Na pewno znają Państwo specyficzny smak chwili, kiedy gaśnie światło - i wyglądacie przez okno, by zobaczyć, czy to tylko u Was nastąpiła awaria, czy w sąsiednich budynkach też. Letnia, ciepła noc, pootwierane okna - w nich również ciemno, dopóki nie zaczną pełgać nieśmiałe światełka świec czy latarek..
W moim obrazie starałam się uchwycić chwilę, kiedy jeszcze wszystko spowija mrok.
Stajemy się nagle jakby bezbronni.
Tylko na bezchmurnym, atramentowym niebie rozbłyskują gwiazdy.
Ściana budynku, wydawałoby się, płynąca w mroku, lecz oświetlona światłem księżyca, przybiera niemal ruchomą fakturę, która zagarnia każdy rodzaj blasku z zewnątrz. A to dzięki wielokierunkowym uderzeniom pędzla, właściwie dwóch - mniejszego i dużego ławkowca.
Wiecie, że o wielu szczegółach myślałam, by je zamieścić - a to księżyc, a to cienie drzew, ale coś mi mówiło, że powinnam zostawić pustkę - nawet w oknie. Nie wiadomo do końca, co się za nim dzieje.
Czy nic?
A cały obraz jest, mimo prostoty, niezwykle zmienny. Emanuje niezwykłym spokojem.
Spójrzcie na te trzy ujęcia
I zostawiam Was z takim niedopowiedzeniem... i piosenką
Już zupełnie na koniec muszę powiedzieć, że oddziaływanie tego obrazu można nazwać kojącym. Dobrze mi na niego patrzeć. Cieszę się, że go namalowałam. W jego towarzystwie mówię ciszej, zniżając głos do szeptu. Naprawdę.
Coś w nim jest... dobrego... (nie mam tu na myśli zewnętrznej warstwy).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz