WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

środa, 31 stycznia 2018

Pierwsze i ostatnie - obrazy styczniowe

Szanowni Państwo,
jutro zaczyna się nowy miesiąc. Zaczyna się też moje wyzwanie (napiszę w swoim czasie), wobec tego chciałabym zakończyć pewien rozdział mojej twórczości. Sporadycznie pewnie będą się pojawiać tego rodzaju - ilustracyjne - obrazy, ale duchem jestem już gdzie indziej.

Na pierwszy ogień - Hot Cat.



To jeden z tych obrazów, które zdecydowanie zyskują przy bezpośrednim oglądaniu. Kot naprawdę jest gorący. Wnętrze ma wręcz rozżarzone.


To fragment tryptyku dla pewnej przesympatycznej Pani, która tylko napomknęła, co jej się najbardziej podoba w moich obrazach i dała mi wolną rękę.
Druga część to znajoma już Łąka.
Zależało mi na tym, żeby każda z trzech części wyraznie różniła się kolorystyką i detalem.




Trzecia część jeszcze nieskończona. Ale w głowie jest.

Jeszcze przed wyjazdem do Kołobrzegu powstała kolejna Wenus - ze ślimakiem


Pomrów wielki sunie po krągłym udzie. Malowałam i uśmiechałam się.



Dodam nieśmiało, że gdyby ktoś chciał, Wenus jest wolna i chętna na sprzedaż.
Akryl na płycie, 70 x 50 cm.

Gdybym mogła, pozbyłabym się (prawie) wszystkich dawnych obrazów. W sumie byłoby ich (niech policzę) - chyba 4. Zawsze tak robię, gdy zaczynam coś nowego. Czyszczę teren.

Ach. I jeszcze ta wiosna w powietrzu. To co, że złudna. Cieszę się tym, co jest.
Dobry czas.

wtorek, 30 stycznia 2018

W Kołobrzegu...

Do morza mam stosunek specyficzny.
Poznałam je bardzo pózno, już jako dorosła osoba i zapałałam nagłą miłością.
Mój śp. Tato przez długie lata pływał na statkach i kutrach, po skończeniu Szkoły Morskiej w Gdyni. Okrążył, niejeden raz zresztą, cały świat - potem osiadł już na stałe w rodzinnej Warszawie.

Kiedy zobaczyłam morze pierwszy raz, zaparło mi dech.


Ale po śmierci Taty, ja, leśny człowiek, do morza jakoś straciłam serce - aż do teraz.
Dwa tygodnie w Kołobrzegu! Strasznie długo, tak mi się wydawało... tymczasem w czasie tego pobytu zaszła we mnie zmiana. O morzu znowu myślę... wiecie...jak o bliskiej istocie. Bo ono żyje, jego szum jest jak oddech.


Styczeń, wydawałoby się, nie sprzyja nizinnym wyjazdom, ale ja w tym spokoju i lekkim zamgleniu się odnalazłam. W gamie szarości i popieli.








Sam Kołobrzeg dzieli się na dwie wyrazne części - brzeg i molo, latarnia, nadmorski, stary park (z "naszym" liskiem)



Do parku przylega promenada z sanatoriami



Są też uzdrowiska w dawnym stylu, z początku XXgo wieku


Niestety, niektóre czeka zagłada - w miejscu pięknej Zorzy, coraz bardziej niszczejącej, w tym roku napotkaliśmy taki oto obrazek :


Z tyłu już wypatroszony w środku budynek z roku 1907.


Idąc codziennie na basen, wyobrażałam sobie, ilu ludzi widziały te ściany, ile dzieci biegało korytarzami, ile zdarzeń... 101 lat!

Potem, równolegle do brzegu, ciągnie się ulica Zdrojowa i kuriozalna RURA.



I tory - jako miłośniczka pociągów, przystawałam na kładce i obserwowałam życie kolei.
Tłumek wypełzający z pociągów


Za torami - Kołobrzeg właściwy. Miasto prawie doszczętnie zniszczone w czasie II. wojny. Pozostałości kontrastujące ze współczesnością



Lubię ten nieco senny, poza - sezonowy klimat




"Sklep Artystyczny Suwenirek"


"Moja" perfumeria na Walki Młodych z panią, znajomą od lat


Wiecznie wyprzedający się sklep ze wszystkim


Okazały budynek poczty - ocalałej jakimś cudem


Ogromny gmach katedry



My mieszkaliśmy w części przedtorowej, bliższej morzu, z tyłu dworca


W nocy słychać było nocne życie kolei, przestawiane składy, leniwe turkotanie kół i niewyrazne zapowiedzi przyjazdów i odjazdów.
Głośniejszy jednak - przynajmniej do 22giej, był dancing, umieszczony w budynku w parku


Solista smętnym, choć donośnym głosem organisty, wyśpiewywał dawne, sentymentalne przeboje - "A na imię miałaś właśnie Beata", "Już nie ma dzikich plaż", "Kawiarenki", czasem nagle przestawał, kiedy odbierał telefon, ale muzyka leciała dalej.
Z okiem kawiarni Marylin Monroue (pisownia oryginalna) w rytmie old disco brzmiał dziarski tenor.
Aż nie chcę wiedzieć, co tam się dzieje w sezonie.

Gucio bawił się doskonale



A ja dzięki internetowi pociągałam (wieczorami) za sznurki w Warszawie, prowadząc ożywioną korespondencję z galeriami.
Brzemienną w skutki.
Ale o tym - za parę dni, wcześniej, póki jeszcze nie skończył się Pierwszy Miesiąc 2018go roku, przedstawię obrazy, które w nim powstały. W następnym odcinku.


poniedziałek, 15 stycznia 2018

Friday Night in Cracov

Może od początku.
Świecka tradycja nakazuje, że na czas ferii zimowych z Mamą i Guciem jadę do Kołobrzegu.
Znalezć się tam jest coraz trudniej, gdyż PKP dba o to, żeby pasażerowie się nie nudzili - w tym roku wymyślili, że jedyny nocny pociąg Warszawa - Kołobrzeg (a naprawdę Przemyśl (!) - Kołobrzeg), w stolicy zatrzymuje się o godzinie 2.35 w nocy na Dworcu Wschodnim.
A wiedziałam, że skubaniec jedzie przez Kraków - tam jest o 21.21, więc żeby nie tarabanić się z dzieckiem w środku nocy, postanowiłam odwiedzić Kraków, by tam kulturalnie wsiąść sobie w TLK wieczorkiem.

Nie przypuszczałam, że Kraków aż tak mnie zauroczy.
Zawsze go lubiłam, ALE...
Teraz już ALE nie ma.

Wyruszyłam w miasto - wieczorem i w nocy.


Powyżej - moje ulubione zdjęcie z Krakowa.

Marzyłam o tym, żeby zatrzymać się na Kazimierzu.
Dzięki Jo. zakwaterowaliśmy się w samym sercu Kazimierza, na Placu Wolnica.



To była moja baza wypadowa - a ja zapraszam na nocny spacer po mieście
(tu zjadłam obiadek w wyśmienitym towarzystwie Jov. - zawsze mamy sobie dużo do powiedzenia i to ważnych rzeczy)




OCZYWIŚCIE zajrzałam do Lului na Józefa.



Jak zwykle NAGLE natknęłam się na Wawel (nie znam topografii Krakowa - włóczę się i łapię nastrój)

 .
...w drodze na występ Agaty Sz. minęłam Sukiennice i przemknęłam obok Kościoła Mariackiego



(a propos występu - do klubu TOTU przyszły takie tłumy, że zdjęcie byłam w stanie zrobić tylko na zapleczu)



Kazimierz pamiętam jeszcze z lat 80tych, kiedy byłam w Krakowie z wycieczką z liceum.
Dzielnica wyglądała tak, jak scenografia do jakiegoś upiornego filmu - powybijane szyby, na wpół zrujnowane budynki, pusto...
A teraz -









Plac Nowy i okrąglak pośrodku, tętni życie i muzyka - zdjęcia robione między 1 a 3cią w nocy



Plac Wolnica też niczego sobie




...z miejsca dla palacza nie skorzystałam, brr


obrus w krateczkę na mrozie wygląda tak, że robi się jakby zimniej, niż na tarasie przy wejściu na moje poddasze - które jeszcze odwiedzę



Wpis zakończę zdjęciem (1910 r.), które teraz i dla mnie jest ważne - pokazane przez Jov.


Za oknami przenikliwy wicher, prawie - że można usłyszeć szum fal.
A ja wciąż trochę jestem w Krakowie.

*tytuł odcinka wzięty ze słynnej płyty Friday Night in Sam Francisco