Zamiast autoportretu oraz trzech małych świnek na pokaźnej wielkości dykcie pojawił się szkic świni.
Konkretnie świni rasy puławskiej.
Jest to pierwsza rodzima polska świnia. Utworzona na początku XXgo wieku, sklasyfikowana w latach 30stych. Powstała w okolicy Puław, a konkretnie we wsi Gołąb, dlatego zwana była golębską, a potocznie łaciatką. Rasa zapoczątkowana w 1927 roku przez profesora Zdzisława Zabielskiego. Najbardziej popularna między rokiem 1950tym a 60tym, potem wyparta przez inne. Ostatnio hodowcy wrócili do niej - i stąd moje spotkanie z jej podobizną w Auchanie.
Opis pierwszych świnek brzmiał następująco :
"Głowa nieduża, szeroka w partii czołowej, ryj prosty, niezbyt długi. Uszy nieduże, stojące, z wiekiem pochylające się ku przodowi (to mi się bardzo spodobało). Tułów średniej wielkości, klatka piersiowa szeroka i głęboka, z silnie wysklepionym ożebrowaniem - beczkowata. Grzbiet szeroki, niezbyt długi, mocny, o linii łukowatej. Zad dość długi, szeroki, lekko spadzisty, ogon wysoko osadzony. (...) Wałeczkowata budowa ciała. (...) W latach 1980 - 1990 podjęto działania zmierzające w kierunku zachowania zasobów genetycznych" (bo 1987 roku populacja świń rasy puławskiej liczyła tylko 86 loch i 10 knurów stadnych).
Cały ten opis i zagłębienie się w zagadnienie łaciatki spowodował, że Świnia przestała być dla mnie anonimowa i poczułam do niej żywą sympatię.
A to niezbędne, bym poświęciła jej (czy jakiemukolwiek innemu zwierzakowi) swoją malarską uwagę.
Szkic okazał się trudniejszy, niż przypuszczałam. Robiony na stole, więc bez możliwości odejścia (no bo przecież nie latam), po postawieniu dykty uległ - jak się okazało - złudzeniu optycznemu (swoją drogą zastanawiam się, czy Velasquez ze swoimi zniekształceniami postaci nie tyle chorował na astygmatyzm, co wykonywał obrazy w niewygodnej pozie z nosem blisko płótna).
Jednakowoż szkic zrobiłam.
I tak się, rozumiecie, zastanawiam, jak rozwiązać problem Świni?
Tzn. w jakiej konwencji ją zrealizować?
Wiadomo, odrobina realizmu musi być (znajoma nazwała go w kontekście mojego malowania "realizmem złamanym").
Może zrobić ją jako Świnię w Kosmosie?
I tu nadszedł moment, kiedy pokazuję swój pierwszy obraz po tym, jak wznowiłam twórczość w 2003cim roku. Oto Świnka Księżycowa.
Nie ma jej nawet na stronie - ku wielkiej radości znalazłam na dnie szuflady dawne zdjęcie, kiedy już myślałam, że Świnka zostanie tylko wspomnieniem (sprzedałam na pniu na pierwszej wystawie).
Tak to się wszystko zaczęło.
Co do zleceń - Panienka Jazzowa liczy już chwile do końca, natomiast Ptaszek Zimowy z wczoraj zyskał nowego właściciela, bardzo zainteresowanego wprowadzeniem dodatkowego, żywszego koloru.
Ja i On już wiemy, co przybędzie.
O tym jeszcze w bieżącym tygodniu.
WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obrazy ze zwierzętami. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obrazy ze zwierzętami. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 4 stycznia 2015
poniedziałek, 15 grudnia 2014
Zwierzęta u Mamy - kolekcja obrazów
To ja może zacznę prosto z mostu - dużą rolę przywiązuję do muzyki, dlatego też niejednokrotnie tutaj ją zamieszczam. ALE prawie nigdy nie dostałam na ten temat żadnej "informacji zwrotnej" - więc pytam - czy ktoś tego słucha? Grzecznie wciska PLAY we wskazanych przeze mnie momentach?
Czy nie...?
Dziś zacznę, dla nastroju, od Allana Holdswortha - jednego z moich ulubionych gitarzystów
Dom moich Rodziców...
Uliczka z gazowymi latarniami, piętrowy domek z tarasem i balkonem, ogródek...
Cudo...
A jednak nigdy nie zapomnę, kiedy, mając 20 lat, wyniosłam się stamtąd, z dnia na dzień, pewnego dżdżystego, listopadowego poranka.
Z dwiema torbami siedziałam na ostatnim miejscu w autobusie, a rodzinna okolica zostawała z tyłu i im bardziej się oddalała, tym silniej biło mi serce, z niepowstrzymanej radości, z poczucia wolności, które aż przeszkadzało mi oddychać.
Bywam tam raz na tydzień... i wystarczy. Nie mam sentymentu do tych ścian, ale do tego, co się na nich znajduje, owszem.
Na poważnie zaczęłam malować dobrych parę lat po studiach.
Wcześniej, będąc w małżeństwie z pierwszym mężem, nie stworzyłam żadnego (!) rysunku ani obrazka, przez 9 lat. Tak długiego życia z kimś (może raczej "przy" kimś, niż "z" nim) nie da się przekreślić, choć teraz prawie cały tamten okres jest dla mnie jak ciemna smuga...
Kiedy zostałam sama (2003) - już w obecnym mieszkaniu (10 razy mniejszym od domku, w którym mieszka Mama), pomyślałam, że albo zwariuję, albo zacznę malować. Przyniosłam z komórki sztalugi, ustawiłam w prawie pustym pokoju, i choć nie wiedziałam, co ma być na obrazie, poczułam, że jakiekolwiek wątpliwości, czy to ma sens, zwątpienie, czy poczuję w sobie zapał, w jednej chwili zostały zdmuchnięte jak pyłek, przestały istnieć.
Spojrzałam na swoją świnkę (morską) - i tak się zaczęło.
Zaczął się cykl "Zwierzęta".
I dziękuję losowi, że wówczas nie sprzedałam wszystkich swoich obrazów!
Rodzice odetchnęli z ulgą, że mój związek małżeński się zakończył (choć zięcia bardzo lubili) i wyciągnęli do mnie pomocną dłoń.
A ja malowałam i malowałam - to mnie trzymało w pionie.
Czas intensywnej twórczości, w którym pamiętam najdrobniejsze szczegóły i radości.
Dlatego tak bardzo się cieszę, że zostały mi pamiątki - niby nie u mnie, bo u Mamy, ale wiem, gdzie są.
To jeden z pierwszych Zwierzaków - nazywany, nie wiedzieć czemu, sową.
"Oczy zza Drzwi", które naszkicowałam na serwetce w kawiarni podczas randki z jakimś nastepcą
I chyba mój ulubiony obraz - Miś za Wazonem
Mój znajomy - też malarz, zobaczywszy Misia, skrzywił się i z mądrą miną stwierdził "To nie jest droga. Nie. Zostaw to."
Pierdu pierdu, że tak powiem.
A tutaj - Gołąbek
... w moich ulubionych żółcio - fioletach (Gustaw na gołębie mówi "gołomby").
Sa i jeszcze starsze pamiątki - z czasu studiów, olejne pejzaże.
Powodem tej szlachetnej kolorystycznej monochromatyczności była niechęć do mycia pędzli.
Wczoraj do Mamy trafił nowy zwierzak
Od razu znalazł swoje miejsce
Wiele obrazów poszło w świat.
Zrobiłam w 2004 roku pierwszą wystawę - i połowa Zwierzaków sprzedała się w ciągu dwóch dni.
Wyobrażacie sobie, jak strasznie mnie to ucieszyło? Bo wcześniej, poza bliskimi, nikt moich obrazow nie widział.
