A więc - Habanita. Zapach - legenda. Molinard wymyślił go w 1921wszym roku - a w 2013stym Habanita się skończyła. Okaleczona, bez mocy - choć stojąca na półkach pod tą samą nazwą. Nie będę o tym teraz pisać - zajmę się portretowaną wersją.
Zapach, który ma w sobie wszystko - no, prawie. Przede wszystkim - uderzająca moc. słodycz, gorycz, esencjonalność, gęstość. Charakter ciemny, ale zapach nie przygnębiający. Choć niemal prowokujący, jednocześnie w jakiś dziwny sposób spokojny (pewnie przez wewnętrzną harmonię). Ale i lekko dziwaczny - przez ziołowo - apteczny element, intrygujący. Retro - ale nie trąci myszką (lub czym innym, gorszym).
Czy piękny? Nie wiem. Nie patrzyłam na niego pod tym kątem. Chyba w tym wypadku piękno akurat nie jest najważniejsze. Dla mnie wciąż nie do końca rozpoznany, choć ciągle gdzieś w pobliżu - na wyciągnięcie ręki.
Kolory - ciemne, warstw - wiele
A na tym szkic - ale kogo, nie powiem.
W ogóle dziś planowałam dzień odpoczynkowy - czyli kinowy. Zasadzałam się na Wilkołacze Sny, które premierę miały w ostatni piątek. A tu, wyobraźcie sobie, grane są tylko w dwóch kinach studyjnych, do tego po 22giej. Skandal!
Na szczęście w antykwariacie zaopatrzyłam się w coś ekscytującego
Tyle, że na czytanie w plenerze jeszcze za zimno, a w domu nie umiem przerwać malowania - bo zostało tylko 25 dni! Po tym czasie obrazy spakowane w paki rozpoczną podróż do Barcelony.
Rety, rety...
Mistrza suspensu A.Chitchkoka-;)
OdpowiedzUsuń....oczywiście profil
OdpowiedzUsuńA, że widać? ha ha, fakt - tak wygląda, ale jednak nie.
OdpowiedzUsuńWiem ze nie .... ale takie skojarzenie z filmów Mistrza-:)
OdpowiedzUsuńBardzo interesująca jest godzina publikacji komentarza-:). To podróż w czasie którego nie ma-:)
OdpowiedzUsuń