawnię w nagrodę płeć twórcy (kobieta) i inicjały - SJ.


Wystawa nr 2
Z przyjemnością prezentuję nazwisko kolejnego autora - Bartek Buczek.
Wielki plus, bo zobaczyłam obrazy. Z nastrojem!



Wystawa tylko w jednej małej salce nosiła tytuł Czarny Charakter i od opisu za bardzo wiało dowcipem (mocno się starał), za odkrywcze te prace nie były (czarno biały hiperrealizm), ale przynajmniej Bartek się napracował i widza nie zlekceważył. I umiejętności posiada.

Za to
Projekt nr 3 - dno (nie, to nie nazwa).
Film, oczywiście wyświetlany w jednej ze wspomnianych salek, pokazywał tańczących ludzi (chyba w większości profesjonalnych) w miejscach plenerowych, również miejskich.
I już.
Z muzyką albo zarejestrowanym dyszeniem tancerzy (z wysiłku)



 Teraz czas na porcję bełkotu "krytycznego" z opisów wystaw. Może bezpieczniej -  projektów.
O filmie z tancerzami :
"Film rejestruje wewnętrzny monolog tancerzy, pokazując ich zaplanowanie zgodne z własnymi scenariuszami ruchu"

"X. filmuje ciało myślące, tłoczoną w nie krew, synkopowany oddech i wibrujące molekuły" (gdybym była dziennikarką, poszłabym do tego orła i zapytała "Czy pan wie, co znaczy synkopowany oddech?"

O pierwszym projekcie (Adam Budak) :
"Eksperymentalne filmy i fotografie stanowią często analizę ontologicznego statusu obrazu". Jak Boga kocham, każde ze słów rozumiem (nawet zaglądałam do Wikipedii), ale całości ni hu hu.

"Ambicją wystawy jest pokazanie eksperymentu oscylacji pomiędzy obrazem filmowym (...) i fotograficznym" ("Czy pan wie, panie Budak, co znaczy oscylacja? Ja wiem, mąż mi wytłumaczył")

"Na wystawie zobaczymy instalacje składające się z ruchomego obrazu, dźwięku oraz elementów performatywnych"

Z braku pana Adama Budaka zapytałam Wojtka, co to element performatywny.
"Jak masz, rozumiesz, instalację i przyczepiony do niej wiatraczek, który się nie obraca, ale mógłby - to on  jest elementem performatywnym. Albo jak Ci spodnie opadają - są elementem performatywnym, jak spadną, żeby się chociaż trochę rów odsłonił - to jest performans."

Pod koniec wycieczki do CSW zapytałam zażywną niewiastę  o drogę (chciałam zrobić jeszcze zdjęcie skarpety w gablocie) i nawiązała się rozmowa. Pani Monika z ochrony, okazało się, interesuje się sztuką i nawet bywa, że sama pyta kuratora, o co się rozchodzi. Żeby móc klienteli wytłumaczyć. I z własnego wścibstwa, jak powiedziała.


"A seks pani widziała?" zapytała  "Nie wszyscy o nim wiedzą. Tylko zdjęć pani nie robi".


Widziałam.
W głowie się nie mieści. Żeby seks był taki nudny. Tym bardziej, że w specjalnych zestawach.
Ale o tym - i skarpecie - w następnym czwartkowym odcinku.
Na zachętę - dwa zdjęcia. Oba porywające.



Na ostatni "projekt" z elementami butelkowymi tylko rzuciłam okiem. Wow?

Chyba po raz pierwszy naprawdę ucieszyły mnie odwiedziny CSW.
Przy okazji nastepnych zobaczę się z panią Moniką.
Jesteśmy umówione.

środa, 19 czerwca 2013

Jutro pierwszy Krytyczny Czwartek, dziś wywiad w Tysiącu Kobiet

Już od dawna myślałam o tym, żeby w Brulionie uruchomić cykl cotygodniowych recenzji z wystaw.
A ponieważ za wizytę w Centrum Sztuki Współczesnej nie mam zamiaru płacić, więc padło na czwartki.
Jest jeszcze jeden powód - potrzebuję szkolenia w kwestii wykonania obiektu nowoczesnego.
W zasadzie sam zapach już mógłby wystarczyć, ale aż na taką mistyfikację mnie nie stać moralnie.

W każdym razie myślę i myślę, a to niedobrze, bo mam coraz lepsze pomysły (o ironio).

Żeby się zrelaksować, poszłam dziś do kina - i trafiłam na film, który śmiało mogę nazwać fascynującym, może nawet wybitnym. Kontrowersyjnym.
"Tylko Bóg Wybacza" z Ryanem Goslingiem.
Mroczny, pełen przemocy (więc nie powinnam go lubić), z nastrojem godnym Lyncha (uwielbiam), doskonała ścieżka muzyczna (Cliff Rodriguez) i reżyseria (Nicolas Winding Refn - prawdziwy artysta).


A do tego fenomenalna Kristin Scott Thomas w stylu Donatelli Versace.

Prosto z kina poprułam po Gustawa - dziś, wyobraźcie sobie, uczestniczył w pierwszej w swoim życiu przedszkolnej wycieczce. Kolejką wąskotorową. Na pytanie, co Mu się najbardziej podobało, odparł, że "pichnik" i "sikanie na tory".

Spotkała mnie też bardzo miła rzecz - Pani Emilia z Norwegii, klientka od piesków (w przyszłości również kotków i łąki), przysłała mi zdjęcie.
Pokazuje Presto jego portret.



A pan od Biegnącego Psa do wyrazów zadowolenia mailem załączył fotografię obrazu we wnętrzu



I jeszcze jedno miłe wydarzenie - Pani Anna Dolińska dziś właśnie wystartowała z przygotowywanym od miesięcy portalem dla kobiet - Tysiąc Kobiet, które spełniają swoje marzenia. Pochwalę się, że ze mną jako pierwszą przeprowadziła wywiad. Naprawdę bardzo się cieszę, pracowałyśmy nad nim długo.
Tysiąc Kobiet 
Ustaliłyśmy również, że nagrodą w konkursie "Gdybym nie musiała być w tym perfekcyjna" jest wykonany przeze mnie "portret" w stylu panienkowym.

Na koniec proszę Szanownych Czytelników o przesyłanie dobrej energii, bo być może jutro powstanie pierwszy projekt z kategorii nowoczesnego ODORYZMU.
No i można robić zdjęcia w świątyni sztuki - już zacieram ręce.
Krytyczny Czwartek w następnym wpisie!


poniedziałek, 17 czerwca 2013

Projekt OlfaktoVisium (???) - wpis wysoce subiektywny

Drodzy Czytelnicy,
chcąc się wcielić w artystkę awangardową, postanowiłam potraktować zmiany całościowo - a więc zamiast śniadania i obiadu pochłonęłam to:


Napis hurraoptymistyczny, ale mnie nie było do śmiechu.
W założeniu - mam wyprodukować 5 obiektów (wykluczam nazwę "obraz" jako nienowoczesną), które miałyby być stworzone tak, by spełniać kryteria Sztuki Awangardowej - (powiedzmy - współczesnej, odłamu pogardzanego przeze mnie).
Czyli :
- powielanie pomysłów
- przerost formy nad treścią
- odhumanizowanie lub nad - humanizowanie
- kolory nieładne lub przynajmniej nie pasujące do siebie
- bezsensowny, a najlepiej i pretensjonalny tytuł
- prowokacyjne szczegóły (w rodzaju genitaliów na krzyżu - wiem, było)
- bardzo poważny stosunek do własnej twórczości i osoby
Na razie nic więcej nie przychodzi mi do głowy, ale jestem przed wycieczką do Centrum Sztuki Współczesnej.
UWAGA Nie twierdzę, że cała sztuka współczesna nadaje się do... Są chlubne wyjątki.

Należy wykorzystać fakt, że moje nazwisko jest nieznane - i wystąpić jako osoba, która nie posiada kompromitującego dorobku w postaci zwierzątek, panienek oraz obrazów realistycznych, przyjemnych, nie daj Boże lirycznych.
Powinno być ostro, a jak się nie da, to przynajmniej bezsensownie.

I tu pojawił się problem - wewnętrzny sprzeciw. Bo to nie ja! Jak mam wyprodukować "knoty" i firmować je swoim podpisem?

A jeżeli...nie swoim?

Najwyższy czas wyjaśnić, czemu moim idolem w tym Projekcie stał się Ziggy Stardust?
Otóż znana jest Państwu zapewne postać Davida Bowie. Na początku lat 70tych wymyślił sobie artystyczne wcielenie, właśnie Ziggy'ego, przybysza z kosmosu, który stał się gwiazdą rocka (glam rocka).
Podobno czasami naprawdę Bowie wierzył, że Ziggy to on, być może ułatwiały mu sprawę narkotykowe przygody.




Jednak nadal pewne szczegóły, istotne, nie dają mi spokoju.
Nie chcę, po prostu nie dam rady namalować złych obrazów.
Ale...jeśli to miałaby być parodia?
Powolutku zaczęło mi kiełkować, że jeden obraz rzeczywiście wymyślę od początku, do końca, a potem powielę go i pozmieniam tylko szczegóły.
Jest ryzyko, że wobec braku dorobku i wystaw (co oczywiście nie jest prawdą), Kierownicy Artystyczni nie będą usatysfakcjonowani, dlatego postanowiłam JEDNAK, że wyprodukuję obiekty zapachowe.

Ponieważ moja kolekcja perfum odznacza się spójnością, więc bohaterem/rką (nieistotne) wszystkich części projektu uczynię znaną już Państwu postać :


Aczkolwiek żal mi trochę pomysłu, niezrealizowanego, na namalowanie salcesonu - monstrum. Dyptyku - Biały i Czarny (Black & White). Format, powiedzmy 2 na 2 metry, Wierzejki jako patron. (i tak mam wciąż - nieustanne dygresje).

Tytuły, jakie wymyśliłam z Karolą (nieoceniona konceptualistka) na początek:
- Scent by See
- Smell by See
- Laboratorium Zderzeń OlfaktoVisium
- Scent Inependent (odpowiednio bezsensowne)
- SeeSmell
- Picturescent
(wzięło nas na angielszczyznę). Oraz:
-WstrętScent (Wstręscęt)
I mój faworyt:
- ODORYZM (od ulubionych perfum Odeur 71 i Odeur 53 Comme des Garcons)- "jestem przedstawicielką i wynalazczynią Odoryzmu" - dobrze brzmi?

A które się Państwu najbardziej podobają?

Czas realizacji - tydzień (max).
Potem - wydrukować pocztówki, info o mnie, najlepiej z recenzją mojej nieistniejącej sztuki oraz metamorfoza (wyglądu) - ale nieznaczna, żeby nie wyglądało, że się narzucam ze swoim artyzmem. I przede wszystkim, że za bardzo mi zależy.

Przypomina mi się opowiastka Mamy, fakt autentyczny.
Był u Niej w pracy facet, który założył sobie, że awansuje. Dwoił się i troił, schlebiał, brał nadgodziny, wszędzie pierwszy. I - ku jego rozpaczy - awansowano niezbyt pracowitą koleżankę.
Gość nie wytrzymał, poszedł do dyrektora niemal z płaczem i wyjąkał "Dlaczego NIE JA???"
Dyrektor zmierzył go zimnym wzrokiem "Bo pan za bardzo chciał".

No więc zamierzam potraktować całą te akcję jak zabawę, eksperyment - naprawdę nie wiem, jak wyjdzie i co. Zastanawiam się również, czy afiszować się na fb, bo jednak istnieje ryzyko, że zostanę zdemaskowana.