Poza moim profesorem, który zapytał mnie przed wernisażem "Czy wiesz, po co jest ta wystawa? Nie, nie dla innych. Ona jest dla ciebie".
I miał rację.
Ja oczywiście czułam, że to są dobre obrazy (i teraz też) - ale o ile radośniej, kiedy mam odzew publiczności. Pamiętajcie o artystach - jeśli jest okazja, a czyjeś prace Wam się podobają - powiedzcie o tym. To dla nas ("my, artyści", wiem) ważne.
Czy nie...?
Dziś zacznę, dla nastroju, od Allana Holdswortha - jednego z moich ulubionych gitarzystów
Dom moich Rodziców...
Uliczka z gazowymi latarniami, piętrowy domek z tarasem i balkonem, ogródek...
Cudo...
A jednak nigdy nie zapomnę, kiedy, mając 20 lat, wyniosłam się stamtąd, z dnia na dzień, pewnego dżdżystego, listopadowego poranka.
Z dwiema torbami siedziałam na ostatnim miejscu w autobusie, a rodzinna okolica zostawała z tyłu i im bardziej się oddalała, tym silniej biło mi serce, z niepowstrzymanej radości, z poczucia wolności, które aż przeszkadzało mi oddychać.
Bywam tam raz na tydzień... i wystarczy. Nie mam sentymentu do tych ścian, ale do tego, co się na nich znajduje, owszem.
Na poważnie zaczęłam malować dobrych parę lat po studiach.
Wcześniej, będąc w małżeństwie z pierwszym mężem, nie stworzyłam żadnego (!) rysunku ani obrazka, przez 9 lat. Tak długiego życia z kimś (może raczej "przy" kimś, niż "z" nim) nie da się przekreślić, choć teraz prawie cały tamten okres jest dla mnie jak ciemna smuga...
Kiedy zostałam sama (2003) - już w obecnym mieszkaniu (10 razy mniejszym od domku, w którym mieszka Mama), pomyślałam, że albo zwariuję, albo zacznę malować. Przyniosłam z komórki sztalugi, ustawiłam w prawie pustym pokoju, i choć nie wiedziałam, co ma być na obrazie, poczułam, że jakiekolwiek wątpliwości, czy to ma sens, zwątpienie, czy poczuję w sobie zapał, w jednej chwili zostały zdmuchnięte jak pyłek, przestały istnieć.
Spojrzałam na swoją świnkę (morską) - i tak się zaczęło.
Zaczął się cykl "Zwierzęta".
I dziękuję losowi, że wówczas nie sprzedałam wszystkich swoich obrazów!
Rodzice odetchnęli z ulgą, że mój związek małżeński się zakończył (choć zięcia bardzo lubili) i wyciągnęli do mnie pomocną dłoń.
A ja malowałam i malowałam - to mnie trzymało w pionie.
Czas intensywnej twórczości, w którym pamiętam najdrobniejsze szczegóły i radości.
Dlatego tak bardzo się cieszę, że zostały mi pamiątki - niby nie u mnie, bo u Mamy, ale wiem, gdzie są.
To jeden z pierwszych Zwierzaków - nazywany, nie wiedzieć czemu, sową.
"Oczy zza Drzwi", które naszkicowałam na serwetce w kawiarni podczas randki z jakimś nastepcą
I chyba mój ulubiony obraz - Miś za Wazonem
Mój znajomy - też malarz, zobaczywszy Misia, skrzywił się i z mądrą miną stwierdził "To nie jest droga. Nie. Zostaw to."
Pierdu pierdu, że tak powiem.
A tutaj - Gołąbek
... w moich ulubionych żółcio - fioletach (Gustaw na gołębie mówi "gołomby").
Sa i jeszcze starsze pamiątki - z czasu studiów, olejne pejzaże.
Powodem tej szlachetnej kolorystycznej monochromatyczności była niechęć do mycia pędzli.
