Zacznę prosto z mostu - wyobraźcie sobie, że wchodzicie na czyjeś blogi, nowe dla siebie.
Jeden jest czytany, drugi nie, ale komentarzy nie ma pod żadnym.
Czym się różnią? Dla obserwatora?
Niczym!
I o tym już wspominałam kiedyś - tam. Zamieściłam z wielką radością ostatnie wpisy. Na cztery z nich - trzy premiery obrazkowe. Czyli obraz, który jako skończony pierwszy raz prezentuję widowni.
I co?
Jajco, że tak powiem.
Żadnego komentarza.
Tak, tak, wiem, że życie przeniosło się niemal w całości do fejsbuka, ale czy to znaczy, że blogowicze powinni dać sobie siana i zamieszczać tylko krótkie kwestie na swojej tablicy, które szybciuteńko zostaną skwitowane lajkami (albo nie)?
I powiem, że gdyby nie fb, to prawdopodobnie doszłabym do wniosku, że Brulion Malarski jako samodzielna jednostka twórcza nie ma sensu. Bo nie wiedziałabym - czyta to ktoś, czy nie? podoba się, czy nie? Równie dobrze więc mogłabym pisać do szuflady.
Weźcie więc, Szanowni Czytelnicy, pod uwagę, choćby to, że jesteście widownią, dla mnie ważną i pomyślcie chociażby o mojej artystycznej przyjemności.
Brak komentarzy jest po prostu przygnębiający.
Posłużę się - znów - cytatem Sabbath ( Sabbath of Senses)
"Dziękuję za każdy komentarz. To Wy sprawiacie, że to miejsce żyje"
I jeszcze jedna, bardzo ważna sprawa - Brulion ma znaczenie dla propagowania moich prac, szczególnie tych duftartowych. Miejsce "martwe" nikogo nie przyciągnie.
Komentarze dają też możliwość rozmowy - dialogu. Bywa, że nawet dowcipnego.
Więc - zróbcie coś fajnego, dla malarki, która podejmuje naprawdę zajebiście trudne wyzwania (o cieniach tutaj raczej nie piszę, ale wierzcie mi, że są).
Amen.
WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ
niedziela, 31 sierpnia 2014
sobota, 30 sierpnia 2014
Molo w Sopocie - PREMIERA
Molo oddane!
A ja w doskonałym nastroju - odbiór nadzwyczaj przyjemny, w chwili, kiedy obraz zobaczyła zleceniodawczyni, usłyszałam przeciągłe "Ooooch!", a we mnie coś podskoczyło z radości.
Dla odświętnego nastroju proszę - piosenka
W stosunku do stanu z wczoraj - dodałam trochę światła, pojedyncze linie (nad horyzontem najbardziej istotne), punkciki.
Cieszę się, że - jak przy moich ulubionych obrazach - w tym znajduje się parę innych.
Np taki pejzaż :
Albo taki :
O zmierzchu kolory przygasają (ale najpierw piosenka)
A w pełnym słońcu wygląda tak (błękity są podbite) :
W ostatniej chwili przemalowałam dwie sylwetki, znajdujące się na molo - gdyż ów obraz ma być ślubnym prezentem
No i tak.
Trochę pusto w mieszkaniu bez Molo...
W najbliższym czasie wielki powrót Flamenco, piesek (ale nie jesienny), jakieś zwierzę nieustalone, panienka, i koniec mostu kolejowego.
Mam co robić.
Za to jutro - tylko rozrywka. Myślę, czy by nie zacząć na wystawę w Barcelonie duftartu do Gumy Balonowej Demeter. W postaci mega kiczu.
Szczegóły do ustalenia.
Jak zwykle, przed zaśnięciem - wtedy przychodzi do mnie najwięcej pomysłów.
A ja w doskonałym nastroju - odbiór nadzwyczaj przyjemny, w chwili, kiedy obraz zobaczyła zleceniodawczyni, usłyszałam przeciągłe "Ooooch!", a we mnie coś podskoczyło z radości.
Dla odświętnego nastroju proszę - piosenka
W stosunku do stanu z wczoraj - dodałam trochę światła, pojedyncze linie (nad horyzontem najbardziej istotne), punkciki.
Cieszę się, że - jak przy moich ulubionych obrazach - w tym znajduje się parę innych.
