WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

środa, 7 stycznia 2015

Drugi dzień urodzin - nieoczekiwany i burzliwy

Dzień zaczął się jak gdyby nigdy nic, normalnie, sympatycznie.
Z okazji drugiego z trzech (ale nie wiem, czy nie wydłużę do czterech) dnia urodzin zaplanowaliśmy z Wojtkiem kino.

Nasz wybór padł na film Whipflash. Film, w którym głównymi bohaterami są : jazzowy początkujący perkusista, który marzy o dostaniu się do najlepszej w kraju orkiestry jazzowej, zaś drugi bohater to człowiek prowadzący tę orkiestrę. Charyzmatyczny, nie przebierający w środkach, by z muzyków wydobyć to, co najlepsze.
Dramatyczna relacja między nimi trzyma w napięciu. A pamiętajcie, że jestem bardzo wybredna, jeśli chodzi o kino.


I ręką na sercu mówię - rewelacja.

Nawet teraz trudno mi spokojnie pisać, bo Whipflash do głębi mnie poruszył.
W istocie chodzi w nim o pasję - nauczyciel (J.K. Simmons) doprowadza bohatera (Miles Teller) niemal do obłędu, obrażając go, wystawiając na próby, a nawet krzywdząc - krzywdząc pozornie, bo ma pewien cel, w który święcie wierzy. Tym celem jest zmusić muzyka do przekroczenia wszystkich jego granic, by wydobyć z niego wielkość - jeśli w nim jest.


Moje pytanie, zadane samej sobie, brzmi : czy ja przekraczam granice?
Czy robię tyle, ile nawet nie jestem w stanie?
NIE! To uczciwa odpowiedź.
Co by się stało, gdybym natrafiła na takiego nauczyciela - guru, jak filmowy Simmons?

Czy powinnam uświadomić sobie powody? Rodzina? Konieczności finansowe?
Czy trzeba wybierać?

Jedno wiem na pewno - gdybym czuła się "w porządku", tak by mnie to wszystko nie poruszyło.
Gotuje się we mnie.
Wyzwanie mam - wystawa w Barcelonie. Duftart.
Ale cały zeszły rok malowałam zlecenia - i chwała, że są. Panienki jak najbardziej uważam za "moje", zwierzęta też...
Znowu ALE nie namalowałam prawie nic dla siebie, z serca, bez myśli o sprzedaży.
Żyję sobie przyjemnie i niemal komfortowo, i wykonuję sympatyczne obrazki. Co więcej? Czy w ogóle jest coś więcej...?

Chyba powinnam sama dla siebie być takim nauczycielem, skoro go nie ma.

I wiecie? Jest mi bardzo źle - ale też jednocześnie bardzo dobrze!

Nie mam pojęcia, czy to wszystko jest zrozumiałe... dla Szanownych Czytelników.

14 komentarzy:

  1. No jasne, że zrozumiałe. Czasami człowiek zgnuśnieje w tym swoim "fajnie jest", aż nagle jakiś bodziec każe mu przemyśleć, czy aby na pewno wszystko OK ;) Będzie dobrze, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, ja się tak troszkę umościłam w gniazdku... Dziś mam już większą jasność!

      Usuń
  2. Justynko dobrze wiem, co czujesz. Ja mam podobnie choć nieco na innej kanwie - ale doskonale wiem, że fajnie jest żyć komfortowo bez "tego czegoś" (iskry Bożej) lub myśleć nad ryzykiem czegoś nowego, które może uskrzydlić albo ściągnąć w przepaść ... złotych środków nie ma ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałoby się wielkich rzeczy, a tu rzeczywistość skrzeczy. Nie jestem artystką, ale sytuacja mogłaby się u mnie przełożyć - na np wspinanie. Czy gdybym się naprawdę poświęciła, miałabym dużo lepsze efekty? Oczywiście. Tylko z czegoś musiałabym zrezygnować - z pracy, z rodziny; bo fizycznie nie da się robić wszystkiego, doba jest za krótka.

    Zamiast iść do kina z mężem - mogłaś przecież malować. Może mam ograniczone horyzonty, ale uważam, że żeby mieć świetne efekty w jakiejś dziedzinie, z czegoś trzeba zrezygnować - czy możesz zrezygnować z malowania na zamówienie? Chcesz zrezygnować z czasu spędzanego z Guciem? Można jeszcze nie spać, ale ta sztuka jest raczej niewykonalna:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No więc właśnie myślę na ograniczeniem snu...
      A na serio - bardziej racjonalnym gospodarowaniem czasem - może z bardzo kategorycznymi zmianami. Bo to, co teraz robię, to jest właśnie takie "good job", o jakim mówi Simmons.
      Da się, na pewno. Wiem to.

