WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

poniedziałek, 26 lutego 2018

Sylwetka

Tak, jak już mówiłam, postanowiłam z obrazami postępować delikatnie - bez bałaganu i eliminacji. Rozpoczęłam trzy prace. Na wszystkich są sylwetki i dziś pokażę pierwszą z nich. I początek drugiej

Ale przedtem - mały wstępik. Myślenie tak mnie zmęczyło, że zatkało mi się ucho, wysiadł krzyż, nie mogłam spać i ręka zaczęła nawalać. Skończyłam z tym!
Planuję wrócić do tego, co najbardziej lubiłam, czyli rysunku, ale nie węglem, tylko przeistoczenia rysunku w obraz. Sylwetki z ich dynamiką, ileż ja robiłam szkiców. I robię znowu.
Nie wiem, co będzie, nie planuję, cieszę się, bo spadł ze mnie jakiś ciężar.
Ucho odetkane, krzyż jak nowy, ręka w porządku - jeszcze "tylko" sen. No ale nie wymagajmy za wiele od razu.

Sylwetka pierwsza

 
Co prawda delikatnie z nią nie postepowałam. Ta, którą widzicie, jest naprawdę trzecią. Najpierw szkic węglem, potem linia, wypełnienie - i likwidacja. Ale nie do końca.


To jeszcze nie koniec - ale dodam bardzo niewiele, może co najwyżej jakieś osadzenie w przestrzeni? Nie wiem, jeszcze, na razie odstawiam.


Druga sylwetka - podpatrzona na przystanku autobusowym, z tyłu. 


Tu roboty będzie sporo.

Więc tak. Chwilowo nie zamierzam zmieniać świata. Ani malować TEGO JEDYNEGO NAJWAŻNIEJSZEGO obrazu. Nie. Na razie będę się zajmować tym, co lubię.
Czego i Państwu serdecznie życzę.

(trzecia postać straciła głowę i jeszcze nie jest do pokazania)

niedziela, 25 lutego 2018

Dlaczego zegar w praniu wylądował i inne osobliwości

Dawno, dawno temu pasjonowałam się tematem bijących zegarów. Czas jest zjawiskiem niezwykłym (a jego zmienność w odniesieniu do grawitacji to już w ogóle, ale teraz o tym nie mówmy). Mam taką właściwość, że potrafię z dokładnością do paru minut, przez cały dzień nie mając zegara, określić z błędem nie większym niż pięć minut, podać godzinę.
Od kiedy przestałam się spieszyć, czas płynie zupełnie inaczej, wolniej przede wszystkim, bo mieści się w nim znacznie więcej, również więcej tego, co lubię. Tykanie zegara to jakby czyjaś miła obecność, dlatego wyjęłam z szafki swój bijący Hermle, nakręciłam kluczykiem bicie i chodzenie i w spokoju się położyłam.
Chyba przez to, że w oczekiwaniu na wizytę u laryngologa powoli odtyka mi się ucho, po położeniu się do łóżka tykanie wzmogło się - poza nim wokół panowała cisza. Jeśli nie liczyć miarowego chrapania Pepy.

Leżę, rozumiecie, a tu tik tak tik tak jakieś takie wymowne. Wybija pół do godziny. Oczy zamknięte, ciemno i TAK TAK TIK TAK, jakby ktoś mnie pukał w czoło. "Zaraz wybije godzina" i rzeczywiście BIMBOM BIMBOM - druga. Przypływają i odpływają pomysły, myśli, jak poszatkowane wskazówką - BIMBOOOM - wpół do trzeciej. Wstaję za 4,5 godziny.
O nie.
Zerwałam się, zdjęłam zegar ze ściany. Gdzie go położyć? Kosz z praniem najlepszy. Wkopałam Hermle na sam spód - z wyrzutem wybił, zdezorientowany, godzinę jeszcze nie nadeszłą.

Zasnęłam spokojnie.

Dodam, że w koszu są też słuchawki, które nagle się rozszalały i zamiast przekazywać muzykę przez blututh, nagle zaczęły potwornie szumieć i szeleścić. Wściekły się. Niech szumią polarowym kalesonom.

