Byliśmy dziś na działce pod Warszawą. Działka należała do mojego byłego męża, od lat stoi odłogiem i dzięki uprzejmości byłej teściowej (z którą cały czas podtrzymuję ciepłą znajomość) prawdopodobnie będziemy mogli tam bywać.
Teraz robi przygnębiające wrażenie- biedny domeczek z dykty zarósł bluszczem i cały pokryty jest wieloletnim igliwiem i szyszkami, a cały teren zarosły samosiejki drzewek leśnych, szczególnie leszczyny, przez ściółkę przebijają się tutki listków konwalii, gdzieniegdzie widać smętne kwiatuszki fiołków. Ocalał - z roślin ozdobnych- jeden różowy tulipanik.Wszystko tonie w cieniu, gdyż z jednej strony wyrasta ściana lasu, który przez lata zmężniał i pachnie i szumi.
Obok pompy leżało zarośnięte wiaderko- poznałam je. Wspomnienia!
Ostatnio byłam tam z 10 lat temu, mój eks zawiózł mnie i musiał wracać do pracy w Warszawie, ale na odchodnym przykazał mi, że mam zrobić ekologiczny płyn do oprysku drzewek, chroniący przed szkodnikami. Dokładnie wytłumaczył- rano (a dla mnie rano jest do dziesiątej), kiedy jest jeszcze chłodno, mam pójść z wiaderkiem nad strumień i pozrywać tam skrzypów, ugnieść w wiaderku, potem warstwę pokrzyw (dostałam stosowne rękawiczki)- ugnieść, znów skrzypów, potem zalać zimną wodą i postawić na słońcu, przykrywszy ściereczką. Po trzech dniach przenieść w cień. Jeśli byłabym ciekawa dowiedzieć się czegoś więcej, zostawił mi książeczkę "Ekologiczna uprawa działki".
Poszłam, narwałam, zrobiłam, co trzeba i zapomniałam.
Po dwóch dniach zdziwił mnie i mało nie przewrócił porażający zapach, kiedy nabrałam wdechu po wyjściu rano na werandkę. Sąsiadka stała zaniepokojona przy płocie. Myślałam, że szambo wylało- tylko, że tam nie ma szamba.Trudno, śmierdzi to śmierdzi.
Położyłam się opalać ( w towarzystwie emeryckiego Lata z Radiem), jednak okropny zaduch i ogromna ilość much nie dawały mi spokoju. Postanowiłam odkryć źródło smrodu i oganiając się od gęstniejącego roju owadów doszłam do wiaderka- to ONO!
Coś niesamowitego- zgniłe i sfermentowane skrzypy i pokrzywy dawały fetor jeszcze większy, niż oddech Azy, kiedy zje padlinę na śmietniku.
Zadzwoniłam do byłego- powiedział mi, że tak ma właśnie być i jest bardzo ze mnie zadowolony. Następnego dnia będzie na działce i rozpocznie opryski drzewek. Radził, żebym zajrzała do lektury o ekologii. Znalazłam rozdział na temat "naturalnego wyrobu płynu do oprysku"- było tam napisane, że bardzo ważne, żeby wiaderko było przykryte, gdyż zdarzają się wypadki, że co wrażliwsze ptaki mogą spaść, jeśli akurat ich tor lotu znajdzie się nad płynem. Był tam też rozdział o samozapalającym się czasem, ale doskonałym kompoście (i rady, jak się tego ustrzec).
Wreszcie eks przyjechał i zabrał się raźno do roboty. Przecedził płyn, przelał do wielkiego spryskiwacza, wszedł na drabinę i rozpoczął pracę. Na początku wszystko szło gładko, tylko twarz Mu zbladła.
Ponieważ nie sposób było wytrzymać- zbyt silne wrażenia zapachowe- więc chciałam uciec do lasu. Jednak zatrzymał mnie krzyk, łomot upadającego ciała i stek przekleństw. To spryskiwacz wybuchł, przez co płyn pokrył b.męża zgęstniałą cuchnącą warstwą, od czego zleciał z drabiny.
Ale jedyne drzewko morelowe, które zabezpieczył przed szkodnikami, ocalało, a wydawało się, że nie wyjdzie żywe z ataku przędziorków.
Dawne czasy- teraz drugi mąż, dziecko, a morelka stoi.
Może będziemy tam jeżdzić, tylko musimy sforsować kłódkę do domku, bo klucz zaginął.
Wojtek już kupił piłkę do metalu, siekierkę, łom, wyrzynarkę mamy.
Mam na sobie L'Eau D'Issey- co dziwne, zaczyna mi się podobać ten sposób pachnienia. Nieinwazyjny, dość sympatyczny, "przezroczysty". A przecież niektóre perfumowane wkładki higieniczne pachną bardziej interesująco.
Niech żyje ekologia ! Znowu mnie zabiłaś :)))
OdpowiedzUsuń