Długo dziś nie będzie - cały dzień siedzę nad Panienką.
Wycierania dużo...
Wydawało mi się, że zostawiłam sobie na niedzielę tylko zmiany "kosmetyczne", bo już wszystko wiem.
Tymczasem nieoczekiwanie, jakimś cudem, od wczoraj oczekiwania i wymagania wzrosły.
Ostrożne posunięcia, jak niebieskie plamki i czerwone akcenciki złościły mnie. Dopiero pociągnięcie drugiej, błękitnej kreski obok czarnej, uplastyczniło obrazek.
Postać też zaczęła pasować do całości - a nie przypominać wycinankę z innej bajki.
Ale i tak wiedziałam, że mi mało - żeby się rozluźnić, włączyłam sobie TV - a tam najpierw film o Edith Piaf, potem o trójkącie Ingrid Bergman - Anna Magnani - ... zapomniałam nazwiska reżysera...
Jakoś mnie to wojowniczo nastawiło, po wydeptaniu ścieżki do zlewu zdecydowałam się na krok radykalny, powtarzając z niezdrową uciechą "wóz albo przewóz" - tego jednak dziś nie pokażę.
Jutro premiera.
I oddanie obrazu, co ważniejsze.
Co ważniejsze?
Jedno i drugie ważne - choć dla mnie z wiadomych względów ważniejsza premiera :)
OdpowiedzUsuńKasiu, oba wydarzenia udały się wspaniale - zresztą sama wiesz, bo śledzisz moje poczynania, za co bardzo Ci dziękuję!
Usuń