Wczoraj do Mamy trafił nowy zwierzak
Od razu znalazł swoje miejsce
Wiele obrazów poszło w świat.
Zrobiłam w 2004 roku pierwszą wystawę - i połowa Zwierzaków sprzedała się w ciągu dwóch dni.
Wyobrażacie sobie, jak strasznie mnie to ucieszyło? Bo wcześniej, poza bliskimi, nikt moich obrazow nie widział.
Poza moim profesorem, który zapytał mnie przed wernisażem "Czy wiesz, po co jest ta wystawa? Nie, nie dla innych. Ona jest dla ciebie".
I miał rację.
Ja oczywiście czułam, że to są dobre obrazy (i teraz też) - ale o ile radośniej, kiedy mam odzew publiczności. Pamiętajcie o artystach - jeśli jest okazja, a czyjeś prace Wam się podobają - powiedzcie o tym. To dla nas ("my, artyści", wiem) ważne.
poniedziałek, 25 sierpnia 2014
Piesek Jesienny, Most i Molo
Piesek Jesienny nr 3 gotowy!
Myślałam, że pójdzie mi, jak z płatka, tymczasem - tu zwracam się do kobiecej części widowni - znacie to uczucie, kiedy skóra "pije" krem? Tak samo Piesek - po prostu chłonął farbę i żeby uzyskać efekt porządnego koloru (w sensie nieprzezroczystości), musiałam się zdrowo natrudzić.
Czemu był taki łapczywy - nie mam pojęcia. Dykta jak zwykle, farby te same - a ja gładziłam go, jakby prosił o pieszczoty.
Może dzięki temu kontury uzyskały nadzwyczajną miękkość. Czy można się złościć na kogoś takiego?
...o TAKIM spojrzeniu?
Całość - zgodnie z nazwą, bardzo jesienna.
Najpierw kolory uboższe
...potem jeszcze trochę rozjaśnień i oto koniec
W przerwach nie próżnowałam - powstały dwa szkice - obrazu niepoważnego (Most Kolejowy)
I poważnego (Molo w Sopocie). Nie będę ukrywać - to drugi rysunek. Pracę nad nim określiłabym trzema słowami - krew, pot i łzy (krew symboliczna, uspokajam).
No ale cóż. Stosuję zasadę - jeśli szaleć, to na solidnych podstawach. A będzie się działo - planuję stonowane kolory, ale szaleństwo malarskie.
(PS. Panienka Flamenco utraciła nogę, po raz kolejny)
Myślałam, że pójdzie mi, jak z płatka, tymczasem - tu zwracam się do kobiecej części widowni - znacie to uczucie, kiedy skóra "pije" krem? Tak samo Piesek - po prostu chłonął farbę i żeby uzyskać efekt porządnego koloru (w sensie nieprzezroczystości), musiałam się zdrowo natrudzić.
Czemu był taki łapczywy - nie mam pojęcia. Dykta jak zwykle, farby te same - a ja gładziłam go, jakby prosił o pieszczoty.
Może dzięki temu kontury uzyskały nadzwyczajną miękkość. Czy można się złościć na kogoś takiego?
...o TAKIM spojrzeniu?
Całość - zgodnie z nazwą, bardzo jesienna.
Najpierw kolory uboższe
...potem jeszcze trochę rozjaśnień i oto koniec
W przerwach nie próżnowałam - powstały dwa szkice - obrazu niepoważnego (Most Kolejowy)
I poważnego (Molo w Sopocie). Nie będę ukrywać - to drugi rysunek. Pracę nad nim określiłabym trzema słowami - krew, pot i łzy (krew symboliczna, uspokajam).
No ale cóż. Stosuję zasadę - jeśli szaleć, to na solidnych podstawach. A będzie się działo - planuję stonowane kolory, ale szaleństwo malarskie.
(PS. Panienka Flamenco utraciła nogę, po raz kolejny)
niedziela, 11 maja 2014
Karaluch II - PREMIERA!
