WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

środa, 27 marca 2013

Koniec! Urwisko przemalowane - premiera obrazu do Black Jade dla Mon Credo

Proszę Państwa.
Takie niespodzianki nie zdarzają się często.
Cały dzień spędziłam głównie na bezproduktywnym snuciu się i mechanicznym, bezuczuciowym wykonywaniu prac domowych.
Nadszedł wieczór, potem noc - a ja tylko wciąż powtarzałam "Muszę dziś przemalować obraz" - i serce mi krwawiło. Z żalu - bo Urwisko, choć raj dla samobójcy, jeśli chodzi o skalę wesołości, to jednak niezły obraz.
Gucio poszedł spać, a ja nic.

Wzięłam się wreszcie na sposób, który stosuję, kiedy mam tremę przed malowaniem - wycisnęłam farby na spodeczek (paletę). I nie było wyjścia.

Od pierwszego pociągnięcia pędzlem czułam, że to jest to.
Nie wiem, jaki święty zajmuje się obrazami, ale ma u mnie świeczkę.

Zaczynam prezentację - proszę o łagodny wymiar kary (ten ktoś, do kogo mówię, wie, że to o nim).


Zmieniłam tylko radykalnie niebo i ciut rozjaśniłam całość.


Uważam, że natchnienie spowodowało, że zostawiłam chmurkę. Moją ulubioną na poprzednim, ponurym niebie.




Zaokrągliłam kanty urwiska - od razu zrobiło się łagodniej


Ale strukturę zostawiłam taką samą - poza lekkim rozjaśnieniem.
Nie chciałam, żeby pozacierały się niuanse odcieni, cieniowań.



Powiem Wam, że kocham ten obraz. Muszę go mieć!


Jest w nim tyle spokoju, pogody, ale nie przesłodzonej, wieloznaczności - poza tym (co w najbliższej wystawie najważniejsze) - doskonale pasuje do Black Jade'a.
Dawno mnie nic tak nie ucieszyło, jak zostawiona chmurka.

A! Osoby nie ma, na wszelki wypadek, gdyby jej przyszło do głowy jednak skoczyć...

No, to jeszcze dwa obrazy.
Tyle, że wcale nie jest jasne, do jakich zapachów powstaną.
Waham się.

wtorek, 26 marca 2013

Umarł obraz - niech żyje obraz, czyli pożegnanie z ponurością

No cóż.
Namalowałam piękny obraz i nie mogę się na niego napatrzeć.
Ma jednak parę wad : po pierwsze, poszłam w nastroju za daleko i niestety w Mon Credo nie ma takiego zapachu, do którego by pasował.
Druga wada - nie można z nim obcować zbyt długo. Przypomina mi się płyta u Rodziców "Joachim Grubich gra utwory organowe Bacha". Początek urzekający, niemal ekstatyczny, słuchałam jej urzeczona - a pod koniec znajdowałam się w takim stanie, że gotowa byłam zanosić się szlochem z byle powodu.

Może Łabędź spowodował, że aby bilans był na zero, powstało Urwisko?

W każdym razie decyzja zapadła - jutro rozweselam obraz.
Dodam koloru, życia, rozjaśnię.

Ale dziś - pochylmy się, proszę, nad tą wersją i uczcijmy ją chwilą milczenia.






I mój ulubiony kadr :


Przypominam sobie, że miałam obniżoną ocenę z plastycznego w podstawówce, bo malowałam za ponure obrazki. Nawet na ASP niektóre moje prace profesorstwo nazywało "monachijskimi sosami"

Jutro ma być pochmurno - a więc, skoro w pełnym słońcu powstało powyższe, jest szansa na zmianę.

poniedziałek, 25 marca 2013

Urwisko - początek obrazu dla Mon Credo

Szanowni Czytelnicy, proszę się nie bać.
Dziś, w zimny dzień, ale niezwykle słoneczny, zabrałam się do malowania i stworzylam podwaliny nowego obrazu do Black Jade Lubina.
Uprzedzam - wbrew warunkom atmosferycznym, powstało coś, mówiąc delikatnie, melancholijnego.


Powiało grozą? Troszeczkę?

Technika nowa dla mnie - na palecie (która jest w istocie przezroczystym spodeczkiem) maczałam pędzel w czterech oddzielnie wyciśniętych kolorach - stalowo szarym, zielonym, czarnym i białym. Nie myjąc pędzla, dzięki czemu barwy mieszały się, a ja uważnie kontrolowałam przypadek.

Nie będzie tak smutno - mam zamiar wprowadzić mgłę za pomocą nieocenionego narzędzia za 1.40, czyli wystrzępionego pędzla z Leroy Merlin. Dodam świetlistości i lekkości urwisku.
Bo na razie, gdybym tam umieściła jakąś osobę, nie byłoby wątpliwości, że za chwilę rzuci się w dół.

Żeby nie zostawiać Was przygnębionych, prezentuję pięrwszy "przedstawiający" rysunek Gustawa.


Na pytanie, co to jest, najpierw synek robi minę jak Damian z Omenu albo dziecko z Egzorcysty i - uwaga - wpływ psów (?) - warczy


A potem oznajmia, że na rysunku jest "Przekombik", elektryczny, z oczami, buziami i kablem do ziemi.
Zagadka.
Gustaw to entuzjasta elektryczności, nawiasem mówiąc.
Może wybrał własną drogę.

niedziela, 24 marca 2013

Urwisko do Black Jade Lubina - początek nowego obrazu dla Mon Credo

Stało się. Zaczynam nowy obraz. Na razie tylko szkic, jutro mokra robota.

Wybrałam zapach Black Jade Lubina, na który nie zwróciłabym pewnie uwagi, gdyby nie próbka, podarowana w Mon Credo.
Nie oczekiwałam wiele - fioleczka w seledynowym kolorze, który wskazywałby na coś zwiewnego, zielonego (chociaż zielonaszek Eden może zabić ciężkością i mocą). Owszem, otwarcie lekkie, przestrzenne, ale już podszyte niepokojącą, gęstą cielesnością, potem przechodzącą w słodycz kwiatowo - pudrową. I ta dwoistość zapachu trwa przez cały czas - z pozoru świeży, pogodny, pod spodem tajemniczy, ciemny.
Całość bardzo nastrojowa, raczej do spaceru w deszczowy dzień niż uwodzicielskie perfumy na wyjście.


W obrazie chciałam się bardziej skoncentrować na drugim dnie Black Jade.
Dlatego zrezygnowałam z przedstawienia go jako plątaniny roślin, bardzo dekoracyjnej i wybrałam pejzaż.
Urwisko.
Niby nieruchome, ale mające dynamikę i dramatyzm.

Wstępny szkic wygląda tak :


Oj, chyba nic nie widać.
Może trochę.
Postawiłam na nastrój.
Tak strasznie chciałabym, żeby mi się udało! Jeśli się powiedzie, to będzie najbliższy mi obraz z malowanych dla MC.

sobota, 23 marca 2013

Zapowiedź nowego obrazu i takie tam

Najpierw powiem, że zastanawiam się, dlaczego Łabędź, delikatnie rzecz ujmując, nie wzbudził entuzjazmu. Ponieważ nie mam za wielu informacji zwrotnych - chyba komentarze piszą tylko ci, którzy nie boją się/nie chcą mnie zmartwić, czyli mają coś miłego do oznajmienia, mogę się tylko domyślać.
I - moja refleksja brzmi : czy Łabędź to udany obraz? TAK
Ale czy jest - przepraszam za wyrażenie - CZADOWY? NIE!
A miał być.
Jeśli zostanie mi trochę czasu do wernisażu, to może coś z nim zrobię.
Już i tak muszę do jednego obrazu domalować mechanicznego pieska made in China, ze świecącymi oczami.

