WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą panienka M.. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą panienka M.. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 11 lutego 2014

Powrót M. oraz kawałki Wiosny

No więc - wczoraj poprosiłam Wojtka, żeby mi schował Panienkę M.
I zrobił to (czasem chowamy przed sobą słodycze - na prośbę drugiej osoby).
Ale dziś przyszła przyjaciółka, chcąca obejrzeć obrazek na żywo - i przechwyciłam go.



Udało mi się złapać Zleceniodawczynię, od której liczyłam na uzyskanie pozwolenia do przemalowania. Biorąc pod uwagę, że podobał się Jej "etap niebieski" - zaryzykowałam próbę, najpierw malutką, a potem - poleciałam niemal po całości Blueish Grey'em.


No i fajno. Tyle, że nijak na zachód owa pora dnia nie wygląda.
Pamiętalam też o wspomnianym przez Parabelkę zróżnicowaniu - więc postanowiłam przyciemnić dół zieleniami.
Zadowolona z siebie wysłałam mms do M. - a Ona, przepraszając za wtrącanie się - poprosiła o przerobienie zieleni na granatowo - niebieski, na koniec znowu przepraszając, sugerując mi naliczenie dodatkowej stawki za ingerowanie.

Przypomniała mi się wówczas moja najbardziej upierdliwa klientka (gdzież M. do niej!). Wieki temu dostałam zlecenie namalowania jej portretu.
Pracę wykonałam i dość niepewnie szłam na odbiór, bo...powstał  problem z zezem. Jakoś przy bezpośrednim spotkaniu go nie zauważyłam, za to na zdjęciach - kłopotliwa sprawa - każde oko patrzyło w inną stronę.
W portretowaniu wybrałam opcję pośrednią - nie udając, że zeza nie ma, ale jednak go umniejszając.

Pani była z obrazu zadowolona, poza paroma szczegółami, m.in. OCZY poprosiła poprawić.

Po paru przejazdach między Zleceniodawczynią a swoim mieszkaniem (bo znowu miała uwagi i wracałam do pracowni i przemalowywania), doszłam do wniosku, że biorę obraz, farby i pędzle do niej i nie wyjdę, póki nie skończę.

"Bo pani nie wie jednej rzeczy..." - Zleceniodawczyni litościwym spojrzeniem omiotła moją sylwetkę pochyloną od paru godzin nad obrazem.
"Zaraz przyjdę" - i znikła w drzwiach do sąsiedniego pokoju.
Za chwilę wróciła ze szkatułką obitą ciemnoszmaragdowym aksamitem.

"O, tak to wygląda" - i otworzyła przede mną skrzyneczkę, w której we wgłębieniach połyskiwały jak drogocenne klejnoty ...gałki oczne. Minimalnie się różniące żyłkowaniem, kolorem - skonstatowałam po złapaniu oddechu.

W każdym razie syntetyczne oko malowałam - na obrazie - do późnej nocy, zmieniając tyle razy wersję, ile znajdowało się kulek w szkatułce.

Wyszłam ledwo żywa. Ale obraz oddałam.

Wracając do M.- jeżeli życzy sobie niebieską trawę, co mi do tego? Lepiej, że Zleceniodawca ma fantazję, niż gdyby sztywno obstawał przy powiedzmy hiperrealiźmie.

No i teraz jest tak (żółty = łososiowy) :


Jutro umówiłam się już na odbiór - przemyślnie. Bo znam siebie (no dobrze, przyznaję się - jeszcze odrobinkę podmalowałam, ale naprawdę nie ma o czym mówić - dodałam nieco przestrzeni).

Tym bardziej zależy mi na czasie, że pojutrze ma być skończona Wiosna, nad którą, przy wtórze ambientowych dźwięków, pracowałam niemal caly dzień.
Już dawno żaden obraz tak mnie pogodnie nie nastroił.
Nie chcąc psuć niespodzianki, wklejam tylko fragmenty.






Początkowo myślałam, żeby na pierwszym planie umieścić dmuchawce...ale potem wydało mi się to takie...do bani. Bo - dmuchawce to nie wiosna, tylko lato. Ale COŚ będzie.
Nie, nie kopiec kreta.

Nie jest dobrze - właśnie uświadomiłam sobie, ze niczym nie pachnę. Z powodu zaaferowania.

PS. Do snu - White Musk Body Shopu.


niedziela, 9 lutego 2014

Ponadpremiera Panienki M.

Nie znoszę, kiedy na ścianach w moim mieszkaniu wiszą obrazy mego autorstwa.
Oglądanie ich przez dłuższy czas w 90ciu procentach powoduje chęć jeśli nie przemalowania, to chociaż poprawek.

Niestety (?), nie nawiązałam kontaktu ze Zleceniodawczynią po piątku, kiedy przedstawiłam Jej wstępną wersję M., wobec czego nie miałam wyraźnego impulsu, żeby obrazek odwrócić do ściany, gdzie grzecznie czekałby na odbiór...
No i łaziłam wokół niego i gapiłam się, i nagle pomyślałam, że to po prostu NIEMOŻLIWE, żebym zostawiła aż tyle fioletu.

Zaczełam próby na skraweczku - pomarańcz wprowadzić - dno.
Turkus - tragedia.
Etap kupy, ktory przyprawił mnie o lekki zawał, pominę.

Ale zieleń, nie całościowo, tylko lekko przycieniowana, wyglądała obiecująco.

Wklejam teraz wersję premierową nr 2 (zastrzegam prawo do zmian, oczywiście, jeśli Klientka nie zaprotestuje).
Ciężko zrobić zdjęcia oddające sprawiedliwy udział każdemu z kolorów, dlatego muszę niestety zrobić coś, czego nie znoszę - napisać, co Państwo zobaczą (albo nie).


WIĘC - tego żółtego na horyzoncie nie ma. Sztuczne światło wydobyło żółć z ciepłego, łososiowego różu, który jest najniewdzięczniejszym kolorem do fotografowania. I to w zasadzie najważniejsze - wymażcie tę żółtą plamę.

Chodziło mi również o to, żeby Panienkę M. pozbawić aż tak "kosmicznego" charakteru - dlatego zieleń pozwoliła na przybliżenie panienkowej rzeczywistości do prawdziwej.


Czerwonych szczegółów na obrazku znajduje się więcej, niż tylko pantofelki i kwiat w opasce - ale te jako jedyne postanowiłam wzmocnić, dając im lekki blik (proszę wymazać żółtą plamę - wyobraźcie sobie, że jej nie ma).


No.

Jestem wyczerpana.

Wyobraźcie sobie obrazek jak porucznika Colombo - już wydaje się, że wyszedł i za chwilę dzrzwi się za nim zatrzasną, aż tu nagle porucznik wykonuje lekki półobrót z podniesionym palcem - "...i jeszcze jedno"
Dziś już nic nie ruszę u M.

sobota, 8 lutego 2014

Panienka M. - premiera!

Szanowni Państwo.
Zapraszam na kolejną premierę - od której wprowadzam nowy porządek.
Ponieważ kolejne etapy w malowaniu bywają bardzo interesujące, również przez to, że odbiegają znacznie od efektu końcowego - postanowiłam przy okazji "wernisażu" zamieszczać fotografie różnych faz powstawania obrazu.

Czyli - od początku do końca.

Jak było:








 I wreszcie - ta daaam! (w jaśniejszym świetle i średnim)



         Ponieważ Cyprysy mają być parą do Włoskiej Uliczki, zależało mi na tym, żeby oba te obrazki, mimo kontrastowości w nastroju i kolorystyce, były spójne. Uzyskałam to dzięki jednakowej technice "delikatnego ździerstwa"

Jeszcze zanim zaczęłam obraz, na zlocie perfumowym, M. z rozmarzoną miną wspomniała o fioletach, różach, charakterystycznych dla zachodu słońca.
Od razu to zobaczyłam - i owa wizja przyświecała mojej pracy.

