WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Ach! Co to był za ślub! I wesele! I wyjazd!

Jestem już i szykuję się do intensywnej pracy malarskiej. Z ochotą, tym bardziej, że wyjazd udał nam się wspaniale.
Gucio jeszcze poprzedniego wieczora zadeklarował, że będzie niósł najcięższy bagaż "żebyś się, mamusiu, nie męczyła". Tymczasem plecak był naprawdę parokilogramowy, z bijącym zegarem w środku - prezentem dla ślubnej pary. Aż synka przeginało do tyłu, ale na propozycje pomocy reagował "poniosę, dam radę".


Na autobus przyszliśmy wcześniej, żebym mogła się w stojącym pojeździe umalować bez wsadzania sobie kredki w oko. Perfekcyjnie pokryłam rzęsy fioletowym tuszem (W. mówił mi, że boi się wtedy mojego spojrzenia, bo przypominam trującą gąsienicę).
Aż tu nagle, przy wjeździe do Lublina, zaczął padać nie deszcz, to za mało powiedziane - rozszalała się nawałnica, z wściekle bijącymi biczami wodnymi. Rety, rety, co z włosami??? Z makijażem??? Gustaw miał nieprzemakalny skafanderek, ale ja tylko króciutką kurteczkę nasiąkającą wilgocią.
Pan kierowca wysadził nas pod drzewem, w błocie, że ani nosa nie wystawisz.
Cud! Nagle przestało lać i przemieściliśmy się do skansenu, na terenie którego miał stać zabytkowy, drewniany kościółek - cel podróży.

Tyle, że do niego prowadziła droga przez mękę - pół kilometra bruku. A panie na szpilkach... klęły jak szewc.


Wreszcie dotarliśmy.


Czekaliśmy w napięciu, para młoda piękna


Zaczęły bić dzwony - Gustaw oznajmił z ulgą w głosie "No, teraz WRESZCIE zacznie się ten pogrzeb", aż się ludzie obejrzeli.
Kiedy zagrała muzyka, Gucio błagał mnie : "Oooo, mamo, tak bardzo chcę zobaczyć organ!"
Ceremonia jednocześnie podniosła i sympatyczna, dzięki księdzowi na luzie, który nawet trochę dowcipu przemycił "Rozmawiałem kiedyś z długoletnim małżeństwem i zapytałem męża, czy myślał kiedykolwiek o rozwodzie. "Nie, nigdy, ale żeby zabić moją żonę - wielokrotnie" - odpowiedział".
Pod koniec mszy duchowny, składając życzenia, rzekł "Stwórzcie, moi kochani, trójkąt z Jezusem, zapraszając Go do waszej miłości" (zachichotałam niemal bezgłośnie, mam nadzieję).
Organista okazał się na tyle łaskawy, że wpuścił synka na górę


Gucio zachwycony - "To była najlepsza rzecz, ten organ, jaka mi się zdarzyła w całym moim życiu!"

Po wszystkim, kiedy przepakowywałam bagaże, poczułam dotknięcie dłoni na ramieniu "Justynko, jestem Kasia..." - oznajmiła drobna, atrakcyjna blondynka o ujmujących rysach - "...była żona Wojtka". Bilety i klucze, które trzymałam w ręku, upadły mi na ziemię. Nie widziałam Jej wcześniej na oczy, ale od razu poczułam sympatię i na weselu miałam, dzięki Niej i jej mężowi, świetne towarzystwo (jednocześnie ciesząc się, że makijaż mi nie spłynął, fryzura się nie rozleciała i zrobiłam sobie czerwone paznokcie, nie wspominając o zeszczupleniu o 8 kilo).

Stoły uginały się od wszystkiego - najpierw obiad, z deserem i lodami, jeszcze nie ochłonęłam - wjechały półmiski z przekąskami oraz mebelek pełen najróżniejszych, na miejscu wypiekanych ciast - cudów sztuki kulinarnej, a jakby jeszcze tego było mało... FONTANNA z czekolady!


Gustaw zanurzył w niej rączkę i oblizał, z błogim wyrazem twarzy. Obok leżały kopczyki w owocami, które nabijało się na patyczki i oblewało czekoladą. Raj!
Synek poszedł do pokoju, żeby tam złożyć wielki samochód - prezent od brata Wojtka i ojca panny młodej, więc bawiłam się, śmiałam i tańczyłam bez oglądania się, co też robi mój chłopczyk.


Rano zeszliśmy na śniadanie - wspaniały szwedzki stół, otwarte na ogród drzwi i słoneczna pogoda.




Siedzieliśmy sobie przy stoliku z Kasią i jej mężem, jakbyśmy się znali nie od wczoraj. No... przypadliśmy sobie do gustu.

A potem pojechałam w gościnę do Agnieszki, przyjaciółki z forum perfumowego, ksywa Skarbiątko. Kiedy się nagadałyśmy i nawąchałyśmy, wyruszyłyśmy w miasto - gdzieżby - do perfumerii. I ciuchów.
 Przy okazji spełniając marzenie Gucia - jadąc trolejbusem.


W przymierzalni Gucio się nie nudził - robił sztuczki (również dźwiękowe) z balonikiem.


Jedyny zgrzyt - w Douglasie, stojąc przy półce z perfumami, zauważyłam, że pani strąca flakon. I tak niefortunnie rzuciłam się na ratunek, że zwaliłam na ziemię Tuberose Criminelle... Poszarzałam na twarzy, potem zalała mnie fala gorąca... obsługa chyba również była w szoku, bo zapadła martwa cisza, z zaplecza wychynął młodzieniec, w milczeniu podnosząc z ziemi testery i, zalewany tuberozą, znikł, jako i my uczyniliśmy.

Spałam razem z synkiem na piętrowym łóżku. Łatwo nie było, gdyż mój gagatek nieustannie się przewalał, ściągając kołdrę i racząc mnie mimowolnymi kopniakami.


Cała ta wyprawa była dla mnie jakby ukoronowaniem lata - bo drzewa już zaczynają, na razie ledwie - co, żółknąć, i zbliża się moja ulubiona pora roku - jesień, a z nią coraz bliższy przyjazd Wojtka.
Roboty huk - więc pewnie czas szybko zleci.
Jutro wpis obrazkowy - zapraszam.

3 komentarze:

  1. wyjazd pełen wrażeń! To, że fanką Gucia nie będę powtarzać po raz n-ty (organ i pogrzeb:):):) Cieszę się, że mimo drobnych przygód wszystko się udało. Musisz podesłać zdjęcia swojej kreacji na tej szczupłej sylwetce! A co do kocich łbów .... ja uwielbiam obserwować wypindrzone panie w szpileczkach pokonujących taki tor przeszkód...raz nawet zafascynowana patrzyłam jak ponad 100 kilowa kobieta w butach na cienkiej szpilce balansuje na takim bruku aż jej się te obcasy pod jej ciężarem uginały

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach! Przypomniałaś mi o ofiarach mody - zaniedbanym cyklu. A mam asy w rękawie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też byłam na tym ślubie i weselu i przyznam ,że dla mnie to totalna porażka od początku do końca .Nie ma się czym zachwycać , przerost formy nad treścią.

    OdpowiedzUsuń