WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

sobota, 31 maja 2014

Komunikat

Informuję, że Panienka Egipska - relacja z malowania, ukaże się nie dziś, tylko jutro. Z powodu później pory i nieobecności światła dziennego. A to wszystko dlatego, że Dzień Dziecka zaczął się niespodziewanie 24 h przed czasem i dotyczył nas, dorosłych, również.

Są efekty - prawdopodobnie w listopadzie/grudniu kroi mi się wystawa w Warszawie. Nie w galerii, tylko sali wystawienniczej - rozumiecie, puste, białe ściany. Bajka. I w apartamentowcu, zamieszkałym przez ludzi, którzy z racji pozycji chcą azylu i dyskrecji.

Dla mnie oznacza to między innymi konieczność zajęcia się kompletowaniem (stworzeniem?) prac na wystawę, a więc podjęcia wysiłku dwutorowego - zlecenia + twórczość wystawowa. Tymczasem...znowu doszło nowe zamówienie, och, jak mi się to strasznie podoba!

Postaram się wypchnąć chłopaków na basen - wówczas znajdę czas na przedstawienie dzisiejszej i jutrzejszej pracy nad Egiptem i - jak się uda - Womanity.

A na koniec, z okazji 1go Czerwca - wklejam archiwalne zdjęcia z cyklu "Gustaw usnął"







Bardzo bym chciała, żeby poszli na basen...

piątek, 30 maja 2014

Zmory w CSW - Grzegorz Drozd

Tak, tak, pierwsza od dawna wizyta w CSW i proszę - artysta - piszę bez sarkazmu - mający coś do powiedzenia.
Tylko CO? Wystawie, mam wrażenie, kurator Stach Szabłowski rozpaczliwie usiłował nadać przynajmniej pozory spójności.. Chyba niepotrzebnie.
Desperacja krytyka oraz krasomówstwo przejawiło się w tekście dotyczącym Grzegorza Drozda - bo to on będzie dziś na świeczniku.

Pan Stach pisze :
"Kim jest więc Grzegorz Drozd?
Można go nazwać po prostu "aktywnym podmiotem uwypuklającym nierówną pozycję krytycznej jednostki wobec nawarstwień zbiorowej społeczności".
Można go określić jako autora dzieł będących wehikułami osobistych emocji."

No czy szlag trafić może? Może. Taki język, a może raczej nowomowa przyczynia się do znienawidzonej przeze mnie opinii, powtarzanej n razy przez tzw. widzów w odniesieniu do sztuki wspólczesnej "Ja się na tym nie znam".
Odwagi, ludzie! Podoba się czy nie?
"Bierze" czy jest obojętne?
Czytam zacytowany fragment  i już się jeżę na Bogu ducha winnego autora, spodziewając się malarskiego bełkotu (zaraz - malarstwo przecież jest passe).

Tymczasem Drozd jest twórcą mnie do siebie przekonującym i stwarzającym swoją własną, sugestywną rzeczywistość. Na dodatek ma odwagę malować! A więc wypowiadać się w sposób niepopularny dla Sztuki Nowoczesnej.


Wiele widziałam obrazów jakby malowanych ze zdjęć - z dosłownością, kadrowaniem, ale i tak u Drozda jest ciekawie (oczki z tyłu b. stylowe)
 :




(coś dla ważących się i nie powiem, czy siebie mam na myśli)

W innej sali - zapiski z podróży (Azja, Tajlandia)


Pokazywane są również obiekty przestrzenne






(Jaruzelskiego powiększyłam, żeby było widać technikę - pospawane pręty)

Wracając do malarstwa - tzw realizm wymyka się autorowi, co jest świadomym, celowym zabiegiem - i właściwie im więcej takich "zniekształceń", tym bardziej mi się podoba.
Oto trzy "stężenia" realizmu :




Brzydota użytych środków, w tym kolorów, ma spójny i interesujący charakter.

Może nie było za przyjemnie patrzeć na owe obrazy i obiekty (i na pewno żadnego nie chciałabym mieć w domu - nawet w piwnicy), ale niewątpliwie - przynajmniej mnie - interesuje człowiek, który wypowiada się w taki sposób. Ciekawa jestem, czy miał wpływ na teksty pana Stacha S., kuratora i krytyka.

Za tydzień - kolejny Krytyczny Piątek, jutro - panienka egipska, pojutrze - Womanity w duftarcie.
Czyli zapraszam do podziwiania "wehikułów osobistych emocji", cytując pana S.

czwartek, 29 maja 2014

Duftart Womanity ToF Muglera - prapoczątek

Egipt dziś zszedł na drugi plan, gdyż zabrałam się za zlecenie duftartowe - do Womanity Taste Of Fragrance.
Muszę napisać, że niestety oferta perfumerii mainstreamowych nie prezentuje się zbyt ciekawie.
Powiem wprost - dużo jest miernoty, obliczonej na początkowy zachwyt - bo w końcu chodzi o pierwsze wrażenie. Ale przecież nie tylko! Natomiast wiele perfum, tak mi się wydaje, zawiera obietnicę czegoś obiecującego - ale to znika czasem jeszcze przed upływem parunastu minut.
I na tym tle błyszczy Womanity.

Zapach mocny, kontrowersyjny, słodki - ale nietypowo, bowiem w składzie dostajemy m.in. figi, sos chutney, kawior - a wszystko mocne, wręcz przeszywające, i co najbardziej zadziwiające - doskonale skomponowane. Zupełnie, jakby z obcych sobie składników stworzyć nową jakość , zaskakującą, lecz spójną.  I do tego wszystkiego w przedziwny sposób radosną. Syntetyczną, ale świadomie i twórczo. Niepodobną do żadnych innych perfum.

Nie dziwi mnie wcale, że o Womanity poprosiła Pola - znana mi osobiście zdecydowanie za krótko - bo tylko z jednego spotkania.

Najłatwiej było ustalić kolorystykę - oczywiście róż.


Tylko...jaki? Na zdjęciu wpada w fiolet, w rzeczywistości jest łososiowy, lila (bardzo lubię to słowo i odcień). Powyżej w trakcie szalonego procesu tworczego.
Na dole - gotowa różowa część tła.


A to dopiero początek!
Seledynek, błękicik też zagoszczą - chyba, że czytająca relację Pola natychmiast zaprotestuje.
Nawet wiem, co się znajdzie na obrazie. Podpowiedź - zwierzęta. Stado!
Ach, zacieram ręce!

Ad. zwierząt - nasze ukochane zwierzę coraz mniej chyba lęków ma w sobie.



 Leży tu nieopodal i czasem łypie okiem kontrolnie.
Spokojnie, posiedzę dziś trochę - przygotowuję relację z Centrum Sztuki Współczesnej.
Bo jutro Krytyczny Piątek - zapraszam.

środa, 28 maja 2014

Panienka egipska cd

Nie ukrywam - nagle przyhamowałam w pracy nad ostatnim "portretem" - nie tylko dlatego, że zdobyłam nowe zlecenia, za którymi się musiałam nachodzić. Nie dlatego, że z przecieków dowiedziałam się, że prawdopodobnie nic nie wyjdzie z Ministerstwem, bo "ci z nadania wyczerpali limit pieniędzy", choć podobno mój projekt się podobał (k...a mać!) - ale dlatego, że dostałam nowe materiały nt Egiptu...i zastanawiam się - wciąż, w zasadzie - co wybrać i jak umieścić, gdyż początkowa koncepcja zmieniła się w dość znaczny sposób.

Dlatego odpoczywałam, malując tło do Duftartu - Womanity (jutro!) oraz uzupełniając zapasy, gdyż moje pędzle wyglądają, jakby ktoś nimi czyścił fajkę (wszystkie włoski pod włos).

Tak więc pokazuję, co mogę, na razie.
Oko zostanie, więc poznęcałam się nad resztą.



......oraz dodałam nowy element


...widoczny w postaci linii. Jeśli nie rozpoznacie, co to, to dobrze. Po co wiedzieć za wcześnie?
Ba! Nawet zamysł kolorystyczny się zmieni.
Bo myślę, że jednak poza tłem (a la wnętrze grobowca/papirus) dobrze będzie wprowadzić może i maleńkie, ale jednak elementy pejzażu. To mogłoby nadać dodatkowej egzotyki obrazowi.

Gucio wczoraj również zmierzył się z egzotyką innego rodzaju - mianowicie przedszkole urządziło miejskim, jakby nie było, dzieciom autokarową wycieczkę do gospodarstwa agroturystycznego. Żeby zwierzęta zobaczyć, skansen, ubić masło i takie tam.
Wyczekiwałam więc, co Gustaw opowie po powrocie.
"I jak?"
"Wiesz, że tam byly dwa klopy, w jednym tylko kibelek, a w drugim kibelek i piec"
"Oooo...może zwierzęta jakieś widziałeś?"
"Osła i kotka.I robiłem masło, ale za słabo uderzałem i nie wyszło"
"A co Ci się najbardziej podobało?"
"Trampolina! ale na niej nie skakałem, bo się zagapiłem. I nie wiem, czemu nie dostałem drugiego dania, chociaż zjadlem całą zupę pomidorową."
Mimo wszystko Gucio był bardzo zadowolony z wycieczki - może z powodu jazdy autokarem.

Dojrzał też do posiadania telefonu komorkowego.
Powiedział, że zrobi sobie go sam.
I faktycznie.


 Legenda wg autora :
po lewej od góry :
głośnik
klawiatura lewa
przycisk do wyłączania i włączania
Po prawej od góry :
N - czyli numer
klawiatura prawa
znak, żeby dzieci się nie bawiły.

I Gustaw imituje sygnał telefonu i niby rozmawia. "Dialog" zawsze kończy pytaniem "Czy chcesz się rozłączyć? To dobrze.".
Zabawa świetna, jednak cieszę, się, że Gustaw będzie w przedszkolu, co da mi możliwość spokojnej pracy. A jeszcze na wystawę nowoczesną powinnam zajrzeć!
Ze względu na obiecany Krytyczny Piątek...

poniedziałek, 26 maja 2014

Czyżby opowiadanie? Część 1/3


Tak sobie swego czasu (jak wspominałam przed wyjazdem) pomyślałam, żeby napisać opowiadanie. Dla wąskiego kręgu odbiorców - czyli osób interesujących się perfumami. A może jednak nie? W końcu nadaję postaciom - co Państwo zaraz zobaczą - realną postać.

Byłby to dramat, ew. tragikomedia.


OSOBY :
Tuberose Gardenia - podstarzała damessa ze śladami niegdyś wielkiej urody, teraz wyglądająca dość karykaturalnie. Wyniosłością maskuje poczciwą w gruncie rzeczy naturę. Nie pogodzona ze sobą i z wiekiem. Wielokrotna rozwódka.

Cologne du 68 Guerlain - wysoki, szczupły, po 40stce, typ gentelmana, z doskonałymi manierami, aczkolwiek nieco zniewieściały

Eva Santa Maria Novella - zakompleksiona szara mysz, z syndromem "gorszej siostry", ale z naturalnym wdziękiem i regularnością rysów, szlachetnego charakteru, stara panna

Galliano Perfum No 1 - zarozumialec i prostak, za wszelką cenę starający się zwrócić na siebie uwagę, z pozoru przystojny, po przyjrzeniu się tandetny i małostkowy, rasista

Sex Pistols Etat Libre - przyjaciel Galliano, intrygant, obłudnik - z wierzchu słodki, gra ekscentryka - bez powodzenia, zawsze gotowy do oczerniania, lizus

Diane von Furstenberg - pani po 50stce, jedyna spadkobierczyni bajecznej fortuny, wesoła i na luzie, z ciętym językiem, opalona, z rudozłotymi włosami

Heure Bleue Guerlain - wiekowa arystokratka, która w życiu przeszła wiele, ale nie straciła pogody ducha podszytej melancholią, erudytka



Od lewej : Diane, L'Heure, Galliano, Sex Pistols, Eva i 68.

MIEJSCE AKCJI - sanatorium.
I co jeszcze wiem...?
Jaki będzie koniec.
Wszystko oparte na faktach.

Następna część prawdopodobnie we czwartek.
(i jak? i jak?)

niedziela, 25 maja 2014

Panienka egipska - początek

Pora na kolejne Panienki - tym razem wzięłam się za osobę, którą mam wielką przyjemność znać osobiście.
Są tacy ludzie, którzy emanują na odległość pozytywną energią, powodując, że człowiek w ich towarzystwie czuje się sam weselszy. I taka jest M. - po pierwszych słowach zamienionych przez telefon wiedziałam, że to może być dłuższa znajomość.
Żywa umysłowość, wielość zainteresowań, poczucie humoru i wręcz serdeczność tej (nawiasem mówiąc) niebieskookiej blondynki z wijącymi się, niesfornymi kosmykami, powodują, że do obrazków podchodzę w szczególny sposób, jakby bardziej osobisty.
Co ma swoje dobre i złe strony. Dobre - bo praca jest radośniejsza, złe - bo i narzucam sobie większą odpowiedzialność.

Wracając do zlecenia - M. długo dojrzewała do posiadania własnej Panienki, ale kiedy zobaczyła na żywo jedną z nich - zdecydowała się. I tak zaczęłyśmy omawiać szczegóły i szybko się okazało, że zamiast pojedynczego obrazka będą trzy - egipski (M. to pani archeolog, specjalizująca się właśnie w Egipcie), tortowy (piecze cuda po prostu, również na zamówienie) i węgierski (nawet uczy się węgierskiego!).

Długo myślałam, który obrazek ma być pierwszy i postanowiłam zacząć od wyzwania.
Egipt - co umieścić? Pewne rzeczy są oczywiste (piramidy, mumie, sfinks, hieroglify itd) i każda z nich już może symbolizować Egipt. Dlatego wybór wdał mi się ciekawy.
Hieroglify - symbole - znaki.
Szczególnie jeden - oko Horusa (Ozyrysa). Prawe - symbol Słońca, lewe - Księżyca.
To pierwsze - aktywność, siła, przyszłość i przede wszystkim nieustanne odradzanie się.


No i fajnie, wszystko pasuje. Tło - czego nie widać na zdjęciu, robionym o zmierzchu, namalowałam ciepło beżowe. Kiedy przyszło do oka - okazało się, że pod względem artyzmu, cech znaku graficznego, jest zarazem genialne i pełne tajemnic.
O ułamek mm przesunięta krzywizna - i już oko staje się zdziwione albo groźne, czy po prostu nie egipskie.
Absolutna doskonałość.
Co będzie dalej?
Chyba się nie powstrzymam (po ostatnim Karaluchu) i trzasnę jakiegoś żuka na "S", może niejednego.
Mam przeczucie, że ten obrazek mnie zaskoczy.
I to mnie cieszy.

sobota, 24 maja 2014

Komunikat - Krytyczne... Piątki wracają

Postanowione.
Dla przypomnienia - w zeszłym roku, mniej więcej o tej porze, rozpoczęłam cykl pt. Krytyczny Czwartek. Składały się na niego recenzje, najczęściej sztuki nowoczesnej, nierzadko zjadliwe, może nawet szydercze, choć w moim (powtarzam MOIM) pojęciu sąd był sprawiedliwy. Ciekawych odsyłam do kolumny po prawej, nieco w dół, tzw. etykiet i kliknięcia w Krytyczny Czwartek.

Potem choroba Taty i koniec spowodowały, że przerwałam recenzowanie - jednak już czuję się na siłach. Zdecydowałam się na zmianę z Czwartków na Piątki, bowiem po zgromadzeniu materiałów (czyt. obfotografowaniu wystaw i zrobieniu notat), nierzadko do bardzo późna w nocy siedziałam, by tego samego dnia ukazał się KT. Piątki wydają mi się więc bezpieczniejsze.

Poza tym w najbliższym czasie rozpocznę relację z malowania kolejnej Panienki - najprawdopodobniej egipskiej oraz - być może równolegle - Duftartu dot. Womanity le Gout Muglera. O dość zaskakującej tematyce.

Uświadomiłam sobie też, że wreszcie nie napisałam, w rozmarzeniu, o skutkach wyjazdu dla urody (poza włosami). No więc po paru dniach nareszcie moje stopy mają normalny kolor. Piesze wędrówki w specjalistycznym obuwiu (z "kolebkowym" kształtem podeszew), nierzadko po mokrym podłożu, spowodowały, że buty przejawiły dodatkową cechę - mianowicie farbowanie na kolor sino - niebieski.
Szczególnie palców.

Nawiasem mówiąc, chodzenie terenowe po leśnych drogach jest wyzwaniem dla stawów biodrowych - bowiem koleiny wymuszają stawianie każdej ze stóp na innej wysokości - czyli do kolebania się w przód i w tył spowodowanego koloryzującymi bucikami doszło kiwanie się na boki. A! I jeszcze wędrujące gumowe pięty - bo i skarpety wzięłam specjalistyczne. Podobno miały zapewniać stopy mięciutkie, jak u bobasa. Ale włożone do butów, rozpoczynały ruch prawo- bądź lewoskrętny w zależności od nogi, co doprowadziłoby mnie do cholery gdyby nie łagodzące działanie okoliczności przyrody.

Co do niepożądanej barwy - cywilizacja umożliwia dostęp do zdobyczy kosmetycznych i zaspokojenia
"pragnień i potrzeb" - choćby najbardziej zdumiewających (przynajmniej, jeśli kierować się zdjęciem) :


Zdumiewające. Ciekawe, ktora z nich to Potrzeba, a która Pragnienie.



Zaspokojenie najwyraźniej jest źródłem nieszczęścia.

Co do mnie - jestem zaspokojona wciąż, w sensie wypoczynkowym.
Jakbym trochę wciąż była TAM


Powiedziałam Wojtkowi, że Mu życzę, by doświadczył takiego intensywnego uczucia szczęśliwości jak ja na wyjeździe.
"Ależ ja często doświadczam - szczególnie, jak dużo zjem, najlepiej tłusto".

Dobrze wrócić do domu z takim mężczyzną.
(oraz dzieckiem i psem).

czwartek, 22 maja 2014

Mazury część 2/2 - wpis liryczny

Ta historia zaczęła się dawno...30 lat temu.
Wówczas, jako piętnastolatka, poznałam swoje ukochane miejsce na ziemi.


Jeszcze nigdy nie byłam zakochana z wzajemnością. I w ogóle wszystko znajdowało się raczej PRZED.
Radio ciągle puszczało Chrisa de Burgh Lady in Red, którego nie znosiłam, za to pasjami słuchałam tego :

 

Potem jeździłam TAM aż do rozpoczęcia studiów, z rodzicami - po czym nastapiła przerwa związana z tzw. "trudami życia".
Aż prawie 3 lata temu, mój szanowny mąż sprawił mi niespodziankę i z Guciem oraz psami śp wylądowaliśmy w lesie. TAMTYM lesie, z moich marzeń. 
A konkretnie we wsi nad jeziorem, otoczonej przez głuszę.

I wówczas ku mojemu nieopisanemu szczęściu okazało się, że nic się nie zmieniło - poza tym, że sklep splajtował a stary Majewski zapił się na śmierć. No i - rzecz jasna - drzewa wyrosły.

Tak więc bez obaw zdecydowałam się na ostatni wyjazd (poproszę o włączenie następnej piosenki)

 

W lesie wiosennym jeszcze nie byłam. Zatopiłam się w nim - choć trudno o większego lenia ode mnie, jednak marsze i w ogóle wielokilometrową włóczęgę (byle nie w górach) uprawiam z upodobaniem.

Las. Zaczarowany las.
Brama do raju.


A za bramą - same spełnione obietnice.





Festiwal zieleni!


Obserwując warszawską podwórkową brzozę, marzyłam o zagajniku





I jezioro na każdym kroku - od maleńkiego oczka z podziemną rzeką


...poprzez większe, na którym złowiłam 29 lat temu okonia - garbusa (zasadzając się na niego dwa tygodnie)



Powyżej - Łyna, łącząca większość. I wreszcie "moje" jezioro za domem 


I drogi, po których szłam z pierwszym psem wieki temu





I wreszcie miejsce dla mnie najpiękniejsze, najważniejsze - choć poznane niedawno.
Moja Promenada (proszę wybaczyć afektację).
Tyle razy przywoływałam jej obraz, zasypiając znękana chorobą Taty czy ostatnio kłopotami z Zusem.
I tu poproszę o ostatnie włączenie muzyki  - jest to bodaj pierwsza piosenka...


...jaką nagrałam na kasetę w magnetofonie. A ponieważ nie miał on wbudowanego radiowego odbiornika, a ja nie miałam kabelka łączącego oba sprzęty, więc kiedy słyszałam coś warte nagrania, rzucałam się po mojego Grundiga, stawiałam jak najbliżej radia i wciskałam czerwony guzik, kiedy już zazwyczaj, niestety, było po piosence. W powyższym przypadku przy okazji magnetofon prócz Vangelisa zarejestrował moją rozmowę z przyjaciółką, kiedy to naśmiewałyśmy się z jej apsztyfikanta.

Ale - wracając do Mojej Promenady...byłam na niej codziennie, od niej zaczynałam i na niej kończyłam moje włóczęgi. Tam też pierwszy raz medytowałam. Patrzcie :







Nawet w dni niepogodne szykowała mi niespodzianki


I tam doznałam olśnienia - przecież to cud : jestem w tym samym miejscu co przed trzydziestu laty, na dodatek ze znacznie lepszym samopoczuciem i właściwszym stosunkiem do siebie, nie mniej sprawna niż wtedy - i być może przede mną kolejne 30 lat (na to liczę). A nawet możnaby zaryzykować stwierdzenie, ze atrakcyjniejsza (no, powiedzmy, lepiej się ubieram, aczkolwiek upodobanie do kapelutków mi zostało).


Nagle zrobiło mi się tak niesłychanie lekko, jakbym znowu stała na początku życia i ogarnęło mnie poczucie absolutnej szczęśliwości.
Nie tyle MIMO problemów, ale razem z nimi, bowiem, choć są wpisane w repertuar, nie muszą grać pierwszych skrzypiec.
Czasem udaje mi się nawet z równą ostrością przywołać tamto uczucie.



I mam nadzieję, że ta lekkość i wdzięczność nie znikną.
Nie zawadzi, w każdym razie, częściej bywać w Zaczarowanym Lesie i przypomnieć sobie, o co się tak ogólnie rozchodzi. Szczególnie, że to tylko 2 (dwie!) godziny jazdy.