WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

czwartek, 4 grudnia 2014

Stracone okazje? Czy... nie...?

Tak sobie, rozumiecie, przeglądam od czasu do czasu różne czasopisma o modzie, trendach w makijażu, różnych mustchewach i po raz kolejny śmieję się z tego, że w zależności od tego, KTO na siebie coś założył, automatycznie dany przyodziewek staje się obciachowy bądź fantastyczny. Albo sposób malowania się - udowadnianie, że należy "postawić" - albo oczy, albo usta a potem nagle jakaś baba za pomocą stylisty o światowym nazwisku występuje z niebieskimi klapkami (powieki mam na myśli) i ustami w kolorze fuksji i wygląda "zjawiskowo", bo tak napisała gazeta uznana za OPINIOTWÓRCZĄ (piszę dużą literą, bo to słowo - klucz).

I nagle, przy okazji ostatniego Avanti czy innego pisemka, jakby mnie kto w czoło pięścią zdzielił. Jakie okazje zaprzepaściłam.
Po zeszłorocznej wystawie w Mon Credo (http://justynaneyman.blogspot.com/2013/04/ach-wernisaz-ach-wernisaz.html) wspomniał mnie Harper's Bazaar


(zawsze mi się przypomina powiedzonko "nieważne jak piszą, byle z nazwiskiem" ja dodaję "poprawnym")

Wystawie poświęcono dwie strony w High Living, ja nawet o tym nie wiedziałam. Wiadomość przesłała mi znajoma z forum perfumowego - "Łaaaaa!!! Widziałaś??? Piszą o tobie!!!!".
"No dobra. Piszą. I co z tego?" tak pomyślałam...


Nie wiem, czy to zmęczenie tematem i wyeksploatowanie po super intensywnej pracy spowodowało, że nawet o tym nie wspomniałam nikomu poza Wojtkiem. No bo czy od tego robię się więcej warta?
Ależ tak, właśnie tak, do ciężkiego diabła!
Dlatego właśnie niektórzy biorą za obraz tysiące (euro) a inni (powiedzmy ja) średnio jedną trzecią tego i na dodatek w złotówkach.
Ostatecznie mogę zrzucić krótkowzroczność na chorobę (galopująca nadczynność tarczycy).
Jak w tym żarciku - słoń zauważywszy mysz mówi :
"Rany, jaka ty mała jesteś! Jaka szara, niewidoczna, nic po prostu!"
"Dobrze dobrze, ale ja chorowałam!"

Co można było zrobić z takimi artykułami? COKOLWIEK byłoby lepsze, niż nic.

Teraz nie choruję i nie zanosi się, więc mam nadzieję, że okazje, jakie być może stworzy mi wystawa w Barcelonie, wykorzystam należycie.

PS. Z nagrody w Twoim Stylu, w konkursie "Dzienniki Polek", a byłam wyłoniona z kilku tysięcy kandydatek, też ledwo komu wspomniałam (tematyka kontrowersyjna, dotąd nie wiem w sumie, czy się chwalić)

5 komentarzy:

  1. Chwalić się do groma ciężkiego! :D

    Pola

    OdpowiedzUsuń
  2. Z jednej strony cieszę się, ze są ludzie tacy, jak Ty, dla których bicie piany to tylko i wyłącznie bicie piany i nie efekciarstwo się liczy ale efekty; z drugiej jednak - nie urodziłam się wczoraj i wiem, że takie myślenie w naszym współczesnym "prawie dżungli" summa summarum szkodzi.
    Przecież wygrywają ludzie z dobrą autopromocją, nie wahający się robić wokół siebie szumu i zasłony dymnej. Rzetelna praca nie jest medialna, medialne jest mydlenie oczu i gwiazdorzenie (o czym na pewno wiesz lepiej ode mnie, bo przez czas jakiś pracowałaś w reklamie).

    A kiedy za autopromocję weźmie się osoba, która naprawdę robi to, co umie, kocha i rozumie, co jej naprawdę wychodzi i czego nie będzie musiała się wstydzić - wtedy można się tylko cieszyć. :)

    Zatem moja odpowiedź to: chwalić się, chwalić i jeszcze raz chwalić! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No zgadza się, że to jest coś - sprawa prestiżu, jasne.
      Akurat w tym przypadku mogę raczej pogratulować dziennikarce, że dostrzegła w duftarcie zjawisko godne opisania.
      A sobie? Bardziej sobie cenię sam pomysł i pracę nad nim, ciekawość, żeby nie powiedzieć upierdliwość w tropieniu zapachów i nowych środków malarskich.
      Wiedźmom, masz rację, że autopromocja może być pożyteczna i przydatna - jeśli służy dobremu celowi.
      Na szczęście ja długo dojrzewam, bardzo długo, ale potem szybko się uczę.

      Usuń