Ano właśnie - nastał czas, kiedy ciepła bielizna wróciła do łask. Wyż znad Syberii! Jak nie my na Sybir, to Syberia do nas. Staram się na to zjawisko patrzeć optymistycznie, tzn przewidywać, jaka opanuje mnie radość, gdy już się ociepli. Tymczasem, ponieważ palę, tylko na spacerze z psem, zastanawiałam się, czy wrócę ze wszystkimi palcami do domu. Mam, oczywiście, rękawiczki, ale takie cienkie. Od kiedy w grubych podpaliłam sobie nie tylko papieroska, ale też i rękawiczkowy palec - zapłonął pięknym, zielonym płomykiem i zgasł wydając tchnienie ze smrodliwym dymkiem.

Dłonie mam w komplecie, pracować mogę, więc bardzo ostrożnie i bez szaleństw wykonałam szkic do portretu Szarego Człowieka.


Ona ma taki wyraz twarzy, jakby była zaciekawiona "No i co ze mną zrobisz?"
Bardzo zależy mi na tym, żeby rysunek ocalał. Mam pewien pomysł.

Jeszcze powiem, że Wyspa też się zmieni.


Za wiele się dzieje na tym obrazie. Znowu zobaczyłam w nim coś, co urealni się dzięki niedużej zmianie. Bo tak mam, że w niemal każdej abstrakcji widzę coś realnego. Trzeba to wykorzystać.

Na koniec dodam, że po szydełkowaniu i pruciu, i kilku takich cyklach, kiedy wykonałam parę czapek niewidek, skończyłam swoje dzieło. To oznacza, że mrozy powinny, na złość mojej robocie, zelżeć.


Do najbliższego odcinka strzelę sobie selfika w czapce, która kolorystycznie pięknie się komponuje z sińcami z niewyspania.

Zdrowia życzę wszystkim Czytelnikom, słyszę, że mnóstwo osób choruje (my, odpukać, nie) - i tradycyjnie powiem - aby do wiosny!

czwartek, 22 lutego 2018

Szydełko relaksuje...?

Więc... a propos szydełka. Mrozy już nie idą, mrozy już przyszły, a ponieważ nie wierzę w przypadki, kiedy parę dni temu niespodziewanie natknęłam się na spory kłębek włóczki w szmaragdowym kolorze, pomyślałam : "Trzeba coś z tym zrobić! TERAZ".
Wspominałam, że co wyszydełkowałam, to sprułam - podobny proces tworzenia / niszczenia miał miejsce przy malowaniu.

Wczoraj, jak zwykle, cały dzień myślałam. I myślałam. I myślałam! Jak zacząć?
I dziergałam. I dziergałam. I dziergałam.
W przerwach gapiąc się w biały obraz jak szpak w pięć złotych.
Nie rozumiem, naprawdę, dlaczego zamiast zgrabnej czapeczki w moich rękach powstał... berecik. Żeby tylko! Berecisko o kopule rekordowo wielkiego grzyba, jakiejś monstrualnej kani. Z antenką.
Czapka dla Golema.

Przyznając się do klęski - prułam, prułam i prułam, prawie dwie godziny. Obraz wciąż biały jak śnieg. A przecież nie uprawiam sztuki konceptualnej typu Biały Kwadrat na Białym Tle.

(włóczka cudowna, mięciuteńka, głęboka zieleń i do tego cieniowana)


Co by było, gdyby tak zacząć inaczej? Tzn nie we właściwy mi sposób, czyli narobić bałaganu i natłoku na obrazie i potem gwałtowna, brutalna eliminacja (wdech wydech), tylko od jednego elementu zacząć i dodawać, zmieniać bez radykalizmu.
W zasadzie, jeśli chce się zacząć robić coś naprawdę nowego, nie byłoby takie głupie zmienić tryb, sposób pracy. Przynajmniej spróbować nie zaszkodzi. Może dla odmiany nie sponiewierać się, nie likwidować tła i obiektu w pocie i łzach, tylko jakoś tak... kurczę... na spokojnie?
(wydaje mi się, podświadomie, że tego nie potrafię, może dlatego tak strasznie kusi).


