WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

wtorek, 31 marca 2015

Ptaszek 69 - pokaz przedpremierowy

No więc...
Jutro premiera - dziś fragmenty.

Zmieni się niewiele - tak mi się podobają linie na gładkim tle, że nie wiem.
Oraz sama postać główna



Przypomniały mi się - właśnie teraz - moje kolekcje serwetek, gruba teczka zbierana do połowy podstawówki mniej więcej, a w teczce - prawdziwe skarby.
Te najcenniejsze - niewidki.
Pod względem graficznym serwetki rozmaite, niekiedy jak ten obraz - kolorowe "cosie" rzucone na gładką powierzchnię.


Wpuszczę nieco światła w tę przestrzeń - mam plan.
Będzie pięknie.

poniedziałek, 30 marca 2015

Dom ze snów, ofiara mody i wystawa

Dziś premiery nie będzie - pochłonęły mnie sprawy organizacyjne.

Świetna dla mnie wiadomość - perfumeria Mon Credo, w której 2 lata temu zrobiłam pierwszą wystawę duftartu, zaofiarowała mi pomoc. Mogę mianowicie pobrać od nich brakujące zapachy, do ktorych namalowalam obrazy - i to nie tylko te, które już są, lecz również dwa planowane.
Nie chcę teraz zdradzać, jakie to duftarty - nie wiem, czy uda mi się zrealizować plan przed wysyłką... a tak mi strasznie zależy... no dobrze, zdradzę - Dune i Dolce Vita Diora.

Poza tym mam napisać przemówienie na otwarcie - tym bardziej, że tę uroczystość zaszczyci obecnością Pani Konsul, hurra!

Zaś w drodze do Mon Credo moją uwagę przykuła fenomenalna fryzura.
Głowa pasażerki autobusu wyglądała jak dziwaczny kwiatostan albo wręcz mięsożerna roślina, wabiąca ofiary wyszukaną formą.


"Czułki" miały kolor platynowego blondu, rozmieszczone z matematycznie precyzyjną regularnością, spod spodu przebłyskiwała skóra na czaszce. Miałam szczęście, że obiekt siedział tyłem do mnie, bo nie mogłam oderwać wzroku i mało nie przejechałam przystanku...

I na koniec - trochę metafizyki.
Pamiętają Państwo wpis o domu ze snów? I biednej staruszce, która mieszka w nim sama, nie pozwalając się eksmitować bezdusznemu właścicielowi? Dom ze snów - przypomnijcie sobie Państwo.
Otóż napisał do mnie na facebooku ten właśnie "okrutnik" (jak sam siebie nazwał z przekąsem). Oferował on starszej pani lokal zastępczy i niemałą kwotę (nie chcę sypać liczbami, ale wierzcie mi, że niemałą). Otóż kobiecina zażądała prawie trzykrotnie wyższej kwoty, zawzięła się i nie ma w planie wyprowadzki, póki nie dopnie swego...
To wersja właściciela - ale jeszcze nie koniec. Otóż ów pan okazał się... moim pierwszym asystentem przez dwa lata w podstawowej pracowni rysunku i malarstwa na Akademii Sztuk Pięknych.

Teraz zadaję sobie pytanie - czy nastąpi dalszy ciąg tej historii...?

niedziela, 29 marca 2015

Na wesoło - duftart Archives 69 - kontynuacja

Szanowni Państwo... czas robi się gorący - za miesiąc otwieram wystawę w Barcelonie!
Bardzo chcialabym zmalować jeszcze co nieco... zobaczymy, jak mi pójdzie.

Tymczasem powstaje może i mój ulubiony obraz do Archives 69 - czyli Ptaszek.
Słabo widoczny - bo w ołówku, ale może uda się Wam coś dostrzec.



Och, jak mi była potrzebna tego rodzaju praca po niezwykle obciążających tematach rodzaju Poison i Shalimar!
Na dodatek - prywatnie powiem, że udało mi się uporać z bardzo trudnym problemem typu "rzeczywistość skrzeczy" - co za ulga!

