WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sztuka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sztuka. Pokaż wszystkie posty

sobota, 4 sierpnia 2012

ms2 część druga

Po wystawie Dźwięki Elektrycznego Ciała przeszliśmy do zwiedzania ekspozycji stałej w Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
Przyznam się, że teraz na różne bzdurne "dzieła" sztuki patrzę z mniejszą irytacją, ponieważ wcale nie zwracam uwagi na nazwiska twórców, którzy mnie nie interesują i pokonuję ekspozycję szybkim krokiem.
Oto typowa sala "nowoczesna". Coś się świeci, coś brzęczy, tu kółko, tam stelaż. Trochę ruchu i gotowe.


 Ciekawszy był widok na klatkę schodową.


Napotkałam dwa nazwiska, które wywołały u mnie rozczulenie- jedno nazwisko, niebywałe, to Fortunata Obrąpalska, fotografka, urodzona jeszcze w XIXstym wieku, żyła prawie sto lat.
Chyba nie zwróciłabym uwagi na jej prace, gdyby nazywała się np. Ewa Nowak.


Drugi znajomy to artysta Bereś, znany performer z ekshibicjonistycznymi skłonnościami - być może mimo wieku (rocznik 1930) nadal odkrywa swoje zużyte ciało.
Moja Mama opowiadała mi, że uczestniczyła w happeningu artysty Beresia w latach 70tych.

Zgromadził on publiczność w sali, do której- oczywiście nago- wniósł deski, po czym je podpalał, a dwie, węglące się na brzegach, połączył sznurem, po czym wdział na siebie.
Wszędzie unosił się ciemny, gryzący dym i wtedy Mama wraz z paroma osobami z publiczności energicznie skierowała się w stronę drzwi aby się wydostać.
Jednak przewidujący artysta Bereś pozamykał wyjścia, tak więc widzowie, coraz bardziej zdezorientowani, zmuszeni byli do oglądania zwiędłych pośladków performera i jego dyndających smętnie klejnotów.


Tymczasem weszliśmy na piętro, gdzie po otwarciu drzwi usłyszeliśmy niepokojące dźwięki - coś jakby jęki, wycie, kwilenie. Gucio zapytał niepewnie "co to są za glosy?". Szybko się okazało.
W ciemnym kącie stał monitorek, na którym wyświetlały się "Dialogi masochistyczne" - facet o wyglądzie grubianina (artysta) a to obcęgami ściskał sobie policzek, a to wkładał koniec szczypiec do ust i prawie rozrywał twarz, a to metalowym kółkiem zgniatał koniec nosa, wydając stosowne odgłosy.
Bystry, zażywny ochroniarz prawie podbiegł do nas "Proszę pani, może lepiej wziąć dziecko, bo się chłopiec przestraszy"- oczywiście miał rację.

Zasłoniłam Guciowi uszy i oczy i uciekliśmy stamtąd, mijając po drodze zdjęcie nieboszczyka, nagiego, sfotografowanego od nóg, więc doskonale było widać jego pokaźne zastygłe genitalia.
Miły, tęgi pan z ochrony uchylił nam drzwi i popatrzyliśmy na siebie z troską.
"Współczuję panu i paniom z obsługi, że przez cały dzień musicie słuchać tych jęków. Powinni państwo dostawać większe wynagrodzenie za szkodliwe warunki pracy"
 "Ach, proszę pani, obsługa wystawy ma dodatek za szkodliwość, my- ochrona- niestety nie" rzekł smutno.

Przypomniał mi się performans z warszawskiego Centrum Sztuki Nowoczesnej - też masochistyczny, ale weselszy i bezgłośny. W kamiennej wnęce, na gołej posadzce siedziała urodziwa, młoda dziewczyna o nieprzeniknionym wyrazie twarzy i wyszywała sobie na stopie Myszkę Miki.
Ponieważ była naga, a podczas haftowania trzęsły jej się jędrne cycuszki, naokoło zgromadzili się, jak w Zuzannie i Starcach, panowie pożerający ją wzrokiem.

