WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nasza rocznica. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nasza rocznica. Pokaż wszystkie posty

piątek, 22 maja 2015

Nasza rocznica - część druga

Najpierw, Drodzy Państwo, podam link do poprzedniego wpisu : rocznica część pierwsza
A więc... pierwszy raz usłyszeliśmy się w niedzielę, a potem w poniedziałek, wtorek... i postanowiliśmy, że we środę się zobaczymy.
Umówiłam się z moim Wybrankiem na przystanku autobusowym (ostrożność kazała mi nie zdradzać miejsca zamieszkania).
O wyznaczonej godzinie przechadzałam się nerwowo w tę i z powrotem, wiedząc, że podjedzie citroenem. Zielonym. Nie stroiłam się jakoś specjalnie - ot, spodnie, czarna bluzka, jedynym ozdobnym akcentem były zamszowe śliczne balerinki w kokardką ("miałaś dziwne butki a la baletki").
Weszłam do samochodu i odetchnęłam z ulgą - po uprzedzeniu, że W. do chudych nie należy, spodziewałam się niemal monstrum. Pamiętam - spodnie khaki bojówki i lniana świetna koszula w kolorze stalowo - granatowego nieba przed burzą, z podwiniętymi rękawami - co lubię.

Planowaliśmy odwiedzić klub "Cafe Klimaty", w którym wisiały moje obrazy.
W. przyznał mi się, że zajrzał tam wcześniej ("no wiesz, żeby zobaczyć, czy nie robisz np obrazów z marszczonej skóry pokrytej sprayem" - ale przywitał Go wielki Kameleon)


Randka była niezwykle udana - choć wciąż nie mogłam się nadziwić, że spotkałam kogoś nie mniej gadatliwego ode mnie.

W. zachwycił się obrazami - nadszedł czas, by mógł zaprezentować swoje umiejętności...
Baryton... brzmi dobrze, ale co zrobię, jeśli mi się nie spodoba? Klasyczny repertuar to trudna sprawa...
Do "Dzika" na Chomiczówce ostatni odcinek jechałam melexem, wysłanym na moją cześć.
Niedziela, masa osób, stoły pięknie nakryte... i podest dla Wojtka... tym razem w garniturze.
Wreszcie nadszedł czas występu - czułam, że nie przełknę ani jednego więcej kartofelka w skorupce z serowym sosem. W. wstał od stolika - chwyciłam zziębniętymi palcami jego dłonie "Wojtek, trzymaj za mnie kciuki" - wyszeptałam słabnącym głosem - wreszcie zaśpiewał... i kolana mi zmiękły...

Kniaź Igor

Dni mijały od randki do randki, aż nagle spostrzegłam, że TO już się stało. Poczułam na sobie spojrzenie zakochanego mężczyzny... i przestraszyłam się (poprzednie, dziesięcioletnie małżeństwo nie należało do łatwych, a późniejszego związku wolałabym w ogóle nie pamiętać).
Poprosiłam o przerwę, czas do namysłu.

Wytrzymałam parę dni bez żadnego kontaktu - a potem umówiłam się na spacer, zamierzając... w sumie nie wiedziałam, co...
Może się pożegnać...?
W. wyczuł, co się święci. Była noc, majowa, pachnąca bzami z Łazienek.
Nic nie mówiliśmy, ale powietrze było gęstsze niż  powinno... parne... ciężkie...
Zebrałam się na odwagę, przystanęłam, już niemal żałując swoich słów, które miały paść.
Ale W. mnie uprzedził.
Wziął mnie za ręce
"Kochana, ja się tylko jednego boję... Że ty nie będziesz potrafiła przyjąć mojej miłości. Że natrafiłem na mur. Że mnie nie zostało już nic do zrobienia, nic. I wtedy odwrócę się... i odejdę..." - i zwiesił głowę.
Zapadła cisza...
Zaskoczenie, wzruszenie niemal odebrało mi mowę.
"Nie odejdziesz..." wyszeptałam "Ja nie chcę..." wtuliłam się  w ramiona W. jak mała dziewczynka, plecy trzęsły mi się od szlochu, koszulę zmoczyłam Mu łzami - ale to były łzy szczęścia.
Czułam się tak, jakby zdjęto ze mnie urok.
Może zdjęto? Może zdjąłeś, kochanie?

Poszliśmy do domu, trzymając za ręce - oszołomieni, owiewani wiosennym wietrzykiem, wtopieni w przyjazną ciemność nocy.

Nasz związek nie zawsze jest łatwy. Często się kłócimy. Ale... intensywność tego, co się między nami dzieje, radość - albo nawet radocha, jaką mamy z naszej codzienności, (że o Guciu nie wspomnę!)...
Wszystko to być może zależało od tamtej chwili i spaceru dziewięć lat temu.

poniedziałek, 21 maja 2012

Sześć lat temu....

Nie zapamiętałabym tej daty, ale zachowałam kalendarzyk- teraz już pożółkły i rozpadający się, w którym naniosłam ważne według mnie wtedy, a teraz jeszcze ważniejsze, wydarzenia.
Po niefortunnych znajomościach po rozwodzie z mym pierwszym mężem (m.in. piłkarz nie noszący majtek, bo to uwłaczało Jego imponującej męskości) i aranżowanych randkach, gdzie przeraził mnie rumiany i bardzo swobodny, przy tym obdarzony niezwykle donośnym głosem przewodniczący związkowy, postanowiłam kupić komputer, aby zapisać się na Sympatię pl.
Najpierw korespondowałam ze zbieraczem samochodów, który z dziesięciu robił jeden, za to doskonały, ale nie miał za wiele czasu na pisanie.
Potem z twórcą filmów animowanych, ale ten z kolei wciąż zadawał mi pytania, dotyczące np upodobań kulinarnych, szczegółowych wymiarów i, jak sam mówił, staje się coraz bardziej gotowy na spotkanie- wreszcie mieliśmy się umówić na randkę w niedzielę po południu...
Ale rano znalazłam na komputerze wiadomość, że ktoś dodał mnie do swoich ulubionych kontaktów i migała sugestia "Zrób pierwszy krok"- i zrobiłam.


Najpierw zajrzałam, kto to taki. Wydał mi się znajomy, sympatyczny. Przeczytałam, ze nie lubi szantów, filmów akcji i choinek zapachowych oraz szuka kobiety, przy której mógłby się niepostrzeżenie zdrzemnąć, i nie było to niemile widziane. A na pytanie "jakim jesteś kochankiem", odpowiedział "cierpliwym".
Musiałam więc napisać, oczywiście- podziękowałam, że zwrócił na mnie uwagę, a On przysłał mi zagadkową odpowiedź, zaszyfrowaną, jak w starych rachunkach TP- pie pie zer...itd.
Domyśliłam się, że to nr telefonu- i zmartwiłam- jednak nienormalny...
Potem wyjaśnił, że myślał, ze podawanie telefonu na Sympatii jest zabronione.
Ale zadzwoniłam - nie mogliśmy się nagadać, dwa dni potem pierwsze spotkanie, a po dwóch tygodniach- zamieszkaliśmy razem.
I tak zostało.
Od sześciu lat.
Chociaż niewiele brakowało, żebym skończyła tę znajomość na samym początku, tak mnie wkurzył. Poszliśmy zrobić sobie wspólne zdjęcie w automacie- i w momencie błysku powiedział mi, że mnie kocha.
Strasznie mnie to zirytowało- i tylko to było widać- zdjęcie podarłam.

Pachnę...pomarańczowo...słodko...Liberte Cacharela