Nie chcę za wiele obiecywać, ale... ale... może uda mi się jutro sfinalizować bieżący duftart. Pogoda ma nie zachęcać do niczego - a wówczas doskonale mi się pracuje.

sobota, 28 marca 2015

Archives 69 Etat Libre d'Orange - prapoczątek

Proszę Państwa, recenzję zapachu przytoczę na końcu, teraz powiem tylko, że już wiosny bez niego sobie nie wyobrażam.
Słodko - ostry, z kamforową nutką i bezpretensjonalny, a mimo wszystko dość nietypowy. Rozweselacz!

I taki też ma być mój duftart - kolorowy, sympatyczny - lecz niebanalny.
Główna postać ma już szkic (na razie tylko na bilecie autobusowym - wszak nie wiadomo, gdzie zastanie mnie natchnienie).


Nie przewiduję męki twórczej - ale jak to wyjdzie w praktyce, no cóż...

A to moja recenzja z portalu Fragrantica.pl
 "Zapach z gatunku słodko - ostro - musujących. Dość specyficzną słodyczą, niebanalny - dzięki efektowi jakby bąbelków. Kamfora, owoce i czerwony pieprz + wanilia daje efekt zaskakujący, trochę sztuczny (co nie jest wadą, tylko świadomie użytym środkiem ekspresji), jakby "lekarstwowy" efekt.
Podobno jest kadzidło - ale wielbicieli tego składnika proszę o umiarkowany entuzjazm.
Trwałość - niezła. Projekcja - może być. Z czasem zapach z wieloskładnikowego wyostrza się z jednej strony - z drugiej - wysładza. Czyli nie najgorzej.
Ekstrawaganckim bym go nie nazwała, chociaż zwyczajnym - również nie.
Pasuje natomiast do niego określenie "rozweselający" i "energetyczny"."

Jutro przystępuję.
A za chwilę wychodzę w noc, z Pepą, poinhalować się oszałamiającą wonią magnolii - drzewka, dwie sztuki, rosną sobie za przystankiem.


Fala zapachu niesie się daleeeeko.
Pamiętam, jak za dawnych czasów, moja mocno wiekowa Babcia ni z tego ni z owego, potrafiła, np na rodzinnym przyjęciu, stwierdzić "Jaka natura jest wspaniała!" - patrzyliśmy wtedy po sobie, nie wiedząc, co powiedzieć - a może w jej biednej, skołowanej głowie, pojawiał się obraz podobny do powyższego?

piątek, 27 marca 2015

Shalimar - duftart - premiera!

Szanowni Państwo - premiera.
Zdaję sobie sprawę z tego, że ów obraz nie spodka się z szeroką aprobatą (nie to, co Poison), ale to nic, to nic.
Pozostałam wierna sobie, choć nie odbyło się bez kryzysów, potknięć i nieprzespanych nocy.
Na pytanie, które być może padnie - dlaczego tak? - odpowiadam - proszę MNIE o tym powiedzieć. Co widzicie? Ja poszłam za impulsem, intuicją - nagrodą spokój i czyste pole, by zacząć coś nowego.

Muzyka!


Bo przyznam się Państwu, że ja tego obrazu WRESZCIE nie traktuję serio - kiedy zaczęłam bawić się fakturą, odnalazłam właściwy sobie proces twórczy.
Na bogato!
Zacznę od fragmentów, w różnych oświetleniach.
Najpierw światło średnio intensywne, dzienne :


Sztuczne :


Ciemne, sztuczne :


Jaskrawe dzienne


I - uwaga, proszę Państwa, uwaga - całość - też zróżnicowana w zależności od światła





(muzyka)


i samo oko - nie jest najmłodsze... jak moje...
Raz...


Dwa...


Trzy!


A jako suplement - cztery



To na do widzenia - a jutro coś z ZUPEŁNIE innej beczki!
Zapach, którego używam na co dzień.

czwartek, 26 marca 2015

Shalimar - przedpremierowo

Więc, proszę Państwa, stała się rzecz przedziwna.
W nocy, koło czwartej nad ranem, obudziłam się głodna tak, że burczenie w moim brzuchu przebiło głośnością chrapanie Wojtka. To nie było dziwne - dziwne, że przy okazji kursu do lodówki, po serek ze szczypiorkiem, zorientowałam się, że mam po prostu niebywale... dobry humor!
Bez żadnego absolutnie powodu.
Wspaniałe samopoczucie aż mnie rozsadzało - i przy wstaniu było tak samo.