 Guciowi najbardziej spodobała się niewielka budka, w środku wyłożona pochłaniającą dźwięki czarną gąbką. Stało w niej krzesełko, naprzeciw ekranik, na którym wyświetlał się film z postacią artysty, który monotonnie recytował wiersz zapewne (wszak teraz wszystko to poezja, szczególnie w świecie sztuki). Tekst usiłował być dowcipny, ale się nie udało, bo artysta nie miał nic do powiedzenia- mimo to mówił, drętwo, nudno i długo.
Dlatego Gucio zajął się trzaskaniem drzwiczkami, chichocząc.


A ja kupiłam sobie perfumy- Ma Dame Gaultier, we flakoniku, który wygląda, jakby był podświetlony pomarańczowym neonem. Zapach to plastikowe landrynki z pieprzem. Bardzo mocny.

Kiedy ubrana w bluzkę w cętki, z falbanką, i z zapachowym ogonem podchodziłam do przystanku, chyba dość nietrzeźwy facet zwrócił na mnie uwagę. Przypuszczam, że patrzył na mnie (nie mam doświadczenia w obcowaniu z osobami z zezem rozbieżnym), a będąc blisko, wycedził "Hej, seniorita".
Rozśmieszył mnie.

ms2 czyli przygoda ze Sztuką Nowoczesną

Kiedy usłyszałam tytuł wystawy w łódzkim ms2, przeczuwałam, że to może być coś bardzo interesujacego.
Tak więc zmobilizowałyśmy się z Karoliną i zdążyłyśmy na Dźwięki Elektrycznego Ciała.
Zanurzyliśmy się (bo Gustaw nam towarzyszył) w inny świat, jak z filmu science fiction z lat 60tych. Na dodatek powstałego w przaśnej rzeczywistości Europy Wschodniej.


 Mam podejrzenie, ze eksperymentatorzy mieli sporo dystansu do siebie i swoich dzieł



Kiedy w 1957 roku w Warszawie pojawił się pierwszy syntezator i powstało Eksperymentalne Studio Polskiego Radia, wzbudziło to nie tylko zainteresowanie kompozytorów, ale również artystów, architektów i nawet poetów.
Zachłyśnięcie się nowymi możliwościami zaowocowało utworami typu "Etiuda konkretna na jedno uderzenie w talerz", zmieniły się partytury, mnożyły happeningi dźwiękowe.

                                     
                                                                To też można zagrać!

Ku uciesze Gucia weszliśmy do tunelu z odgłosami, w którym, w zależności od tego, w którym miejscu się postawiło stopę, zmieniał się dźwięk.  Każdy zaułek w postaci wysokiego, cylindrycznego pomieszczenia, był oświetlony innym kolorem, co wykorzystałyśmy do zrobienia  sesji fotograficznej.


















Jednak nie bez powodu w burdelach stosuje się czerwone światło, i nie chodzi mi o erotyzm, ale efekt upiększający.
Myślę, ze każda kobieta obowiązkowo powinna mieć przynajmniej raz w życiu sesję, z której zostaną jej na pamiątkę piękne zdjęcia.

Pamiętam, miałam sąsiadkę za ścianą. Nieduża, przy kości, no, z urody nic specjalnego, za to bardzo pewna siebie. Zachowywała się jak gwiazda, miała ruchy i gestykulację pięknej kobiety i moi znajomi nawet stroili sobie z niej żarty. Szczególnie celował w tym J.
Aż kiedyś wpadł nam w ręce jej album z sesji fotograficznej. Ciemne, kontrastowe zdjęcia, wydobywające to, co najponętniejsze. Erotyczne- choć nic konkretnego nie pokazywały.
J. powiedział tylko "No, no. Że ja tego wcześniej nie zauważyłem" - i od tej pory wodził za sąsiadką maślanym wzrokiem.

Zatopione w dźwiękach a la Pilot Pirx czy Hydrozagadka, znikłyśmy chyba (czas przestał istnieć) na ponad godzinę w plątaninie korytarzy i tubusów, a Gucio pohukując i kwicząc biegał w tę i z powrotem, przez co ściągał na siebie uwagę postawnej, gniewnej blondyny z obsługi wystawy, która rzucała nam pełne dezaprobaty, piorunujące spojrzenia.
Im jej miny były straszniejsze i bardziej poważne, tym nasze ataki śmiechu głośniejsze, ponieważ wszystko odbywało z towarzyszeniem metalicznych pierdnięć, brzęków i syntetycznych posapywań.

Szkoda tylko, ze nie mam żadnego zapachu, który wydawałby mi się odpowiedni to komiczno- awangardowo- artystycznych okoliczności.



Może Ma Dame Gaultier?



czwartek, 15 marca 2012

Wystawa

Ponieważ dziś jest czwartek, a więc wejście do Centrum Sztuki Współczesnej za darmo, postanowiłam skorzystać. Nie to, żebym była specjalnie oszczędna, ale honor mi nie pozwala zapłacić za wstęp do tej insytucji.



 Ucieszyłam się bardzo, że będę miała okazję do zjadliwej czy szyderczej recenzji.
 Podjechaliśmy samochodem- ja, Gucio i Wojtek. Synek miał zostać z mężem, bo nigdy nie wiadomo, na co się trafi, a nie chciałam, żeby był narażony na oglądanie waginy przez dziurę w podłodze np.
Powiedziałam, ze się pośpieszę- i tym razem mi się udało. Po niecałym kwadransie byłam z powrotem.
Liczyłam na to, że zobaczę współczesne obrazy (obrazusy) albo instalację czy performans w stylu "Czuwanie przy wzroście rzeżuchy" (posianej na nagim ciele niezbyt apetycznej artystki).
A tu nie.
Parter- fotografie + filmy z rzutnika
Piętro- fotografie + filmy z rzutnika
Większość czasu szukałam czegoś w rodzaju stałej ekspozycji (którą pamiętałam z zeszłych lat), wreszcie, kiedy za kolejnym ekranem trafiłam na ścianę, zwróciłam się o pomoc do pani pilnującej: "Przepraszam bardzo, gdzie mam pójść, żeby obejrzeć jakiś obraz?
 "Bileterka prychnęła z oburzeniem "To jest SZTUKA WSPÓŁCZESNA, proszę pani, żadnego obrazu pani tu nie znajdzie".
Nie to, żebym miała coś  przeciw fotografii, ale to tak, jakby w Muzeum Etnograficznym były tylko haftowane poduszki.

Mój Boże, a ja myślałam, ze CSW było denne za dyrektury Wojciecha Krukowskiego.

Poznałam go osobiście, kiedy starałam się o wystawę w kawiarni  w skrzydle Zamku Ujazdowskiego, gdzie mieści się Centrum. Musiałam mieć zgodę Dyrektora. Umówiłam się na spotkanie, wzięłam pod pachę portfolio, nabrałam powietrza i weszłam do gabinetu.
Dyrektor na początku dość zaciekawiony oglądał, potem na jego twarzy pojawił się wyraz irytacji, a kiedy otworzył mój katalog na stronie z ryczącym jeleniem, zniecierpliwił się i zamknął album.
"Muszę pani odmówić. Pani malarstwo określiłbym jako liryczne, ale przede wszystkim jest ono sprzedażne. Tymczasem ja gromadzę i wystawiam artystów, którzy walczą, ryzykują, narażają się na alienację nawet w swoim środowisku. Pani nic nie ryzykuje. Bardzo mi przykro".
W drodze do windy jeszcze ostatecznie mnie załamało odkrycie, ze przez cale spotkanie występowałam z karteczką samoprzylepną, która przyczepiła mi się do tyłka.

Pewnie, lepiej jest promować nabijanie widza w butelkę i doprowadzanie do tego, że ten czuje się zakłopotany, kiedy wszystko, co może powiedzieć, to "Ja się na tym nie znam...", zamiast zażądać zwrotu pieniędzy za oglądanie pseudoartystycznych wypierdów.