W każdym razie czapka się robi, rozmiar ma normalny, antenki brak. Obraz / y już nie białe są


Nie wykluczam, że wezmie mnie cholera w pewnym momencie, ale na razie dobrze cieszyć się czymś, w czym pułapki sa jeszcze niesprawdzone.

Więc... ten tego... może faktycznie szydełko relaksuje - pożegnam się życzeniem : aby do wiosny!

wtorek, 20 lutego 2018

Szczerość - nieszczerość

Szanowni Państwo.
Dzisiejszej nocy nie spałam. Dlaczego? Z dwóch powodów : pierwszy, typowy to bombardujące mnie pomysły na nowe obrazy, drugi, jeszcze bardziej typowy : złość, że nie mogę zasnąć. Wreszcie, koło 5 rano, zobaczyłam siebie ze stertą obrazów, które nikogo nie obchodzą.

W każdym razie rano, wyczerpana, na swojej stronie na facebooku "Brulion Malarski - ulubione kawałki", mając dość siebie i wszystkiego, napisałam "Który to raz mam zamiar skończyć z blogiem? Pomyślmy... trzeci?" (czy jakoś tak).
I to jest prawda.

A więc dlaczego?
Jak wiecie, a jak nie, to powiem, postanowiłam zgromadzić obrazy na wystawę. W zeszłym roku, biorąc udział w aukcjach i malując na zlecenie, praktycznie każdej swojej pracy od razu się pozbywałam, tymczasem realnie zarysowała się szansa na wystawę (polską i zagraniczną).
W związku z tym postanowiłam zacząć realizować, jak to się mówi, swój projekt, o umownej nazwie "Rzeczywistość Równoległa".
Wspaniała sprawa, lecz również wyczerpująca, obciążająca przede wszystkim psychicznie. Jak przy każdym działaniu, w którym stawia się na maksymalną szczerość i na dodatek rzuca się na głęboką wodę, nie ma co liczyć na to, że wszystko pójdzie jak z płatka.
Towarzyszy mi zwątpienie, niezadowolenie z jednej strony - z drugiej wiara, że mam coś do powiedzenia... a raczej namalowania.
"Porozumiewać się możemy tylko przez obrazy" powiedział o malarzach Van Gogh.

A ja, jak raz, porywam się na pisanie. Mało tego, na pokazywanie prac nie ukończonych, żeby kronika moich twórczych poszukiwań była pełna. Bo Brulion to taka osobista kronika.
Zadałam sobie (znowu) pytanie :  czy to ma sens? Czy może lepiej schować to, co się robi, póki jeszcze nie ma konkretnego, satysfakcjonującego mnie kształtu i pokazać swoją pracę wtedy, gdy będzie ukończona?
I takie pytanie zadałam na swojej stronie, widocznej dla nielicznych - tylko dla tych, którzy ją polubili. Potem pomyślałam, że ja na to pytanie odpowiem sobie sama - i swój post zlikwidowałam. Cóż złego w wahaniu? Tym bardziej wahaniu malarki? Nic, wg mnie.

Ale oto, pod wczorajszym odcinkiem w Brulionie, pojawił się następujący ANONIMOWY komentarz:
"Dlaczego myślisz, że nie warto już prowadzić bloga? Dlatego, że komentujących mało? Komentarze niezbyt przychylne? Dlatego?
Skutek wynika z przyczyny.
Ucieczka nie zawsze jest dobrym wyjściem. A obrażanie się w ogóle.
Nieprzychylne komentarze usuwasz, albo grozisz usunięciem.
Pomyśl. Może komentarzy jest mniej, bo komentujący już mają dość udawania, że wszystko jest piękne. Może wolą zachować dobre relacje z tobą i dlatego milczą?"

Pomyślcie, Drodzy Czytelnicy, ten Ktoś, ukrywając się pod maską, udziela mi rad. Gra nie fair - wie, kim jestem, ja - nie wiem, kim on jest. Najpierw, zgodnie ze sprawdzoną zasadą likwidowania anonimów, miałam zamiar skasować ten komentarz. Przyznaję się, anonimy mnie drażnią i nic na to nie poradzę. Ale potem pomyślałam "A może odpowiem?".
No to odpowiadam.

Pamiętacie pewnie, jak parę lat temu (a Brulionowi już idzie szósty rok), każdy zaczynał pisać bloga. Ile z nich przetrwało? Część z nich pewnie umarła, bo autorzy nie mieli pomysłu, jak dłużej ciągnąć temat. Ale jestem pewna, że umarło też bardzo wiele cennych inicjatyw, bo odzew nie był satysfakcjonujący, albo nie było go w ogóle.
Pisanie bloga wymaga wytrwałości, pomysłowości i odwagi, by zmierzyć się z każdym zdaniem pod spodem. To naprawdę nie jest fajne, kiedy autor się odkrywa i dostaje komentarz (oczywiście na 99 procent anonimowy) "To, co robisz, trąci fałszem. Przykre". Jasne, powinnam być silniejsza i olać sprawę - nie dlatego, że komentarz jest nieprzychylny, ale dlatego, że kompletnie nic, poza złośliwością, nie wnosi.
W takich chwilach myślę sobie "czy to jest, cholera, jakaś kara, prowadzenie bloga?"
Zupełnie co innego, gdyby komentujący raczył sprecyzować, co mu się nie podoba? Dlaczego ma takie zdanie?

Nigdy nie zlikwidowałam komentarza merytorycznego, niezależnie od tego, czy był przychylny, czy nie. Powtórzę za Klaudią Heintze "Dzięki komentarzom blog żyje".

Z drugiej strony, może faktycznie cytowany Anonimowy ma rację : "Może komentarzy jest mniej, bo komentujący już mają dość udawania, że wszystko jest piękne. Może wolą zachować dobre relacje z tobą i dlatego milczą". To możliwe.
Więc w tym miejscu, tu i teraz, kiedy jestem już wypoczęta, gorąco apeluję : jeśli chcecie, Drodzy Czytelnicy, napisać, że obrazy są do bani, a ja powinnam raczej wziąć się za robótki szydełkowe - proszę bardzo. Oczywiście mile widziane są argumenty i niemile złośliwości, bo to nigdy nie jest dobry język. Czy jestem obrażalska? Owszem! Ale też szybko mi mija.

Jest też dodatkowy problem z blogiem w postaci pamiętnika. Mianowicie, nie jestem sama na świecie. Konkretnie chodzi o Gustawa. Uważam, że, jako matka, nie mam prawa posunąć się do takiej szczerości, jak w moim pamiętniku, który dostał nagrodę w Dziennikach Polek - konkursie Twojego Stylu. Mówić mają obrazy - takie, żeby można było z nich wyczytać, kim i jaka jestem. Inaczej nie mają sensu. Oczywiście z mojego punktu widzenia.
Żeby nie był to blog zdjęciowy, zawsze mam w zanadrzu parę anegdotek, których rzeczywistość (na czele z moim mężem), hojnie mi dostarcza.

Najprawdopodobniej będę prowadzić Brulion. Mimo wszystko. Chociaż, gdybym przestała, nie uważam tego za ucieczkę, raczej za powiedzenie sobie prosto w oczy "to strata czasu".
Na razie tak nie uważam.



poniedziałek, 19 lutego 2018

Czarodziejska Wyspa

Mam przyjemność pokazać Państwu obraz, który mnie bardzo ucieszył - i to całkiem niespodziewanie.
Tak, to Nr 1 w innym ujęciu.


Napięcie sięgało już zenitu - a na pytanie : CO DALEJ wciąż nie było odpowiedzi.
Doszło do tego, że po 15stu latach sięgnęłam po szydełko.
Bo, jak mówią, relaksuje.
Malowałam i w przerwach szydełkowałam, coraz bardziej wściekła - od czego robótka (przyszła czapka), robiła się coraz węższa i sztywniejsza.

Wreszcie sprułam wszystko w cholerę - i po przekłuciu tego balonu nagle na obrazie wszystko mi się ułożyło! Patrzcie - to ten obraz :


A teraz... ta daaam!


Tak. Tam chcę być.


Tam mi jest dobrze.


Ciekawe, jak jest w tym lesie na wierzchu Wyspy?
Trzeba iść do niego drogą pełną zakrętów, która z daleka wygląda jak oko - trudne przejście na krawędzi górnej powieki.