Siadłam, albo raczej stanęłam do roboty, nie wiedząc, co dalej - poza jedną istotną sprawą. Obraz należy... zasłonić. Dodać coś na pierwszym planie, bo działanie oczu było zbyt intensywne.
Przemknęlo mi przez myśl, żeby wziąć wielką szmatę, zamalować Shalimara, przykryć materiałem i odtańczyć na nim trepaka - ale (dzięki Bogu!) nie znalazłam wystarczająco dużej płachty.

Dlatego pracowicie zaczęłam tworzyć ażur, o, taki :




 (powyżej w sztucznym świetle).

Niestety, musiałam wyjść na spotkanie, przerwać pracę - tymczasem na talerzyku, służącym mi za paletę, została bryła z farby, której więcej nie miałam, przypominająca żywo (z kształtu) kupę Pepy.

Następna dziwna sprawa - po powrocie farba na spodeczku nie wyschła - nawet teraz nie do końca - tak więc cały dzień, z doskoku, budowałam misterną konstrukcję.

I teraz kwef zniknął, ku mojej wielkiej radości, i tylko jedno oko nie jest zasłonięte - ni to strukturą komórkową, spod której przeświecają złote błyski, ni to koronką.
Jest dobrze, choć nie ukrywam, dziwnie..
Jutro PREMIERA! A niech tam.




środa, 25 marca 2015

Meldunek z pola walki

No więc... wczoraj położyłam się spać przed piątą rano, dając sobie spokój z Oczami.
Dałam za wygraną - zamalowałam je całkiem... od czego obraz zrobił się awangardowy i zaczął przypominać jakiegoś dziwacznego wojownika Ninja.

Dziś rano, przy obudzeniu, czułam wszystkie możliwe złe emocje - zawód, poczucie porażki, lęk (przed praca nad Shalimarem), zmęczenie - ogólnie jakby mnie przygniatały wszystkie ciężary tego świata (sąsiadka mówi, że wyglądam jak śmierć na chorągwi - ale pamięta mnie, kiedy ważyłam 10 kilo więcej - "te obrazy żywią się tobą").

ALE co robić - otworzyłam okno i się zaczęło.
Wzloty i upadki. Na dodatek tak dalece zatraciłam "obiektywizm" spojrzenia, że wydawało mi się, jakbym zupełnie inny obraz miała przed sobą, a inny w aparacie fotograficznym. Niestety, ten ostatni dużo gorszy - ba, rozpaczliwie zły.
Więc wiecie, co robiłam? Malowałam z aparatem, na jego ekranie widząc, co robię.
To pomogło - ale na ile, nie jestem w stanie ocenić... Kiedy widać wszystkie niuanse i błyski błękitu i złota - jest dobrze. Ale w półmroku - nie za specjalnie.

Które wrażenie prawdziwe? Zakładam, że gorsze - lecz z kolei puszczam światło na Shalimara - i dech zapiera.

Po raz pierwszy coś tak mną targa, niepokoi i zrozpacza.

Do tego stopnia, że nie wiem, czy zdecyduję się go pokazać na blogu. To obraz wybitnie do obejrzenia na żywo.

A swoją drogą, rozpaczliwie potrzebuję odpoczynku, choć chwilowego oderwania się od tego szalonego kołowrotu, transu, czy jak go tam zwał. Jeszcze jutro nie odpuszczę Shalimarowi, ale chyba równolegle zabiorę się za coś wesołego, relaksującego i nieodpowiedzialnego (pod względem ekspresji).
Zobaczymy.
Ciekawa jestem, swoją drogą, na co mi ta męka? Co ona daje? Da? Czy zaowocuje w reszcie obrazów? Czy coś mi uświadomi?
Nie wiem, nie wiem.
Ale na pewne pytania odpowiedź poznaje się po czasie - nieraz długim.

Nie tylko ja mam inwencję, nawiasem mówiąc, Gucio postanowił wykonać napis (pochwalę się, że już niemal płynnie czyta!) - ciekawe, czy zdołacie odszyfrować :


Miało być : "Sport Gucia to jazda na rowerze".

Bo synek to zapalony rowerzysta (zdjęcie poniżej z zeszłego roku)


I tym, w sumie optymistycznym akcentem, się z Państwem żegnam.

wtorek, 24 marca 2015

Premiery (dziś) nie będzie

...gdyż główna postać dramatu straciła wzrok.

Nie na moje nerwy to całe malowanie. Tzn. lubię jak się coś dzieje, ale huśtawka emocjonalna - a raczej MIGAWKA emocjonalna przekracza moją wytrzymałość.
Co prawda, biorąc pod uwagę, że jednak oczy znowu są, i tym razem, nie wychylając się, powiem, że wydają mi się teraz dopiero prawdziwe.

Znalazłam dość sił, by na dziś pożegnać się z obrazem i odstawiłam go w cholerę.

Malowanie odbywało się pod silną presją - godzinę przed zajęciami (warsztaty dla dobrych rodziców!) nagle podjęłam decyzję - obraz przemalować, zdjęć nie pokazywać, te, które są - zlikwidować. Premierę odwołać.

Akurat tak się złożyło, że wszystkie niuanse złota i błękitu najlepiej widziałam na klęczkach, przed sztalugami. Potem się okazało, że jeśli obniżę środek ciężkości, widoczność się zwiększa...


A warsztaty coraz bliżej - wszak spóźnić się na nie to jakby nie być dobrym rodzicem troszeczkę - a ja się, rozumiecie, pół godziny przed zajęciami czołgam po podłodze, w sierści Pepy (bycie artystką stoi na przeszkodzie w regularnym sprzątaniu), w dresie z wypchniętymi kolanami i ze złotą szramą z farby na wysokości pół uda.

Prawie zdążyłam (a, jeszcze siadając, upewniłam się u najsympatyczniej wyglądającej osoby, że nie mam złotych ew. błękitnych wąsów).

Tymczasem oczy gapią się jakby wyraźniej - w serce wstępuje otucha.

Na jak długo? Już teraz boję się zajrzeć do kąta z Shalimarem, kojąc nerwy Glennem Millerem i góralką czekoladową. Nie, trzeba zajrzeć. Co to ja, dziecko jestem???

poniedziałek, 23 marca 2015

Shalimar - kontynuacja

Drodzy Państwo, dziś odzyskałam trochę sił.
Bladym świtem, skradając się do Shalimara na sztalugach, zadawałam sobie pytanie - odwróciłam go do ściany czy... nie - i spojrzy na mnie? Jak spojrzy?
Spojrzał.
Łaskawszym wzrokiem, niż wczoraj. UFFF.
Spokojna wróciłam pod kołdrę (na jakiś czas, rzecz jasna) - i mogę pokazać nowe fragmenty.



Oczywiście wszystko wymaga dopracowania, te błyski albo doprowadzają mnie do rozpaczy, albo satysfakcji - bo one stanowią o tym, czy ów obraz stanie się olśniewający. Taki jest plan.
Ach, oczekiwania!
Przypomina mi się rozmowa z filmu Whipflash - mistrza z uczniem.
Mistrz powiedział : "Czy wiesz, co jest najgorsze, co można powiedzieć? DOBRA ROBOTA".

Więc ja nie zadowalam się tym, co widzę na sztalugach - na razie to "dobra robota".

