Ulubiony przedmiot? To jasne - babeczka z kremem i wisienką na wierzchu. Wybrałam się do cukierni i powstrzymując się od zjedzenia, przyniosłam ciastko do domu.
Na wykonanie pracy mieliśmy 2-3 tygodnie. I przez ten cały czas dzień z dzień zajmowałam się kropkowaniem. Aż do doprowadzenia rysunku do stadium hiperrealistycznego. Tyle wieczorów przy lampie nad stołem, w moim pokoiku na górze, odseparowana od świata.
Zostały do zrobienia trzy kropeńki na czubku łodyżki - i wtedy rozległ się huk, oślepił mnie błysk, po czym zapadła ciemność...
Znieruchomiała, bez oddechu, siedziałam i słyszałam walenie swojego serca.
Wreszcie podeszłam do włącznika górnego światła, zapaliłam je i oczom ukazał się potworny widok.
Nad stołem, czyli nad Babeczką, wybuchła żarówka... Cały kwadrat bieli kartonu upstrzony był kropkami - ale nie moimi, tylko kropkami z popiołu, gdzieniegdzie wypalonymi na brązowo.
Wielkim głosem wrzasnęłam "NIE, NIEEEE!!!" i zbiegłam na dół, piszcząc jak na filmikach, gdzie straszy się nieświadomych niczego uczestników (ustawiając "potwora" za drzwiami albo coś w tym rodzaju).
Mama, kiedy mnie zobaczyła, biegającą w kółko, zbladła nie mniej, niż ja, i wreszcie udało się mnie uspokoić (za pomocą ryku "CISZA w tej chwili!") - ale jąkałam się jeszcze przez następny dzień. Prawdopodobnie również z powodu jej strasznego głosu.
(babeczkę, zachowaną na pamiątkę, po paru latach kurzenia się na półce, zjadł mój pies Żuczek i nic mu nie było)
No więc, po zaopatrzeniu się w większą ilość pędzelków oraz silne okulary, siadłam do roboty.
Prawie żadna z linii nie wydawała mi się dość doskonała, więc poprawiałam, cyzelowałam.
Mikrofon dostarczył mi wielu wrażeń - bo jego niby prosty kształt wciąż mi się nie podobał...
Wreszcie... ufff... dobrze jest. Jeszcze tylko zrobić zdjęcie - ustawiłam obrazek pod lampą i dostrzegłam nierówności farby, właśnie w pobliżu mikrofonu.
Niewiele mysląc pociągnęłam po szorstkości wierzchem paznokcia - i zmartwiałam.
Zamalować - powiedziałby ktoś, i ja też. Ale okazało się - za cholerę. Róż przeświecał i tak.
W końcu - udało się
Jeszcze sznur i cieniowanie włosów - oraz w dalszym planie tło.
I będzie koniec (?).
O ile znowu nie zniszczę kawałka palca albo nie uznam, że krzywizna przestała mi pasować.
To skutki tych błękitnych zresztą okularów o mocy 3,5.
Syndrom lusterka.
Znacie te dwustronne lusterka? Jedna strona nawet miło odpowiada na pytanie zaczynające się od słów "Lustereczko powiedz przecie...", za to druga strona... kto to w ogóle jest? Kratery, bruzdy, nierówności...
Więc może jednak, kiedy już uznam, że dobrnęłam do końca, zdejmę okulary i poproszę W. żeby je schował i nie powiedział, gdzie (jak to czasem robi z czekoladkami).
O matko ta historia z babeczką, okrutna, współczuję, nic tylko się zapłakać :D
OdpowiedzUsuńKoszmar. Dotąd mam gęsią skórkę, na wspomnienie.
OdpowiedzUsuńI nawet nie tyle chodzi o samą stratę, bo bywały gorsze, ale o pechowość.
Dziękuję...
niesamowita historia :)
OdpowiedzUsuńNie wiem ale jak widzę tę panienkę to odruchowo się spinam chyba nigdy żadna tak długo nie powstawała, chyba że się mylę i coś przegapiłam...
OdpowiedzUsuń