I nie wiem, co sądzicie o pseudonimie artystycznym? (nie mam na razie żadnego w zanadrzu).

Poproszę o pomysły - wszystkie zostaną uważnie rozpatrzone.

niedziela, 16 czerwca 2013

Niekomercyjna Komercja

Szanowni Państwo,

przepraszam, że piszę teraz rzadziej, ale jako osoba jednokanałowa nie jestem niestety w stanie jednocześnie być pochłonięta nową koncepcją (nazwa w tytule) i zdawać z tego relację.
Za to gadam jak najęta, przy Mamie tylko się pilnuję, bo biedna gotowa się przestraszyć (jak zawsze, kiedy daję się ponieść twórczemu wrzeniu).
Obiecuję, że kiedy tylko "projekt" zacznie mieć ręce i nogi, nie omieszkam go tu przedstawić.
Z drugiej strony, istnieje wiele niepewnych punktów - od podcinania gałęzi, na której się siedzi, począwszy.

W każdym razie mam zamiar wykonać parę prac "nowoczesnych", ale potraktować tę przemianę całościowo (jakbym nie miała znanego Państwu dorobku i w ogóle mnie innej nie było).

Postacią mnie inspirującą jest Ziggy Stardust, o którym więcej w następnym odcinku.

I apel - jeśli ktoś miałby pomysł na nazwę "obrazów zapachowych" (może być w obcym języku) - będę bardzo wdzięczna za propozycję.

Jutro poniedziałek, więc przypuszczam, że jak w każdy pierwszy dzień tygodnia, ruszę do działania.
Bo dykty już kupione!

Na koniec - coś z repertuaru, którego będę słuchać realizując INFORMELE.


"Aha, właśnie - nie umiem wklejać muzyczki z YT w taki sposób, żeby był obrazek z trójkącikiem.
Ktoś wie?" - chyba właśnie się udało. Nie wiem, czy mogę to powtórzyć... Zaufam intuicji.
W szerszym znaczeniu również.

piątek, 14 czerwca 2013

Marzenia artystki z czasów młodości (nie pierwszej)


Powiem Państwu, jakie jest moje największe marzenie - utrzymać się z malarstwa, a przynajmniej w znaczący sposób dokładać do budżetu.

Przy okazji każdej wystawy, w którą (każdą z czternastu) wkładam całe serce, po cichu liczę na to, że zdarzy się COŚ, co posunie moją "karierę" (niestety, cudzysłów) do przodu. No nie wiem, przyjdzie ktoś, kto się zachwyci, a akurat będzie inwestorem, galernikiem, mecenasem - i spowoduje, że współpraca z nim stanie się krokiem, dzięki któremu moje nazwisko stanie się znane przynajmniej w kręgach artystycznych.
Oczywiście miałam niemałe oczekiwania w związku z pokazem w Mon Credo. Jednak owo wydarzenie nie pozostawiło żadnego echa.

A już wydawało się, że...
 Agencja PR - właściciele, zainteresowali się bardzo moimi obrazami w Mon Credo, pomysł na związanie zmysłu węchu i wzroku poprzez Portrety czy Ilustracje Perfum wydał im się ogromnie interesujący.
ALE w trakcie drugiej rozmowy stało się jasne, że muszę zagwarantować im wynagrodzenie, na które mogą poczekać na po-wystawie, jednak to ja muszę znaleźć sponsora czyli bogatego wujka, że o przygotowaniu obrazów nie wspomnę. No i - bagatelka - powinnam mieć dobre miejsce na ekspozycję.

Co to znaczy "dobre miejsce"?
Takie, o którym media zechcą napisać, miejsce "żyjące", z ludźmi z "grupy docelowej", z łatwym dojazdem...

Krótko mówiąc - Pruszków nie nadaje się.
To nie znaczy, że wycofuję się z pomysłu na wernisaż w Eskaemce, ale on może nastąpić jako drugi - po Warszawie. Bo...wpływowe osoby muszą wydarzenie zobaczyć jako pierwsze.
Jeśli się dowiedzą, że premiera już była - nie będą zadowolone.


W związku z tym zaczęłam intensywnie myśleć, gdzie by tu uderzyć?

Mój nowy projekt to wystawa może niekoniecznie portretów perfum, ale obrazów malowanych w konkretnym zapachu. Z mojej kolekcji. Przy każdej z prac byłby umieszczony sześcianik szczelnie zamykany, a w nim kawałek irchy nasączonej okazem z mojego perfumowego zbioru.
Roboczy tytuł - OKONOS.
Rozumiecie - oko - nos.
Wojtek powiedział, że kojarzy Mu się ze zwierzątkiem... ma rację...chyba niedobrze.


No dobrze - skoro "projekt" gotowy, wyposażyłam się w materiały "promocyjne" - pocztówki z moimi pracami, wrzuciłam do torby Tar (Smołę) i Klej Comme des Garcons oraz kilka innych i poszłam w oko cyklonu - czyli do galerii sztuki współczesnej.

Wisiały tam obrazy drugiej, zrobionej przez nich, wystawy - dość okropne, ale najważniejsze - tworca ma "nazwisko".
Pan Kierownik Artystyczny zaprosił mnie na kanapę - rozłożyłam pocztówki z trzech rodzajów malarstwa - Zwierząt, Panienek i Obrazów Zapachowych. Było bardzo miło, ale...w skrócie - moje prace mu się nie podobają, jednak idea ilustrowania zapachów - owszem, i to bardzo, dlatego mógłby mi ew. zaproponować wystawę...w roku 2015. Musi jednak porozmawiać ze wspólnikiem.
Zdobyłam się na odwagę i zapytałam, czemu nie interesują go moje prace?
Wiecie, czemu?
Bo są komercyjne.


Absolutnie nie można tego powiedzieć o bohomazach z nazwiskiem.

Określenie "komercyjny" można rozumieć dwojako - negatywnie (twórca "robi pod publiczkę") i - wg mnie - pozytywnie (obrazy sprzedają się, bo ludziom sprawia przyjemność na nie patrzeć, a autor przy tym wszystkim wypowiada się szczerze - realizuje, co mu w duszy gra).
Uważam, że moje prace bywają efektowne, jednak nigdy nie przekraczam granicy schlebiania gustom i guścikom.


Nie pierwszy raz w miejscach z tzw. sztuką nowoczesną słyszę jako zarzut, ba, obelgę, że maluję rzeczy "sprzedażne".
Szkoda, wielka szkoda, że wielu zdolnych (w końcu studiowałam na ASP i wiem) twórców nie tylko zupełnie oddala się od publiczności, ale traktuje owo zjawisko jako zdrowe i pozytywne, a nawet - jedynie słuszne.

Już na Grafice jeden z moich profesorów zżymał się, oglądając obrazy podpisane J.N., że "Jak to? Dlaczego takie ładne? Kolory pasują, kompozycja właściwa - a przecież trzeba sobie flaki wypruwać, ryzykować, narażać się - nawet własnym kolegom!" - i postanowiłam stworzyć COŚ innego.
Wzięłam złamany, ohydny parasol, poplamione szmaty, wszystko namalowałam w tonacji niebiesko - różowo - sraczkowatej (ugry), z nieprawidłową perspektywą, farby ba rdzo grubo.
Profesor się zachwycił  - "No, nareszcie. Wzięłaś sobie do serca moje słowa."
Chyba potem dotarło do niego, że Parasol był żartem, nawet kpiną, bo na przeglądzie końcowym był mi, mówiąc delikatnie, silnie niechętny.

I tak się, wiecie, zastanawiam, czy nie wyprodukować, powiedzmy, trzech (żeby się nie narobić) nowoczesnych wybryków "niekomercyjnych" - i z nimi nie pójść do Świątyni Sztuki Współczesnej?