Dziś...
...o umówionej porze...
...przekazałam Karalucha Zleceniodawcy...
...pod kapliczką na Podchorążych ulicy.
W ostatniej chwili - równolegle - robiłam sobie makijaż, dodając trochę rozświetlacza na kości policzkowe - i trochę złota, dodatkowo, na czółko Prusakowi, po czym w butach a la Lady Gaga, ostrożnie stawiając kroki, dotarłam na miejsce. Klient już czekał.
Ustawiłam Karalucha na murku, tak, że poza p.Adamem patrzyło na niego dwóch papieży, kilka Matek Boskich oraz Jezusów - a ja opowiedziałam historię, o której mówi ten przedni obraz. Przy okazji wspomnę - obraz z kluczem.
Karaluch zmierza w kierunku drzwi.
Właśnie je otworzył - z klucza (jest to NAPRAWDĘ kluczyk od naszego śmietnika).
Nie baczy już ani na śmiecie, w ktorych może się kryć coś smakowitego (zwróćcie uwagę na poniższe zdjęcie - ten fragment uważam za wybitny)
...tylko rozradowany macha chusteczką na pożegnanie
Spojrzenie niebieskich oczu zdradza wszystko
A oto całość :
Tak, po prawej u góry to wtyczka
I znowu mi żal, że Karaluch tak szybko odszedł...parę razy się odwróciłam tam, gdzie stoi sztaluga - chcąc rzucić na niego okiem. Ale sztaluga pusta już...
Przyjacielu! Mój ulubiony motywie (poza muchami)! Czy powrócisz w kolejnym wcieleniu?
Ja tymczasem lecę się pakować. Pożegnanie - jutro.
...o umówionej porze...
...przekazałam Karalucha Zleceniodawcy...
...pod kapliczką na Podchorążych ulicy.
W ostatniej chwili - równolegle - robiłam sobie makijaż, dodając trochę rozświetlacza na kości policzkowe - i trochę złota, dodatkowo, na czółko Prusakowi, po czym w butach a la Lady Gaga, ostrożnie stawiając kroki, dotarłam na miejsce. Klient już czekał.
Ustawiłam Karalucha na murku, tak, że poza p.Adamem patrzyło na niego dwóch papieży, kilka Matek Boskich oraz Jezusów - a ja opowiedziałam historię, o której mówi ten przedni obraz. Przy okazji wspomnę - obraz z kluczem.
Karaluch zmierza w kierunku drzwi.
Właśnie je otworzył - z klucza (jest to NAPRAWDĘ kluczyk od naszego śmietnika).
Nie baczy już ani na śmiecie, w ktorych może się kryć coś smakowitego (zwróćcie uwagę na poniższe zdjęcie - ten fragment uważam za wybitny)
...tylko rozradowany macha chusteczką na pożegnanie
Spojrzenie niebieskich oczu zdradza wszystko
A oto całość :
Tak, po prawej u góry to wtyczka
I znowu mi żal, że Karaluch tak szybko odszedł...parę razy się odwróciłam tam, gdzie stoi sztaluga - chcąc rzucić na niego okiem. Ale sztaluga pusta już...
Przyjacielu! Mój ulubiony motywie (poza muchami)! Czy powrócisz w kolejnym wcieleniu?
Ja tymczasem lecę się pakować. Pożegnanie - jutro.
niedziela, 1 grudnia 2013
Zwierzęta z archiwum część przedostatnia (może)
Szanowni Państwo.
Okazuje się, że Zwierzęta, w końcu malowane przez wiele lat (i nie zastrzegam się, że do nich nie wrócę) wciąż pojawiają się, prosząc o dokumentację.
Dziś - znowu dawne czasy.
1. Oczy zza Drzwi, rozmiar 30 na 45 cm, 2003
2. Gołąbek, 50 na 70cm, 2004 - przy okazji pra-firanka (czyli częsty motyw moich wielu późniejszych obrazów)
Zwierzęta leśne - czyli 3. Sowa (50 na 70cm, 2005) i 4. Dzik ( 35 na 45cm, 2006)
Dzika powiększyłam, bo na mniejszym formacie wcale nie widać różnych niuansów powstałych na skutek znęcania się nad obrazem pod prysznicem - w ruch poszedł nie tylko pumeks, ale również nóż do zdzierania farby.
I wreszcie na koniec - Pies bez imienia (tak, tak!) - WZK do niej nie pasuje, bo za kanciaste, ostatnio wołamy na nią Lusia (od Ludwika, Luna, Lucy) - ale z kolei jakieś takie żadne to imię.
Musi być miłe, gładkie.
Powiem Wam, że mamy wymarzonego psa - jest kochana, ale nie do każdego się łasi, całkowicie nieszkodliwa, wesoła, ale nie nadpobudliwa. Przywiązanie okazuje na wiele sposobów - pomrukuje, ociera się jak kot, szczególnie mnie blisko się trzyma (nawet waruje pod drzwiami, kiedy wyjdę), kręci kółka. Albo leciutko podszczypuje zębami raz za razem, biega z pokoju do pokoju, jednocześnie lekko zwinięta z serdelek. I jako jedyny pies nie odsuwa się - jeśli np leży tam, gdzie chciałoby się zająć miejsce, należy ją wziąć i przenieść. Nawet, kiedy położyłam na niej głowę i ramiona, tylko sapnęła pod ciężarem.
Głos ma jazzowy - z chrypką, dość niski. Trochę szczeka, jakby kto kasłał.
No i to spojrzenie!
Gustaw jeszcze nie przeżył straty psów (szczególnie Azy) - oczywiście niczego nie przyspieszamy.
Ostatnio w ogóle nastawiony jest dość melancholijnie - dlatego postanowiłam Go ucieszyć (bywalcy fb już wiedzą).
"Guciu, Babcia ma dla Ciebie taki prezent, że się zesikasz z radości, jak go zobaczysz!"
"Ja wybaczam ci, że tak powiedziałaś"
A w następnym odcinku - jeśli nie premiera Łąki, to pewien przedziwny i nieistniejący obraz - autoportret, na który nie mogłam patrzeć (zamalowałam). Dość przerażający.
Okazuje się, że Zwierzęta, w końcu malowane przez wiele lat (i nie zastrzegam się, że do nich nie wrócę) wciąż pojawiają się, prosząc o dokumentację.
Dziś - znowu dawne czasy.
1. Oczy zza Drzwi, rozmiar 30 na 45 cm, 2003
2. Gołąbek, 50 na 70cm, 2004 - przy okazji pra-firanka (czyli częsty motyw moich wielu późniejszych obrazów)
Zwierzęta leśne - czyli 3. Sowa (50 na 70cm, 2005) i 4. Dzik ( 35 na 45cm, 2006)
Dzika powiększyłam, bo na mniejszym formacie wcale nie widać różnych niuansów powstałych na skutek znęcania się nad obrazem pod prysznicem - w ruch poszedł nie tylko pumeks, ale również nóż do zdzierania farby.
I wreszcie na koniec - Pies bez imienia (tak, tak!) - WZK do niej nie pasuje, bo za kanciaste, ostatnio wołamy na nią Lusia (od Ludwika, Luna, Lucy) - ale z kolei jakieś takie żadne to imię.
Musi być miłe, gładkie.
Powiem Wam, że mamy wymarzonego psa - jest kochana, ale nie do każdego się łasi, całkowicie nieszkodliwa, wesoła, ale nie nadpobudliwa. Przywiązanie okazuje na wiele sposobów - pomrukuje, ociera się jak kot, szczególnie mnie blisko się trzyma (nawet waruje pod drzwiami, kiedy wyjdę), kręci kółka. Albo leciutko podszczypuje zębami raz za razem, biega z pokoju do pokoju, jednocześnie lekko zwinięta z serdelek. I jako jedyny pies nie odsuwa się - jeśli np leży tam, gdzie chciałoby się zająć miejsce, należy ją wziąć i przenieść. Nawet, kiedy położyłam na niej głowę i ramiona, tylko sapnęła pod ciężarem.
Głos ma jazzowy - z chrypką, dość niski. Trochę szczeka, jakby kto kasłał.
No i to spojrzenie!
Gustaw jeszcze nie przeżył straty psów (szczególnie Azy) - oczywiście niczego nie przyspieszamy.
Ostatnio w ogóle nastawiony jest dość melancholijnie - dlatego postanowiłam Go ucieszyć (bywalcy fb już wiedzą).
"Guciu, Babcia ma dla Ciebie taki prezent, że się zesikasz z radości, jak go zobaczysz!"
"Ja wybaczam ci, że tak powiedziałaś"
A w następnym odcinku - jeśli nie premiera Łąki, to pewien przedziwny i nieistniejący obraz - autoportret, na który nie mogłam patrzeć (zamalowałam). Dość przerażający.
czwartek, 14 listopada 2013
Zwierzęta z archiwum część druga
Szanowni Państwo, dziś prezentuję drugą i ostatnią część obrazów ze zwierzętami. I jeden dodatkowy.
Już bez wstępów - 1. Żuraw (2005, rozmiar 50 na 70cm)
2. Lew (35 na 60cm, 2006) - choć niektórzy mają wątpliwości. Obraz nieco surrealistyczny - palmy z tyłu kojarzyły się z marihuaną (na to bym nie wpadła), a niepokojącego nastroju dodają muchy tse tse, które niby wylęgły się z dziurek w podłożu.
3. i 4. Pejzaż z Ptaszkami - początkowo stanowił jeden obraz, ale kiedy chciałam go wyprostować, po amatorsku, nogą - pękł i po przycięciu zrobiły się dwa - postawione obok płynnie się kontynuują
5. Ofiara Prysznica czyli Pekińczyk (rozmiar 35 na 60, 2005) - nad nim prawdziwie się znęcałam w kapieli wodnej i zużyłam pół pumeksu, odsłaniając spodnie warstwy
6. Pudel (35 na 60cm, 2006) - świeci w ultrafiolecie, efekt niesamowity
7. Karaluch (40 na 70cm, 2009) - pamiątka po nawale robactwa w naszej kamienicy. Nikt się nie przyznawał, że ma te stworzenia u siebie w domu, bo przecież wstyd. Aż raz, kiedy byłam w gościach u pedantycznej czyścioszki - sąsiadki z góry, nagle wypasiona samica prusaka przebiegła między talerzykami z deserem. Pani domu jakby się zawiesiła, ale kiedy usłyszała mój okrzyk "U pani też są?" - westchnęła z ulgą, ale i poczuciem klęski i pokiwała głową.
8. Lis (40 na 65cm, 2007) - jedyne zwierzę z oczami w stylu hinduskim
9. Pejzaż z Krówką (40 na 60cm, 2007)
10. Oczy w Drzewach (30 na 50cm, 2009) - ulubiony obraz Wojtka, jedyny nie na sprzedaż
11. Ślimak w Nasturcjach (40 na 65cm, 2006) - naprawdę ślimaki są dwa, pierwszy po oprawie skrył się pod ramą, więc domalowałam następnego.
12. Mucha w Zupie Szczawiowej (40 na 65cm, 2009) - co tu pisać - stolik barowy, talerz barowy, chryzantema i skrzypce należące do konsumenta, którego buty widać
14. Nietoperz (40 na 65cm, 2007) - namalowany po awanturze z moim mężem
15. Figa (40 na 55cm, 2006) - suczka starowinka, którą pokochał mój Maksio, kiedy jeszcze był młodym psem
A na koniec - nie zwierzę, tylko mój autoportret, z którym jednak się nie utożsamiam teraz. powstały w tym roku, rozmiar 50 na 70cm.