Dziś, by złapać oddech przed następnym dziełem, wybrałam się z rodziną na targi ekologiczne.
Miejsce w bardzo moim stylu - nieczynna, ogromna hala fabryczna, może magazyn?
Surowe, betonowe ściany, wielkie okna złożone z niedużych szybek (niektóre powybijane), tajemnicze, techniczne oznakowania. I stoiska, głównie z "naturalną" żywnością.
Wojtek skusił się na spróbowanie "domowego" ciasta i tak Go zgaga złapała, że wrócił do straganu ze słodkościami i zapytał o składniki.
"My jajek nie dodajemy, na sodce rośnie"

Oczywiście wszystko droższe ze cztery razy niż w sklepie (ale W. kupił rewelacyjne ogórki kiszone Dobrodziej i świetne nabiały) - więc wyprawę w tak straszny mróz, z Guciem oderwanym od domowych zajęć, można byłoby uznać za bezsensowną, gdyby nie towarzystwo, jakie się tam zebrało.

Nie wiem, czy można ich nazwać hipsterami, nie chcę popadać w schematy, ale mało było "normalnie" wyglądających osób.

Obowiązywała zasada, żeby ubiór kompletnie nie podkreślał płci, w najmniejszym stopniu. Buty typu trapery, workery, bezkształtne kurtki, najczęściej parki, torby typu wór i obowiązkowo czapka od czapy - uszatka albo rozciągnięta pończochowa, noszona z tyłu głowy na krasnoluda. Ogólnie wszystko pozornie niedbałe, ale chyba mocno przemyślane. Fryzury damskie, jeśli długie, to skołtunione włosy związane w węzeł, jeśli krótkie - to z nienormalną grzywką albo dwucentymetrową albo do połowy czoła.
O, już wiem, wszystkie te stylizacje sygnalizowały "Mnie nie zależy na wyglądzie, jestem wolny i swobodny/a".

Przecież parę lat studiowałam na ASP, ale tam było barwniej, też niedbale, ale trochę punkowo, dziwacznie, kolorowo, przebierankowo.

Tu kolory służyły do wyzywająco brzydkich zestawień - typu cytrynowa brudna żółć ze sraczkowatym brązem. Nie, to nie był grunge. Trudno mi określić.
Właściwie zbiorowość ta miała charakter dość jednolity, jednak parę indywiduów zwracało uwagę nawet osobników w najosobliwszych czapkach.

Nie mogę zapomnieć faceta, na widok którego chciało się wykrzyknąć "Chrystus zmartwychwstał!", choć miał on sporą domieszkę Rasputina (młodego).
Najdziwniejsze jednak wrażenie sprawiał on razem z żoną (?)  - normalnie wyglądający chłopczyk zwracał się do nich per mamo i tato. Synka nie narysowałam - nie było powodu.


W drodze do domu powstało parę koncepcji nowego obrazu, potem upadły - została tylko jedna.
Opowiedziałam o niej Wojtkowi.
Mianowicie - kobieta, stojąca na urwiskiem, wydźwięk ekspresyjny, dramatyczny.
W. wysłuchał.
"Ale gdzież tam dramatyzm. Znam znacznie bardziej dramatyczną sytuację. Kobieta przed drzwiami właśnie zamkniętego sklepu."
No może.
Zależy, przed jakim sklepem.

piątek, 22 marca 2013

Łabędź Libellule skończony - premiera

Nadszedł czas na finał - dziś skończyłam Łabędzia i tym samym siódmą pracę na wystawę w Mon Credo.

Już myślałam, że mogę zaczynać Black Jade (następny zapach), z zadowoleniem odłożyłam pędzel ruchem pianisty, który właśnie oderwał dłonie od klawiatury po ostanim dramatycznym akordzie. Już usta ułożyły mi się do uśmiechu - spojrzałam...
...kicha.
Trudny moment - niewątpliwie czegoś brakowało, żeby powiedzieć "koniec" a czego - za cholerę nie mogłam dojść.
Na dodatek Wojtek zaczął najpierw mamrotać, a potem śpiewać po czesku. Kiedy zirytowana powiedziałam, że mi to przeszkadza, odrzekł, że zarzut jest niesłuszny, bo było po słowacku.
"Proszę o chwilę ciszy, Wojtek! Będę malować nogi musze!"
"Pedikiur, czy co?" - ale przestał.

No właśnie. Mucha, w powiększeniu.
Proszę bardzo :


Ale - mimo różowych oczu i błysku na skrzydełkach, mucha, choć efektowna, nie zwieńczyła pracy nad Łabędziem.

