WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

wtorek, 20 maja 2014

Mazury część 1/2 - wpis humorystyczny

Podróż zaczęła się nie za specjalnie, bo jadąc okazją, umówiłam się z kierowcą w centrum Wwy ale jakoś źle go zrozumiałam i byłam o godzinę za wcześnie. Na szczęście nie sama z torbą, jakby mnie zamówili i nie odebrali, lecz siedząc z Wojtkiem w samochodzie.
Czas upłynął nam (błyskawicznie) na obserwacji przechodniów defilujących przed maską - i wierzcie mi, jedna na 10 osób wyglądała w miarę normalnie. A to babcia w emeryckich butach i skromnym ubranku, za to z wpiętą w swetrzynę kolosalną jak na broszkę srebrną gałęzią ze srebrnymi jabłkami wielkości papierówek. A to nobliwy pan, ale z jakąś zaciętością nieprzyjemną w twarzy - zdaniem W. w przeszłości stalinowski oprawca. Bawiliśmy się świetnie, wymyślając historie mijającym nas osobom.

Wreszcie pojawił się fiat z lat 90tych i hipsterski kierowca w ciemnych okularach, z nieobecnym wyrazem twarzy i pasażerem na tylnym siedzeniu, odzianym w chabrową marynarkę ze złotymi marynarskimi guzikami, za to w dresowych spodniach i w dziwacznym nakryciu głowy - czymś pomiędzy kaszkietem a kapelutkiem.

Z nieśpiesznie prowadzonej konwersacji dowiedziałam się, że jeden jest muzykiem (eksperymentalnym) a drugi scenarzystą i "ambasadorem zespołu Bogowie". Nie omieszkałam opowiedzieć o "przewodniczącym Trójcy Świętej", ktorego brat Wojtka miał okazję poznać na praktykach w Zakładzie Psychiatrycznym, ale to skojarzenie ani kierowcy, ani pasażerowi nie wydało się zabawne.
Niezręczną ciszę przerwałam sprytnie nawiązaniem do swojej twórczości "noszącej posmak eksperymentu", jak mówi krytyk - no i się zaczęło.
Po chwili, z wypiekami na twarzy, opowiadałam o Duftarcie, zagrzewana licznymi pytaniami, a zagadnięta o perfumy "nietypowe" opowiadałam o zapachu kurzu na rozgrzanej żarówce, kleju, drzewie agarowym, sekretnych wydzielinach i dryndusach. A ponieważ tak się osobliwie złożyło, że wszystkich pachnących przedstawicieli (poza ostatnim) posiadałam w próbkach bądź odlewkach w podręcznym bagażu, więc przy pożegnaniu i obwąchaniu panowie poprosili mnie o możliwość naszyjnego użycia Odeura 71 Comme des Garcons i wyrazili chęć zjawienia się na zlocie perfumowym.

Jak wiecie, na wyjazd udałam się m.in. w celu nabrania formy i wypięknienia.
I tu nie było z górki. Przemyślnie wzięłam ze sobą odsiwiacz oraz zmywalny kolor o nazwie bakłażan i niemal natychmiast po wylądowaniu, zniechęcona do wyjścia przez gradobicie, przystąpiłam do działania.
Nałożywszy kolory, niestety zapomniałam o tym, oglądając film z Travoltą reżyserowany przez Stallone'a.
Skutkiem czego włosy zrobiły się czarne z buraczkowym połyskiem.
Na dodatek prysznic po włączeniu wydał serię obraźliwych odgłosów i eksplodował nieregularnymi wytryskami lodowatej wody (mimo kręcenia wajchą w obie strony) - w której chcąc nie chcąc myłam włosy co najmniej kilkanaście razy. Za każdym razem do brodzika ciekł strumień ciemnoburaczkowej barwy, a mimo to włosy nie jaśniały.
Uszy przybrały na stałe ćwikłowy kolor, za to usta lekko sine - po seansie niemal krioterapii.
(nawiasem mówiąc, temperaturę wody znacznie poprawiło włączenie termy znalezionej za zasłonką - niestety następnego dnia).

Usiłując się rozgrzać, postanowiłam rozpalić piec, nie mając w tym względzie wcześniejszych doświadczeń. Nie wiem, jak to jest - człowiek nic nie wskóra, a łapy ma czarne jakby w kopalni pracował. O żadnej rozpałce oczywiście mowy nie było - pod kierownictwem telefonicznym Wojtka użyłam więc - czytanego pośpiesznie, bo do ognia potrzebne - Życia na Gorąco (!). I się udało (choć po zapaleniu górnej lampy u sufitu ukazał się słup światła - jak przy scenicznych efektach dymnych, a z powodu L'Heure Bleue nic nie czułam) . Czy może widzicie jakby przydymione notabene oko po lewej stronie na dole?