      Usuń
  4. Mnie się wydaje, że bardzo trudno jest samemu dobrze ocenić, co jest dla mnie ważne teraz, a co będzie kiedyś. Może to jakiś specjalny dar? (modne słowo: wizjonerstwo). Na ogól chyba jest tak, że jesteśmy zadowoleni z własnych, niewymuszonych wyborów i w danej chwili uważamy je za najlepsze i racjonalne... Po latach, spojrzenie z perspektywy dalszych wydarzeń, powoduje, że oceniamy to inaczej..
    Może rzeczywiście dobrze mieć w pobliżu kogoś, kto coś podpowie, bo ma inne spojrzenie niż my i może dostrzega coś, czego sami u siebie nie widzimy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo to do mnie przemawia, Szanowny Anonimowy!
      Otóż to właśnie - niewymuszone wybory.
      A może... dobrze jednak czasem byłoby się zmusić? Nie będzie wygodnie, nie będzie miło - ale w zamian dostanie się nagrodę. Satysfakcję? Rezultaty w postaci wystaw?
      Choćby dla spróbowania czegoś nowego...

      Usuń
  5. O, ja sobie od czasu do czasu strzelam takiego kopa. Ostatnio w postaci szkolenia - i od razu to samo pytanie w trakcie, czy to wszystko, na co mnie stać ? Czy mogę więcej i lepiej - dla siebie i dla bliskich, żeby nie kręcić się jak pies za ogonem, ale iść do przodu. Widocznie początek roku to dobry moment na stawianie sobie pytań. Zamiast głupich postanowień noworocznych, źródła frustracji :) M.M.

    OdpowiedzUsuń
  6. Justysiu pisze bo lubisz komentarze na blogu.
    Ja Ci powiem tak, moim zdaniem czas najwyższy wziąć przysłowiową d..pę w kupę i zacząć malować coś innego. Nie piszę tego dlatego, że coś w stanie obecnym mi się nie podoba. Bardzo lubię i cenię Twoją wrażliwość, bardzo lubię Twoje obrazy. Ale od dawna czytam jak przebąkujesz o industrialnych klimatach, o czymś z goła innym i ja osobiście myślę, że jest to fajny pomysł, widziałam kilka Twoich starych prac i były tam takie jakby cięższe klimaty i to też było fajne. Z resztą próbowanie takich rzeczy zawsze jest ciekawe chociażby po to, żeby stwierdzić "eeeeee jednak nie..." A w Tobie mam wrażenie też jest ta zadziorna buntownicza trochę strona osobowości więc jeśli czujesz, że chcesz czegoś innego to po prostu to rób.

    Tak na moje oko to czego doświadczasz to są dość uniwersalne dylematy -czasem w duszy po prostu pojawia się jakaś dzika tęsknota i człowiek sam nie wie za czym. Ile razy sama się zastanawiam jak to by było jakbym zorganizowała sobie w życiu coś inaczej, kim bym była, dokąd bym doszła, jakim kosztem i czy byłabym szczęśliwsza niż teraz. Są rzeczy już definitywnie poza moim zasięgiem, wiele z nich to kwestia lenistwa i tak robię porządne podsumowanie i decyduje czy i co zmieniać. Z resztą wiesz co u mnie się prywatnie działo niedawno, ile pewna decyzja mnie kosztowała emocji i przejścia swoich barier strachu.

    Co do mistrza to sama nie wiem... mistrz moim zdaniem nie musi być jednoznaczny z tyranem mnie się bardziej podoba określenie "mentor".

    To mówiłem ja Jarzabek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dobrze, że to napisałaś - na zdanie "czas wziąć dupę w troki" aż mnie zakłuło - czyli trafiłaś!
      Tym bardziej, że to się da pogodzić z duftartem.
      Zresztą od czasu do czasu coś zupełnie z d...y nie zaszkodzi!

      Usuń
  7. Ach, to pragnienie sponiewierania! (w ujęciu bardzo symbolicznym)
    Te pragnienia, które teraz jeszcze się śnią! (i bardzo dobrze)
    I ta skrzecząca rzeczywistość, która najpierw ma kilka lat, później kilkanaście i wreszcie zaczyna mieć swoje pragnienia sponiewierania... A jeszcze przy tym pragnie zaopiekowania, stabilizacji....
    Weź i daj się sponiewierać. Pewnie, można. Wybór zależy od nas. Bo Wybór musi być dokonany.
    Dać się sponiewierać możemy zawsze, ale bardzo często kosztem czegoś, kogoś. Kogoś od nas zależnego.
    A może niekoniecznie?
    Pamiętam Twoje obrazy, dawno tu przedstawiane, z okresu studiów. Nie panienki to i nie pieski...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba były rysunki. Oraz pejzaże. Ale nie wróciłabym do nich. Malowałam je na innym etapie. Ich mi nie żal.
      Żal mi rysunków dużych, z modela. Żal wielkich portretów.
      Teraz, o godzinie ósmej, po pobudce godzinę temu, czuję się sponiewierana. Zasnęłam o trzeciej - wymyślając duftarty. I może o takie sponiewieranie chodzi.

      Usuń