niedziela, 22 marca 2015

Shalimar Guerlain - prapoczątek

Czas na kolejny zapach - gigant - Shalimar. Jego twórcą był Jacques Guerlain, w 1925 roku.
Równo 90 lat temu!
Dla mnie to perfumy niezwykłe w najlepszym znaczeniu tego słowa. Bardzo oryginalne - choć minęło tyle lat, nic podobnego nie wymyślono. Słodki, ciężki, tajemniczy, zmysłowy, odbieram go jako woń kompletną. Nie lubię takich dzieł rozbierać na czynniki, bo (może dziwaczę) w jakiś sposób to upraszcza piękno, nawet mu uwłacza.
Więc... jaki jest dla mnie Shalimar? Wyrazisty, nieodgadniony, ma taką specyficzną nutkę, bliską mi zresztą, którą nazwałabym "gorący orient". PRAWIE nie do przyjęcia - piszę "prawie", bo to mnie właśnie do niego przyciąga i gdy mam Shalimar na nadgarstku, zmusza do ciągłych inhalacji.
Ale całościowo nosić bym chyba wciąż nie mogła - zbyt duża, zbyt przytłaczająca dawka.
Mam jednak zawsze próbkę i w chwilach, kiedy potrzebuję silnych bodźców, zatopienia się niemal w innej rzeczywistości - S. jest jak znalazł.

Na wystawę w Mon Credo dwa lata temu namalowałam duftart na ten temat


Owszem, piękny, dekoracyjny - ale potraktowany w dużym dystansem.
Teraz chciałabym zawrzeć w obrazie ciepło, zmysłowość (po ram kolejny!), dać się porwać tym perfumom.

Dlatego wybrałam za temat... twarz.
A konkretnie - oczy.





Oczy widoczne za kwefem. A co.


Zarys "zrobił się" niemal sam, aż nie do uwierzenia - ale teraz już wiem, że miłe złego początki!
Praca jest ciężka i do granic nadwyręża moje siły - przede wszystkim psychiczne.

Co gorsza, domownikom nie jest ze mną łatwo - dziś z wściekłości roztrzaskałam okulary (nie te od Bodycha), tłukąc nimi o ziemię. Rozdrażnienie, ze bez kija nie podchodź.
Kiedy to czytacie, jestem wyczerpana, wkurzona, zdegustowana, sama siebie kopnęłabym w tyłek (za złe zachowanie).

ALE żeby nie żegnać się w tak kiepskim nastroju, coś Państwu pokażę. Takie zdjęcie przysłała mi znajoma :



 Ha! Myślę sobie - smycz jakaś obca, takiej nie mam.
Przyglądam się, przyglądam - potem na Pepę - rety, to nie ona!
Oryginał wygląda tak :


 Zdaniem Wojtka mamy dowód, że Pepa jest psem rasowym.

sobota, 21 marca 2015

Poison - duftart - PREMIERA!

Szanowni Państwo! Serdecznie zapraszam na premierę tak przeze mnie oczekiwanego Poison.

Powiem Wam, że niezwykła to była praca - w istocie malowałam dwa obrazy - jeden siedząc na wprost, przy sztalugach, drugi - na stojąco, pod dużym kątem. Bowiem kolory, mówiąc w uproszczeniu, jasne, wręcz świecące, z boku zdawały się ciemnymi, prawie czarnymi. I to w tych samych miejscach.
Można dostać rozdwojenia jaźni, serio.
Wyobraźcie sobie - mnie zachwyconą, uradowaną, prawie w euforii - po czym przemieszczam się o pół kroku - a tu ciemne dziury i kompletnie niezrozumiałe plamy. Oczywiście, mogłabym na to splunąć - ale tym razem rozdźwięk był tak duży, że postanowiłam porwać się z motyką na słońce i unikając kompromisów, doprowadzić do sytuacji, kiedy praca stanie się piękna, na różne sposoby - ale piękna zawsze.

Muzyka!


Ale na samym początku przymierzałam się do Poison niejeden raz.
Na pierwszym tle powstała... Habanita (swego czasu).

Chciałam być super przewidująca - i najpierw, już na właściwym obrazie, położyłam czerń, następnie złoto, na końcu - fiolet. Potem wzięłam się za szkic, stremowana... (chciałam napisać : jak nie ja, ale to nieprawda - mam tremę prawie zawsze). Szkic wcześniej zrobiłam już wcześniej, na kartce, po wielu dniach przemyśleń - nie przesadzam.
A potem, na dużym formacie, okazało się, że on "nie pracuje".
Nie wiem, ile wersji poprzedziło obecny kontur - kilkadziesiąt?


