WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

wtorek, 26 września 2017

Nikita Tsoy - malarstwo. Body / Soma

Nikita Tsoy.
25 lat.
Miejsce zamieszkania Kijów.


Jako osoba malująca, mam szczególny stosunek do obrazów.
Z niektórymi odczuwam wręcz jakieś powinowactwo, a ich twórcy wydają mi się bliscy. Chwytam w lot, co chcieli powiedzieć. Taka sympatyczna przewidywalność.

Ale nie u Tsoy'a.
Weszłam do Pragalerii i kolana się pode mną ugięły.
JA bym tak nigdy nie namalowała, nie pomyślała. Obce mi są środki, którymi posługuje się T.


Deformacje - odrażające.
A jednak.
Na wystawie byłam dwa razy i mam zamiar zobaczyć ją po raz trzeci. Mimo, że nie jestem masochistką (choć ci, którzy mnie znają, miewają inne zdanie).


Soma - to ciało z medycznego punktu widzenia. Tkanka. Mięso.
Obrazy na mnie osobiście sprawiają wrażenie, jakby Autor uchwycił na nich energię cierpienia. Energię - bo cierpienie pokazał nie tylko w zniekształceniach (każde zniekształcenie ciała boli, prawda?)...



...ale przede wszystkim tę "somatyczną" rzeczywistość przepełnia światło, linie i plamy rozdmuchane, rozdęte




Zupełnie, jakby Tsoy widział promieniowanie na niezauważalnej dla innych częstotliwości. Jak pszczoły ultrafiolet.
Oczywiście to mój bardzo subiektywny odbiór - w dużej mierze spowodowany skojarzeniami.
A ja, ilekroć przechodzę obok szpitala, czuję niemal gęsty kokon energetycznych linii, interferencji.
Sieć cierpienia.
Zawsze przyśpieszam tam kroku, staram się "ogłuchnąć".


Obrazy jednak chłonę - są interesującą opowieścią. Nie staram się ich odczytać, bo wiem, że znaczeń może być bardzo wiele, a sam Artysta wybierać każdy kolejny krok w pracy impulsywnie (Autor w bluzie z nożyczkami)


Sama pamiętam, jak starałam się nie parsknąć ze śmiechu, kiedy słyszałam, jak są interpretowane moje obrazy. Zresztą nigdy nie zaprzeczałam. Więc ten tego...no. Stawiam na intuicję.




Wyobrazcie sobie, że stoicie pomiędzy takimi dwoma obrazami



...zawieszonymi na przeciwległych ścianach. Czy nie czulibyście się jakoś dziwnie?
Bo ja tak.
I o to właśnie chodzi.

Strefa oddziaływania.




Dlatego zawsze będę się obruszać, kiedy mówi się "ja nie rozumiem sztuki". Chodzi tylko i wyłącznie o wrażliwość. O, to, żeby pozwolić sobie popłynąć - emocjonalnie.
Dajmy się zwariować, choć na krótki czas.

piątek, 22 września 2017

Kind of Blue - premiera

Więc... kolor.
Na przekór temu, co za oknem. Zaczęło mnie ciągnąć do barw, kiedy robiłam porządki w pudłach i wysunęłam spod łóżka skrzynkę z różnokolorowymi tubkami farb.
Tym razem - błękit, fiolety.
Ale zabawa.


Kind of Blue to genialna płyta Milesa. Bardzo proszę włączyć albo nie czytać.


Dawno, dawno temu, jeszcze na studiach, trafiłam na spotkanie - imprezę, na której ktoś puszczał jazz. Z magnetofonu. W starożytnych, jak mówi Gustaw, czasach.
T. sam był muzykiem, fantastycznie grał na gitarze, wirtuozersko. Rozwichrzone włosy blond, ciemne, smutne oczy (brzmi strasznie, ale tak było). Zaczęliśmy tańczyć przed północą, właśnie do Kind of Blue. Muzyka zapętlona, świat przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Skończyliśmy przed szóstą rano, nic nie mówiliśmy do siebie, a jednak mieliśmy pewność, że rozumiemy siebie na wskroś. Że jesteśmy sobie tak bliscy, jakbyśmy słyszeli wzajemnie swoje myśli.


Potem okazało się, że nasza znajomość to pomyłka. Żadne z nas nie było takie, jak wymyśliło, wymarzyło sobie drugie (naprawdę, tak było).
Marzenia.
Wszystko przed nami.
Spokój błękitu, a jednak wewnętrzne napięcie.



Rozstaliśmy się z hukiem, wcześniej męcząc się ze sobą. Tak.
Ale teraz, po tylu latach, pamiętam dobrze, bardzo dobrze, tylko tamtą letnią noc, przetańczoną do Kind of Blue, kiedy uważaliśmy, że wszystko może się zdarzyć (już mówiłam, że brzmi strasznie, ale tak było).


Marzenia.
Wszystko przede mną. Ciągle się tak czuję. Zresztą w życiu się to potwierdza.


Kind of Blue.
60 x 43 cm
akryl na płycie
status : jeszcze niewiadomy, czekam na odpowiedz *.



*wzięty do galerii, nowa sprawa

czwartek, 21 września 2017

Aura - duftart. Wpis zapachowy.

W zasadzie... stoję na początku drogi.
Najwyższy czas być mądrzejszym. Pozbyć się zbędnych ciężarów.
Nie pytać się, czy jestem przygotowana, czy nie, bo i tak się do końca nie przewidzi, na co.

Zanim pokażę, co mam na myśli, pora na trzy obrazy SPRZED decyzji.

Dziś pierwszy - zielony.


 To chwilowy powrót duftartu, czyli ilustracji zapachów.

Jeśli jeszcze ktoś nie wie, to przypomnę, że jestem perfumoholiczką. A to między innymi oznacza ciekawość, by poznawać nowe zapachy, testować je, nosić. Nowe dla siebie, choć czasem starej daty.
Całe nasze zapachowe towarzystwo - grupy na fb i gdzie indziej, łaknie nowości, więc kiedy dowiedzieliśmy się, że Mugler (ten od Angela i Aliena), wypuszcza nowy zapach - Aurę, nie mogliśmy się doczekać, by ją poznać.


Aura jest zielona. Chemiczna. Niepokojąca.
Plastikowa - celofanowa.
Słodka, ale nie wprost. Momentami cierpka, ale w sumie waniliowo - duszna. Dziwnie cielesna.


Mimo wielu zalet, zapach nie spełnił moich oczekiwań, niemniej jednak pozostał w pamięci jako zachwyt, co prawda krótkotrwały, ale bardzo rozjaśniający ciąg niewesołych dni.

Mugler jest szaleńcem. Tak, gość odleciał dawno temu.
Niezliczona ilość operacji plastycznych, przemiana z młodzieńca o wiotkiej sylwetce w pakera o rysach twarzy, które mogą przestraszyć.
A jednak, ten popieprzony Mugler firmuje swoim nazwiskiem zapachy, które stają się przebojami, zachowując absolutnie unikalny charakter. Potem, rzecz jasna, znajdują mnóstwo naśladowców, ale ci produkują tylko angelo lub alienopodobne twory, gdzież im do oryginału. Womanity, najbardziej, moim zdaniem, niezwykły zapach Muglera, niestety już wycofywany, zaostrzył mi apetyt na Aurę..

W sumie... ten obraz to bardziej chciejstwo, jak miałaby pachnieć Aura.

Jest ciemna strona



...jest i tajemnica. Na pierwszy rzut... oka nic nie widać.


...i nareszcie całość.


Format 50 x 70 cm.
Akryl na płycie.
Status : w najbliższym czasie się wyjaśni.

*może nie wiecie, ale do każdej sesji malarskiej dobieram sobie zapach. Te relaksacyjne zostawiam na PO pracy. Prawie ich nie mam. Lubię tę ciągłą mobilizację.

czwartek, 14 września 2017

Wielka Przestrzeń - premiera

Przedstawiam dziś obraz, który miałam nazwać Małe Życie, ale okazało się, że powstała książka pod tym tytułem, więc niech będzie Wielka Przestrzeń. Albo Nr 1. Albo... Właściwe Proporcje.



muzyka :


Z pewnością jest to obraz, ktory musi mówić sam za siebie - i ja nie zamierzam go opisywać.
Powiem tylko, że jest dla mnie WAŻNY.


Faktury... wszystko ma dawać efekt



ale prawdziwy sens Przestrzeni tkwi w proporcjach. Oto całość.




... i najprawdopodobniej nie jest ostatni.
Tak.

niedziela, 10 września 2017

Sztuka Latania - dramat w dwóch częściach

Część pierwsza

Wielkie płótno.
120 na 80 cm. Tak duże, że na sztalugach się nie mieści, a kiedy je maluję, nie domykają się drzwi w pracowni. Płótno z roku 1954, podarunek.

Aukcja, do której mnie zaproszono, nosi tytuł Ciało Płeć Gender.
Więc ciało. Powstał szkic węglem. Kobieta.


Muzyka


Szkic węglem, ruchliwa kreska.


Wersji pojawiających się i znikających powstało kilkadziesiąt.
Wreszcie, kiedy postać skończyłam, postanowiłam podkreślić jej spadanie i dodać liście.




Trochę mnie mdliło od liryzmu, nie powiem...
ALE teoretycznie wszystko grało. Dramatyzm był.


Dramat zaczął sie podstępnie i bez zapowiedzi.
Kobieta zginęła wśród agresywnych czarnych plam.
Nerwowy spacer z psem - i decyzja, żeby liście rozbielić, schować trochę.

Pierwsza w nocy, druga, trzecia.




I co z tego, że na żywo było ok, skoro na zdjęciach sylwetka wciąż się gubiła (mimo najmocniejszych okularów).
Wyobrazcie sobie : obraz na internetowej aukcji, czyli kupujący widzi tylko Sztukę Latania na ekranie. Przecież nie dopiszę "Ręczę słowem malarki, że na żywo jest dobrze, zupełnie inaczej, niż na zdjęciu".

Trzeba przemalować. Ale jak, do ciężkiej cholery? Przecież zginie piękna "skalista" faktura? A ja znowu stanę w punkcie wyjścia.
Nerwy, nerwy.
Huśtawka. Oszczędzę Wam szczegółowego opisu.

Wreszcie decyzja o zmianie i pogodzenie się. Tak, stracę wszystko, co mi się podobało w tej wersji. To już nie będzie TEN obraz. Odwagi - mówił mi wewnętrzny głos.
Skoro nie może zostać, jak jest, niech będzie zupełnie inaczej.

Muzyka :


Część druga

Fakturę zamalowałam. Wybrałam kolory, kojarzące się z przestrzenią, niebem.
Kamień zamieniłam na powietrze.



Dodałam jaskółkę - jerzyka kochanego, mistrza lotu, którego przeciągłych gwizdów nie słyszę już od tygodni. Odleciały jerzyki do ciepłych krajów, tysiące kilometrów, lecą pewnie jeszcze, dniem i nocą. Te starsze i dzieci, wyklute u nas.



Obraz w ciemnawej pracowni, kiedy kończyłam pracę, wyglądał jak o zmierzchu.




Udało mi się zachować wygięcie kibici, obłą linię bioder



oraz rozświetlone łono, tak to nazwijmy



I wreszcie całość :


Sztuka Latania...? Czy Sztuka Spadania?


Co komu pasuje.

Jedno wiem : marzę o pracy z obrazem na dykcie, nad którym można się znęcać, wycierać go, przemalowywać w nieskończoność, wchodzić pod prysznic, szorować nawet kłębkiem drutu. Nienawidzę przymusu ostrożności przy malowaniu.