No więc...
Kolory nowej Panienki były ustalone przy okazji pierwszej rozmowy ze Zleceniodawczynią.
Że przede wszystkim beż.
Jak mogłam być tak naiwna, żeby uważać, że ten problem - barwowy - mam rozwiązany.
Chcąc przyśpieszyć pracę, położyłam tło przy niepogodzie, w szarówce niemal, dokończyłam przy sztucznym świetle - a tu następnego dnia wyjrzało słońce i okazało się, że sympatyczny odcień okazał się (zamiast stylowej kości słoniowej) rozrzedzoną kawą zbożową.
Całe szczęście, że nie naniosłam reszty detali, bo musiałabym "wybierać' kontury pędzelkiem.
Oczywiście - dla mnie to oczywiste ale może warto zaznaczyć - nie korzystam prawie z gotowych odcieni. Zazwyczaj kolor robię z dwóch, najczęściej trzech innych.
Teraz tło osiągnęło pożądany odcień, którego mój aparat nie był w stanie uchwycić.
Fotografia jest nico opóźniona w stosunku do stanu faktycznego - myślę, że skończę "na dniach".
Kiedy coś (jak wspomniane pierwotne tło) mi nie wychodzi, nie znoszę żadnego towarzystwa. Z wyjątkiem jednej domowniczki.
Cicha towarzyszka moich zmagań, czasem tylko przypominająca mi o sobie dotykiem mokrego, zimnego nosa. Woli leżeć bliżej mnie, na podłodze, niż na amerykance trochę dalej.
Taki to jest pies!
Pies na medal! :)
OdpowiedzUsuń