Najpierw powiem, że zastanawiam się, dlaczego Łabędź, delikatnie rzecz ujmując, nie wzbudził entuzjazmu. Ponieważ nie mam za wielu informacji zwrotnych - chyba komentarze piszą tylko ci, którzy nie boją się/nie chcą mnie zmartwić, czyli mają coś miłego do oznajmienia, mogę się tylko domyślać.
I - moja refleksja brzmi : czy Łabędź to udany obraz? TAK
Ale czy jest - przepraszam za wyrażenie - CZADOWY? NIE!
A miał być.
Jeśli zostanie mi trochę czasu do wernisażu, to może coś z nim zrobię.
Już i tak muszę do jednego obrazu domalować mechanicznego pieska made in China, ze świecącymi oczami.
Dziś, by złapać oddech przed następnym dziełem, wybrałam się z rodziną na targi ekologiczne.
Miejsce w bardzo moim stylu - nieczynna, ogromna hala fabryczna, może magazyn?
Surowe, betonowe ściany, wielkie okna złożone z niedużych szybek (niektóre powybijane), tajemnicze, techniczne oznakowania. I stoiska, głównie z "naturalną" żywnością.
Wojtek skusił się na spróbowanie "domowego" ciasta i tak Go zgaga złapała, że wrócił do straganu ze słodkościami i zapytał o składniki.
"My jajek nie dodajemy, na sodce rośnie"
Oczywiście wszystko droższe ze cztery razy niż w sklepie (ale W. kupił rewelacyjne ogórki kiszone Dobrodziej i świetne nabiały) - więc wyprawę w tak straszny mróz, z Guciem oderwanym od domowych zajęć, można byłoby uznać za bezsensowną, gdyby nie towarzystwo, jakie się tam zebrało.
Nie wiem, czy można ich nazwać hipsterami, nie chcę popadać w schematy, ale mało było "normalnie" wyglądających osób.
Obowiązywała zasada, żeby ubiór kompletnie nie podkreślał płci, w najmniejszym stopniu. Buty typu trapery, workery, bezkształtne kurtki, najczęściej parki, torby typu wór i obowiązkowo czapka od czapy - uszatka albo rozciągnięta pończochowa, noszona z tyłu głowy na krasnoluda. Ogólnie wszystko pozornie niedbałe, ale chyba mocno przemyślane. Fryzury damskie, jeśli długie, to skołtunione włosy związane w węzeł, jeśli krótkie - to z nienormalną grzywką albo dwucentymetrową albo do połowy czoła.
O, już wiem, wszystkie te stylizacje sygnalizowały "Mnie nie zależy na wyglądzie, jestem wolny i swobodny/a".
Przecież parę lat studiowałam na ASP, ale tam było barwniej, też niedbale, ale trochę punkowo, dziwacznie, kolorowo, przebierankowo.
Tu kolory służyły do wyzywająco brzydkich zestawień - typu cytrynowa brudna żółć ze sraczkowatym brązem. Nie, to nie był grunge. Trudno mi określić.
Właściwie zbiorowość ta miała charakter dość jednolity, jednak parę indywiduów zwracało uwagę nawet osobników w najosobliwszych czapkach.
Nie mogę zapomnieć faceta, na widok którego chciało się wykrzyknąć "Chrystus zmartwychwstał!", choć miał on sporą domieszkę Rasputina (młodego).
Najdziwniejsze jednak wrażenie sprawiał on razem z żoną (?) - normalnie wyglądający chłopczyk zwracał się do nich per mamo i tato. Synka nie narysowałam - nie było powodu.
W drodze do domu powstało parę koncepcji nowego obrazu, potem upadły - została tylko jedna.
Opowiedziałam o niej Wojtkowi.
Mianowicie - kobieta, stojąca na urwiskiem, wydźwięk ekspresyjny, dramatyczny.
W. wysłuchał.
"Ale gdzież tam dramatyzm. Znam znacznie bardziej dramatyczną sytuację. Kobieta przed drzwiami właśnie zamkniętego sklepu."
No może.
Zależy, przed jakim sklepem.