Czy to jest moja Rzeczywistość Równoległa? Raczej chyba Rzeczywistość Prostopadła haha.
Zwał jak zwał, może rzeczywiście Nr 1 - znaczy się Pierwszy (z następnych). Traktuję go jako podpowiedz.

Jeszcze ostatni rzut oka na Wyspę - zapada zmierzch.

Pora domyć pazury, zrzucić zaplamiony fartuch i wyskoczyć z domu, bo tuberoza kwitnie w znajomej perfumerii. Muszę ją powąchać.

sobota, 17 lutego 2018

Nr 2 - Pola

Znowu mam zatkane ucho, ale tym razem gorzej. Akurat dla cyklu, który planuję, Alter Ego, to dobrze. Doświadczenia są dość osobliwe, czuję się rozdwojona. Prawą, słyszącą stroną, docierają do mnie wszystkie bodzce dzwiękowe z zewnątrz, natomiast lewa strona odbiera to, co dzieje się w moim organizmie: pulsujące szumy, jakieś takie przepychanie się czegoś, zupełnie jak monitorowanie serca mojego synka, kiedy jeszcze miałam go w brzuchu. Tak, jak wcześniej byłam unplugged, teraz się po prostu męczę. Co z tego, że prawda szumi, wolę ją ignorować a nie mogę.

I w takiej sytuacji namalowałam Polę.


 Osoba poznana niedawno, zajmująca się nietypowym rodzajem sztuki. Ma abstrakcyjne poczucie humoru, nieprzeciętną bystrość, rozmawia się z nią tak, że nie sposób przestać.
Pola jest zmęczona, wyczerpana, ale nie słaba. Ma wyrazisty charakter, nieustępliwość, ale też polot i ogromną indywidualność. Drobniutką postać i poważne, ciemno - orzechowe oczy, w których błyska co jakiś czas jaśniutka iskierka sarkazmu.

Kiedy na moim obrazie ukazała się zjawa, nazwana przeze mnie kobietą Zombie...


...wiedziałam, że nie chcę jej tak zostawić. Po spotkaniu z Polą wymarzyłam sobie, że to Ona zjawi się jako kolejny portret.
Usta w lekkim uśmiechu



...i wreszcie oczy - zmieniane x razy, ciągle nie takie, aż wreszcie są jak trzeba.
Pola mi nie pozowała, to portret odczuwany


To nie jest obraz, który ma coś wspólnego z Rzeczywistością Równoległą (moim nowym cyklem), chociaż mogłabym przy nim majstrować. Uznałam jednak, że chcę zostawić go takim, jakim jest. Bo szukam prawdy - nie jakiejś dalekiej, nie. Chcę, żeby ludzie z moich obrazów "żyli", żeby patrzyli. Żeby czuli.


Ta dziewczyna patrzy na mnie i mówi "Zostaw mnie już, proszę".
I ja się jej posłucham.

Naciskam właśnie pomarańczowy przycisk "opublikuj" - szum z lewej strony wzmaga się i pulsuje szybciej.

czwartek, 8 lutego 2018

Nr 1 i nr 2 w trakcie

Tuż przed 7. rano. Zgraja wróbli, zamieszkujących żywopłoty na moim podwórku, zaczyna świergotać jak szalona. W szumie ptasich głosów wyróżniają się co okazalsze samczyki. Jestem pewna, że ćwiczą godowe trele.
Z tyłu, jak smuga szarości, przeciągłe dzwięki silników w samochodzikach z ludzikami śpieszącymi, by zająć stanowisko. Samochodziki i ludziki, bo są daleko od okna, malutkie.

O tygodnia jest ze mną Nr 1.
Bardzo pózno w nocy żegnam go, odstawiając na sztalugi.
Za dnia zmieniam



To, co o nim myślę, też zmienia się nieustannie.

3 dni temu zaczęłam Nr 2, żeby dać ujście energii i rozdzielić napięcie na dwa.



Boli mnie ząb, bo się ukruszył. Koniecznie muszę iść z nim na tortury.

Wieczorem pachnę najintensywniej, na wyjście z pieskiem na spacer.

Z zewnątrz wydawałoby się, że nic się nie dzieje. Długo siedzę, gapiąc się na Nr 1 i Nr 2, biorę pędzel i moje czerwone paznokcie robią się czarne od pracy.
Jej końca nie widać, myślę, czy nie zacząć Nr u 3, naprawdę dużego.

