WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Krytyczny Czwartek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Krytyczny Czwartek. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 18 września 2016

Krytyczna Niedziela : Karolina Matyjaszkowicz - Malarstwo

Zapraszam Państwa na Krytyczną Niedzielę i spotkanie z obrazami, które mnie zahipnotyzowały. Kolorami, kompozycją, urzekającym światem, jaki stworzyła Autorka i wreszcie sprawnością warsztatową.
Muzyka! Słuchajcie i oglądajcie uważnie - zarówno nagrania, jak i animacje tworzy sama Autorka (!!!)


Karolina Matyjaszkowicz - osoba, podobnie jak ja, pasjonująca się zapachami. Na jej prace trafiłam więc trochę przypadkiem - i teraz nie wyobrażam sobie, że mogłabym ich w ogóle nie zobaczyć, gdyby nie nasz wspólna pasja.
Tu - strona Karoliny : Zapraszam w zaświaty - pozwoliłam sobie nadać taki tytuł, będący nazwą ostatniej wystawy.


Legendy Gór Sowich (2013), akryl, płyta, 80 x 60cm

Oczywiście za chwilę sami się Państwo przekonają, że dla Autorki, podobnie, jak zresztą i dla mnie, nie istnieje tzw. Rzeczywistość Obiektywna, ale o ile ja czasem obawiam się zbyt wysoko bujać w obłokach, Karolina czuje się w świecie fantazji bezpiecznie i komfortowo.

Co to za świat? Świat wierzeń, słowiańskich podań, zaświatów wreszcie - świata umarłych, zanim osiągną wieczny spokój. Świat baśni, legend - niezwykle sugestywny.

* Ja tak naprawdę szukam barwy – nie tylko w sensie kolorystycznym. Barwy dźwięku, zapachu, nastroju. Moje formy muzyczne i malarskie mają dużo wspólnego. Muzyka jest bliska malarstwu prymitywistów, nie ma typowej kompozycji, nie jest to stricte utwór muzyczny, tylko szukanie dźwięku. To samo robię w malarstwie. Szukam sposobu uchwycenia chwili. Formy nie są przypadkowe – nie wierzę w przypadek. Daję się ponieść wyobraźni.
KOLORY!!!!


Przyjaciel komet (2015), akryl, płótno, 100 x 130 cm

"W ciągu ostatnich kilku lat większość moich najbliższych zmarła. Malarstwo mnie uspokajało, więc skupiłam się na nim, żeby nie zwariować. Wróciłam do dzieciństwa, zaczęłam malować w ten sposób instynktownie. Docierają do mnie słuchy, że mimo bogatej palety i dużej energii obrazów działają one na ludzi tak jak na mnie – kojąco."


Powiem szczerze, że dopóki nie zobaczyłam na zdjęciach z galerii obrazów KM na ścianie, sądziłam, że istnieją tylko w komputerze, Wojtek z kolei zapytał mnie "Czy te obrazy świecą? Wyglądają, jak malowane na szkle i podświetlone od tyłu".
Otóż nie, proszę Państwa! 
Obrazy jak najbardziej realne, na płótnie lub płycie.


Brzezina, z cyklu Pejzaże Tkackie (2015), akryl, płótno 100 x 130 cm

 Autorka urodziła się i mieszka w Łowiczu, w 2000. roku ukończyła łódzką Akademię Sztuk Pięknych na Wydziale Tkaniny i Ubioru, kierunek wzornictwo. Naliczyłam 20 wystaw indywidualnych i zbiorowych. I całe szczęście! Nie chcę wybiegać zanadto w przyszłość, ale mam nadzieję zobaczenia urzekających prac Karoliny na żywo (nie muszę wspominać, jaka to ulga po pany Sy czy potłuczonych butelkach w Zachęcie).


 *Skąd bierze się obraz? – "Najczęściej wypływa ze mnie w czasie pracy – u mnie tworzenie jest jak potrzeba fizjologiczna. Ale bywa, że pojawia się konkretna wizja, natchnienie – doświadczam tego, gdy jeżdżę na rowerze, podróżując z psem po podłowickich wioskach. Kiedy jestem tylko ja i przestrzeń wokół, mój mózg się uspokaja, pojawiają się nastroje, barwy, które muszę przenieść na obraz. Sam temat nie jest istotny – objawia się podczas malowania. Chociaż parę obrazów wymyśliłam sobie wcześniej: barwy, napięcia, kontrasty i temat, który łączył się z jakimś snem albo sytuacją – jednak te, z których jestem najbardziej zadowolona, same powiedziały mi w trakcie pracy, czego chcą, jak mają wyglądać."

Wg mnie wpływ pracy nad tkaniną jest w niektórych obrazach bardzo widoczny, i daje to niezwykle interesujący efekt.


Wieszczki (2016), akryl, płótno, 80 x 120 cm



Guślarki (2016) akryl, płótno, 100 x 100 cm


Lecą w Zaświaty (2016), akryl, płótno, 80 x 120cm, obraz jeszcze nie ukończony.

*Karolina najbardziej lubi twórców naiwnych: ludowych, chorych psychicznie, prymitywistów, jak Teofil Ociepka i inni artyści z Grupy Janowskiej. – Oni tworzą na pograniczu oficjalnej kultury i dzięki temu lepiej się wsłuchują w ważne dla nas sprawy. Bliżej mi do takiego twórcy niż do artysty intelektualnego. Czy zatem akademicka wiedza nie przeszkadza jej w tworzeniu? – Cieszę się, że ukończyłam łódzką uczelnię, wszystkie pracownie otworzyły mi oczy na różne sprawy. Po szkole wyciszyłam intelekt i to, co sobie wyobrażałam, zaczęło ze mnie wypływać. Już nie jest dla mnie problemem łączenie umiejętności nabytych w szkole z instynktownym zewem. I teraz wiem, że nie obraz jest najważniejszy, ale to, że ja go tworzę. Gdy powstanie, już nie do końca jest mój. 


Części obrazów pokazywanych przeze mnie nie ma jeszcze na stronie - wyboru dokonywałyśmy obie, choć żałuję, że nie zamieszczę tutaj wszystkich, które mnie urzekły - ale wówczas musiałoby być ich z 50. Jak nie lepiej.
Moi ulubieńcy :


Nim wulkan wybuchnie (2012), akryl, płótno, 85 x 85 cm

TEN :


Latawiec (2012), akryl, tkanina, 70 x 70 cm

TEN (kocham):


Utrata Wiary (2012), technika własna, płótno, 70 x 70 cm

*Gdy maluję coś wyobrażonego, jest to dla mnie normalne, to napotkana sytuacja. Kiedy obserwuję nadciągającą burzę, staram się te wrażenia przenieść do obrazu – może inaczej opowiadając tę historię, z postaciami ze świata wyobrażonego, ale barwy, struktury są z prawdziwej rzeczywistości. 
Ma wrażenie przebywania zarazem w dwóch rzeczywistościach: normalnej i magicznej. – Zdarza się, że mi się mylą. Naszym obowiązkiem jest hodować wyobraźnię. Nigdy mnie nie interesowało odtwarzanie rzeczywistości. Życie w równoległej rzeczywistości często mnie ratuje. Nie uciekam od problemów – konfrontuję się z nimi, ale to mnie tak wykańcza, że gdyby nie moja alternatywna rzeczywistość, zwariowałabym. Malarstwo daje mi chęć do życia. Dlatego nie mogę tego traktować jako drogę do kariery. Chcę, żeby to było czyste. Mam 36 lat i świadomość, że muszę z czegoś żyć, ale staram się w tym, co robię, nie być sprytną, obrotną. Malując, muszę się cały czas uwrażliwiać, żeby dostrzegać różne rzeczy, być czujna na pewne bodźce. Widzę więcej niż zwykły człowiek, ale nie czuję się przez to lepsza – traktuję to jako narzędzie pracy.


Południca (2016), akryl, płótno, 100 x 100 cm

Dla mnie jeszcze dodatkowym atutem jest fakt, że mimo nagromadzenia szczegółów widzę koncepcję, konsekwencję KM i obrazy pozornie wywołujące oczopląs mają swój porządek, kojący wręcz ład - nie mówiąc o świetle i absolutnie niedoścignionych "miękkich przejściach" (przechodzenie jednego koloru w drugi)


Magiczny (2009), technika własna, 100 x 100 cm



W ogrodzie (2016), akryl, płótno, 100 x 100cm



Wyprawa (2015), akryl, płótno, 70 x 109 cm

*Interesują mnie wszystkie (kultury): afrykańska, aborygeńska, indiańska, skandynawska, germańska. Prócz rodzimej najbardziej fascynuje mnie kultura Armenii, Azerbejdżanu, Afganistanu, Gruzji, Rumunii. Mam wrażenie, że gdy zabraknie rdzennych kultur, gdy umrą ci wszyscy szamani, którzy mają bezpośredni kontakt z planetą, to będzie koniec ludzkości.  
Jung pisał o nieświadomości zbiorowej – że wszyscy jesteśmy połączeni niewidzialną siecią. To zjawisko występuje w przyrodzie, fizyce kwantowej, literaturze czy sztuce – Picasso i Malewicz w jednym czasie niezależnie od siebie zaczęli tworzyć podobne rzeczy. Widzę piękno tego połączenia.
Oczywiście w twórczości KM "widać" Łowicz - tradycję ludową, ale przefiltrowaną przez wrażliwość Malarki, co owocuje nowoczesnymi efektami


Zakwitłam (2015) akryl, płótno, 80 x 60 cm

Niektóre obrazy zaskakują nietypowym kształtem - to wyraz fascynacji malarstwem tablicowym.


Nadchodzi Zmierzch (2016) akryl, płótno, 100 x 100 cm




Widziadło (2016) akryl, płyta, 100 x 100

Nie wiem, czy wyczytali Państwo między wierszami - Karolina jest synestetyczką.  Czyli odbiera bodźce nie tylko zmysłami za te bodźce odpowiedzialnymi - np zapachy mają kształt, muzyka - kolory, obrazy - rytm.
Dla mnie wręcz uderzające było, jak muzyczne są te prace


 Wieczorna podróż - dyptyk (2015), akryl, płótno, 80 x 80 cm

Proszę Państwa, ten wpis uświadomił mi, jeszcze dobitniej, że pokutujące w sztuce współczesnej tzw. "rozmycie autorstwa" jest kompletną bzdurą i prowadzi na manowce - wszelkie. Intelektualne, estetyczne. To prosta droga do wynaturzeń i nadużyć - jak wspomniane już rozbite butelki czy inne skarpety w szklanej gablotce. Prawdziwą wartością Sztuki jest możliwość obcowania z dziełem, które jest naznaczone piętnem twórcy, wrażliwością, dzięki któremu to dziełu możemy na chwilę wejść do innego niż nasz świata - choćby takiego, jak z wyobraźni Karoliny Matyjaszkowicz.
Wyobraźcie sobie, że sale w CSW czy Zachęcie zajmują takie prace.
Oszalałabym.


Jabłoń (2010), technika własna, 110 x 130 cm

Kończąc już wpis - jeszcze raz zapraszam na stronę KM (link na początku) - i życzę podobnego oczarowania do mojego, a Autorce tego, co sobie... ale niech pozostanie to tajemnicą.

PS. Żeby unaocznić, że prace istnieją w realu, zamieszczam na dowód dwa zdjęcia (nawiasem mówiąc, Autorka maluje nawet 16 godzin dziennie!)


 
I teraz już naprawdę kończę mój wpis, mając nadzieję, że odczujecie chociaż w części to, co ja, kiedy widzę twórczość Karoliny Matyjaszkowicz.

czwartek, 13 sierpnia 2015

Krytyczny Czwartek - obrazy Katarzyny Karpowicz

Muzyka!


Z ogromną przyjemnością wznawiam cykl Krytycznych Czwartków i mam zaszczyt przedstawić Państwu malarstwo Katarzyny Karpowicz. KATARZYNA KARPOWICZ MALARSTWO.

Moje pierwsze spotkanie z Jej obrazem miało miejsce na facebooku - prosta sprawa. Znajoma zamieściła obraz z cyklu Baseny, a ja, pożerając go wzrokiem, głodna wrażeń, poszukałam głębiej, wreszcie dotarłam do Autorki (co w dzisiejszych pięknych, pod tym względem, czasach, jest łatwizną).
Nigdy nie zapomnę tych chwil, kiedy bez tchu (nie przez upał tym razem) chłonęłam malarstwo Katarzyny, czułam się zaproszona do Jej świata, który poraził mnie nastrojem.

Bywam osobą afektowaną i mam oczy w mokrym miejscu, to fakt, lecz tego rodzaju wzruszeń doznaję raz na parę lat. Jerzy Nowosielski, Rafał Malczewski, Giorgio Chirico, Renee Magritte - za każdym razem chwytają mnie za gardło, a teraz - Kasia Karpowicz.


Co mnie urzekło? Kolory, światło - składowe melancholijnego, onirycznego nastroju.
Wierzcie albo nie, ale trzęsły mi się dłonie, kiedy raz za razem widziałam obrazy tak niesamowicie "moje".
Szczęście. To było szczęście. To JEST szczęście. Chwała internetowi!




Oczywiście, widzę cytaty, czasem dużą bliskość dawnym mistrzom, ale nie odbieram tego jako minus - Katarzyna buduje z tych elementów własną rzeczywistość.





Co więcej - i to mnie urzeka - ja nigdy, w większości wypadków, w ten sposób nie ujęłabym tematu. Nie dlatego, że nie umiem, lecz po prostu, gdyby obraz miał wyjść ode mnie, w ogóle nie zamieściłabym np. postaci - bo "psułyby" mi wizję - a tutaj, kiedy widzę gotowe prace Kasi, nie zmieniłabym NIC.




Powyżej -  Zaćmienie. Po śmierci Taty, długo, może po roku, kiedy już ból nie szarpał, przyśnił mi się sen. Taki sam, TAKI SAM, rozumiecie? Dom, na niebie dziwna gwiazda i ja z Nim. W absolutnym spokoju.

Fascynuje mnie światło - to wiecie, ale nigdy nie ujęłam go w taki sposób - może JESZCZE nigdy?



Czerwone niebo. Jak to? Czemu? Po co? Te pytania (głupie) zamierają na ustach, gdy widzi się efekt


Jaka jest osoba, która pokazuje wewnętrzny świat w taki sposób?
Nie mam zielonego pojęcia - chyba bardzo inna ode mnie (choć Jej blog nosi nazwę "Katarzyna Karpowicz. Z notatnika malarki" (PO CO MALUJĘ.)


Jasne, gdyby nadarzyła się okazja do bezpośredniego spotkania, skorzystałabym natychmiast.
Oto, co napisała : "Maluję jak dziecko, intuicyjnie i z głębokiej, szczerej potrzeby". I jestem pewna, że owa szczerość stanowi o wartości nie tylko Jej prac, ale każdej prawdziwie twórczej działalności.



Nie sądzę, jak już wspominałam, żebyśmy były podobne - wewnętrznie, ale jest taka częstotliwość wrażliwości, którą odbieramy identycznie, i coś bardzo dobrego się wówczas ze mną dzieje.

 
Poniższy obraz (Orfeusz) oglądam co noc, przed zaśnięciem.
Nie myślę wówczas o niczym. Zawładnął moją wyobraźnią, jak zwizualizowane bezpieczne miejsce z technik relaksacyjnych.


 Śmiem twierdzić, że kontakt z pracami Katarzyny zmienił coś we mnie.
Przypomniałam sobie, kiedy zahipnotyzowana... kolorem spódnicy pasażerki w autobusie, jechałam aż do pętli, bo tam wysiadała, żeby się w pełni "wsmakować" w błogostan, jaki we mnie powodowało patrzeniu na właśnie ten szczególny odcień.
Topole włoskie - moje ulubione drzewa, milczące, zatrzymane w majestacie wysokości - czas na nie.

Ale teraz - czas na sen


 No nie mogę, nie mogę! Aż zatyka.
(a tak w ogóle to autoportret przede mną - czemu wciąż uważam, że jeszcze za wcześnie? Boję się, czy może za wiele chciałabym zmieścić?).

Już pora. Na wszystko.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Aneks do Krytycznego Czwartku - Zwiedzanie MSN z Dyrektorem - Kuratorem

Słowo się rzekło, internet się pojawił, a więc przystępuję do relacji.
Nie, to nie jest dla mnie przyjemne i, powiem szczerze, zwlekałam, ile się dało - wynalazłam wymarzony zegarek na Allegro, umyłam spontanicznie lodówkę z zewnątrz, naszkicowałam dodatkową "panienkę"...
No dobra.
Zaczynam.

Zwiedzanie z przewodnikiem w MSN odbywa się w każdą niedzielę o 14stej, co tydzień jest ktoś inny.
Akurat trafiliśmy na Dyrektora Cichońskiego (na stronie figuruje jako zastępca ds. programowych - nam przedstawił się jednak jako dyr., może to jest przyjęte).

Od razu zapowiedział, że nie będzie się posługiwał hermetycznym językiem i wygłosił krótki wstęp.


Muszę napisać, że gościu na pierwszy rzut oka robił bardzo dobre wrażenie tzw. faceta z sąsiedztwa..

Oczywiście muszę pisać skrótowo, cały czas robiłam notatki i nawet, jeśli zdarzyłoby mi się coś pominąć, sensu nie zmieniłam. Tym bardziej, że o powodach, dla których eksponaty w MSN są takie, jakie są, Dyr. wspomniał od razu.

Uprzedził najczęściej zadawane pytanie publiczności - CO decyduje, że coś jest, bądź nie, dziełem sztuki.
Otóż - dla publiczności owszem, jest to być może kwestia pierwszorzędna, ale dla niego nie.
Dla niego znacznie ważniejsze jest co innego - DLACZEGO dany obiekt się w MSN znalazł i CO MÓWI - o świecie, człowieku, polityce, aktualnych kwestiach.

Można więc użyć wyrażenia "przedmioty aktywne" - tylko wówczas (oczywiście wg Dyra, nie mnie) z muzeum NIE robi się mauzoleum. Powołując się na Roberta Smithsona, przedstawił ideę, w imię której muzea powinno się "wypatroszyć" - jakby zabijając ślimaka, mieszkającego w pięknej muszli.
Oraz - nadejdzie czas, kiedy zatrą się granice i cały świat stanie się muzeum.
Przy tym Dyr zajął raczej stanowisko obserwatora, a nie zwolennika. Ani przeciwnika.
Jedyne, za czym się opowiadał, to za rozmaitością (której wg mnie boleśnie w MSN brakuje).

Czynniki widoczne w MSN sprzyjają takiemu procesowi (muzeum a nie mauzoleum) :
- rozmycie autorstwa
- zerwanie z tradycyjną estetyką

Oczywiście mnogość "aktywnych przedmiotów" w MSN wykluczała zajęcie się wszystkimi, dlatego Dyr wybrał ok. 10ciu obiektów, których status dzieła sztuki byłby najbardziej wątpliwy.

Najpierw - Miastobagno - artystka "od palmy" w Wwie wykonała fotomontaż - zdjęciu Berlina widzianego przez krzaczory zanurzone w bagnie. Miałaby być to jej propozycja, aby nie rekonstruować w mieście pałacu z XVIIIgo wieku, który został zburzony przez aliantów (na jego miejscu powstał naładowany azbestem "nowy pałac"), ale możnaby się cofnąć do czasów, kiedy Berlin był tylko trzęsawiskiem.

Następny obiekt - "lampa" nad koszem do śmieci i tekturami.
Dyr z pewnym zadowoleniem przyznał, że ta praca, zrobiona z rzeczy znalezionych na śmietniku, nie przypomina tradycyjnego obiektu muzealnego.
Wspomniał o akumulacji śmieci - jakby "akumulaturze" i o zajmowaniu się przez panią artystkę "wydalinami" miasta, które fascynuje ją jako niemal żywy organizm.


Twórczyni, którą Dyr określił (nie bez wahania) jako przedstawicielkę artystów wieku średniego (rocznik jej 1977) np. przekształciła bunkier nad Szprewą (rzeka) w hotel z wyposażeniem śmietnikowym, z siostrą nagrała film, na którym rzucały w siebie puszkami. Interesowało ją, jak w inny sposób można użytkować śmiecie.
Oczywiście najprościej zawlec je do Muzeum Nowoczesnego.
Np zgromadziła w galerii wyrzucone poświąteczne choinki, tak, że tylko ścieżka prowadziła do fotela, którego zajęcie zwiększało ryzyko obesrania przez dzikie gołębie, które, okazało się, zajęły zużyte drzewka.

