...gdyż główna postać dramatu straciła wzrok.
Nie na moje nerwy to całe malowanie. Tzn. lubię jak się coś dzieje, ale huśtawka emocjonalna - a raczej MIGAWKA emocjonalna przekracza moją wytrzymałość.
Co prawda, biorąc pod uwagę, że jednak oczy znowu są, i tym razem, nie wychylając się, powiem, że wydają mi się teraz dopiero prawdziwe.
Znalazłam dość sił, by na dziś pożegnać się z obrazem i odstawiłam go w cholerę.
Malowanie odbywało się pod silną presją - godzinę przed zajęciami (warsztaty dla dobrych rodziców!) nagle podjęłam decyzję - obraz przemalować, zdjęć nie pokazywać, te, które są - zlikwidować. Premierę odwołać.
Akurat tak się złożyło, że wszystkie niuanse złota i błękitu najlepiej widziałam na klęczkach, przed sztalugami. Potem się okazało, że jeśli obniżę środek ciężkości, widoczność się zwiększa...
A warsztaty coraz bliżej - wszak spóźnić się na nie to jakby nie być dobrym rodzicem troszeczkę - a ja się, rozumiecie, pół godziny przed zajęciami czołgam po podłodze, w sierści Pepy (bycie artystką stoi na przeszkodzie w regularnym sprzątaniu), w dresie z wypchniętymi kolanami i ze złotą szramą z farby na wysokości pół uda.
Prawie zdążyłam (a, jeszcze siadając, upewniłam się u najsympatyczniej wyglądającej osoby, że nie mam złotych ew. błękitnych wąsów).
Tymczasem oczy gapią się jakby wyraźniej - w serce wstępuje otucha.
Na jak długo? Już teraz boję się zajrzeć do kąta z Shalimarem, kojąc nerwy Glennem Millerem i góralką czekoladową. Nie, trzeba zajrzeć. Co to ja, dziecko jestem???
Shalimar Shalimarem, ale rysunek w zeszycie obłędny.
OdpowiedzUsuńEch, dziękuję. Wysoki odsetek przypadków wariactwa u artystów upatruję w niedostatecznym poczuciu humoru
UsuńDobrze, że tego wzroku nie będzie. Był zły. Zapachu nie znam. Nic więcej nie dodam.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Aniu - choć w świetle nowo powstałego Shalimara sama nie wiem, czy to dobrze...
Usuń