Niby dużo wiem, ale jestem na samym początku, kiedy bardziej czuję, czego nie chcę, a i to nie od razu.
Machinalnie zjadłam tackę faworków. Znowu obiecuję sobie, że wyjdę do kina, ale Nr 1 i 2 zatrzymują mnie w domu.


Tak nie zostanie, o nie. Nie spodziewałam się, że obrazy spodobają się Guciowi, a jednak!

piątek, 2 lutego 2018

Nowy Rozdział - Rzeczywistość Równoległa

Na jesieni zeszłego roku, pod wpływem wizyty w jednej z galerii, zadałam sobie może najważniejsze pytanie: PO CO maluję? CO chciałabym przekazać?
Minął wówczas prawie rok, kiedy zaczęłam swoje twórcze poszukiwania i współpracę z galeriami. Oznaczało to, poza zmianą w obrazach, również myślenie nad wystawą. Jaki miałaby mieć charakter, żeby mnie wyrażać?

I właśnie rozpoczynam cykl - może i cykl życiowy. Ma nosić tytuł Rzeczywistość Równoległa.

W zeszłym roku powstało (oprócz pięćdziesięciu obrazów) parę prac, szczególnie mi bliskich.





Muzyka prosz


Pamiętam, że od dzieciństwa interesowały mnie różne pojęcia. Nieskończoność (...oność ...oność), której próba zrozumienia / wyobrażenia sobie, skończyła się pierwszym, nie związanym z bieżącymi sprawami, "dołem". Wtedy zrozumiałam, że bezradność mojej wyobrazni to coś, co muszę zaakceptować. Usłyszałam też, chyba od Taty, że prosta jest okręgiem o nieskończonym promieniu. Widzicie to?
Zafascynowana słuchałam bajek na dobranoc, które Tata mi opowiadał - Zorl, kot przestworzy.
Przy obiedzie Ojciec potrafił od niechcenia wtrącić "Wiesz, córeczko, że być może na tej oto stołowej nodze, istnieją światy podobne do naszego i maleńcy ludzie, różniący się tylko rozmiarem?". To On opowiedział mi o czarnej dziurze.
Na początku lat 70tych pracował jako specjalista od próżni (w Unitrze).
Niedługo przed śmiercią Tato zapytał mnie "Powiedz, czy choć trochę jestem odpowiedzialny za spaczenie ci wyobrazni?" - przytaknęłam z zapałem.


Zawsze uważałam, że tzw rzeczywistość obiektywna nie istnieje.
Że my, ludzie, jesteśmy tylko mróweczkami. Nawet idąc przez las, czułam się jak jakiś żuczek, gdzie drzewa są niczym żuczkowe łodyżki traw. A jednocześnie w nieskończonej małości kryje się nieskończona wielkość.



Dla mnie osobiście nie ma nawet "tu i teraz" - prawie zawsze jestem gdzie indziej.
A do tego jeszcze, istnieje świat, do którego niektórzy w ogóle nie mają dostępu - zjawisk (pozornie) nadprzyrodzonych, znajdujących już potwierdzenie w fizyce.

Jak to się zwykle zdarza, kiedy intensywnie o czymś myślę (w tym wypadku mój malarski świat), napotykam niby przypadkiem a to artykuł o tym, że za odkrycie fal grawitacyjnych przyznano Nobla 2017. A to zaczepiam, okazuje się, doktora fizyki kwantowej, który w Centrum Nauki Kopernik przez godzinę opowiada mi o takich pojęciach, jak horyzont zdarzeń, stożek światłości, ciało doskonale czarne. Potem na wystawie w księgarni widzę książkę o naturze Wszechświata. Czy nagle telewizor, włączony na chybił trafił, gada mi o włóknach czasoprzestrzeni i wycieku grawitacyjnym.

Oraz o rzeczywistości równoległej i alter ego.

Będą z tego obrazy - teraz zagruntowuję płyty. Duże płyty.
Cel nr 1 to przygotowanie materiału na wystawę.
Za miesiąc mam spotkanie w Krakowie. Na temat.
Jestem w swoim żywiole.