Co by tu? Co by tu?

Pach! Olśnienie - trzeba wprowadzić odrobinę koloru z innej palety.
Oczy Łabędzia i musze refleksy ośmieliły mnie. Miałam rację.
Błękity uratowały obraz.


A teraz Państwu wytłumaczę, "Co poeta miał na myśli'.

Łabędź symbolizuje kremowość zapachu Libellule, do którego był malowany.


Złoty kuper to lśniąca, owocowa polewa, też obecna w perfumach.


W spojrzeniu odbija się zdumienie, że tak pięknie pachnie.


Nenufary mają kształt waflowych foremek do lodów albo babeczek.



 Na pierwszym planie laski wanilii. Jedna z kwiatkiem. Złotym, rzecz jasna.


Wierną towarzyszką w mojej pracy jest Aza. Nie tylko nieczuła na sztukę, ale intensywnie "dekorująca zapachem" pracownię.


Na koniec powinnam uczciwie napisać, czemu dodałam muchę.
Jest odpowiedniczką dwóch czynników w Perfumach Nobile - starego pudru/kokosa.
Na mnie na szczęście nie wyłażą.

Byłabym całkiem zadowolona, gdyby nie pamiątka po Łabędziu. tuż po skończeniu, westchnęłam z ulgą i opadłam na fotel - niestety na siedzisku leżała paleta z różowawą farbą. Teraz pranie rozstrzygnie się, czy TE dżinsy będę mogla nosić tylko pod długie kurtki. Plama na zadku ma, zgodnie z tendencją, kiczowaty kształt -serca.

Mogę coś powiedzieć na koniec? Obraz na żywo ma piękniejsze, głębsze kolory.
Jest niefotogeniczny.

PS. Nie zaszkodziłoby zrobić gdzieniegdzie inkrustacje kryształkami  Svarowskiego... Gdybym je miała

czwartek, 21 marca 2013

Uwaga - wernisaż w Mon Credo - termin

Szanowni Państwo.
Z prawdziwą przyjemnością zapraszam na wernisaż w Mon Credo ( IVp.budynek Witkac naprzeciw Smyka w Alejach Jerozolimskich ). Termin ustalony - 24.04 (środa), godz. 19sta.

Obywatelko! Obywatelu!
Zapraszam z osobami towarzyszącymi.


Będzie Łabędź najświeższy i dziewięc innych obrazów, malowanych do zapachów. Przy każdym flakonik z zapachem, do którego został stworzony.

A teraz nieco ciszej powiem, że mam duszę na ramieniu.
Łabędzia dziś/jutro skończę, ale przede mną jeszcze 3 obrazy.
Koncepcja jednego (Gris Clair) właśnie przestała mi się podobać.
W sumie...drugi (Black Jade) też można by wymyślić od nowa.

Więc - niepewna rezultatu, ale z podniesioną głową, zapraszam jeszcze raz.
Wystawa będzie trwać minimum 2-3 tygodnie.

środa, 20 marca 2013

Kicz na serio? Libellule dla Mon Credo

Trudna sprawa z tym kiczem.

Kiedy z zapałem opowiadałam Mamie, jak sobie wyobrażam Łabędzia i co będzie na obrazie (skończyłam na jednorożcu na różowej chmurce), po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.

Dodam, że Mamy opiniom na temat sztuki ufam całkowicie. To właściwie Jej zasługa, że jako architekt wcześnie zauważyła moje zdolności i od początku je wzmacniała, wspierała mnie w wyborze zawodu, jest też najsurowszym, ale sprawiedliwym krytykiem.

"Córko, wiesz, jakie istnieje niebezpieczeństwo? Nie możesz liczyć na to, że ludzie mają poczucie humoru. Wezmą twój obraz na serio. Nie szarżuj".

Racja. Pojawiają się dwa problemy - wzgląd na widza oraz wyczucie, niezbędne w poczuciu humoru.
Nie chcę puszczać oka, podawać wszystkiego na tacy...