Tymczasem instalacja wod - kan w domku, po próbach ustabilizowania wybuchów wody, wydawała bez dania racji dźwięki podobne do tych, znanych z filmu Okręt, kiedy to łódź podwodna narażona była na zbyt wysokie ciśnienie na niebezpiecznie dużej głębokości, wydając przeciągłe, jakby tęskne jęki.

Jak wiadomo, piec raczej rozgrzewa się wolno - postanowiłam napić się gorącej herbatki. Tyle, ze kuchenka podłączona do butli gazowej budziła mój respekt. Oczywiście nie wiem, w którą stronę się obraca kurek, zeby go od-... lub za-kręcić, co w wypadku użycia bomby gazowej wydało mi się istotne.
I tu znów pomógł W., który nie mógł się nadziwić, że nie rejestruję kierunku działania zaworu.
"Jak w takim razie odkręcasz wodę? Musisz przecież wiedzieć!"
"A skąd" - odrzekłam - "Podnoszę wajchę"

Rozgrzana od środka i na zewnątrz, postanowiłam pogrążyć się we śnie, a wcześniej choć na chwilę pójść nad jezioro, które znajdowało się obok domku - prosz, oto widok z okna :


Otóż nie ma czegoś takiego (a przynajmniej nie zdarzyło w ciągu mojego pobytu) jak cisza nad jeziorem. Ciągle coś pluska, kląska i wydaje okrzyki. Jakieś niewidzialne stworzenie w sitowiu, zapewne prezentując śpiew godowy, kasłało jak stary dziadek (i to nie mógł być stary dziadek).
 Bestia wielkości psa, o gładko ulizanej głowie,  przepłynęła bezgłośnie obok pomostu. Chwilę później rozległy się trzaski, od których buraczkowe włosy stanęły mi dęba - bowiem dźwięki dochodziły z cmentarza obok.
Starego ewangelickiego cmentarza.




Ale za chwilę uspokoił mnie chrzęst strugania drewna - to bóbr był.
Nie będę się rozpisywać na temat zawału z powodu kotów, które goniąc się, wskoczyły nagle na grzbiet odwróconej na brzegu łodzi.
W zasadzie powinnam osiwieć - ale niestety, włosy ani na jotę nie zjaśniały.

W związku z czym, oraz z obawy przed opadami, które po zmoczeniu fryzury spowodowałyby ćwikłowe zacieki m. in. na twarzy - następnego dnia na podbój leśnej krainy wyruszyłam w nieprzemakalnym kapelusiku w kształcie doniczki z rondkiem (choć zdawałam sobie sprawę, że wyglądam w nim na osobę zaburzoną).
Akurat naprzeciw zabytkowego, drewnianego domu mojej gospodyni stoi krzyż - a dwie niewiasty, w tym Ona, usiłowały udekorować go wstążkami. Jedna stojąc na drabinie, chybotliwej, podtrzymywanej przez drugą panią. Rzuciłam się do pomocy i po chwili przekonałam się, ze krzyż również się chybocze. Odmawiając zdrowaśki, miałam nadzieję, że święte sąsiedztwo i zbożny czyn dają mi może gwarancję utrzymania życia i nie nadziania się na paliki płotka okalającego krzyż - i rzeczywiście. Nic mi się nie stało, mimo stwierdzonej niepewności grawitacyjnej i fobii wysokościowej.
W ten sposób powstała całkowicie nienowoczesna praca zbiorowa, a ja zdobyłam na wstępie maksymalną liczbę punktów i opinię osoby, którą "Bóg zesłał". Tym bardziej, że ksiądz dekorację pochwalił.



  I to tyle na dziś - o wędrówkach i wędrujących gumowych piętach przeczytają Państwo pojutrze - gdyż jutro świętuję ósmą rocznicę poznania mojego ukochanego męża. Może ew. coś krótkiego skrobnę.

17 komentarzy:

  1. oh uszy... ale chyba włosy zasłaniają Ci uszy Justynko?

    OdpowiedzUsuń
  2. Lektura może być brzemienna w skutki; przy zapoznawaniu się z opisem ciszy nad jeziorem niewiele już brakowało... Ale na koniec szczerze mnie wzruszyłaś nienowoczesną pracą zbiorową i to mnie uratowało. Pozdrawiam, Królik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uratowało? Krzyż ma, oczywiście, ratować, ale od czego w tym wypadku?

      Usuń
    2. Noo, chciałam oszczędzić szczegółów na temat posikanych majtek itp.


      Usuń
  3. Bosz... złote masz myśli Kobieto :-) cudnie się czyta Twoje perturbacje :-) Pozdrawiam, Mumina vel mayeah

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uprzejmie dziękuję i pozdrawiam nową (?) Czytelniczkę?