I to już całość moich domowych zasobów.
Wiadomość z ostatniej chwili - sprzedałam Kameleona. Dziwię się, że dopiero teraz.
Przy okazji fotografowania prac, przypomniałam sobie dawne umeblowanie pracowni. Zapytałam Gustawa, czy pamięta, że łóżko stało kiedyś gdzie indziej.
Zmarszczył brwi :
"Dzieje, dawne dzieje... Kiedy to było? Chyba w latach pięćdziesiątych?" i westchnął ciężko.
Już bez wstępów - 1. Żuraw (2005, rozmiar 50 na 70cm)
2. Lew (35 na 60cm, 2006) - choć niektórzy mają wątpliwości. Obraz nieco surrealistyczny - palmy z tyłu kojarzyły się z marihuaną (na to bym nie wpadła), a niepokojącego nastroju dodają muchy tse tse, które niby wylęgły się z dziurek w podłożu.
3. i 4. Pejzaż z Ptaszkami - początkowo stanowił jeden obraz, ale kiedy chciałam go wyprostować, po amatorsku, nogą - pękł i po przycięciu zrobiły się dwa - postawione obok płynnie się kontynuują
5. Ofiara Prysznica czyli Pekińczyk (rozmiar 35 na 60, 2005) - nad nim prawdziwie się znęcałam w kapieli wodnej i zużyłam pół pumeksu, odsłaniając spodnie warstwy
6. Pudel (35 na 60cm, 2006) - świeci w ultrafiolecie, efekt niesamowity
7. Karaluch (40 na 70cm, 2009) - pamiątka po nawale robactwa w naszej kamienicy. Nikt się nie przyznawał, że ma te stworzenia u siebie w domu, bo przecież wstyd. Aż raz, kiedy byłam w gościach u pedantycznej czyścioszki - sąsiadki z góry, nagle wypasiona samica prusaka przebiegła między talerzykami z deserem. Pani domu jakby się zawiesiła, ale kiedy usłyszała mój okrzyk "U pani też są?" - westchnęła z ulgą, ale i poczuciem klęski i pokiwała głową.
8. Lis (40 na 65cm, 2007) - jedyne zwierzę z oczami w stylu hinduskim
9. Pejzaż z Krówką (40 na 60cm, 2007)
10. Oczy w Drzewach (30 na 50cm, 2009) - ulubiony obraz Wojtka, jedyny nie na sprzedaż
11. Ślimak w Nasturcjach (40 na 65cm, 2006) - naprawdę ślimaki są dwa, pierwszy po oprawie skrył się pod ramą, więc domalowałam następnego.
12. Mucha w Zupie Szczawiowej (40 na 65cm, 2009) - co tu pisać - stolik barowy, talerz barowy, chryzantema i skrzypce należące do konsumenta, którego buty widać
14. Nietoperz (40 na 65cm, 2007) - namalowany po awanturze z moim mężem
15. Figa (40 na 55cm, 2006) - suczka starowinka, którą pokochał mój Maksio, kiedy jeszcze był młodym psem
A na koniec - nie zwierzę, tylko mój autoportret, z którym jednak się nie utożsamiam teraz. powstały w tym roku, rozmiar 50 na 70cm.
I to już całość moich domowych zasobów.
Wiadomość z ostatniej chwili - sprzedałam Kameleona. Dziwię się, że dopiero teraz.
Przy okazji fotografowania prac, przypomniałam sobie dawne umeblowanie pracowni. Zapytałam Gustawa, czy pamięta, że łóżko stało kiedyś gdzie indziej.
Zmarszczył brwi :
"Dzieje, dawne dzieje... Kiedy to było? Chyba w latach pięćdziesiątych?" i westchnął ciężko.
Subskrybuj:
Posty (Atom)