Np taki pejzaż :
Albo taki :
O zmierzchu kolory przygasają (ale najpierw piosenka)
A w pełnym słońcu wygląda tak (błękity są podbite) :
W ostatniej chwili przemalowałam dwie sylwetki, znajdujące się na molo - gdyż ów obraz ma być ślubnym prezentem
No i tak.
Trochę pusto w mieszkaniu bez Molo...
W najbliższym czasie wielki powrót Flamenco, piesek (ale nie jesienny), jakieś zwierzę nieustalone, panienka, i koniec mostu kolejowego.
Mam co robić.
Za to jutro - tylko rozrywka. Myślę, czy by nie zacząć na wystawę w Barcelonie duftartu do Gumy Balonowej Demeter. W postaci mega kiczu.
Szczegóły do ustalenia.
Jak zwykle, przed zaśnięciem - wtedy przychodzi do mnie najwięcej pomysłów.
piątek, 29 sierpnia 2014
Dodatek Specjalny - Morze Prawie Czarne i Sowy - premiera!
Nareszcie mogę uwolnić się od brzemienia zachowania tajemnicy i zdradzić, jakie też szykowałam niespodzianki - bo już przyszła właścicielka stała się właścicielką aktualną.
Osoba, dla której przeznaczyłam obrazy, jest postacią wyjątkową i chyba nigdy nie dającą się do końca poznać. Niezależna.Wybitnie inteligentna i z poczuciem humoru przechylającą się w stronę ciemniejszego zabarwienia. Z wyobraźnią. Nieco sarkastyczna.
Pasją N. są książki - ale też kaligrafia (to z tych, o których słyszałam).
Mimo utrzymywania pewnego dystansu, N. nie jest w stanie ukryć wewnętrznego ciepła i serdeczności - o których miałam szczęście się dowiedzieć wtedy, kiedy najbardziej ich potrzebowałam (po śmierci Taty).
Na żywo - raczej cicha, typ słuchacza. Nosi się na czarno zazwyczaj, trzyma się na uboczu - chyba nie z nieśmiałości, lecz z wyboru.
Ale to żadna szara myszka.
Wprost przeciwnie - osobowość, która zaciekawia, fascynuje. Zdania, nie wypowiedziane do końca, są ciekawsze, ta jedna trzecia, pozostawiona przez N. w ciszy, bywa prawdziwym wyzwaniem dla inteligencji i wrażliwości... mojej.
Wracając do obrazów - zaplanowałam hen, dawno, dwie niespodzianki. Na postawie obserwacji i uwag N.
Morze Czarne.
Chyba z miesiąc temu już namalowałam - szare. Ciemne.
I wiedziałam, że to nie to.
Patrzyłam na nie czasem, nie ponaglałam rozwiązania.
Aż w pewnym momencie poczułam impuls do działania - czarną, matowo aksamitną farbę wycisnęłam wprost na obraz, nie bawiąc się w żadne palety - z odbić palców powstały chmury
A potem, już przykładnie, szerokim ławkowcem wydobyłam Morze.
Jakby mi skrzydła urosły u ramion! i dzięki znanemu portalowi społecznościowemu mogłam od razu obwieścić to N., która zapewne nie przeczuwała, czemu się tak cieszę, jak dziecko (bo nie pokazałam ani kawałka).
Fotografowałam Morze jeszcze w nocy - tu jest ciemniejsze, enigmatyczne (poniżej)
Ale - no niestety, muszę to napisać - zdjęcia nie oddają tego, co na żywo.
Niestety.
Drugi obraz - Sowy - malował się właściwie sam i bez przygód.
Oszczędny w kolorach, choć mógłby być jeszcze bardziej minimalistyczny - ale nie chciałam.
Nastrój jesienny wprowadził pomarańcz, ale żeby nie było za sentymentalnie - dodałam chłodnego błękitu.
No i Sowy - na początku miała być jedna, ale wydał mi się ciekawszy "mimiczny" dialog między nimi.
I są dwie.
... i druga
Oraz całość
Ach, to czekanie potem - doszła przesyłka?
Z jakim przyjęciem się spotka?
Z dobrym! To już wiem.
Osoba, dla której przeznaczyłam obrazy, jest postacią wyjątkową i chyba nigdy nie dającą się do końca poznać. Niezależna.Wybitnie inteligentna i z poczuciem humoru przechylającą się w stronę ciemniejszego zabarwienia. Z wyobraźnią. Nieco sarkastyczna.