To ja może zacznę od zdjęcia w pełnym świetle.
Tak, to jest całość.


Potem ciut ciemniejsze



I z oświetleniem z drugiej strony


Potem obraz nabiera kolorów - gdzieś tak koło 14stej



Muzyka!


I koło 15stej robi się tak (pierwszy skrawek to miarodajna próbka kolorystyczna, jakby kto pytał, jaki właściwie w kolorze jest ten obraz) :



W drugim pokoju, o nieco przyćmionym świetle



 Ale najbardziej zdumiało mnie to, co się stało po zamknięciu żaluzji



 A w sztucznym świetle robi się coś takiego :


(ten żółty na dole to złoto)

I w prawie zupełnej ciemności


 No i co Państwo powiedzą? "Naprawdę, jaka jesteś, nie wie nikt".
Gdybym jednak miała w paru słowach określić Poison - obraz - powiedziałabym zmysłowy, esencjonalny, wieloznaczny. Taki, jak i zapach.
To hołd dla niego.

piątek, 20 marca 2015

Zaćmienie i ciąg dalszy Poison

Proszę Państwa, na początek Aria do Gwiazdy z opery Tannhauser Wagnera - ważna dla dalszego ciągu wpisu


I przy wtórze muzyki zamieszczam krotką relację z zaćmienia słońca - porwaliśmy Gucia ze szkoły i pojechaliśmy do Centrum Nauki Kopernik, gdyż tam, w Parku Odkrywców odbywała się zbiorowa obserwacja częściowego zaćmienia słońca.
tłumy.
Radio, telewizja.
I brak okularków - ale na szczęście młodzieniec o poczciwym wyrazie twarzy dał nam wolną kliszę rentgenowską - w związku z czym mogłam wykonać takie zdjęcia :







Do Gustawa podeszła ekipa telewizyjna z pytaniem, czy mogą wykorzystać w Faktach jego wypowiedź.
Miła pani zapytała synka, jak Mu się podobało
"Tak nie za bardzo, bo myślałem, że to będzie całkowite zaćmienie" - odrzekł Gucio z wyraźną nutą rozczarowania i przygnębioną miną.
Telewizja nie wykorzystała tej arcyciekawej wypowiedzi. Bardzo synka zawiedli, ale poweselał po wygranej w Chińczyka.

Wojtek przypomniał mi zdarzenie sprzed dobrych paru lat, kiedy występował w Szwajcarii. W koncertowej muszli w plenerze.
Zaczął śpiewać Wagnera - właśnie wyżej zacytowaną Arię do Gwiazdy - po niemiecku (przytaczam polskie tłumaczenie), wiedząc o zaćmieniu, wobec czego skierował głos w stronę słońca, a nie, jak zwykle, do zgromadzonej publiczności.
Kiedy zabrzmiały pierwsze dźwięki jego barytonu, już się mocno ściemniło.
"Jak śmierci tchnienie, zmierzchu skrzydło mroczne, okrywa świat, otula w swą opończę" (zrobiło się jeszcze ciemniej, myślał, że najciemniej)
"Duszę żądną wzlotów przejmie strach - przed grozą nocnych dróg spowitych w mgłach" (i jeszcze ciemniej - słuchacze zamarli)
"Wtem błyśniesz ty, spojrzeniem srebrnym gwiazdko, pociechę niosąc w łagodnym swoim blasku
Twój dobry promień zburzy mroków mur, wskazując drogę i z dolin i z gór!"
(zapadła ciemność - jak o zmierzchu, mimo, że w środku utworu, Wojtka zagłuszyła burza oklasków i radosne wiwaty, publiczność szalała)

Tymczasem kolorów przybyło w Poison!





I tak sądzę, po pracy nad złotymi detalami obrazu, do których słońca nie potrzebowałam, że jutro zrobię premierę!


"O gwiazdo, z mroku dna się wznieś, przyjmij wdzięczności mojej pieśń!"
"Zbłąkanej duszy drogę wskaż, w nocy bezkresach sprawując straż
Gdy ponad ziemski glob się wzniesiesz, aniołem staniesz się w niebiesiech!"