      Usuń
    2. Nowa byłam kiedyś, teraz już w połowie do pierwszego odcinka emerytury jestem :-) Brulion czytam od dawna - wpis dzisiejszy to pokłosie Twego apelu o odzew w komentarzach :-) Siębędę zatem czasem! Pozdrawiam ze Stępińskiej - Mumina

      Usuń
  4. Charakterystyczna norma: jak to jest, że Wy, ludzie w Wielkich Miast, nie potraficie zrelaksować się przy dźwiękach natury? ;) Nie zliczę, ile razy goście narzekali, że u mnie nie sposób się wyspać, bo ptaki za oknem śpiewały. ;) Mnie z drugiej strony dźwięki nocnego miasta nie przeszkadzają.

    A w ogóle to cudowny opis miejsca - taki mnie bliski, choć mieszkam po przekątnej od Mazur (gdyby przez Polskę takową linię przeprowadzić). Paradoksalnie przez opuszczony cmentarz. ;) W takich miejscach zawsze czuję.. spokój, podszyty nostalgią. Jakkolwiek upiornie to może brzmieć; no ale co poradzić, skoro poniemieckie cmentarze są dla mnie symbolem ziem po 1945 przyłączonych do Polski - czyli ziem moich. Radykalne zerwanie linii dziejów i przesunięcie żywiołów etnicznych, ze wszystkimi tego konsekwencjami (np. bezlitosnym schlastaniem sensownych założeń niemieckich urbanistów we współczesnym Wrocławiu na przykład); dopiero od niedawna próbuje się te dwie linie jakoś połączyć. Z różnym skutkiem. A i tak zawsze rozczula mnie widok odnowionych nagrobków ludzi, którym umarło się do roku 1945 lub wręcz stojące obok nowe pomniki z niemieckimi nazwiskami. Pewnie dlatego, że z grobów moich przodków na terenach obecnej Ukrainy i Litwy wiele już nie zostało (większość po prostu nie istnieje). Ech, rozgadałam się nie na temat... No ale dopadł mię był sentyment, więc proszę nie bić. :)
    Przygoda z hipsterami zacna! :) A te spodnie dresowe to ponoć ostatni wrzask mody wśród warszawskich snobów zdaje się..? Coś takiego pisali kiedyś w jednym z "tygodników opinii" (denerwuje mnie to określenie; jakby człowiek nie miał własnej opinii i musiał pożyczać ją od gazety).
    Kolejny dowód na to, że zapachy nietypowe intrygują ludzi i kryją w sobie olbrzymi potencjał. No i na celowość duftartu, rzecz jasna. Twój pomysł naprawdę ma przyszłość. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrelaksować przy dźwiekach natury? Zależy jakich! Jeśli to jest chrzęst dochodzący z ciemnego cmentarza to nie sądzę, żeby kiedykolwiek mógł mnie zrelaksować. co do jeziora - zawsze przypomina mi się Jezioro Kaczmarka. Dźwięki nocnego miasta są raczej monotonne i przypominają szum, natomiast w naturze wciąż się coś dzieje.
      Co do cmentarza - szkoda mi zawsze zaniedbanych grobów, ludzi w nich lezących, tak samo, jak wyburzanych domów...
      No a pachnienie kserokopiarką czy burzą jest jakby stworzone dla ekscentryków (bądź pretendujących do tego miana) - choćby zaskakująca była jedynie nazwa.

      Usuń
  5. O przepraszam , ja się przy odgłosach natury relaksuję jak przy niczym innym , a nie ma nic lepszego do spania niż ptasząt śpiew pierzastych . Zaś wszelkie kląskania , chlupoty i odgłosy nadwodno-leśne wprowadzają mnie w stan nirwany :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też - aczkolwiek kląskania, chlupoty i szelesty w nocy, kiedy się siedzi po ciemku, a księżyc osrebrza obrosłe mchem nagrobki, to zupełnie inna bajka niż w dzień

      Usuń
    2. Wtedy jest jeszcze fajniej :)

      Usuń
  6. Cudowna relacja! Chciałoby się czytać, czytać i czytać... :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytając tę opowieść omal nie posikałam się ze śmiechu (to te wspomniane wcześniej możliwe skutki lektury), gdybym jednak przeżywała nocną ciszę nad jeziorem osobiście w takich okolicznościach przyrody, to groziłoby mi to samo-ale ze strachu. Właściwie już samotna noc spędzona w domku obok cmentarza- bez konieczności wychodzenia na zewnątrz- byłaby do tego wystarczającym powodem. Pozdrawiam, Królik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, rozumiem - to rzeczywiście narażenie na niebezpieczeństwo, szczególnie, jeśli w miejscu pracy Czytelniczka się znajduje. Domek miał tak genialne umiejscowienie - w sensie zejścia do jeziora, kochanej (nie przesadzam) gospodyni i w ogóle, że strachu postanowiłam nawet nie brać pod uwagę. Pozdrawiam również i polecam się na przyszłość!

      Usuń