Pasją N. są książki - ale też kaligrafia (to z tych, o których słyszałam).
Mimo utrzymywania pewnego dystansu, N. nie jest w stanie ukryć wewnętrznego ciepła i serdeczności - o których miałam szczęście się dowiedzieć wtedy, kiedy najbardziej ich potrzebowałam (po śmierci Taty).
Na żywo - raczej cicha, typ słuchacza. Nosi się na czarno zazwyczaj, trzyma się na uboczu - chyba nie z nieśmiałości, lecz z wyboru.
Ale to żadna szara myszka.
Wprost przeciwnie - osobowość, która zaciekawia, fascynuje. Zdania, nie wypowiedziane do końca, są ciekawsze, ta jedna trzecia, pozostawiona przez N. w ciszy, bywa prawdziwym wyzwaniem dla inteligencji i wrażliwości... mojej.
Wracając do obrazów - zaplanowałam hen, dawno, dwie niespodzianki. Na postawie obserwacji i uwag N.
Morze Czarne.
Chyba z miesiąc temu już namalowałam - szare. Ciemne.
I wiedziałam, że to nie to.
Patrzyłam na nie czasem, nie ponaglałam rozwiązania.
Aż w pewnym momencie poczułam impuls do działania - czarną, matowo aksamitną farbę wycisnęłam wprost na obraz, nie bawiąc się w żadne palety - z odbić palców powstały chmury
A potem, już przykładnie, szerokim ławkowcem wydobyłam Morze.
Jakby mi skrzydła urosły u ramion! i dzięki znanemu portalowi społecznościowemu mogłam od razu obwieścić to N., która zapewne nie przeczuwała, czemu się tak cieszę, jak dziecko (bo nie pokazałam ani kawałka).
Fotografowałam Morze jeszcze w nocy - tu jest ciemniejsze, enigmatyczne (poniżej)
Ale - no niestety, muszę to napisać - zdjęcia nie oddają tego, co na żywo.
Niestety.
Drugi obraz - Sowy - malował się właściwie sam i bez przygód.
Oszczędny w kolorach, choć mógłby być jeszcze bardziej minimalistyczny - ale nie chciałam.
Nastrój jesienny wprowadził pomarańcz, ale żeby nie było za sentymentalnie - dodałam chłodnego błękitu.
No i Sowy - na początku miała być jedna, ale wydał mi się ciekawszy "mimiczny" dialog między nimi.
I są dwie.
... i druga
Oraz całość
Ach, to czekanie potem - doszła przesyłka?
Z jakim przyjęciem się spotka?
Z dobrym! To już wiem.
Molo sopockie - ciąg dalszy
Ostatnie dni wakacji, co dla mnie i Gucia, poniedziałkowego zerówkowicza, ma jakieś odświętno - wyjątkowe znaczenie. Już bym pewnie wspomniała o jakimś zaprzężeniu do kieratu, ale nie dziś!
Bo kapryśna pogoda przywitała nas pięknie.
W pracowni towarzyszyła mi wierna asystentka.
Aż się chce, wszystkiego się chce (no, może sprzątać niekoniecznie).
Tak więc przystąpiłam - i... co tu dużo mówić.
Będzie dobrze.
Teraz trochę odpoczynku, bo muszę wyprowadzić asystentkę i synka na spacer.
Pepa, jak zawsze, przeczuwa, że zaraz wybywamy...na jakiś czas.
To do zobaczenia - jutro kolejny molowy odcinek.
Bo kapryśna pogoda przywitała nas pięknie.
W pracowni towarzyszyła mi wierna asystentka.
Aż się chce, wszystkiego się chce (no, może sprzątać niekoniecznie).
Tak więc przystąpiłam - i... co tu dużo mówić.
Będzie dobrze.
Teraz trochę odpoczynku, bo muszę wyprowadzić asystentkę i synka na spacer.
Pepa, jak zawsze, przeczuwa, że zaraz wybywamy...na jakiś czas.
To do zobaczenia - jutro kolejny molowy odcinek.
czwartek, 28 sierpnia 2014
Molo w tuberozach
Molo w Sopocie...
Piękny obiekt, chciałoby się powiedzieć "malowniczy" - ale cóż za ironia.
O ile perspektywa w tym pejzażu nie wydała się specjalnie skomplikowana, o tyle wybór sposobu, w jaki potraktuje się szczegóły, kosztował mnie wiele trudu.