                                        
     Słowo "zaufanie" ma dla mnie kluczowe znaczenie - dlatego po zaakceptowaniu fioletowych drzew przez Zleceniodawczynię, nie miałam już żadnych hamulców, żeby poszaleć z kształtami i kolorami.




Bowiem, aby pejzaż był czytelny (tzn. odbierany jako on) - wystarczy linia horyzontu.


Sama postać bez kłopotu wkomponowała mi się w kompozycję.



                                      (strasznie podoba mi się dłoń M. - tu w dużym powiększeniu)

Na koniec zapraszam do obejrzenia fotografii panienkowej - ale w świetle sztucznym.


Powyżej postać w czerwonych pantofelkach (jak Dorotka z Czarnoksiężnika z Krainy Oz), na dole - fragmenty pejzażu z dużym udziałem nieba




I wreszcie całość oświetlona moją pracownianą lampą.


Przedstawiam krótki plan pracy - a więc i tego, co będzie się pojawiało w Brulionie.
Równolegle z Pejzażem Wiosennym Łagodniegórskim rozpocznę pracę nad Panienką E., Panienką A. oraz zapowiadam powrót Pantery (alienowej).

Ciekawe, co powie M., kiedy zobaczy obraz na żywo...
Jestem dobrej myśli. Albo...?              

piątek, 7 lutego 2014

Wpis luźny przedpremierowy

Więc jutro zapraszam Państwa na premierę Panienki M.
Będzie na co popatrzeć - efekt mnie samą zaskoczył.

Tymczasem mam nowe zamówienie - ponieważ Karaluch się sprzedał, ale chciał go kupić Klient, który na wiadomość, że robal wybył, oznajmił, że "nabywcę obdarza szczerą, bezinteresowną, do głębi polską nienawiścią i niechęcią", zaproponowałam rozwiązanie w postaci namalowania Karalucha 2. Na co przystał, porównując tytuł swojego przyszłego obrazu do wenezuelskiego horroru.
Bardzo mnie cieszą Klienci z poczuciem humoru.

A swoją drogą, jako osoba, której motto na forum perfumowym to złota myśl "Nie jestem przesądna - to przynosi nieszczęście", zachowałam łuski z wigilijnego karpia. I już, tuż po myciu i wyschnięciu chcialam je włożyć do portfela, ale usłyszałam, że one nie zawsze sprzyjają finansom.
Podobno ważne jest, jaki to był karp, zaś przede wszystkim - kto go jadł i kto je podarowuje.
W międzyczasie łuski się skrzywiły, dlatego, zastanawiając się, co z nimi począć, dla wyprostowania, wsadziłam je pod nóżki sztalug.

Po paru dniach patrzę - a okolice sztalugowych nóżek są dokładnie oczyszczone z farby, jakby ktoś wylizał podlogę naokoło nich, usiłując się dostać do (być może) dobroczynnych talizmanów.
Kto to mógł być?
Śledztwo, stosunkowo łatwe do przeprowadzenia, wyłoniło jedną podejrzaną - Pepę.

"I co teraz?" zastanawiałam się, co prawda nie załamując rąk, ale jednak z lekką obawą.

Tymczasem czas wykazał, że dobrze się stało, na co dowodem kolejne, opisane powyżej zamówienie.

Ad. Panienki M.- wkleję zdjęcie z rana - kiedy właściwie nie było wiadomo, czy skończę za parę godzin, czy może parę dni - ponieważ, zachęcona wyrazami zaufania od Zleceniodawczyni, postanowiłam improwizować.


Powiem Wam, patrząc na obrazek niemal skończony - jest dobrze.

A na koniec - druga już w mym wpisie złota myśl, która dała mi do myślenia :
"Jeżeli pociąg nie zatrzymał się na twojej stacji, to znaczy, że to nie był twój pociąg".
I tego mam zamiar się trzymać.

czwartek, 6 lutego 2014

Robię swoje, a nawet więcej

Dziś będę grzeczna - uspokajam Szanownych Czytelników.

Myślałam i myślałam, aż mi się czubek głowy unosił - i nagle w kinie, na American Hustle zresztą, pojawiło się MARZENIE. Pojawiło, to źle powiedziane - to mnie trafiło, zdzieliło obuchem, aż mi dech zaparło.
Takie prawdziwe, proste w sumie...marzenie.
...i na obecnym etapie "wizyjnym" (czyli bez planu, jak je osiągnąć) mogę tylko podać tę informację.

Uczcijmy to Żartem Chopina, który moim ulubionym kompozytorem jest (choć marzenie mam poważne)


Panienka M., znajdująca się coraz bliżej ukończenia - choć zdjęcie z etapu przejściowego na to nie wskazuje :


(uprasza się klientkę o zachowanie zimnej krwi - zapewniam, że jest już zupełnie inaczej).

No więc, no więc poza Panienką M. podjęłam się wykonania pejzażu wiosennego - Klientka zwabiona Łąką rzuciła mi wyzwanie - gdyż pejzaż ma być gotowy na 13go lutego.
Da się?
Da!



Oczywiście do końca jeszcze daleeeko. Będzie światło, kolory dojdą gdzieniegdzie. Rozweseli się.

Czy ktoś pytał o Pepę?


Nasza Iskierka kochana niekiedy okazuje się bestią. Na widok niektórych psów i kotów, niestety, charczy z wściekłości i niemal okrywa się pianą. Zamierzam ją tego oduczyć - wszystkie nasze psy wychowywały się z kotami


Dobrze nam razem.

I na koniec wspomnę o nowym zleceniu - ach, ach! Tym razem duftart do Edenu Cacharela!
Tak się cieszę!
To dyżurny zapach na czas, kiedy zostaję sama w domu. Na więcej, niż parę godzin. Używam go tylko wtedy - mąż go nienawidzi.
Ale ten duftart dopiero w drugiej połowie marca, kiedy zrealizuję wcześniejsze zlecenia.

niedziela, 2 lutego 2014

Panienka M. - przemiana rozpoczęta

Proszę Państwa - więc być może z powodu zakłóceń w komunikacji, a konkretnie znalezienia się telefonu Zleceniodawczyni poza zasięgiem - nie miałam możliwości skonsultowania się i rozpoczęłam nowy rozdział w swojej twórczości.
Bardzo chciałam zmienić początkową koncepcję i wprowadzić śmiały, kontrastowy kolor.

Pachnąc intensywnie Bois de Violette Lutensa oraz słuchając tego :


oraz biorąc pod uwagę, że:
a) wszystko prawie da się z dykty zedrzeć
b) jakby było szkoda, to się weźmie nową

- nie wahałam się nadać cyprysom intensywny, ciemnofioletowy odcień.


A w związku z tym, że M. w komentarzu prosiła mnie o przedłużenie wdzianka do połowy bioder, postanowiłam Ją w ogóle przebrać w kombinezon ciut jakby kosmiczny (tutaj w trakcie przemalowywania).


Tuż po wklejeniu zapowiedzi, że szaleję, Klientka zadzwoniła - i jak w wypadku Pani Stettke, dała mi wolną rękę ad. obrazka
"Ale wiesz" - próbowałam Ją ostrzec - "Że drzewa są fioletowe, a ziemia niebieska?"
"I bardzo dobrze!" - i padło słowo "zaufanie"oraz przypomnienie impresjonistów.

Jeszcze ad muzyki - ambientu - Tato zawsze wyśmiewał się ze mnie, że lubię "muzyczne przestrzenie". A i owszem. Jako uczennica w wieku podstawówkowym, zostałam zapisana na zajęcia gry na pianinie. Szybko okazało się, że niestety trzeba ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Do czego nie mam serca. Oraz biegle czytać z nut. Ile się dało, uczyłam się na pamięć z układu palców.
A kiedy niestety doszłam pod mur i już wiedziałam na pewno, ze nic się nie da zrobić, zajęcia przy pianinie (które było u nas w domu, oczywiście) ograniczyłam do tworzenia wspomnianych "muzycznych przestrzeni" - otwierałam pudło od góry (nie tam, gdzie klawiatura) i wrzeszczałam, ile sił, wsłuchując się w wolno zamierające echa, jak zaczarowana, widząc puste równiny, niezakłócone horyzonty, pejzaże w stylu Dalego itp itd. Oczywiście podczas moich wrzasków nikogo poza mną nie było w domu.
Od tamtego czasu wiem, że są kompozycje dźwiękowe, które wprawiają mnie w dobry lub nawet niemal mistyczny nastrój, a skomponować je mógł ktoś o umiejętnościach ucznia z ogniska muzycznego lub nawet mniejszych.

Ha ha, nie widzicie obrazka teraz!
Odsłona wkrótce.

piątek, 10 stycznia 2014

Panienka M. - premiera!

Bez zbędnych wstępów - oto panienka M.

Nie prezentowany fragment "ceramiczny" - to zdjęcie zrobione z oświetleniem z góry


W ogóle to rozwinęłam technikę warstwową - dotąd posługiwałam się tylko 'brutalnym tarciem" - mam nowy środek - "czułe gładzenie". Różnica tkwi w czasie oczekiwania na wyschnięcie później zdzieranej farby. Jeśli nie do końca da się jej zastygnąć, to można stosować łagodne środki - efekt jest inny - "miększy", łagodniejszy.




Powyżej perspektywa włoskiej uliczki, a na dole szczegół obrazka, który od początku budził moje wątpliwości co do sposobu namalowania.
Otóż Panienka M. ubrana była nie w suknię wymyśloną przeze mnie, lecz konkretną, prezent od Jej Taty.
Piękną. Z wyhaftowanym kwiatem! To on napawał mnie strachem.
Tymczasem zastosowałam znów technikę zdzierstwa i o :



Żeby uniknąć monochromatyczności w kolorach, wprowadziłam klasyczną szarość


A dla urozmaicenia monotonii w kształtach - szyldzik wzięty z ulubionej fotografii M.- z odrobiną ciemnego złota w literkach.


A cały obrazek, w zależności od zmiennych warunków oświetleniowych, wygląda tak - ta daaam!




No i jak się Państwu podoba Panienka we włoskiej uliczce? na zatybrzu, jak stwierdziła Szanowna Zleceniodawczyni (o ile nic nie poplątałam).

czwartek, 9 stycznia 2014

Odrobina Panienki M. przedpremierowo

Więc...zadaję sobie pytanie, czy aby nie zaczęłam uprawiać rzeźby w miejsce malarstwa?
Efekt odbieram jako zdecydowanie pozytywny. Zresztą już po zrekonstruowaniu ręki i nóżki Panienki oraz załataniu dziur w sukni zrobiło się weselej.
W każdym razie obraz jest skończony - jutro premiera, a dziś muszą się Państwo zadowolić fragmentami, które, mam nadzieję, zaostrzą ciekawość.

Najpierw w gasnącym dziennym świetle :



A teraz - w sztucznym



Jutro więc zapraszam na ucztę, a dziś proszę zadowolić się tym :


Wyrób autorski Wojtka - gulasz po nelsońsku z parowcami.

Nareszcie bez igieł, bowiem wywaliliśmy choinkę. Stała na telewizorze w pobliżu łóżka, więc znajdowała się w niebezpieczeństwie - Wojtek bezwiednie, we śnie, trącał mebelek stopą i wówczas osypywały się igły. W dół pościeli. Gdybyż tam zostawały! Ale nie - przesuwały się chyłkiem w stronę głów i nad ranem odkrywaliśmy przyczynę niespokojnych snów, pokłuci i opanierowani.
Dziś spodziewam się dobrej nocy, czego i Państwu życzę.

Do jutra!