WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą panienka S.. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą panienka S.. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 23 stycznia 2014

Pani Stettke - skończona - premiera

Szanowni Państwo,
Tak się cudownie złożyło, że w tej własnie chwili dostałam przesyłkę z próbkami od Pani Stettke i zabieram się za ostatnią odsłonę obrazu. Chwileczkę, chwileczkę, aplikuję perfumy na nadgarstki - i zaczynamy.

No nie, nie wytrzymam - więc na początek (wg zasady Hitchcocka - najpierw w filmie ma być trzęsienie ziemi, a potem napięcie powinno tylko rosnąć) - proszę - oto Pani Stettke w moim wyobrażeniu.


Od początku wiedziałam, że głównym kolorem w obrazie będzie czerń, a jednocześnie osobę tak różnorodną, jak Zleceniodawczyni, widziałam w kolorach.
Rozwiązanie - wielowarstwowość.
Pod spodem kolor, na wierzchu - czarny. Kolor poszedł błyskawicznie, za to górna warstwa...no nie. To nie była szybka robota.

Postawiłam bowiem na dekoracyjność.Ornamenty ze skrzywieniem secesyjnym (tak, wiem, jak to brzmi). Które, żeby robiły wrażenie, muszą być perfekcyjnie dopracowane.

Prezentować będę zdjęcia podobnych fragmentów, w różnych oświetleniach.




A tu moja zmora (z powodu pracochłonności i nocnej pory wykonywania), którą Wojtek porównał do linii papilarnych.




A. no jeszcze nie pisałam - żeby postać Pani S. nie wyglądała, jak wycinanka (bo tło kolorowe, a Ona czarna), trzeba było utworzyć część wspólną - czyli wpleść barwy w linie.
Wzoru na ubranku panienkowym zrobić nie chciałam, gdyż Zleceniodawczyni nie nosi żadnych rzucików (a kusiłam Ją smsowo małymi niezidentyfikowanymi kolorowymi obiektami - w sensie umieszczenia ich na kombinezono - sukience).

Więc - żeby jej postać nie zginęłam w masie linii i kolorów, zrobiłam dwie rzeczy - rozjaśniłam "aurę" i pogłębiłam czerń. Czarniejszy odcień czerni, co już sprawdziłam przy Nietoperzu,  uzyskuje się pokrywając ją ciemnym fioletem.
Ale, co tu dużo mówić, gdyby sylwetka nie była doskonała, mogłabym sobie cudować - na próżno.



I te nogi!



Uwaga, coraz bliżej ostatecznej odsłony - tu sylwetka w zbliżeniu


I nie odmówię sobie na koniec zamieszczenia zdjęć całości - w trzech różnych oświetleniach.






Najchętniej teraz zrobiłabym sobie ze dwa dni przerwy - nie tylko dla odpoczynku, ale żeby poświętować. Na szczęście następne zlecenie zapowiada się sympatycznie.

No i jak? Że tak enigmatycznie zapytam

wtorek, 21 stycznia 2014

Pani Stettke - fragmenty

Dziś bez wstępów - albo...
No w każdym razie praca wre - wybór optymalnej możliwości nie był łatwy (każda z trzech miała swoje zalety), dlatego konieczna stała się konsultacja telefoniczna, w wyniku której wyłoniła się najbardziej pożądana wersja.
Jednocześnie - o czym Szanownej Zleceniodawczyni nie wspomniałam - najbardziej pracochłonna.
"Czarny Diament" został odrzucony - a co wygrało, zobaczą Państwo na końcu.
Nie, nie w tym wpisie.

Teraz tylko fragmenty. Z różnych stadiów pracy.



Kontury jeszcze nie wykończone, za to ja - owszem.
Proszę zobaczyć poniżej :


Chodzi mi o górną cześć na zdjęciu. Jedno tylko mnie martwi - czy aby nie byłam ZA BARDZO precyzyjna? Pytanie z pozoru absurdalne, ale już uzasadniam: oczywiście pracuję w okularach, w których wszystko wydaje się większe. Bez nich widzę troszkę niewyraźnie, dopóki nie skupię się i nie zmarszczę brwi.
I wtedy mój kunsztowny wzór jakby troszkę znika. Albo - na co liczę - winne moje zmęczenie.

Skończony jest właśnie on - ten najgórniejszy fragment ostatniej fotografii  (gęste linie, robione pędzelkiem, włoskim). Reszta oczywiście wymaga dopracowania.
Ale...nie mogłam sobie odmówić wklejenia i pokazania - żeby na premierze uzyskać bardziej spektakularny efekt.

Na koniec powiem Wam, że o ile to możliwe, Pepa staje się nam coraz bliższa. Gustaw stwierdził, że już się do niej przyzwyczaił i ją kocha "Ponieważ myśmy się poznali".
Ku mojemu zdziwieniu powiedział, że najbardziej lubi, kiedy P. śpi u sąsiada.
"No bo ja jestem waszym sąsiadem - śpię tutaj, a wy w pokoju obok. Więc jesteśmy sąsiadami" - uzasadnił z zadowoleniem.



Ach, "aura" Pani Stettke nie tylko została, ale troszkę ją wzmocniłam.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Pani Stettke w okresie (bardzo) przejściowym

To był ciężki dzień.
Przedstawiałam swój projekt pt. Duftart w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Poszło lepiej, niż mogłam przypuszczać. Na razie zaprezentowałam tylko wersję roboczą, nie przed komisją, tylko surowymi konsultantkami. Jedna czytała moje założenia, druga pochłonięta była swoimi sprawami.
Czytająca zwróciła się do koleżanki :
"Czy poszłabyś na pachnącą wystawę?'
"???"
"Może Pani opowie...?"
Opowiedziałam. Czułam dosłownie, jak urzędowe zdystansowanie maleje w miejsce niekłamanego zainteresowania. Pojawiły się pytania o zapachy, o których mówiłam ze swobodą, a że co nieco wiem (tym bardziej o interesujących mnie pachnidłach) - oschłe z początku przyjęcie zamieniło się we wciągającą urzędniczki rozmowę.

Wyszłam zadowolona z siebie - bo jednak dobrze robi uznanie dla pomysłu, z którym galerie odsyłały mnie z kwitkiem. Jak dotąd.

A jednak dopiero po pewnym czasie poczułam, jak bardzo jestem zmęczona. Przygotowanie prezentacji (mimo, że próbnej) kosztowało mnie wiele godzin, kiedy musiałam zadać sobie pytania, na czym w twórczości naprawdę mi zależy i co jest w niej najcenniejsze.

Tak czy inaczej, podobnie, jak po KAŻDYM wernisażu, jak to się kolokwialnie mówi, złapałam doła.
Trochę pomogła mi informacja znajomej, że dziś właśnie mamy statystycznie najbardziej depresyjny dzień w roku.

Nie pisałam jeszcze o tym, ale moim noworocznym postanowieniem i mottem, które mi przyświeca, jest dawać z siebie wszystko. Brzmi banalnie, nawet dość okropnie, jednak nie znalazłam lepszego wyrażenia dla określenia sposobu mojego działania. Co to oznacza w praktyce? Żeby niezależnie od sytuacji robić swoje i "nie pękać", znaleźć w sobie spokój, pewność, że jeśli właśnie "dam z siebie wszystko", coś MUSI z tego być.
Mimo wielu zleceń nie jestem w komfortowej sytuacji, to w sumie dość naturalne - nie każdy ma siłę do wykonywania wolnego zawodu. Ale - kiedy sobie uświadomię, że tylko w zeszłym tygodniu dostałam 6 nowych zamówień, myślę sobie, że sprawy idą w dobrym kierunku.

A teraz właściwy temat wpisu - i tutaj proszę Szanowną Zleceniodawczynię o nie przejmowanie się.


Zdjęcie zrobione przed chwilą - to jedynie zapis okresu przejściowego.
Jak widać, wycieranie wciąż jeszcze króluje jako metoda. Do czasu. Innego koloru nie wprowadzałam z dwóch powodów - po pierwsze, liczę jutro na pracę w świetle dziennym, po drugie - zaczynam widzieć podwójnie i mieć chęć wytarcia piasku spod powiek.

Teraz marzę jedynie o tym, żeby się położyć, co jest o tyle nierozsądne, że mam trudności z zasypianiem i od paru nocy długość snu nie przekracza czterech godzin.

wtorek, 14 stycznia 2014

Metamorfozy Pani Stettke

Wczoraj o godzinie 2.17 w nocy wszystko stało się jasne.
W sensie wyboru metody działania przy bieżącym obrazku.
Nagle zobaczyłam, jak ma wyglądać skończony - kształty, kolory.

No i zaczęłam - od, że tak powiem, dna - czyli warstwy spodniej.


"Narpiew" (jak mówi Gucio), położyłam trzy warstwy czerwienio - pomarańczo - żółci.
Ładnie, bezpiecznie...aż tu nagle...


oraz


Puściłam sobie pioseneczkę -


...i zaczęło się


Rozum, zazwyczaj podczas malowania zostawiony na boku, doszedł do głosu i pozwolił mi tylko troszkę podziałać - bo światło dzienne dawno już należało do przeszłości, a jednak bezpieczniej pracować przy nim.
Dlatego ograniczyłam się do delikatnego przetarcia.


Nawiasem mówiąc, nasz pies również przechodzi metamorfozę kolorystyczną - zapatrzona w obrazy nie zauważyłam. Dopiero, kiedy Wojtek powiedział  "Nie masz wrażenia, że Pepie jakby biel siadła?", zwróciłam uwagę.
Faktycznie, po dwóch miesiącach u nas (17go) wyłazi z niej przodek dalmatyńczyk.


Proszę Państwa, gdyby ktoś zechciał zadać mi pytanie, czy wiem, co robię z Panią Stettke - odpowiedziałabym - W ZASADZIE tak...

niedziela, 12 stycznia 2014

Panienka - Pani Stettke

Tak mniej więcej to wiem, jak ma wyglądać Pani Stettke.
ALE zjawiskowe efekty kolorystyczne, jakie zaplanowałam, niestety niosą ryzyko, że zniszczę śliczną figurkę mojej przyjaciółki.
 Na obrazie, oczywiście.


Co do figury - nadczynność tarczycy po pół roku ponad leczenia stała się nieaktualna, w związku z czym mam zamiar  - jak w niemal każdy poniedziałek - wziąć się. Przynajmniej za zdrowsze odżywianie.

Ale dziś, w ramach ostatniej wieczerzy, Wojtek wykonał swój łabędzi śpiew :


Swoją drogą - a propos figury - miał zamiar wyjechać "okazją" do innego miasta i dowiedział się, że istnieje niebezpieczeństwo, że musiałby zmieścić się na trzeciego z tyłu.
"Ale, proszę pana, ja ważę tak ze 120 kg, więc albo siądę z przodu, albo dobierze pan dwóch chudych do mnie"
Kierowca niepewnie przytaknął - miał się odezwać, ale tego nie zrobił (jak większość osób, które to przyrzekają).

No i od jutra - marszobiegi po Łazienkach, dla rozjaśnienia umysłu również. Mam nadzieję, że dotlenienie i intensywność myśli zaowocuje. Jeszcze nie wiem, czym. Wystawę chcę mieć. Bardzo. Na jesieni.
wcześniej nie dam rady - dziś doszły trzy nowe zlecenia.(hura, hura!)

Poza tym...do aktywności TO mnie mobilizuje :


No.
Siedzę nad nią od dwóch dni. I myślę. Wystarczy.

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Pomarańcze i włoska uliczka czyli szaleństwo z Panienkami

Szanowni Państwo.
Z przyjemnością oznajmiam, że Zleceniodawczyni ostatniej Panienki dała mi wolną rękę jeśli chodzi o wszystko. Pozwoliła uchylić rąbka tajemnicy (Gucio w kolędzie, gdzie padały słowa "rąbek z głowy zdjęła" nie śpiewa, jak jedna z Czytelniczek "rondel", tylko "rąbel").

A więc - Panienka na razie pomarańczowa przeznaczona jest dla Pani Stettke, którą mam zaszczyt tytułować swoją Przyjaciółką.
Pani S. to osoba na stanowisku, odpowiedzialnym, wybitna profesjonalistka obdarzona dystansem do siebie i ogromnym poczuciem humoru (oczywiście nie muszę pisać, że idzie ono w parze z inteligencją).

Przyznam, że jest kobietą, której cechy sama chciałabym mieć (noo...miewam) - pewność siebie, świadomość własnej wartości i CHARAKTER. A jeżeli dodam, że S. jest niezwykle atrakcyjna i często się Jej radzę w kwestii ubioru (gust zapachowy nas różni, ale perfumy, których używa, bardzo cenię) - będą Państwo mieli obraz tej wyjątkowej osoby.

Dlatego zamówienie panienkowe, jakie mi złożyła, niezwykle mnie ucieszyło, lecz również zobowiązało.
S. nosi się nowocześnie, niekiedy nawet awangardowo, więc wyobrażacie sobie, ile dla mnie znaczyły Jej słowa: "Absolutnie zdaję się na Ciebie i mam pełne zaufanie".

Sylwetkę już Państwo wiedzieli w poprzednim wpisie.
Zaczęłam szaleć.


Obraz ma być co najmniej dwuwarstwowy - z tego, co na spodzie niewiele będzie widać w finale, a jednak to właśnie tam dziać się będzie najwięcej.


Tymczasem dopracowuję Panienkę M. w okolicznościach włoskich.
Nie mogę pokazać nic poza fragmentami, bo zepsułabym niespodziankę.


We Włoszech niestety nie byłam, ale wiem, że spośród różnych krain wyróżnia je światło i bardzo specyficzna kolorystyka.
Dlatego i w tym obrazku wielowarstwowość jest konieczna dla uzyskania odpowiedniego efektu. Powoli zaczynam myśleć, że tego rodzaju sposób malowania staje się cechą charakterystyczną mojej twórczości.
Wiele sobie obiecuję po tej pracy - teraz czekam tylko światła dziennego, żeby zobaczyć, co ja właściwie narobiłam. I muszą dać odpocząć oczom - bo już niemal dochodzę do +3 dioptrii.

A Pantera na to wszystko łypie złotym okiem.