No bo - zasadnicze pytanie brzmi : dłubać i odwalać malarską pocztówkę, może i nawet efektowną, czy też rozegrać to po swojemu - czyli z pewną dozą nonszalancji, impresyjnie, nastrojowo.
Odpowiedział mi sam Szanowny Zleceniodawca - typowym widoczkom mówimy stanowcze NIE.
Dzisiejsze zdjęcia są z nocy, w sztucznym świetle - jutro za to pokażę w słońcu (o ile będzie, na co mam wielką nadzieję). Proszę więc brać pod uwagę przekłamania wynikające z oświetlenia.
Jeszcze brak istotnych szczegółów (latarnia morska np) - to wszystko jutro.
Fragment :
...oraz deseczki, które nastręczały mi najwięcej chyba wątpliwości, co do wyboru sposobu malowania (zmywak, nie ukrywam, parę razy się przydał)
Miłego Klienta proszę o zachowanie spokoju, gdyż jeszcze wszystko ze trzy razy się zmieni (czy to uspokaja?).
Tymczasem się pochwalę, że tuberozy dają mi nadzieję na zakwitnięcie. Gdyż w tych liściochach, przypominających szczypior od cebuli, pojawił się pęd twardy i zdecydowanie pionowy...
Gustaw uważa, że tam kryje się zarodek prawdziwej tuberozy.
Oby.
Piękny obiekt, chciałoby się powiedzieć "malowniczy" - ale cóż za ironia.
O ile perspektywa w tym pejzażu nie wydała się specjalnie skomplikowana, o tyle wybór sposobu, w jaki potraktuje się szczegóły, kosztował mnie wiele trudu.
No bo - zasadnicze pytanie brzmi : dłubać i odwalać malarską pocztówkę, może i nawet efektowną, czy też rozegrać to po swojemu - czyli z pewną dozą nonszalancji, impresyjnie, nastrojowo.
Odpowiedział mi sam Szanowny Zleceniodawca - typowym widoczkom mówimy stanowcze NIE.
Dzisiejsze zdjęcia są z nocy, w sztucznym świetle - jutro za to pokażę w słońcu (o ile będzie, na co mam wielką nadzieję). Proszę więc brać pod uwagę przekłamania wynikające z oświetlenia.
Jeszcze brak istotnych szczegółów (latarnia morska np) - to wszystko jutro.
Fragment :
...oraz deseczki, które nastręczały mi najwięcej chyba wątpliwości, co do wyboru sposobu malowania (zmywak, nie ukrywam, parę razy się przydał)
Miłego Klienta proszę o zachowanie spokoju, gdyż jeszcze wszystko ze trzy razy się zmieni (czy to uspokaja?).
Tymczasem się pochwalę, że tuberozy dają mi nadzieję na zakwitnięcie. Gdyż w tych liściochach, przypominających szczypior od cebuli, pojawił się pęd twardy i zdecydowanie pionowy...
Gustaw uważa, że tam kryje się zarodek prawdziwej tuberozy.
Oby.
poniedziałek, 25 sierpnia 2014
Piesek Jesienny, Most i Molo
Piesek Jesienny nr 3 gotowy!
Myślałam, że pójdzie mi, jak z płatka, tymczasem - tu zwracam się do kobiecej części widowni - znacie to uczucie, kiedy skóra "pije" krem? Tak samo Piesek - po prostu chłonął farbę i żeby uzyskać efekt porządnego koloru (w sensie nieprzezroczystości), musiałam się zdrowo natrudzić.
Czemu był taki łapczywy - nie mam pojęcia. Dykta jak zwykle, farby te same - a ja gładziłam go, jakby prosił o pieszczoty.
Może dzięki temu kontury uzyskały nadzwyczajną miękkość. Czy można się złościć na kogoś takiego?
...o TAKIM spojrzeniu?
Całość - zgodnie z nazwą, bardzo jesienna.
Najpierw kolory uboższe
...potem jeszcze trochę rozjaśnień i oto koniec
W przerwach nie próżnowałam - powstały dwa szkice - obrazu niepoważnego (Most Kolejowy)
I poważnego (Molo w Sopocie). Nie będę ukrywać - to drugi rysunek. Pracę nad nim określiłabym trzema słowami - krew, pot i łzy (krew symboliczna, uspokajam).
No ale cóż. Stosuję zasadę - jeśli szaleć, to na solidnych podstawach. A będzie się działo - planuję stonowane kolory, ale szaleństwo malarskie.
(PS. Panienka Flamenco utraciła nogę, po raz kolejny)
Myślałam, że pójdzie mi, jak z płatka, tymczasem - tu zwracam się do kobiecej części widowni - znacie to uczucie, kiedy skóra "pije" krem? Tak samo Piesek - po prostu chłonął farbę i żeby uzyskać efekt porządnego koloru (w sensie nieprzezroczystości), musiałam się zdrowo natrudzić.
Czemu był taki łapczywy - nie mam pojęcia. Dykta jak zwykle, farby te same - a ja gładziłam go, jakby prosił o pieszczoty.
Może dzięki temu kontury uzyskały nadzwyczajną miękkość. Czy można się złościć na kogoś takiego?
...o TAKIM spojrzeniu?
Całość - zgodnie z nazwą, bardzo jesienna.
Najpierw kolory uboższe
...potem jeszcze trochę rozjaśnień i oto koniec
W przerwach nie próżnowałam - powstały dwa szkice - obrazu niepoważnego (Most Kolejowy)
I poważnego (Molo w Sopocie). Nie będę ukrywać - to drugi rysunek. Pracę nad nim określiłabym trzema słowami - krew, pot i łzy (krew symboliczna, uspokajam).
No ale cóż. Stosuję zasadę - jeśli szaleć, to na solidnych podstawach. A będzie się działo - planuję stonowane kolory, ale szaleństwo malarskie.
(PS. Panienka Flamenco utraciła nogę, po raz kolejny)
sobota, 23 sierpnia 2014
U Artysty w warsztacie - okulary Bodyych
Jak Państwo wiedzą, od pewnego czasu szukam okularów. Znalazłam czerwone... i zachciało mi się jeszcze jednej pary. Mam za sobą odwiedziny u różnych optyków - i tak, jak w przypadku perfum, istnieje rynek mainstreamowy oraz niszowy, do którego zaliczam ramki Andrzeja Bodycha.
Człowiek ten wytwarza oprawy ręcznie, w małych seriach, a te rzeźbione przez Niego - pojedyncze sztuki.
Odnalazłam firmę Bodyych na facebooku i nawiązałam uprzejmą i być może dla pana Andrzeja męczącą korespondencję... aż wreszcie zaproponował mi On wizytę u siebie "na produkcji", zastrzegając, że nie ma takiego zwyczaju, ale dla mnie, artystki, zrobi wyjątek.
I tak, zaciekawiona i podekscytowana, przedsięwzięłam wyprawę pod Warszawę. Łatwo nie było, gdyż nie dość, że wysiadłam, zgodnie ze wskazówkami komputera, parę przystanków za wcześnie, to jeszcze potem przeszłam z biednym Guciem za daleko...
W pewnym momencie oznajmił mi "chyba już nigdy nie wrócimy do domu" oraz zażądał odpoczynku.
Synek miał momenty załamania, kiedy zorientował się, że się cofamy. A ja drżałam, czy mimo spóźnienia (i nie był to kwadrans akademicki), wciąż się na mnie czeka.
Okazało się, że tak, i oto znalazłam się w raju.
Pan Andrzej powitał nas serdecznie, Gustaw mógł jeździć na wnuczkowym samochodzie na pedały, a ja przymierzałam i przymierzałam. I mimochodem opowiadałam o swoim malowaniu i pokazywałam na monitorze obrazy.
Co ciekawe - praca nas obojga ma wiele elementów wspólnych. Lubimy podobne krzywizny, kolory i kształty oraz... działamy wielowarstwowo.
Oprawki pana Andrzeja tworzone są z płyty (włoskiej), które ten łączy kolorystycznie i spaja, używając kolorowej, specjalistycznej folii. Jako jedyny w Polsce! Tradycja rzemieślnicza istnieje w rodzinie B. od pokoleń - zajmowali się kowalstwem artystycznym. I to dziedzictwo jest dla gospodarza bardzo, bardzo ważne. Może kluczowe.
I przypomniały mi się wielowarstwowe obrazy, wycierane pumeksem, odsłaniające dzięki temu to, co pod spodem.
Ja - z pumeksem, zmywakiem i papierem ściernym, pan Bodych - pilnikiem.
Gucio porzucił "gokarta" i asystował nam, wszystko oglądał, a pan Adam, pracujący z mistrzem w roli konstruktora, odpowiadał na wszystkie pytania.
Tymczasem z oprawek, rzeźbionych przez twórcę, powoli wyłaniał się pożądany kształt.
Gustaw wniebowzięty.
Oprawki, by uzyskały idealny połysk, szlifowane są w bębnach, wydających szum wzburzonego morza.
Ach, gdyby mój biedny Tato mógł to wszystko zobaczyć!
Wreszcie, po trzymaniu na nosie kilkudziesięciu oprawek, wybraliśmy dwa modele dla mnie.
Takie (dostępne też w zieleni) :
...i takie
Uzyskaliśmy również zaproszenie, by zajrzeć jeszcze nie raz oraz propozycję wykonania specjalnych oprawek na wystawę w Barcelonie!
Ale przyjemność!
I sam gospodarz, no... po co słowa, wszystko widać
(jakby ktoś był uprzejmy się wypowiedzieć ad. oprawek, to oczywiście nie mam nic przeciw temu, haha)
Człowiek ten wytwarza oprawy ręcznie, w małych seriach, a te rzeźbione przez Niego - pojedyncze sztuki.
Odnalazłam firmę Bodyych na facebooku i nawiązałam uprzejmą i być może dla pana Andrzeja męczącą korespondencję... aż wreszcie zaproponował mi On wizytę u siebie "na produkcji", zastrzegając, że nie ma takiego zwyczaju, ale dla mnie, artystki, zrobi wyjątek.
I tak, zaciekawiona i podekscytowana, przedsięwzięłam wyprawę pod Warszawę. Łatwo nie było, gdyż nie dość, że wysiadłam, zgodnie ze wskazówkami komputera, parę przystanków za wcześnie, to jeszcze potem przeszłam z biednym Guciem za daleko...
W pewnym momencie oznajmił mi "chyba już nigdy nie wrócimy do domu" oraz zażądał odpoczynku.
Synek miał momenty załamania, kiedy zorientował się, że się cofamy. A ja drżałam, czy mimo spóźnienia (i nie był to kwadrans akademicki), wciąż się na mnie czeka.
Okazało się, że tak, i oto znalazłam się w raju.
Pan Andrzej powitał nas serdecznie, Gustaw mógł jeździć na wnuczkowym samochodzie na pedały, a ja przymierzałam i przymierzałam. I mimochodem opowiadałam o swoim malowaniu i pokazywałam na monitorze obrazy.
Co ciekawe - praca nas obojga ma wiele elementów wspólnych. Lubimy podobne krzywizny, kolory i kształty oraz... działamy wielowarstwowo.
Oprawki pana Andrzeja tworzone są z płyty (włoskiej), które ten łączy kolorystycznie i spaja, używając kolorowej, specjalistycznej folii. Jako jedyny w Polsce! Tradycja rzemieślnicza istnieje w rodzinie B. od pokoleń - zajmowali się kowalstwem artystycznym. I to dziedzictwo jest dla gospodarza bardzo, bardzo ważne. Może kluczowe.
I przypomniały mi się wielowarstwowe obrazy, wycierane pumeksem, odsłaniające dzięki temu to, co pod spodem.
Ja - z pumeksem, zmywakiem i papierem ściernym, pan Bodych - pilnikiem.
Gucio porzucił "gokarta" i asystował nam, wszystko oglądał, a pan Adam, pracujący z mistrzem w roli konstruktora, odpowiadał na wszystkie pytania.
Tymczasem z oprawek, rzeźbionych przez twórcę, powoli wyłaniał się pożądany kształt.
Gustaw wniebowzięty.
Oprawki, by uzyskały idealny połysk, szlifowane są w bębnach, wydających szum wzburzonego morza.
Ach, gdyby mój biedny Tato mógł to wszystko zobaczyć!
Wreszcie, po trzymaniu na nosie kilkudziesięciu oprawek, wybraliśmy dwa modele dla mnie.
Takie (dostępne też w zieleni) :
...i takie
Ale przyjemność!
I sam gospodarz, no... po co słowa, wszystko widać
(jakby ktoś był uprzejmy się wypowiedzieć ad. oprawek, to oczywiście nie mam nic przeciw temu, haha)
Subskrybuj:
Posty (Atom)