Oczywiście, istnieje pewne ryzyko, że zostanę zdemaskowana, jeśli Znawca czy Krytyk zajrzy do Brulionu, ale prawdopodobieństwo jest minimalne.
Ze smutkiem bowiem zauważam, że komentarzy już prawie nie dostaję, wyświetleń jak na lekarstwo.
Ech.


PS. Antylopa jest wsadzona trochę bez sensu, jedynie w celu przerwania długiego wywodu.
Różowa okropna postać to mój autoportret z dawnych czasów (chociaż nie jest zły).
Mam przeszłość

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Wystawa w Eskaemce Pruszków

No więc...mam dwie wiadomości - dobrą i złą.
Pierwsza - że będę mieć wystawę w świetnym miejscu.
Zła - to miejsce jest w Pruszkowie. Czyli daleko od Centrum Wszystkiego.

Sam Pruszków bardzo mi się podoba - ma niepowtarzalny klimat. Ja w ogóle lubię niespieszną miasteczkową atmosferę - czasem mam wrażenie, że gdzieniegdzie czas się zatrzymał.
Proszę zwrócić uwagę na inkrustację budynku ze zdjęcia poniżej







Owszem, weszłam na klatkę schodową z bramy.



Jest porządny dom towarowy, elektrociepłownia i fabryka Ołówków.




Dziś - podobno wyjątkowo - nie było łatwo się tam dostać. W kasie na Dworcu Śródmieście pani w okienku się niemal obraziła, że ją zapytałam o najbliższy wyjazd do Pruszkowa.
Nikt nic nie wie.
Wsiadłam do pojazdu stojącego na torach - klima włączona na lód, może dlatego, że staliśmy?

Okazało się, że jakiś pociąg miał awarię i na dodatek tory zalało (wczorajsza nawałnica) więc pojazdy puszczane są w ruchu wahadłowym, a poza tym od wczoraj zmieniono rozkład jazdy.

ALE - ja zawsze, kiedy decyduję się na kolej, zakładam, ze czeka mnie przygoda, więc się nie martwiłam.

Dworzec - bardzo ładny budynek z XIXgo wieku, a w nim m.in. Maxi Bar, który może uda mi się sfotografować, jeśli zbiorę się na odwagę, by zapytać, czy mogę.
Przyległości dworca - takie, jak pamiętam z dzieciństwa.


.
Wyczaiłam też pana, podobnego do Thierry Muglera z ubioru i wyglądu.


                                                     W tych laczach jechał na rowerze.

Zaznaczam - zdjęcia umieszczone tu przeze mnie są nieobiektywnym wyborem - ciągnie mnie do rozpadu, niszczejących budynków, reliktów przeszłości - prawdziwych, często nieładnych.
Zawsze uruchamia mi się wyobraźnia - myślę o ludziach, którzy mieszkali w domach przeznaczonych teraz do rozbiórki, dzieciach, które teraz są staruszkami - ITD. (żeby nie było za patetycznie).


Eskaemka  - Klubokawiarnia (a jakże!), w której będę mieć wystawę, jest podobno najmodniejszym i w zasadzie jedynym lokalem na poziomie.
I, co miłe, znajduje się naprzeciw dworca PKP.
Z zewnątrz wygląda niepozornie, ale za to w środku - panie!

Ta daaam!




Widzicie tę czarną ścianę z reflektorkami? Tam będą wisieć moje obraz w liczbie sztuk 10.



Czyż to nie piękne? Wszak wymarzone na wystawę industrialnych obrazów.
Nawiasem mówiąc, mam wielką sympatię do pociągów, maszyn (szczególnie dużych), fabryk itp.


 Po lewej napis Ladies - który wyjaśnia, gdzie się udajemy.

Tak się głośno zastanawiam - myślę, że w przypadku tej wystawy powinnam zainteresować nią miejscowych - ciągle mam pietra, że z Warszawy goście nie dopiszą.

Jednego jestem pewna - przy jadłospisie zawiśnie Mucha w Zupie.