Przy okazji Dyr wspomniał (niejeden zresztą raz), że właśnie 100 lat temu pojawił się - Pierwszy Ready Made - suszarka do butelek Duchampa. 1913. Jaka smutna data.
Czyli słusznie, że co chwila przy okazji Krytycznych Czw. właśnie Duchamp przychodził mi do głowy

Pamiętacie Państwo stojący na ziemi rzutnik, gdzie automatycznie zmieniały się przeźrocza? Nie tylko z psami - ale i z lumpami. Dyr opowiadał pomysłach "twórcy" - np skonstruowaniu pieska na kołeczkach, zrobionego z magnesu, ciągniętego za artystą po przedmieściach bodaj Mexico City, bowiem "spacer może być sztuką". Albo o przesunięciu wydmy wspólnie z mieszkańcami osady, żeby stworzyć im "mit", o którym mogliby opowiadać (wcześniej zauważył, że nie mają tego rodzaju historii) to również było tworzenie "niematerialnego dzieła sztuki".

Potem poszliśmy do kuli z asfaltu - okazuje się, zrobionej z warstw zdjętych z drogi podczas zmiany nawierzchni (bodaj na Ukrainie, przy okazji przygotowań do Euro).

Nad kupką dolarów z Zimbabwe Dyr. również mówił o innych pomysłach najsłynniejszego tajskiego artysty - np zeszlifowanie meteorytów i nadanie tej powierzchni lustrzanej gładkości, żeby mogło się w niej przeglądać niebo. I taki pomysł uważam za piękny, poetycki, wspaniały.


Powyższy jakby mniej.

Na pięterku już stanęliśmy przy "rzeźbie" z pcv czy klisz.


Okazuje się, że "artystka" wczesniej zajmowała się historią sztuki, żeby potem zacząć badać granice - co jest, a co nie, dziełem sztuki. Powyższy obiekt powstał w ciągu 5ciu godzin, na miejscu, można go zdekonstruować i postawić gdzie indziej, ale należy posiadać od twórczyni certyfikat.
Dyr. uważa, że to coś kojarzy się z psychodelią, eksperymentami z LSD oraz latami 80tymi, ale chyba sam popłynął.

O ile dobrze zrozumiałam, pani artystka miała pomysł na akcję "dzieł sztuki" tworzonych w ciągu 5ciu minut - nie ma co się oburzać - i tu Dyr przytoczył anegdotę (chyba starą chińską) o tym, jak bogacz - zleceniodawca zamówił u rysownika wizerunek koguta.
Czas mijał, bodaj lata nawet, a rysunku nie było. Poszedł więc bogacz do domostwa artysty, a ten powiedział : proszę bardzo - i w parę sekund wykonał rysunek.
Zleceniodawca się wściekł. Wówczas artysta zaprowadził go do pokoju obok - a tam wypchane koguty, ryciny z nimi, tysiące rysunków - wszystko to było potrzebne, żeby potem w ciągu chwili narysować ptaka.

Tyle tylko, że nie widzę analogii pomiędzy tą anegdotą a obiektami w MSN. Wprost przeciwnie, kiedy "artysta" ma okazję się wykazać czy to znajomością anatomii, czy rysunku, czy liternictwa, następuje, jak mówi Wojtek, kompromis - czyli nędza (są wyjątki).

W międzyczasie przechodziliśmy z Dyrem obok pokoiku z filmem, gdzie występowały koszmarne kukiełki - i wspomniał on, że jest to jeden z jego ulubionych obiektów. Film opowiada m in. o wojnach krzyżowych, a kukiełki wykonano wg technik z dawnych wieków. Co prawda estetyka odpowiada tradycyjnej, ale (dodał jakby dla usprawiedliwienia) autorstwo jest rozmyte (wielokrotnie używane wyrażenie) - bo należy do kolektywu Slavs and Tatars, czyli grupy twórców (niekoniecznie artystów) irańskich, chyba tureckich i polskich, którzy często poslugują się analogią obalenia szacha i komunizmu w Polsce.

Wreszcie stanęliśmy przed Magazynem (pamiętacie, zbiorowisko rur, starych części samochodów, pobitych talerzyków, wypchanych zwierząt itd.). Otóż i ten zbiór, nazwany pokojem bez ścian, jest grupą przedmiotów, które mówią - opowiadają o człowieczeństwie, a twórca, z pochodzenia Indianin (a u nich każda rzecz mówi) i poeta w jednym, gromadził je i pisał.
Nie jestem zainteresowana, co miał do powiedzenia, gdyż brak selekcji upewnia mnie co do jego nudziarstwa.

Zatrzymaliśmy się przy Regale. Tym razem podobno autor (Stańczak) nie chciałby, by jego dzieło kontemplować - zamierzał w ciągu chwili wywołać wrażenie. Zajmował się "przenicowywaniem" przedmiotów - np. tak długo przekuwał czajnik, aż wywrócił go na "lewą" stronę. Zakładał na siebie kilkaset par rajstop (też ze śmietnika, nierzadko noszących ślady użytkowania), aż krew niemal przestawała mu krążyć, a z tekstyliów tworzyła się skorupa. W 1996 roku wycofał się zupełnie, ze wszystkiego, jakby przepadł i samego siebie przenicował (słowa Dyra). Teraz powoli wraca do aktywności.

Co do 10ciogodzinnego zegara - nie jest pracą artysty, lecz rzemieślnika (czyżby komisja tak zdecydowała?). Zegar mierzy czas wg ustaleń po rewolucji francuskiej - kiedy się skończyła, ustalono rok zerowy, miesięcy miało być 10, a pozostałe dni uznano za wolne.
Czy nie szkoda, że nigdzie nie został umieszczony stosowny opis? Jakże on zmienia rozumienie zegara!
Bo musicie Państwo wiedzieć, że jest Komisja, która selekcjonuje i decyduje. Czy dana rzecz zasługuje, by się znaleźć w MSN.

W końcu znaleźliśmy się przy sznurkach - czyli przy pracy 127 Ofiar.
Zadałam pytanie sugerowane przez Parabelkę - skoro szwy służyły temu, by ciała po sekcji zwłok nie rozlatywały się (i żeby nie wypadały wnętrzności), wyciągnięcie szwów przez "artystkę" spowodowałoby destrukcję ciał. I tak się stało, twórczyni skorzystała z tego, że ofiary (zamieszek wojen narkotykowych w Mexico City) były anonimowe i zostały pochowane w zbiorowej mogile (na zdjęciu za Dyrem praca 127 Ofiar a przed nim wiadomo, co - fragment kobiecej postaci).


Przedtem owa pani miała pomysły, możnaby rzec, szyte grubszymi nićmi. Np. jako dzieło sztuki (to dopiero przedmiot, który mówi!) pokazała...język, odcięty po śmierci młodego dilera narkotykowego i przesłany jego matce (podobno konsultowała się z nią i tamta orzekła, że "artystka" może go użyć).
Twórczyni przez jakiś czas pracowała przy sekcjach zwłok i postanowiła wykorzystać wodę, którą obmywa się trupy, do...nawilżania powietrza na swojej wystawie.
Inny pomysł - ustawiła urządzenie do robienia baniek mydlanych, też wlewając weń wodę po myciu zwłok.

Wreszcie nadszedł czas na pytania publiczności. Głos zabrał Wojtek.
Zwrócił uwagę na to, że Dyr. przez większość czasu opowiadał o pracach, a jeszcze więcej o ich twórcach, czy wobec tego widz, pozbawiony obecności Dyra i jego istotnych anegdot, cokolwiek zyskuje w takim ubogim kontakcie z "dziełami"?
Dyr powiedział, że po pierwsze, można niedrogo kupić przewodnik, po drugie jest przeszkolona obsługa, którą o wszystko można zapytać, po trzecie dobre pytanie - czy dzieło bez kontekstu jest gorsze? Jego zdaniem nie, jest inne, wymaga przygotowania i tyle.
Jak z muzyką współczesną - też trzeba się do niej przygotować.

Poza tym Dyr. cały czas się uśmiechał miło i sympatycznie i przede wszystkim on miał mikrofon, w odróżnieniu od pytającego. Zapytany konkretnie o Zegar (o ileż uboższy bez opisu) zbył tę kwestię znowu powtarzając  "przy odrobinie dobrej woli można kupić przewodnik za 5 zł, pisany bez żargonu i artystycznej gwary".

I ja się odezwałam - czemu nie ma ostrzeżenia przy telewizorze, w którym pojawia się odcięta głowa. Przecież mogłabym tam przyjść z dzieckiem, które od razu podbiegłoby do wydającego osobliwe dźwięki monitora.
A więc (odpowiedź) - na dole znajduje się obsługa ( rozumiem, że - w domyśle - by nas uprzedzili) a w ogóle te zdjęcia są wyrwane z kontekstu i abstrakcyjne (!). A że ja po nich spać nie mogłam - no cóż, do tego Dyr się nie odniósł.

Już na dole, przed wyjściem, przedstawiłam Dyrowi mój pomysł.
Przypomnę.
Mianowicie MSN wynajmowałoby wybraną przestrzeń na godziny. Każdy mógłby przyjść i postawić swój przedmiot, który przez wynajęty czas miałby status dzieła sztuki, a za dodatkową opłatą Krytyk mógłby wyprodukować opis.
Dyr spojrzał na mnie z pewnym roztargnieniem "Tak, tak, to już było, wystawy tworzone przez amatorów, np. ludzi chorych psychicznie, to było."
Nie zrozumiał.
Nic a nic.

Na koniec - bomba. Zapytałam, dlaczego przy obiekcie z jajcami w pończochach widnieje napis "Praca w procesie sprzedaży". Czyżby była taka kosztowna?" - niemal śmiałam się w duchu z własnej ironii.
Ku mojemu zdumieniu Dyr z powagą pokiwał głową.
"Tak. Na razie jest ona cenowo poza naszym zasięgiem."
W. zapytał więc, ile kosztuje?
Dyr wił się jak piskorz - "Nie powiem państwu, ale ponieważ Muzeum jest instytucją państwową, ma obowiązek ujawniać takie informacje. Proszę zadać pytanie drogą mailową, bo teraz po prostu nie wiem."
W. nie ustępował "To może powie pan, ile kosztuje jakakolwiek praca?"
Dyr uśmiechnął się "Jak powiedziałem, proszę zadać pytanie mailowo."

Na koniec powiem Wam, że o ile jestem w stanie (przy odrobinie dobrej woli) zrozumieć "przesłanie" każdego z obiektów, zresztą na przeszkodzie mogłoby stanąć jedynie niedowierzanie ("Jak to? Tylko tyle?") o tyle nie pojmuję, czemu tak intensywnie lansuje się "twórców" podejmujących działania na jedno kopyto?
Niby w duchu humanizmu, a w gruncie rzeczy coraz bardziej odhumanizowane, rozmyte autorsko (celowo), nieestetyczne?
W jawny sposób odpadki intelektualne i artystyczne?

