No więc, proszę Państwa, po długiej przerwie, kiedy to malowałam duftarty, przyszedł czas na Podniebną Panienkę - dla Pani Ani, która siedziała obok mnie w samolocie Barcelona - Warszawa.
Okazało się, że po takim treningu i szkole, jaką dostałam przy pracy nad wciąż trwającą wystawą, wyśrubowałam wymagania - i szkic sylwetki, w krótkim czasie posiadał po parę par rąk i nóg - z żadnych nie byłam zadowolona.
Oczywiście, dla ułatwienia, Panienkę rysowałam nago (żeby się wszystko zgadzało).
Nie, no... do bani... Nie ma dynamizmu, wdzięku, a Pani Ania to osoba urocza, pełna ciepła, naturalna - czyli dokładnie przeciwna, niż wyniosła zgręza na powyższym rysunku.
Kiedy doprowadziłam się do stanu, że prawie toczyłam pianę, a w powietrzu wisiała awantura - wytarłam wszystko gumką...(mamrocząc pod nosem niecenzuralne wyrazy)
...i wściekła wyszłam z psem...(nawiasem mówiąc, wiem
już, czemu artyści bywają postrzegani jako dziwacy - to, co włożyłam na
siebie, to przypadkiem chwycone części garderoby, znajdujące się
pod ręką - czapka (?) zimowa kurta i seledynowe trampki, z których
wystawały brązowe skarpetki w żółte kwiatki.
Choć spacer z Pepą nie należy do relaksujących, gdyż psisko, gdy na ulicy trwa ruch (czyli przed pierwszą w nocy), ciągnie niemiłosiernie i w zasadzie to ona mnie wyprowadza.
Ale - prawdopodobnie pod wpływem świeżego powietrza - w głowie zaczęło mi się układać.
Bo z Panią A. ustaliłyśmy, że obraz przedstawi następującą scenę. Późne popołudnie (wieczór?), kobieta czeka na ukochanego. Ubrana w sukienkę blisko ciała, na głowie wielki kapelusz. Nagle widzi wybranka, macha mu dłonią - za chwilę, po krótkim przejściu się po parku, wybiorą się do teatru, a potem do kawiarni, a potem - to już ich sekret.
Zamknęłam oczy - i zamiast skupiać się na szczegółach postaci, dokładnie wyobraziłam sobie Jej radość, poczułam ciepłe powietrze, wietrzyk, igrający w kwiatach kapelusza...i...
...i jutro ustalimy, czy coś zmienić - dodać.
A ja na spacerek z Pepą, przed snem, ubiorę się ze świadomością tego, jak wyglądam, delikatnie i marzycielsko pachnąc Tilleul (Lipa) D'Orsay'a.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz