Rano w ostatniej chwili zdecydowałam, że ubieram siebie i Gucia i jedziemy z Wojtkiem w kierunku Zielonki (gdzie jest zaprzyjaźniony warsztat samochodowy, więc W. miał jechać sam).
Zawzięłam się, żeby nauczyć się swobodnie chodzić w szpilkach, wobec tego nowe buciki na obcasach dopełniły mój ubiór.
Tym bardziej, że po drodze mieliśmy zajrzeć do szewca i odebrać moje zeszyte adidasy.
Tylko że zapomniałam, że dałam szewcowi tylko jeden but do naprawy.
Oczywiście drugi został w domu.
Pogoda wspaniała, a że w samochodzie na wszelki wypadek wozimy zestaw sprzętów piknikowych, skręciliśmy w las i minąwszy parę pań leśniczanek w skąpych strojach, wylądowaliśmy nad torfowym jeziorkiem.
Byłoby świetnie, gdyby nie to, że nie mając butów na zmianę, tylko nowiutkie szpileczki, byłam skazana na rozkładane krzesełko w stylu reżyserskim. Grzałam się na słońcu czytając książkę i zapomniałam, że ono opala. Tak więc mam czerwony nos, czoło i ręce od łokcia w dół- ze śladem po zegarku, z dokładnością do dziurek w pasku. Teraz dla równowagi powinnam się opalać wystawiając dziurki od nosa.
Pamiętam, jak jeszcze na plenerze studenckim opalałam się samotnie na pomoście. Reszta poszła zwiedzać pobliskie kamieniołomy, w czym nie chciałam uczestniczyć z racji niechęci do wysiłku fizycznego.
Nie wzięłam kostiumu, wiec miałam półkrótkie spodenki i koszulkę, którą dyskretnie zdjęłam, leżąc na brzuchu.
Niestety, przyszło dwóch wędkarzy, a nie mając biustonosza byłam skazana na czekanie, aż sobie pójdą.
Ale wędkarze są cierpliwi (zazwyczaj)- i zasnęłam w pełnym słońcu.
Kiedy się obudziłam, okazało się, że od połowy ud mam tak popalone nogi, że ledwie mogę je zginać w kolanach.
Koleżanka wpadła więc na pomysł, że następnego dnia położę się na słońcu już w kostiumie, a ona precyzyjnie zakryje mi ręcznikiem poparzone miejsca, dzięki czemu "dopalę" sobie górną część ud. Niestety, była mało precyzyjna i położyła mi ręcznik o centymetr wyżej, niż potrzeba i wyglądałam, jakbym się opalała w podwiązkach. Kolega to dyskretnie sfotografował i mój tyłek wisiał jesienią na Wydziale Grafiki, na tablicy ogłoszeń, pod hasłem "Wspomnienie z pleneru".
Tymczasem dziś nad jeziorkiem Gucio rwał się do wody i nie chcąc sobie pobrudzić stóp chodziłam za Nim w szpilkach i wynajdywałam różne zabawy. Na szczęście żaby zaczęły kumkać i Gustaw z okrzykiem "Boję żaby!" wreszcie się uspokoił. Tylko Wojtek, mając upośledzony węch, dawał mi do wąchania palce, czy nie śmierdzą kupą (wysadzał Gucia), czy może zdechłym ślimakiem, którego pokazywał synkowi, a może po prostu ogóreczkiem małosolnym - a ja, jako węchowiec, dałam się wrobić w to śledztwo.
Gdy wsiadając do samochodu, obejrzałam się za siebie, czy niczego nie zostawiliśmy, zobaczyłam, że cała powierzchnia, gdzie piknikowaliśmy jest podziurkowana gęsto i głęboko (od moich szpilek), jakby jakiś maniak nart i szaleniec kijkami sprawdzał, czy teren nie jest zaminowany.
Teraz siedzę oszołomiona od dawki energii cieplnej, którą dziś dostałam, z purpurowym czołem.
Na dodatek odprysł mi lakier z paznokcia- Wojtek powiedział, ze powinnam skończyć z tym beznadziejnym malowaniem, tylko zrobić szablon z dziurkami na paznokcie, a On mi je machnie lakierem do karoserii w spray'u. "Mogę nawet metalikiem, i będzie trwały, że ho ho- volvo daje np. 12 lat gwarancji na lakier".
Pachnę- komercyjnie- CK Contradiction, czyli dość nijakim zapachem, do którego mam wielki sentyment, bo przypomina mi woń mokrych chusteczek do mycia pupy Gucia (przed użyciem).
A gdzie fotka Twojej zacnej...osoby z tablicy
OdpowiedzUsuńogłoszeń na Wydziale Grafiki?
Nie wierzę, że nie wzięłaś na pamiątkę.:-):-)W.
Ktoś mnie uprzedził- wiem, kto- poznał, czyj to zadek (powiedział mi)
OdpowiedzUsuńNaprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNaprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń