WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

piątek, 31 października 2014

Panienka Jazzowa i Piesek Żałosny, zrobiony z mostu

Muszę powiedzieć to, co już nieraz podkreślałam - mam szczęście do klienteli.
Tym razem mówię o Zleceniodawczyni Panienki Jazzowej.
Ponieważ obraz, poza funkcją ozdobną, ma funkcjonować niekiedy jako znak graficzny, ujęcie postaci ma znaczenie zasadnicze.
Wobec tego założyłyśmy "gorącą linię" telefoniczną, nierzadko stojąc przed lustrem, każda z komórką przy uchu, a Klientka kierowała dłonią "B" (po tym, jak zlikwidowałam Panience dobą nogę, przestałyśmy się posługiwać stroną prawą i lewą).

Teraz wkleję, jak ewoluowała sylwetka :


 (kabel od mikrofonu skojarzył się z wężem, czego wolałyśmy uniknąć)



(tu był za duży rozkrok)


(a tu ustawiałyśmy dłoń)


Ostania wersja na razie jest obowiązująca, ale póki nie zacznę "mokrej roboty", sprawa pozostaje otwarta.

Tymczasem nie wytrzymałam - i dorwałam się do Mostu Kolejowego, który został Psem, na dodatek Żałosnym. Prosz :


To jeszcze nie koniec!


Mam ochotę dodać odrobinkę wściekłego cynobru (znaczy czerwieni idącej w pomarańcz).
Ale wcześniej - Paryżanin.
W najbliższym wpisie.

czwartek, 30 października 2014

Paryżanin i Panienka Jazzowa

Paryżanin...
Koneser...
Tak sobie dumałam i... muszę zaryzykować. Tego rodzaju człowiek powinien docenić moją koncepcję.
Odchodzę od prostej przedstawieniowości, łącząc elementy malarskie z rysunkiem.
Na razie prezentuję element rysunkowy


Zobaczcie z bliska, jaka linia


Och, podoba mi się!

Panienka Jazzowa ciągle w stadium początkowym.
Wymiana mailowa ze Zleceniodawczynią trwa, co wcale nie gwarantuje trzymania się Jej koncepcji - mianowicie udało mi się zamienić nogi. Tę dobrą zlikwidowałam, zachowując złą.


Góra sylwetki... chyba za mało jednoznacznie kojarzy się ze śpiewaniem do mikrofonu.
Dlatego...
Znów co nieco zlikwidowałam


Ale nogi są w dechę.
Co to będzie?

środa, 29 października 2014

Reklama dźwignią handlu? Wpis miejscami szyderczy

Dziś, w ramach odpoczynku od malowania, wybrałam się w miasto.
Przyszła mi do głowy refleksja - jeszcze jeden powód, dla którego tak wspaniale odpoczywam na Mazurach, jest brak reklam (poza tv, który można wyłączyć).

Czy hasła w rodzaju "Jesteś tego warta", więc "zasługujesz na wyjątkowy produkt" (jako wyjątkowa osoba), na kogoś działają? Mnie osobiście flaki się przewracają.

Niektóre billboardy zadziwiły mnie kuriozalnością.

Czy taka twarz zachęca do kupna czegokolwiek?


Harpia - albinoska, reklamuje sklep odzieżowy.

Albo to :



Przychodzą mi do głowy kadry z moich ulubionych programów "Krwawe rozstania" czy "Kobiety, które niosły śmierć" lub "Kto mnie zabił". Tajemnice jesieni!

A jak Wam się podoba sformułowanie "Zakupy proste jak bułka z masłem"?


...że o nabijaniu w butelkę i niezłych towarach nie wspomnę. Babcia zwykła mówić "To żart czy wysiłek?"

W podziemiach w Centrum bombardowani jesteśmy żenującymi rymami częstochowskimi



Kiedy to widzę, odczuwam podobny wstyd, jak przy oglądaniu dennego skeczu kabaretowego.

Komunikacja miejska wpadła na pomysł pokazania "ludzkiej twarzy" kanarów



"Pracuję jako kontroler biletów", jestem bezwzględny, ale lubię kotki, szczególnie te przygarnięte (z przystanków). W jednym ręku długopis i mandat, w drugim - uratowany Mruczek

Oczywiście moja wyprawa nie mogła się obyć bez wizyty w perfumerii.
W Sephorze podeszła do mnie mocno umalowana dziewczyna i miłym głosem oznajmiła:
"Teraz mamy browar. Zapraszam panią!"
Oniemiałam. Panienka zaprowadziła mnie do stoliczka z białym krzesełkiem i wskazała dłonią małą lodóweczkę. Na browar? Wtedy dostrzegłam napis : BROW BAR.
Ze śmiechu trochę się trzęsłam, więc jedna brew wyszła odrobinę nierówna.

To nic, i tak rzęsy "Doll Ekstra Wolume" zdominowały mi spojrzenie.
Pochwaliłam się Guciowi:
"Widzisz? Mam rzęsy grube jak nogi pająka!"
"Nogi pająka?" zdziwił się "Nieee, raczej grube jak... bąk słonia"

I tym wesołym akcentem się pożegnam, zapowiadając na jutro relację z malowania.

wtorek, 28 października 2014

Krótka przerwa na Konia

Wspomniałam o tym, że na zapleczu panienkowym maluję Konika. W związku z prośbą Czytelniczki, zdradzę, co porabiam z obrazem.
Na zupełnym luzie.


Powoli wprowadzam resztę kolorów


Więc zapowiada się obraz warstwowy. Nie cieszę się za bardzo, żeby nie zapeszyć, ale mam z Konikiem związane wielkie nadzieje - tak w sekrecie powiem.


Jest jedno ALE. Skończyły mi się farby, więc dziś, przeobraziwszy się z domowego czegoś na model miejski, wybrałam się po zaopatrzenie plastyczne.

Przede mną szedł młody człowiek, z którego pośladków nie mogłam spuścić wzroku.
Gdyż spodnie trzymały mu się na słowo honoru



Szkoda, że się wstydziłam trzasnąć fotę z bliska.
Ach, korciło mnie, żeby go przestraszyć (okrzykiem np.) - bo wtedy pory na 100 procent by opadły... ale też się wstydziłam. Widuje się czasami takich facecików z majtasami na wierzchu. Nie rozumiem - to ma być kuszące? Czy nonszalanckie?

Tak czy inaczej farby i pędzle nabyłam - złoto, pomarańcz i inne cuda.

Teraz idę do Paryżanina. Gotowy ma być na wczoraj!

poniedziałek, 27 października 2014

Wokalistka i Paryżanin - ciąg dalszy

Znowu mam notes na parapecie przy łóżku, znowu przed zaśnięciem bombardują mnie pomysły; kiedy wychodzę, widzę mnóstwo rzeczy, które mnie inspirują. Nie pojmuję, jak można w październiku, a szczególnie listopadzie odbierać tylko szarość - dla mnie to ogrom odcieni, w pozornym przygaszeniu, spokoju odnajduję szczegóły do wykorzystania w malarstwie.

Nie wiem, czy to dzięki wyjątkowym Klientom, których "portrety" mam wykonać, czy czasowi, który mi wybitnie sprzyja, ale szkice rysują się niemal same.


Temu Panu oczywiście wydłużę odnóża, ale w porównaniu z trzynogą tancerką to pestka.
Mam świetny i nowy pomysł - dzięki półsennej ostatniej nocy.

Wokalistka również dobrze się zapowiada.


A jeszcze z tyłu tego wszystkiego działam przy Koniku.
Dostałam też wiadomość o ostatecznym zatwierdzeniu wystawy w Barcelonie, jednak konkretny dzień maja, będący wernisażem, poznamy w styczniu, kiedy nastąpi zamknięcie terminarzu na 2015sty rok.

Gustaw również prezentuje mi nowe pomysły.
W drodze do szkoły stwierdził :
"Chciałbym być kierowcą tramwaju i pszczołą"
"Czemu pszczołą?"
"Bo lata"
"Ptaki też latają"
"Ale ptaków nie wszyscy lubią. Pszczołę tak, jeśli nie żądli i robi miód"
"Ale czekaj, Ty chcesz być kierowcą tramwaju i pszczołą JEDNOCZEŚNIE?"
"Tak"
"Jak to możliwe?"
"To proste - tramwaj byłby bardzo malutki" - i Gustaw wybuchnął śmiechem.
No proszę, ja tymczasem wyobrażałam już sobie ogromną pszczołę w pojeździe naturalnej wielkości.

Co będzie jutro?
Ciąg dalszy malowania! Z czego zdam relację.

niedziela, 26 października 2014

Paryżanin i Wokalistka - przymiarki

Akurat teraz - czyli na przełomie października i listopada, co roku mam czas myślenia, weryfikacji, wprowadzania zmian. To powtarza się od lat, w tym samym okresie. Nie tylko w temacie wyglądu. Wnętrza też.
Dowiedziałam się dziś, że w listopadzie poziom hormonów płciowych u ludzi jest najwyższy w skali roku.
Czy ma to jakieś znaczenie?

Na wspomnianej weryfikacji najbardziej ucierpiała szafa, gdyż zostawiłam sobie 3 pary spodni (dżinsy), spódnicę, dwie sukienki, dwie marynarki, płaszcz, kurtki dwie, sweterki 2, dwie bluzki (czyli 12 sztuk rzeczy spodnich i 2 "zewnętrzne").
 Buty - te dopiero czeka selekcja.

W każdym razie szkic Paryżanina zmienił się dziś 5 razy. Przystałam na wersję "otwartą", bo tak, jak przedwczoraj miałam pewność, że ubiorę go w marynarkę, o tyle teraz - nie wiem. Niekoniecznie. Chyba nie.


Kolorystyka ustalona za to.

Co do Panienki Wokalistki - powstał szkic ołówkowy.
Jutro omówienie pełniejsze, a zlecenie wydaje się równie ekscytujące, co Panienka Flamenco.


Obrazek miałby funkcjonować również jako znak graficzny, w dużym zmniejszeniu, dlatego ważna jest wyrazistość i prawdopodobnie kolory ograniczone do czerni i bieli.

Tymczasem tak myśląc i zerkając jednym okiem na film dokumentalny o Karlu Lagerfeldzie, zostałam haniebnie orżnięta w warcaby (!).


Muszę powiedzieć, że mój kochany synek doskonale kombinuje.
Szkoda, że okazji do szach z Dziadkiem nie będzie...

piątek, 24 października 2014

Krótka zapowiedź "Panienki"

"Panienka" piszę w cudzysłowie, gdyż w istocie nowa postać z mojego przyszłego obrazka jest Mężczyzną, przez duże "M".
Wykształcony, kulturalny, sybaryta w najlepszym znaczeniu tego słowa. Mieszka w Paryżu, używa znakomitych perfum (swobodnie porusza się w niszy), inteligentny i z poczuciem humoru.
Krotko mówiąc - ginący gatunek.


Ach, jak mi brakuje takich postaci - choćby i w filmie.



Jak wspaniale może wyglądać dobrze ubrany mężczyzna


Niestety, bombardowani jesteśmy rożnymi Karolakami, obnoszącymi z tępym uśmiechem swoje prostactwo (nie twierdzę, że Karolak jest prostakiem, może to tylko taka kreacja).

I nawet niektórzy wyobrażają sobie, że taki, jak poniżej, przebieraniec, to wcielenie elegancji.


Ale mój bohater, swobodny, z prawdziwą ogładą, uwieczniony będzie we wnętrzu, aczkolwiek widok Paryża tam się również znajdzie.

Mam szczęście, gdyż równolegle trafiło mi się zlecenie panienkowe z jazzową wokalistką, o pięknym głosie i rasowym wyglądzie.
A wszystko na wczoraj!

Trzymajcie więc kciuki, bo grypa mnie rozbiera, ale się nie daję. Nie mogę chorować, no nie mogę!

Powoli tracę węch, ale jeszcze w pełni sił wpadłam z Gustawem do perfumerii.
Synek nawet nie pytał, ile czasu zamierzam w niej spędzić.
Urządził sobie piknik.


Potem, kiedy obiecałam Mu, że pojedziemy tramwajem i to modelem wybranym przez Niego, miał atak wesołości



Taaak... Wychowanie Go na gentelmana uważam za duże wyzwanie.

środa, 22 października 2014

"Brud", "Sędzia" i metamorfoza Zwierzaka

Przyznam się, że pozwoliłam sobie dziś na odpoczynek i wybrałam się do kina - i to na dwa filmy.
Jeden okazał się dobry, bardzo dobry, drugi - nie.

"Brud", zapowiadany jako kryminalna komedia, okazał się ponurym studium uzależnienia i moralnej degrengolady bohatera, policjanta, granego przez rewelacyjnego Jamesa McAvoy'a.
Kiedy już myślimy, że bardziej podłym i odrażającym być nie można, okazuje się, że owszem.
Zwracam uwagę na drugoplanową, wybitną rolę Eddie Marsana, poczciwca - niedojdy, nad którym znęca się McAvoy.
Film - od razu się to czuje - daleki od amerykańskich standardów, szorstki, miejscami przejmująco prawdziwy.


Na ten seans szłam właściwie - wstyd się przyznać - bo nic innego, poza Draculą, nie było w dogodnej porze (kiedy Gucio jest w szkole). I tak, zmierzając do sali nr 7, przypomniałam sobie, że kiedyś z tego samego powodu zobaczyłam "Tylko Bóg wybacza" - a oba filmy zrobiły na mnie wielkie wrażenie (w dużej mierze dzięki psychodelicznemu klimatowi), czego niestety nie da się powiedzieć o 90ciu procentach moich seansów, które może nie były złe, ale nic mi po nich na dłużej nie zostało.

Za to o "Sędzim" marzyłam, od kiedy zobaczyłam zwiastun - Robert Downey Jr i Robert Duvall. Jestem pewna, że większość widzów wyjdzie z kina zadowolona, w przekonaniu, że obejrzeli świetny film, ale ja do nich nie należę. Sztampa, Downey serwujący co i rusz cięte ironiczne, cyniczne riposty, których już mam po uszy. W moim pojęciu naszpikowanie języka amerykańskich filmów tego rodzaju efekciarskimi dialogami stało się już regułą.
Downey'a lubię, ale tu nie czułam do niego nic. Jakoś diablo inteligentna, szczwana bestia już mnie nie bierze. Duvall wzruszył mnie - ale zapewne poprzez sytuacje z Tatą z końca jego życia.
No i ścieżka muzyczna - każdej "wzruszającej" scenie towarzyszą smyczki z fortepianem, patetyczno - melancholijno - "piękne". To odbiera kadrom silę - jakby niepotrzebnie podkreśla "Teraz wyjmujemy chusteczki".
A więc kolejny film nakręcony nie dla prawdy, lecz przepisu na doskonały produkt, dopracowany do zrzygania w każdym szczególiku.

Tymczasem...stułbiogłowy zwierzak zyskał psi charakter.


A propos psa - Pepa okazała się u Mamy wielbicielką orzechów i winogron. Zostawiała same gałązki, ogołocone. Z ogródka znosiła na posłanie owoce jesieni, a Mama czekała już z młotkiem, z obawy, by na orzechach nasza mała przyjaciółka nie połamała sobie zębów.  Jestem pewna, że po niedługiej tresurze stałaby się wybitną tropicielką trufli.
Że owoce i warzywa lubi, to wiemy.


Żeby mnie jakiś dobry człowiek tak przykrywał -  w bezsłoneczne poranki szczególnie.



Mam deficyt snu.
Gucio też wstaje z trudem - oczywiście poza dniami wolnymi - wtedy szczygiełek jest na nogach o siódmej.
Ale w robocze poranki wykorzystuje każdą chwilę, żeby się zdrzemnąć.


Co zrobić. Tak już chyba jest z dziećmi.

wtorek, 21 października 2014

Dziwne Zwierzę, Konik i początek Panienki

Sukces. Oddałam dziś obraz - niespodziankę. Zleceniodawca powiedział, że "podoba Mu się aż ZA bardzo" i że musi obadać, czy ów znajomy, dla którego prezentem ma być mój wytwór, jest wystarczająco miły, by stać się właścicielem.
Publikacja nastąpi w stosownym czasie, gdyż ewentualny Obdarowany zagląda do Brulionu.

Do Konika powstaje zarys


Nowa Panienka, której z pewnością poświęcę niejeden wpis, na razie ma zdecydowane tło


A ponieważ, kiedy mam huk roboty, absurdalnie wrzucam sobie jeszcze więcej - wtedy czuję się w swoim żywiole, to proszę popatrzeć, co się stało z Mostem Kolejowym!


I wklejam PRAZWERZĘ, mały rysunek piórkiem, powstały jeszcze w liceum


Ileż ten niewielki papierek przetrwał burz w moim życiu, przeprowadzek.
Lubię mieć takie rzeczy.
Czuję wówczas, że zachowana jest pewna ciągłość z przeszłością, żeby nie powiedzieć - zamierzchłą przeszłością.

I na koniec, dla rodzinnego klimatu, proszę


 Moje dwa śpiochy ukochane.

poniedziałek, 20 października 2014

Tato

Dziś rocznica śmierci Taty.
Pierwsza rocznica.
Może ktoś nie zna zeszłorocznego wpisu o Nim - to proszę http://justynaneyman.blogspot.com/2013/10/poznajcie-mojego-tate.html.


Właściwie nie umiem Go wspominać sprzed choroby, ale jednak coś się zmieniło...
Dwa tygodnie temu, w nocy, w półśnie, zaczęły mnie nachodzić najstraszniejsze wspomnienia - nie broniłam się, pomyślałam "wóz albo przewóz" i zasnęłam całkiem przed szóstą...
Ale obudziłam się w dobrym humorze, i nawet mogę chyba zobaczyć Taty zdjęcie...

Tylko jeszcze nie jestem w stanie słuchać naszego jazzu (uczę się) - kiedy na godziny zamykaliśmy się w samochodzie i słuchaliśmy głośno nagrań, które zrobiły na nas wrażenie.


                                                Ulubiony Count Basie i Oscar Peterson

Tata grał na pianinie już w liceum (zarobkowo), potem na Wybrzeżu (Gdynia) w klubach. Uwielbialiśmy Fatsa Wallera...


(śmiejąc się, że były to czasy, kiedy pianista musiał mieć twarz zwróconą do publiczności i uśmiech)

Absurdalnie, obecność Taty teraz, kiedy nie żyje (bo nie powiem, że Go nie ma), czuję silniej, niż za Jego życia. Boli. Rwie. I tak ma być.


Żebym jeszcze nie dostawała gęsiej skórki na dźwięk samolotu... Kiedyś uwielbiałam ten odgłos.
Centrum Onkologii stoi niemal na trasie do lądowania - ileż my tam, na balkonie, przegadaliśmy godzin, zgadując po dźwięku typ samolotu. A naokoło chorzy, "z terminem" - i On wśród nich.

Tata tyle mnie nauczył - poczucia humoru, autoironii, słuchania muzyki oraz upodobania do "opowieści z dreszczykiem", iluż rzeczy nie wymienię! "Jesteśmy z jednej krwi" mówił czasem.
Nie dało się ukryć.

Na koniec - zamiast nokturnu czy Marsza Żałobnego - Modern Jazz Quartet.


Ja WIEM, że całkiem się nie umiera.
Prawda, Tato?

niedziela, 19 października 2014

Wpis organizacyjny wystawowy

Taaak...
Czas leci, Barcelona majowa coraz bliżej.
Myślałam, że kiedy uporam się ze zleceniami, zrobi się większy luz i wówczas popracuję nad wystawą.
Tyle tylko, że zlecenia napływają, o luzie nie ma mowy - co mi się zresztą bardzo podoba.
Konieczna jest weryfikacja planów malarskich.

Na razie wiem, że Szanowni Właściciele zgodzili się udostępnić mi na hiszpańską wystawę następujące obrazy :

                                                 Shalimar



                                                Cuirs Carner Barcelona



                                               Scent Costume National



                                               Manic Love Neotantric (ten jest u mnie)



                                               Bois Plume Esteban



                                oraz - również w moim posiadaniu, ulubiony Eau du Soir Sisley


Do dyspozycji będę mieć dwie sale, na parterze i piętrze.
Marzyłabym o pokazaniu Duftartu nie tylko "przedstawieniowego", ale również abstrakcyjnego.

Sądzę, że w ciągu tygodnia - szczególnie po powrocie Wojtka - uda mi się wygospodarować może nawet trzy dni tylko na malowanie na wystawę.
W związku z tym prawdopodobnie powstanie cykl wpisów poświęconych relacjom z tego rodzaju pracy.

A ja tymczasem kończę niespodziankę, wymagającą ode mnie zegarmistrzowskiej precyzji - odnośnie jednego, najistotniejszego detalu.

O, i tak.