WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

sobota, 31 marca 2012

Zmagania z perspektywą

No więc Ewę namaluję w pejzażu.. Mąż powiedział: "Skoro ma wisieć obrazek we wnętrzu, to niech przedstawia zewnętrze". Przyznam, ze i mnie taka myśl już kiedyś zaświtała.
Bardzo chciałam, żeby panienka patrzyła na drogę w silnej perspektywie.
I tu pojawia się trudność- nie mam wcale wyobraźni przestrzennej. Na dodatek różne niekonsekwencje perspektywiczne mało (albo wcale) mnie nie rażą- o ile ładnie się komponują. Na szczęście Wojtek wszystko widzi- i pierwszy szkic strasznie mi zjechał. Że patrzący na pannę stoi za jej plecami, a na drogę- na piętrze.
Nareszcie po zużyciu połowy gumki udało się.


Kiedy patrzę na ten obrazek, ciągle chodzi mi po głowie piosenka:
"O, dobra rzeko
O, mądra woodoo
Wiedziałaś, gdzie stopy zmęczone prowadzić
Gdy sił już było brak..."

Na dziś już koniec- jeszcze czeka mnie zadanie znalezienia długiej, stalowej linijki, której przedwczoraj bodajże używałam do Kota. A bez niej nie ruszę Siekierek.
No ja nie rozumiem, jak na takiej malej powierzchni może zginąć długa linijka!
Ciągle nam coś ginie.
Raz zginął stołek- szukałam go chyba ze dwie godziny, nie wierząc, że to się dzieje naprawdę (28 metrów mieszkania).
Znalazł się. W szafie.
Było tak: stałam na stołku, ktoś zadzwonił i ponieważ stołek przeszkadzał mi w otwarciu drzwi, wsadziłam go do szafy.
Rekordzistką jest zmiotka z szufelką- NIGDY jej nie ma tam, gdzie szukam.

Z drugiej strony, nie ma się czemu dziwić- rzadko kiedy myślę o tym, co robię (chyba, że jest to malowanie).

Pachnę Classique edp Gaultiera- perfumami, o których mój mąż powiedział, że "przyzwoita kobieta nie powinna ich nosić na ulicy".

piątek, 30 marca 2012

Siekierki, Ewa czy księżyc?

Wczoraj sobie zamierzyłam, że jeśli będzie słonecznie- maluję Ewusię, jeśli nie- elektrociepłownię Siekierki.
Tymczasem dziś na zmianę leje albo świeci słońce i tym sposobem nie zrobiłam nic, tylko pachnę coraz straszniej (zaczęło się od Dune rano, teraz jest Habanita Molinarda- czyli krople żołądkowe na cukrze/syrop ziołowy).
Jednak pod wieczór coraz bardziej zbliżam się do księżyca- znaczy do obrazka z byłymi embrionami i żabą pod spodem.
Na dodatek jestem jeszcze mentalnie w okresie, kiedy ściemniało się tak szybko, że chwile malowania przy świetle dziennym wykradało się jak cenny dar. A teraz już 19.30 i jeszcze nie do końca zapadł zmierzch. Czuję się, jakbym była poddana jakiejś podejrzanej manipulacji. Tylko czekać, kiedy świtać będzie o 2giej w nocy. Nie podoba mi się to.


Jeszcze dziś tu wrócę.
Teraz idę- może do księżyca?

Jestem. Jednak wygrała Ewa. Na razie tylko szkic postaci.


Teraz zastanawiam się, czy umieścić ją w pejzażu miejskim, może w parku albo we wnętrzu.
Muszę zapytać zleceniodawczynię, jakie kolory sobie życzy- mniej więcej- i może to zadecyduje?

W pokoju obok Wojtek majsterkuje w drewnie- wierci otwory, przycina. Wszystko jest w pyle i roztacza się lekki zapach spalonego drewna. Tak więc nie wiem, czy to Habanita czy Jego działalność. W każdym razie czuję się, jakbym przesiąkła dymem, a od kiedy przy ognisku stopiłam sobie podeszwy w trampkach, ten zapach wydaje mi się niepokojący.

środa, 28 marca 2012

Kot skończony!

No więc- wczoraj nie robiłam nic w związku z malowaniem, poza myśleniem. Było ciężko.
W kocie- choć się spodobał- coś mi nie pasowało.
Drzwi! Same w sobie, jako powierzchnia- w porządku, ale za mało "drzwiowe".
Ale teraz już są jak trzeba. I w ogóle wszystko zagrało. Zaznaczyłam na nich krawędzie deseczek.



Jednak nie, jeszcze nie koniec- muszę zrobić węższe deseczki. Teraz ich szerokość nie harmonizuje z szerokością schodków (jest za podobna).
Dlatego nigdy, ale to nigdy nie można podpisywać zdjęcia "wersja ostateczna"- to kuszenie licha.

Poprosiłam Wojtka o kawę:
 "Jestem zajęty. Szukam dla nas filmu na wieczór"
"Ale proszę, zagęszczam deski na drzwiczkach"
"Justysiu, nie mogę teraz, wyobraź sobie, że w środku kota mówię Ci  "Proszę mi zrobić grochówkę. I żeby nie była za słona!"

Jasne- dziś środa z Orange (2 bilety w cenie jednego)- mamy wyjście, do Gucia przychodzi Milenka (Jego mama chrzestna).

Właśnie zadzwonił listonosz z nowymi perfumami- mam do nich wielki sentyment, używałam na studiach, to był hit wówczas- Vanilla Fields Coty.

Teraz z ochotą zawężę deseczki.
I jeszcze rozjaśnię oczy zza drzwi.

JUŻ.

Kot z dziurką.   Dykta, wymiary 30 na 30cm


Jeszcze tylko podpis z zakrętaskiem


 I idę trochę posprzątać, bo straszny syf się zrobił, tylko przedtem się wypachnię - bardzo mocno (Wojtek wyszedł).

Suplement:  Zleceniodawczyni przyszła po kota i powiedziała, że ciemniejsze drzwi podobały Jej się równie mocno i że przeszkadza Jej to, ze dziurka od klucza nie wypada pośrodku deseczki (linii)- więc kot jeszcze raz był pod wodą- górę drzwi przyciemniłam, wytarłam kreseczki przy dziurce i teraz wszyscy są już zadowoleni. Najważniejsze, że wzięła kota- więc poprawek już nie będzie.

A my  (ja i Wojtek) byliśmy na beznadziejnym filmie, którego twórcy najwyraźniej sądzą, że do bycia kulturalnym wystarczy nie pierdzieć przy stole i mieć równo przycięte paznokcie.




poniedziałek, 26 marca 2012

Kot- neverending story?

Czy ja skończę ten obrazek???
Odpicowałam bluszcz- podoba mi się, ale... brązowe drzwi wyglądają jak kupa. Szkoda mi ich, bo fajne wyszły takie zardzewiałe.
Napisałam do Gosi, że muszę przemalować- albo na kremowo, albo zielono. Dostałam odpowiedź- kremowe.
Zrobiłam kremowe. Niby dobrze, ale kot wyglądał jak czarna dziura.
Wojtek się zezłościł "No wiesz, takie były świetne, czy Ty ciągle musisz coś zmieniać?".
Muszę! Dopóki nie znajdę właściwego rozwiązania.
Włosy też farbowałam przez lata, zmieniając kolor średnio 1-2 razy na tydzień. Teraz od ponad roku nuda. Zmieniłam metodę i jest świetnie.

Gapiłam się w obrazek, myślałam i wymyśliłam- kremowy transparentny. Chwyciłam, co miałam pod ręką, żeby szybko przetrzeć- tym razem majtki Gucia. Wyszło chyba całkiem dobrze...

Jeszcze tylko dwa detale w czerni i ...


...i ciekawe, co powie zleceniodawczyni.

Teraz już muszę się powstrzymać od chęci poprawiania. Do jutra.

A! Zamiast dziurki miała być klamka- poprosiłam Wojtka o pomoc. On, jako człowiek techniczny, myślę sobie, poda mi w skrócie zarys klamki. Po pół godzinie prawie się pokłóciliśmy- klamka była, ale wyglądała jak parówka wychodząca z czegoś (jeśli nie gorzej).

Pachnę Yputh Dew Amber Nude Estee Lauder- skarpety i zasikana pielucha, trochę oblane kawą. Nuty wymieniam za moim mężem i pachnę tak z własnej woli.


niedziela, 25 marca 2012

Dzikie pnącze

W co ja się wpakowałam! Każdy listek bluszczu maluję z osobna. Co prawda uzyskałam już trochę wprawy właściwej paniom malującym fajansy z Włocławka, ale i tak końca nie widać.



Dopiero jest jedna warstwa. A tak chciałam dziś skończyć.... żeby od poniedziałku móc zacząć coś nowego. W ogóle lubię poniedziałki- zawsze ruszam z kopyta.
Tymczasem jutro będę dziubdziać po nocy (bo czekam, aż Gucio pójdzie spać) ten bluszcz.
I tak dobrze, że nie mam okularów- w nich byłam zbyt dokładna i jeszcze trochę, a kot siedziałby między ścianami obrośniętymi marihuaną (przez szpiczaste czubki listków).
Dobrze, że ja pierwsza to zauwazyłam.
Teraz kształt jest właściwy.



Tymczasem embrionalne burchle na czarno wyglądały jeszcze upiorniej - jak z pogorzeliska. Użyłam niebieskiej farby- dzięki czemu straciły swoją cielesność i teraz nawet z przyjemnością na nie patrzę.


Będzie woda albo obca planeta. Może trylobity pod wodą?
Bardzo pociągają mnie ślady pradawnych żyjątek odbite w skale, interesują też żywe skamieliny - szczególnie ryby np. Latimeria. Profil biol- chem z liceum pozostawił piętno.

Pachniałam Dune- i cóż, że zapach piękny, skoro czułam się w nim damulkowato. Zmieniłam więc na Scent Costume National. Niektórzy mówią, że obrzydliwie wali menelem (spoconym) ale dla mnie to chłodna, kamienna pustynia.

sobota, 24 marca 2012

Kot- cd.

Dziś robiąc zbiorcze zakupy cały czas myślałam o kocie - zapomniałam połowy rzeczy, ale wymyśliłam, jak uzyskać spójność kolorystyczną.
Zaopatrzyłam się w żelki Haribo Primavera o smaku truskawek oraz, dla dodania sobie animuszu, wodę kolońską Brutal Classic. Wypróbowałam od razu, w drodze do domu i Wojtek powiedział, że czuje (się), jakby wiózł kombatanta. Trochę faktycznie zalatuje sąsiadem z dołu (84 lata), ale uruchamia wyobraźnię.

godz. 23.31
Są schodki! Jak żywe! A już myślałam, że będę szła z nimi pod prysznic.
Język czarny (mój).



godz. 00.36
Drzwi gotowe (na dziś).



godz.00.42
Namalowałam najważniejszą rzecz w obrazie- stanowiącą całą anegdotę- jaką, to wiem tylko ja i Gosia.
Zdjęcia nie będzie- dopiero na końcu.

Przy okazji, ponieważ zawsze wyciskam z tubki za dużo farby i zużywam ją na malowanie czegoś z tyłu, likwiduję żabę. Była beznadziejna, bardzo stary obrazek. Poza tym na płótnie są burchle jakby z gipsu, które pomalowałam, żeby wyglądały na kamienie, ale nie wyglądały.
Za to i mnie, i mojej przyjaciółce jednocześnie skojarzyły się z pokawałkowanymi embrionami.


Dlatego też zamiast żaby będzie albo dżdżownica wyłażąca z ziemi, albo obca planeta, albo coś wybuchającego.

Jutro pewnie będę pracować nad bluszczem w kocie.

godz. 01.02
Już nie mogę wytrzymać z Brutalem.
Idę zmyć- tym bardziej, że nie chcę, żeby W. czuł w łóżku zapach kombatanta.

Ciekawe, czy dziś przestawiają czas? Specjalnie nie sprawdzam, zeby nie psuć niespodzianki.









piątek, 23 marca 2012

Kot zaakceptowany

No więc dzień zaczął się idealnie- dostałam wiadomość od Gosi, że kot nie tylko nie jest za gruby- jest wręcz idealny. Bardzo mnie to ucieszyło.


Teraz czeka mnie najtrudniejszy etap- gdyż obrazek jest złożony z fajnych, ale zupełnie niespójnych kawałków. Każdy z nich jest dość agresywny, walczy o pierwszeństwo, przytłaczając resztę.
A przecież ma dojść jeszcze bluszcz zrobiony z tego zielonego po bokach, zardzewiałe drzwi są za kontrastowe i za jasne, schodki z kolei niemrawe i tylko szpara zza drzwi- ta jest znakomita. I do niej dostosuję resztę, choć to najmniejszy fragment.
Zdjęcie celowo zrobiłam prześwietlone, żeby potem końcowy efekt był bardziej spektakularny i niespodziewany.
Gosia powiedziała, że teraz widać- kot tylko może zajrzeć za drzwi, bo jest za gruby i się nie mieści.

Pachnę Ambarem Jesusa del Pozo- pachnę jak dom, znajomo i kojąco. Dom! Na razie wszystko (2 pokoje, kuchnia i łazienka) mieści się na 28,5 metra. Dobrze, że wszyscy (jeszcze 2 duże psy, znajdy) lubimy być ze sobą.

Co chwila odwracam głowę- nie mogę się powstrzymać od patrzenia na Kota. Dużo się zmieni

czwartek, 22 marca 2012

Tusza poza kontrolą

Nie wiem, jak to się mogło stać.
Ciocia Gosia napisała do mnie, że kot jeszcze jest za chudy i nie ma być podobny do gruszki ze ściętą podstawą, ale do pękatego dzbanka. Dostałam nawet fotografię poglądową ze spaślakiem- który przy moim obecnym kocie wygląda mizernie.


Aż mi głupio pokazać tego potwora. Może znaczenie miało obżarcie się sernikiem? Na noc?


Prawdopodobnie jutro pójdę z kotem pod prysznic, żeby go odchudzić.
Już wiem- po raz pierwszy miałam na sobie nowe okulary z Rossmana w różowym perłowym kolorze. To one- paradoksalnie- pozbawiły mnie samokontroli.




Przypomniała mi się opowieść mojej znajomej. Robiła ona Sylwestra, za dawnych czasów, kiedy zimy były porządne.
Impreza miała się ku końcowi, zawiani goście zaczęli się zbierać a jej narzeczony nie mógł znaleźć swojej futrzanej czapki. Wreszcie dostrzegł ją na fotelu- radośnie nałożył na głowę i mocno naciągnął. Wtedy rozległo się jakby wycie, a z czapki- która okazała się równie, co narzeczony, ukochanym kotem- wysunęły się łapy z pazurami i błyskawicznie poorały mu całą twarz.
I choć miał pretekst, nie został na noc.


Pachnę Eternity- zapach schizofreniczny, bo z bliska pachnie poczekalnią u dentysty, czego bym nie zniosła (tym bardziej, że się wybieram), gdyby nie to, że wiem,  że z odległości jest upojnie kobiecy i uwodzicielski.

Przyszło mi do głowy, że może nie tyle kot jest za gruby, co ma za małą głowę?
Muszę to sprawdzić. Zaraz!

PS. To było to! Tym razem bez okularów. Powiększyłam głowę i pogrubiłam ogon.
Może gdyby grubi ludzie mieli większe głowy, tez wyglądaliby lepiej?  Z ogonami?

Co za ironia. Dostałam przed chwilą maila od Instytutu Idealnej Sylwetki. Polecają plastry odchudzające, przestrzegając, że należy uważać, bo mogą odchudzić za bardzo. I zamiast  wieczorem grubego, załóżmy, męża, można rano znaleźć tylko jego piżamę.
Idę sprawdzić, czy jest jeszcze sernik.




środa, 21 marca 2012

Zmiany - będą

Niestety, tytuł, z którego jeszcze tydzień temu byłam zadowolona, teraz wydaje mi się nadęty i nieadekwatny do zawartości. Ciężko znaleźć coś, co brzmiałoby niebanalnie, wskazywałoby na dodatek na specyficzny styl i żartobliwe potraktowanie tematu. No przecież nie napiszę, że blog jest dowcipny. Albo żartobliwy- dowcip musi się zawierać w tytule, jakby mimochodem.
Myślę i myślę i nic.



Tymczasem kot czeka.
Gucio, kiedy rano zobaczył obrazek, zmartwił się : "Kotek zepsuty! Ty omalowałaś?... Słabo omalowałaś. Zepsułaś obrazek dla cioci Gosi...".
I kto to mówi! Ktoś, kto umie "amalować" tylko "dym", a na pytanie, jak maluje, odpowiada "SZYBKO!!!"

Ale ciocia Gosia i ja jesteśmy pełne nadziei.

poniedziałek, 19 marca 2012

Św. Rita od spraw beznadziejnych

Odwiedziłam moją znajomą, która już parę dobrych tygodni temu prosiła mnie o przemalowanie obrazu.
Była na nim zakonnica, z której miałam zrobić św. Ritę, która charakteryzuje się tym, że ma cierń wbity w czoło.
"Myślę, Justynko, że to się tobie przyda - Rita jest od spraw beznadziejnych. Ale jest jeszcze jeden problem- ona ma gitarę" (oczywiście Wojtek natychmiast przezwał ja Rita Tita)
No tak. Wbić cierń w czoło, oświetlić boskim światłem i przerobić gitarę na nie wiadomo co. I dłonie pewnie też zmienić.
Dziś był dzień, kiedy miałam zrealizować zlecenie- wzięłam torbę z farbami, szydełko (do ich mieszania), Gucia odstawiłam do klubiku i poszłam.
No cóż, malarz nie miał szczególnego talentu- ale może to i dobrze (dla mnie), był to jeden z obrazów "malowanych sercem"- wiecie, co mam na myśli.


                                UWAGA!!! To nie jest mój obraz!!!! (muszę to napisać)

Rita PRZED



Zrezygnowawszy z pączków przystąpiłam do roboty, zamykając się w pokoju. Wyszło mi, że najwygodniej mi będzie malować Ritę, kiedy położę ją na łóżku, a ja przyjmę komfortową pozycję półleżącą. Co prawda wymagałoby to malowania lewą ręką, ale jestem oburęczna...w zasadzie.
Ogarnęło mnie coś w rodzaju uniesienia (też jestem wierząca), i dopiero na końcu zorientowałam się, ze Rita, owszem, leży na łóżku, ale ja klęczę i w krzyżu mi skrzypi.
Właściwie wszystko poszło gładko i byłam zadowolona z rezultatu, udało mi się nawet utrzymać amatorski poziom (żeby nie było widać, gdzie były przeróbki).

Rita PO

Mój mąż tymczasem, kiedy zobaczył zdjęcia, powiedział: "Justysiu, ale Bóg nie operuje pod takim kątem" a potem zaczął się strasznie śmiać. "Wygląda, jak postać ze Star Treka, zaatakowana laserem albo oświetlona latarką przez włamywaczy".
Oto prawdziwa sztuka- jeden widzi to, drugi co innego.

Jeszcze tylko muszę przypomnieć sobie, jakimi beznadziejnymi sprawami ma się zająć św. Rita, bo na szybko nic mi do głowy nie przychodzi. Chyba, że to obowiązuje w przyszłości- na pewno się coś pojawi i Rita będzie jak znalazł.


Po tym wszystkim poszłam z Gustawem odparować na plac zabaw, gdzie poznał chłopczyka na rowerze, który zwracał się do niego "kolego" i trochę się wściekał, bo przedstawił się jako Kuba, na co Gucio uparcie powtarzał "Nie jesteś żadna Kuba, jesteś Julek". W pewnym momencie Kuba powiedział na ucho Guciowi, że ma rower, który zmienia się w robota i jest tajnym agentem, na co Gucio powiedział "Ja też" i potem, kiedy wracaliśmy do domu, Gucio mi się pochwalił "Jestem fajnym agentem".


Pachnę Champs Elysees edt Guerlaina i coraz bardziej rozumiem, czemu niektórzy uważają, że to śmierdzi- ale wg mnie nie, jak mówią, zgnilizną tylko przepoconymi skarpetami, chociaż dyskretnie. A jeszcze niedawno czułam cudowną mimozę...


sobota, 17 marca 2012

Kot pod prysznicem - wiosna!

Pierwszy prawdziwie wiosenny dzień, muchy się obudziły, szpaki przyleciały


Do kota dodałam zieleń i poszłam z nim pod prysznic. To częsta praktyka- wycieram wierzchnią warstwę farby, używam do tego ulubionego pumeksiku męża. On chyba o tym nie wie.
To zawsze jest męczące, bo wymaga siły i wyczucia, a ponieważ nie posiadam podzielnej uwagi, mam do wyboru: albo będę uważać na siebie, albo na obrazek. I tym sposobem znów mam ochlapane spodnie, na dodatek nalałam sobie gorącej wody do kapcia.


 Akurat kot jest nieduży, ale kiedy idę pod prysznic np z Kameleonem (100 na 70cm), potem dochodzę do siebie długo (leżąc), z kroplami potu na czole, stygnąc z gorąca.
Cóż zrobić.
Z tego powodu większość moich obrazów jest malowanych na dykcie, która wiele wytrzyma- w przeciwieństwie do płótna.
Wojtek spojrzał na kota i powiedział  "Justysiu, może w podobny sposób popracowałabyś nad szufladami w kuchni i szafką pod zlewem - może by ten brud zeszedł?"

Pachnę za to wytwornie dziś- Chloe Intense- aksamitna róża z pieprzem. Do mokrego dresu i zalanego kapcia. Powinnam raczej wybrać perfumy Polleny Świt, np. Konwalia (5 zł 90 gr)

piątek, 16 marca 2012

Chudy kot, gruby kot

Myślałam, że pogrubienie kota będzie łatwizną...


Tymczasem okazało się, że zachodzi syndrom przycinania brody- tylko w drugą stronę. Nie mogłabym mieć brody, bo kiedy wyrównywałabym ją z jednej strony, z drugiej byłaby za długa, a to w końcu spowodowałoby, że wreszcie skończyłoby się goleniem (może dobrze, biorąc pod uwagę moją płeć)
.
I tak w wypadku kota- jeden bok pogrubiłam, drugi mimo tego samego działania wydał mi się zapadnięty. Kiedy boki były ok, okazało się, że ogon jest zbyt mizerny... Zrobiłam ogon- to główka maleńka, powiększyłam głowę- to znów boki za wąskie.
Wreszcie pasuje.


Dobrze, że czarna farba nie jest niesmaczna (jak biała np), bo mam zwyczaj oblizywać pędzle. Po co latać do zlewu, skoro gęba pod nosem? Tylko trzeba uważać, bo parę razy mi się zdarzyło wyjść w przerwie malowania z psami, a usta całe w farbie (w czerwieni wyglądałam najbardziej podejrzanie).

A! Jeszcze zapowiadam nowość- przy każdym poście będę pisać, w jakim zapachu maluję.
Teraz- perfum z kiosku (prawie)- czyli English Rose Yardley'a. Niby nic takiego, a cieszy. I zlewać się można, bo taniocha.
Zainspirował mnie prezencik- koleżanka ze studiów, też maniaczka perfum, dala mi próbki ze słowami "Zamiast cukierków"

W woreczku są próbki perfum



I to jest dla mnie prawdziwe dziełko sztuki.

Co do kota- jutro pewnie będę mieć zielony język.

PS. Oczywiście zapomniałam umyć twarz i po północy wyszłam z psami z czarnymi ustami.

czwartek, 15 marca 2012

Wystawa

Ponieważ dziś jest czwartek, a więc wejście do Centrum Sztuki Współczesnej za darmo, postanowiłam skorzystać. Nie to, żebym była specjalnie oszczędna, ale honor mi nie pozwala zapłacić za wstęp do tej insytucji.



 Ucieszyłam się bardzo, że będę miała okazję do zjadliwej czy szyderczej recenzji.
 Podjechaliśmy samochodem- ja, Gucio i Wojtek. Synek miał zostać z mężem, bo nigdy nie wiadomo, na co się trafi, a nie chciałam, żeby był narażony na oglądanie waginy przez dziurę w podłodze np.
Powiedziałam, ze się pośpieszę- i tym razem mi się udało. Po niecałym kwadransie byłam z powrotem.
Liczyłam na to, że zobaczę współczesne obrazy (obrazusy) albo instalację czy performans w stylu "Czuwanie przy wzroście rzeżuchy" (posianej na nagim ciele niezbyt apetycznej artystki).
A tu nie.
Parter- fotografie + filmy z rzutnika
Piętro- fotografie + filmy z rzutnika
Większość czasu szukałam czegoś w rodzaju stałej ekspozycji (którą pamiętałam z zeszłych lat), wreszcie, kiedy za kolejnym ekranem trafiłam na ścianę, zwróciłam się o pomoc do pani pilnującej: "Przepraszam bardzo, gdzie mam pójść, żeby obejrzeć jakiś obraz?
 "Bileterka prychnęła z oburzeniem "To jest SZTUKA WSPÓŁCZESNA, proszę pani, żadnego obrazu pani tu nie znajdzie".
Nie to, żebym miała coś  przeciw fotografii, ale to tak, jakby w Muzeum Etnograficznym były tylko haftowane poduszki.

Mój Boże, a ja myślałam, ze CSW było denne za dyrektury Wojciecha Krukowskiego.

Poznałam go osobiście, kiedy starałam się o wystawę w kawiarni  w skrzydle Zamku Ujazdowskiego, gdzie mieści się Centrum. Musiałam mieć zgodę Dyrektora. Umówiłam się na spotkanie, wzięłam pod pachę portfolio, nabrałam powietrza i weszłam do gabinetu.
Dyrektor na początku dość zaciekawiony oglądał, potem na jego twarzy pojawił się wyraz irytacji, a kiedy otworzył mój katalog na stronie z ryczącym jeleniem, zniecierpliwił się i zamknął album.
"Muszę pani odmówić. Pani malarstwo określiłbym jako liryczne, ale przede wszystkim jest ono sprzedażne. Tymczasem ja gromadzę i wystawiam artystów, którzy walczą, ryzykują, narażają się na alienację nawet w swoim środowisku. Pani nic nie ryzykuje. Bardzo mi przykro".
W drodze do windy jeszcze ostatecznie mnie załamało odkrycie, ze przez cale spotkanie występowałam z karteczką samoprzylepną, która przyczepiła mi się do tyłka.

Pewnie, lepiej jest promować nabijanie widza w butelkę i doprowadzanie do tego, że ten czuje się zakłopotany, kiedy wszystko, co może powiedzieć, to "Ja się na tym nie znam...", zamiast zażądać zwrotu pieniędzy za oglądanie pseudoartystycznych wypierdów.

środa, 14 marca 2012

Przed malowaniem

Przypomina mi się stary dowcip rysunkowy:
Właściwie wolałbym pisać, ale nie mam nic do powiedzenia
Kiedy opowiedziałam go osobom w pracowni na ASP, paru bardzo się nie spodobał. "Ale dlaczego niefajny?" zapytałam. "Zbyt prawdziwy".

No ale jak ja mam malować, skoro mieszkanie chodzi w posadach- trwa remont pod spodem.
Dziś przyszło do nas dwóch panów, tak się uśmiechali, że myślałam, że  Świadkowie J. albo chcą coś sprzedać, ale była to ekipa budowlana.
"Proszę panią, z sufitu wystaje syfon, rura chyba idzie u pani w ścianie. Czy moglibyśmy to urżnąć?"
Wezwałam męża- "Rżnijcie, najwyżej zaleje was treść sąsiadki".
Poszli, więcej nie przyszli, tylko hałas zrobił się niemożliwy.

Tymczasem uświadomiłam sobie, że obiekt na moim nowym obrazie ma być tak duży, że kominy się nie zmieszczą. Nawet z trudem mieści się w pracowni.
PRACOWNIA! Wszystko na powierzchni 1,90 na 3 metry.

Jednocześnie jest to pokój Gucia- to mój synek, 3 latka i 8 miesięcy:





Mam nadzieję, że jutro się wezmę.

A, jeszcze mam zaległe zlecenie- muszę z chudego kota zrobić grubego kota i zmienić kolory z beżów na zielenie.U mnie wszystko musi mieć uzasadnienie, więc chyba pójdę w bluszcz (te zielenie).

Jak nie przystąpię do kominów, to pogrubię kota.

sobota, 10 marca 2012

Tytułem wstępu

   Przed moim pierwszym wernisażem zwróciłam się do swojego byłego profesora z pytaniem- co ja mam właściwie powiedzieć gościom? "Powitaj wszystkich i podziękuj, że przyszli, a potem samo pójdzie".
Tak samo czuję się teraz i to samo piszę i mam nadzieję, że samo pójdzie.

  Mój mąż kiedyś przedstawił mnie znajomym "To jest moja żona Justysia, Justysia jest malarką i ma na to papiery". Nawiasem mówiąc, Wojtek jest aktorem i też ma na to papiery.

  Zwierzęta malowałam do końca 2010 roku, o, takie np.:

Żyrafa

Kameleon
To link do mojej strony:neyman.pl

Od roku maluję takie obrazki (przypominam, że jestem po ilustracji książkowej)




   Teraz nadszedł czas, kiedy poczułam potrzebę malowania czegoś nowego. Długo nie wiedziałam, co by to mogło być... co prawda pewnego nocnego spaceru z psami, przy sklepie firmowym "Wierzejki" wymyśliłam dwa obrazy, bardzo duże- powiedzmy metr na półtora, na jednym byłby biały salceson o zachodzie słońca, na drugim czarny w świetle księżyca. Jednak sam pomysł wydał mi się na tyle śmieszny, że właściwie wystarczał bez realizacji.
   Jeden z moich wykładowców mawiał: "Jak nie wiesz, co malować- maluj duże".
   Teraz wiem więcej nawet niż to, że obraz będzie duży, ale co przedstawi- o tym w następnym odcinku.