Czy gdyby nie Duchamp, historia sztuki potoczyłaby się inaczej?
Uczcijmy setną rocznicę chwilą ciszy.


sobota, 3 sierpnia 2013

Najwyższy Poziom w MSN - cz. 2/2 - Spóźniony Krytyczny Czwartek

Proszę Państwa, tym razem prace z najwyższego piętra w MSN, które wywarły na mnie do tego stopnia przygnębiające wrażenie, że mam serdecznie dość oglądania sztuki nowoczesnej w takim wydaniu i poszerzania horyzontów.
Jest tyle przyjemniejszych i pożyteczniejszych rodzajów spędzania czasu, niż obcowanie z pseudoartystycznymi i pseudointelektualnymi wygibasami.

UWAGA! Na końcu drastyczne zdjęcia! To nie jest żart!

Na początek - obiecane dawno jajca w pończochach. najpierw zdjęcia, potem komentarz.






Podobnie jak opisany wczoraj "Magazyn", to coś wygląda na parodię nowoczesnego eksponatu.
Nawet powiedziałabym, że gdybym - powiedzmy w nowej wersji 'Nie lubię poniedziałków" - zobaczyła tę "instalację" jako drwinę, powiedziałabym, że ktoś ma bardzo prymitywny dowcip i posługuje się zgranymi schematami.
Natomiast o ile gęba się śmieje podczas oglądania "instalacji" (dopisek "Praca w trakcie zakupu" niepokojąco pogłębia ten stan), o tyle przeczytanie komentarza zdumiewa.
Pozwolę sobie zamieścić całość.

"Praca Rzymianie to przykład charakterystycznego dla L. przewrotnego ujęcia schematów kobiecości i męskości i jednocześnie trawersacja słynnego motywu kobiet w kąpieli - jednego z najbardziej charakterystycznych tematów nowoczesnej historii sztuki.
Na pierwszym planie widzimy dwie odrapane, żeliwne wanny, otoczone niedbale rozrzuconymi odlewami ciężkich butów z klamrami, które przywodzą na myśl caligae, obuwie rzymskich legionistów i centurionów, pośpiesznie "porzucone" w nieładzie przed kąpielą lub orgią. Obok widoczne są dwie strzeliste formy skonstruowane z rozciągniętych na drucie rajstop. Pantofle i bezwstydnie opięte rajstopami kuliste formy podkreslają seksualność, a jednocześnie groteskowość dwóch kobiecych sylwetek, które zachowują bezpieczny dystans od "centurionów".
W tej bezceremonialnej komedii zmysłów L. pozostawia widzowi pole do interpretacji zainscenizowanej przez siebie sceny, przewrotnie nazywając swoją pracę neutralnym płciowo rzeczownikiem Romans, który może odnosić się zarówno do rzymian, jak i rzymianek. Praca przywodzi na myśl również łaźnie rzymskie, strefę jakości i luksusu, dwuznacznie skontrastowaną z nieokiełznaną i brutalistyczną estetykę ready - mades artystki."
Uwagi mam następujące :
- to, że jest wanna, nie powoduje u mnie skojarzeń z kąpielą kobiet. Szczególnie, jeśli wanna jest sucha, pusta i brudna
- buty z klamrami przywodzą na myśl raczej współczesne glanopodobne obuwie kobiece
- odlewy nie mają ambicji upodobnić się do prawdziwego obuwia, więc "pośpieszne porzucenie przed orgią lub kąpielą" to zwykłe bzdurzenie. Nie ma innych części ubrania, a przecież rozbieranie zaczyna się od butów.
- opięte rajstopami kuliste formy i pantofle owszem, są bezwstydne, ale z powodu niechlujnego wykonania
- rajstopy rozciągnięte za pomocą wieszaka z kulkami gipsowymi to za mało, żeby to nazwać kobiecymi sylwetkami, nawet symbolicznymi
- komedia zmysłów mogłaby mieć miejsce w duftarcie ew (gdybym sportretowała Someday J. Biebera), ale nie tutaj
- brudne wanny i  dziurawe rajstopy nie przywodzą mi w najmniejszym stopniu na myśl strefy nagości i luksusu
- nieokiełznania tu tyle, co trucizny w zapałce
- z zostawionego pola do interpretacji nie skorzystam, gdyż zostało ono zanieczyszczone dokumentnie przez anonimowego Krytyka.

Niedaleko natykamy się na silikonowe odlewy (Alina Szapocznikow).
Nawet miłe po poprzednim "dziele".



Powyższa nosi bezpretensjonalny tytuł Pierś Iluminowana.

Najwyższy czas wspomnieć rzeźbę "Orzeł i Chłopiec". Jeszcze zanim się ją zobaczy, słychać ciurkanie, że aż się można spodziewać, że ktoś bezcześci dzieło sztuki.
A to orzeł właśnie.


Wykonany brzydko (spójrzcie na łapy), patrzyłby, gdyby mógł na gipsowego fiutka chłopczyka stojącego naprzeciw.


Dłoni brak. Powinnam zapytać o powód kuratora (mam szansę jutro), bo wygląda na uszkodzenie podczas transportu.
Opisu brak.


A już myślałam, że ptaszków nie spotka się w MSN. Spotka. I to nie tylko gipsowe.
Ale też prawdziwe, na filmach.

Na jednym, za pomocą mowy gestu, facet prosi drugiego o rozebranie się całkowite. Po pocałunku.
Przeszkolenie aktorskie by się tu przydało.



Na drugim filmie nagus tłucze się z wyimaginowanym przeciwnikiem. Nazwa - Boks.


Film utrzymany w stylistyce rekonstrukcji policyjnych. Dołujący.
Albo jak z archiwum psychiatryka - co może być jednak zabiegiem uzasadnionym.

Na koniec - dwa eksponaty, odwołujące się do traumatycznych przeżyć.

Pierwsza - słynna, wygląda, jakby ktoś zabrał coś wiszącego na sznureczkach, że tylko one zostały.


Tymczasem niewinnie wyglądające nitki są szwami, wyjętymi z ran zaszytych po sekcji zwłok ofiar zamieszek w mieście Meksyk. nazwa - 127 ofiar.
Pomysł jakiś to jest.
Ale...wg mnie nad wizualnym wykorzystaniem owych szwów możnaby pokombinować.
No nie wiem.
Powiesić na nich bombki na choinkę.
Związać baleron.
Zrobić sznurek do balonika.
Albo zawieszki do pustych kartek.
Tysiące możliwości.

Liczę również na to, że kurator wyjaśni mi nurtującą kwestię - jeśli szwy zostały użyte do zeszycia ran nieboszczyków, to te rany się nie zrosną. Czyli po wyjęciu szwów otworzyły się znowu?

Następna instalacja, a właściwie chyba 3, na siłę powiązane, składa się z klatki, w której siedział na procesie Adolf Eichmann, odpowiedzialny za rozwiązanie "kwestii żydowskiej", obok roleczki, które za pomocą wajchy można uruchomić i wtedy przesunąć gazetę o ok. 2 metry i ściana z tych gazet. Na ścianie 3 nazwy miast - łączników.




Tyle, że akurat wszystkie gazety są z jednego nakładu GW (można ew. zasugerować, że to nie przypadek, jako że Michnik jest Żydem) natomiast na pierwszej stronie widnieje tytuł "Figa z makiem z przedszkolakiem" - wielkimi literami, i tutaj pan artysta dał pupy.

Na udokumentowanie ostatniego obiektu cieszyłam się jak dziecko - zapamiętałam go pobieżnie jako zapakowany w kartonowe pudło telewizor, wydający śmieszno - dziwne - elektroniczne dźwięki, jak ze studia eksperymentalnego, czasem przypominające bekanie.
Na ekranie coś się pokazywało i znikało, jakby zdjęcia pocięte w kółeczka.
Stanęłam sobie nad monitorem i wycelowałam obiektyw...




I zmartwiałam.
Uwierzcie mi, że nie byłam w stanie się ruszyć.
Nie chcę tutaj opisywać, na jak drastyczne zdjęcia i film trafiłam kiedyś w internecie, ale przez pół roku nie było nocy, żeby mnie to nie prześladowało. To było przeżycie o podobnej sile działania.
Te kropy są w ciągłym ruchu - dla osoby patrzącej widok jest znacznie bardziej dosłowny, na zdjęciach praktycznie niewiele widać. W stosunku do bezpośredniego przekazu, oczywiście.

Z MSN wyszłam chora, nawet nie miałam siły zaprotestować na dole  w "portierni".
Nie ma ŻADNEGO ostrzeżenia.
NIGDZIE.
Czy ktokolwiek bierze odpowiedzialność za mnie, za moje zdrowie? A co, jeśli przyszłabym z Guciem?
Nie zamierzam tego tak zostawić. Skoro ostrzega się w tv przed przekleństwami, scenami, "które niektórzy mogą uznać za drastyczne" to nie może być mowy o tym, żeby sam fakt bycia w muzeum oznaczało, że wszystko mogą z nami zrobić.

Nikt się nie poczuwa, na razie.
Badziewie pokazać, albo i nic nie pokazać, ale za to dużo napisać, wypiąć się na widza czterema literami i zaskoczyć makabrycznymi zdjęciami. Nie ma granic.
Galeria to "bezpieczna przestrzeń" - tak mówią zatrudnieni w niej mózgowcy.
Zresztą poczytajcie.

"Siła przekazu obrazów pełnych krwi i przemocy zależy od kontekstu, w jakim je oglądamy. przerażający materiał video, znaleziony przypadkowo przez użytkownika w wirtualnej, a zarazem intymnej przestrzeni strony internetowej szokuje bardziej, niż materiał wyrwany z oryginalnego kontekstu i umieszczony w formie instalacji w bezpiecznej przestrzeni galeryjnej. Ponadto i karton i materialność rzeźby video wskazują nie tylko na nowy obieg wizualny, ale i na obieg towarowy, w którym te obrazy przemocy trafiają do dystrybucji jako dzieła sztuki o wysokiej wartości pieniężnej."

Jakiś orzeł wymyślił sobie, że po zapakowaniu telewizora w karton "ekstremalne sceny przemocy, agresji i rozpadu ciała" będą słabiej działać? Na mnie podziałały wystarczająco.
NIE ŻYCZĘ SOBIE być zaskakiwana tego rodzaju filmami, zdjęciami itd.


Ciekawe, jaka jest, swoją drogą, wartość owej "instalacji"?
I brudnych wanien?

Powiem Wam coś - mam dość.
Po dziury w nosie.
Miarka się przebrała.

Jeśli Wojtek będzie mógł się zająć Gustawem, podejmę wysiłek i udam się na oprowadzanie do MSN (jest tylko w niedzielę o 14).
Dla dobra sprawy. Dla wewnętrznej uczciwości.