Wybrałam wariant najwłaściwszy. Szczerość. Maluję na tym obrazie to, co mi się podoba i ile mi się podoba. Żeby go lubić.
Liczę na swoje doświadczenie i wspomniane wyczucie. Jeśli - zresztą dotyczy to nie tylko Łabędzia - postaram się o to, żeby obraz był jak najbardziej "mój" - to o resztę mogę się nie martwić.
Co za ulga.
Stan na dziś :


Na razie bez wykończenia - stan surowy.
Zrobiłam dokładniejsze zdjęcie głowy Łabędzia,



Uprzedzając pytania Czytelników - tak, będą jeszcze inne elementy na obrazie.
Może żywe.
Teraz drugie tyle wykończeniówki.
Ciekawe, czy mnie coś zaskoczy.
Może wiosna, już by przyszła, do cholery.

A! Co do poczucia humoru - kupiłam sobie dżinsy z dziurami, które od spodu są podszyte prostokątnymi łatami. Ponieważ pięknie leżą, więc przeparadowałam przed Wojtkiem.
"Masz spodnie teatralne?"
Zdziwiłam się:
 "Dlaczego?"
"Widziałem takie w teatrze. W teatrze Guliwer" (Guliwer to warszawski teatr dla dzieci).
A ja dla niepoznaki pójdę w nich do kina.





poniedziałek, 18 marca 2013

Łabędź i słońce - Libellule

Mam podstawową zasadę dotyczącą malowania - najpierw robię to, czego jestem pewna.
Z reguły reszta "sama" przychodzi - w sensie pomysłu.

I tak postąpiłam z Łabędziem.
Wiedziałam, że musi być słońce i że koniecznie złote.




Taka byłam niesamowicie pracowita, że krążek wygląda jak złota płyta.
Ma rzeczywiście wrąbki. Obraz leżał na stole, a ja chodziłam w kółko (jak ci goście od kręgów w zbożu), bo tylko w określonym ułożeniu mam naprawdę pewną rękę.

A potem, żeby zrobić przerwę, poszłam na spacer i zupełnie niespodziewanie kupiłam sobie buty.
Zawsze ubolewałam nad tym, że nie ubieram się adekwatnie do zawodu i raczej ciągnie mnie do klasyki. Albo ubiorków w stylu "pani nauczycielka".

Tym razem nadrobiłam zaległości.


Dobrze widzicie - każdy but jest inny. Pofałdowania skóry są na stałe wypracowane - tak już zostanie.
Sprzedawca protestował, kiedy mówiłam o obniżce, używając kretyńskich argumentów "Z tyłu nie widać, nawet z boku też nie rzuca się w oczy", a kiedy nazwał mnie "przeczuloną" wysłałam mu takie spojrzenie (mściwe i zarazem pełne politowania), że mocno zszedł z ceny.
Całą drogę do domu chichotałam.
Bo one NAPRAWDĘ wyglądają na dwa różne.
Zrobię minę, nosząc je, "Tak ma być. Produkcja niszowa".

W doskonałym humorze wróciłam do domu i już wiedziałam następną rzecz - aby ten obraz dobrze mi szedł, muszę polubić tego łabędzia.
Czyli zrobić mu "pysk" - żeby móc patrzeć w oczy.



Proszę mi wierzyć na słowo - ma idiotyczny wyraz twarzy.

A ja nawymyślałam jeszcze przynajmniej 10 obiektów, które mogą się znaleźć obok niego.
W tym palma (kokos w składzie Libellule!).

niedziela, 17 marca 2013

Łabędź Libellule - tło i zarys

Nie wiem, jak to się stało, ale pochłonęłam dziś paczkę orzechów laskowych i migdałów w mlecznej czekoladzie, a zamiast śniadania - Malinki/Jeżynki Haribo.
Widać nie można bez konsekwencji wyobrażać sobie obrazu złożonego ze słodkości.

Miałam zamiar pokazać pełny szkic - i nawet go zrobiłam. Cóż z tego, kiedy nie widać.
Może ktoś dostrzeże główkę Łabędzia.


Dałam sobie spokój z fotografowaniem w dziennym świetle, głównie z tego powodu, że nie zdążyłam z pracą. On NIE JEST żółty.

I tak się cieszę, że zrobiłam jakiś początek, bo dzień zaczął się fatalnie.
Od sprzątania.

Jak zwykle, kiedy Wojtek wyjdzie, staram się w czasie, kiedy Go nie ma, ogarnąć mieszkanie - zrobić Mu niespodziankę. Również z tego powodu, że mam chorobliwą niechęć, by ktokolwiek patrzył mi na ręce podczas czynności, którą chcę wykonać szybko i ... nie będę się wdawać w szczegóły (przy malowaniu wcale mi widzowie nie przeszkadzają).

Kiedy odkurzałam szafkę wiszącą z książkami, nagle poczułam podmuch powietrza. Mój własny obraz - Sosny (100 na 70), ustawiony na wierzchu mebla, minął o włos skroń, uderzając rogiem o podłogę - bez strat, w objęcia wpadła mi porcelanowa duża żaba.
Najgorsze przytrafiło się kaktusowi. Zrobił salto mortale wprost na łóżko.

A to kaktus nie byle jaki.
Nieżyjąca już Mama Wojtka posadziła go dawno temu i okazało się, że kiedy roślinka marnieje, i Wojtkowi się nie układa.
W związku z tym kaktus został uznany za specyficzne uroślinnienie mojego męża.

Wojtek przywiózł go z rodzinnego domu, a ja z niepokojem obserwowałam, że zielona jest tylko jedna strona - reszta wygląda na martwą.
Nienawidziłam tego kaktus i odrobinę siebie, że troszkę wierzę w tę historię.

No a teraz... co to będzie?



Ze strachem wypatrywałam powrotu męża.
Może ktoś z Szanownych Czytelników wie, co zrobić, żeby uratować Wojtka? Kaktus, chciałam powiedzieć.

Zapomniałam powiedzieć, że do łóżka Gustaw przyniósł mi małą dyktę, żebym namalowała lepszy obraz, niż ostatni.
"Guciu, który masz na mysli?"
"Ten czarno biały. Jest brzydki"
"Dlaczego?"
"Bo przez niego płakałaś"
Kochany chłopczyk.

sobota, 16 marca 2013

Będzie słodko - nowy obraz dla Mon Credo

Nie wiem, czy Szanowni Czytelnicy wiedzą, że jestem wielbicielką kiczu.
Jednym z niewielu obrazów, które mnie zachwyciły w Zachęcie (poza Nowosielskim) był Jeleń na Rykowisku, gdzie w miejscu słońca autor przylepił jajo sadzone.

Moje ulubione przedmioty w pracowni to chiński piórnik, którego właścicielką stałam się, w wyniku handlu wymiennego, w 1979. roku.


Zabrałam go ze sobą, wynosząc się z rodzinnego domu i piórnik towarzyszył mi we wszystkich dziewięciu przeprowadzkach.

Drugą rzecz - tacę - jakiś nieczuły frajer postawił pod śmietnikiem.


Pierwsza myśl, kiedy wąchałam La Danza delle Libellule Nobile 1942 (Taniec Ważek) - ja chcę go zilustrować!


Choć nie przepadam za jadalnymi słodziakami, ten jest na tyle przegięty w słodkości, lecz jednocześnie wyszukany, oryginalny, że kusił mnie strasznie.

Wyobraźcie sobie cudowny deser, nieprzytomnie słodki, ale nie ciężki. Jakiś smakowity miks puchatego kremu waniliowego, z kawałkami czegoś chrupiącego, polewą owocową, gęstą, złotą, a to wszystko podane na delikatnym cieście maślanie szlachetnym. I szczypta - ale dosłownie odrobina - korzennych przypraw. Wszystko tak radosne i pyszne, aż się gęba sama śmieje.

Oczywiście aż nasuwa się wizja ciasteczka - monstrum, pół metra na pół.
ALE ciekawiej będzie się posłużyć innym kiczem.

Jeleń pierwszy przyszedł mi do głowy. W kolorach deserowych. To jednak mogłoby sugerować jakieś nuty piżmowe.

Poszukałam w szufladkach z pomysłami - Łabędź. Będzie świetny. Zachód słońca, kolory ciepłe, żeby nie powiedzieć smaczne.
Tło już jest - zrobione z pudrowego różu, pomarańczu, odrobiny kremowego i dwóch odcieni złota, przez co uzyskało jedwabisty połysk.



Nie wiem, jak daleko się posunę, ale teraz myślę o nenufarach z kwiatami w kształcie babeczek i gałęziami jak laski wanilii.
Sama nie wiem, czy mam się powstrzymywać, czy wprost przeciwnie...?

piątek, 15 marca 2013

Premiera - Obraz do Eau de Soir

Całkiem spokojnie wypiję trzecią kawę - patrząc na skończony obraz.

Wypadałoby powiedzieć trochę o zapachu, do którego był malowany.
Eau de Soir Sisley'a.


Budzi moje mieszane uczucia.
Wydawałoby się, że jest ostry, nieskomplikowany, mocny - tymczasem, jeśli się w niego dobrze wsłuchać, widzi się niejednoznaczność i jakąś nieuchwytną lekkość w pozornej bezkompromisowości.
Co tu dużo mówić - nie dla każdego. Ma dużo typowo szyprowej goryczy, niepokojący brudek i wielką siłę rażenia.
Nie muszę chyba dodawać, że mój mąż go nie znosi.
Za to obraz Mu się podoba. Przynajmniej tyle.

Ta daaam! :


Eau de Soir nawiązuje do klasycznych kompozycji, ale pasuje do niego określenie nowoczesny.
Dlatego i ja podążyłam tym tropem.

Tło potraktowałam bardzo delikatnie - tylko jedną warstwą farby, i to nakładanej gąbką.
W efekcie widać nierówności koloru, czasem prześwituje dykta, widać ślady ołówka (starannie wybrane).



"Słoneczko" na początku miało być inne - jak przy zaćmieniu, z czarnym krążkiem. Jednak taki akcent okazał się za silny. Ten obraz jest jak żart - trzeba dobrze wiedzieć, ile  i jak się mówi. jedno słowo za dużo - i nie ma dowcipu. Wyczucie konieczne.

I to mi się podoba w Innej kobiecie, że delikatność miesza się z mocno kontrastującymi plamami i konturami.



Długo, bardzo długo zastanawiałam się nad tłem.
Ale kiedy zrobiłam pierwszy skos, poczułam, że to świetne posunięcie. Pojawiła się przestrzeń - drugi i trzeci plan, a wszystko potraktowane abstrakcyjnie.
Nawiasem mówiąc, dla mnie abstakcja nie istnieje - wszystko mi się z czymś kojarzy i zazwyczaj ma okreslony nastrój.

Swoją drogą, Gucio, poproszony "Powiedz coś miłego" nie odpowiada już "Szafa", ale "Koło!"
"A coś niemiłego?"
"Krójkąt!"

Wracając do subtelnych cieniowań :


I kontrastów:



                                                           A to mój ulubiony fragment :


Obraz nie mógłby być udany, gdyby nie wizerunek kobiety.
Zależało mi na tym, żeby była stosunkowo młoda, ale nie za ładna - raczej stylowa.
Ubrana klasycznie, ale nie nudno.
Kita włosów, związana jakby z japońska.
No i poza- pewna siebie, swobodna, niezależna od otoczenia.
Dobrze, że profilu już nie poprawiałam.


Milenka uważa, że to jej nos. I to Jej przeszkadza w obrazie.
Ale ja malowałam anonimowy nos.

Na koniec powiem nieskromnie - nie przypuszczałam, że uda mi się wyczarować taki nastrój, kluczowe stało się wprowadzenie szarości.
Zastanawiałam się nad innym kolorem, ale doszłam do wniosku, że obraz stałby się wówczas plakatowy - zatraciłby swoją subtelność. Strasznie podoba mi się ta moja abstrakcja realistyczna.

Jeszcze tylko jeden drobny szczegół, i będzie absolutnie doskonale.
Węzełek wstążki - zlikwiduję czarne elementy.
Ale dopiero przed wystawą - bo na razie mam zakaz zbliżania się do obrazu.