Szanowni Państwo... jednak nie ma, jak w domu. Przynajmniej w temacie malowania.
Tak, są nieszczęśnicy, narażeni na niespodzianki pogodowe, którzy chodzą w plener ze sztalugami, ale mnie wygoda zdecydowanie dobrze robi.
Pamiętają Państwo, jak zmagałam się z obrazem na wyjeździe? Teraz, mimo skandalicznych temperatur, obraz niemal sam się robi.
Bo też i Zleceniodawczyni należy do osób, które chciałoby się sportretować.
Nasz kontakt zaczął się od kupna Karalucha - i obie byłyśmy ciekawe siebie - kto maluje robale i kto chce je mieć na ścianie.
Ula jest osobą żywiołową, pełną zaraźliwej energii, która z nas bardziej gadatliwa trudno rozstrzygnąć, a przede wszystkim należy do "ludzi żywych" - czyli nie takich ślizgających się bez większego zaangażowania po powierzchni, lecz biorącą się za bary z tym, z czym trzeba. Mnóstwa zainteresowań - wiecie, po prostu miło przebywać w Jej towarzystwie.
Dlatego, kiedy zaczęłam myśleć o Panience jako wizualizacji Uli, to, co pierwsze wydało mi się konieczne - obraz musi być widoczny, z fantazją, przegięty, niespodziewany i wesoły!
Sama postać - to nie spokojna pani, lecz pełna dynamiki postać trochę nie z tego świata.
Jak to się wszystko rozwinie, nie wiem, ale na minimalizm nie ma co liczyć!
Trochę kłóci mi się z tym szaleństwem wybór metody, dość, co tu dużo mówić, upierdliwej i długotrwałej, ale tak ma być - bo ja już "widzę" efekt końcowy.
I jeszcze coś na koniec miałam dodać... ale powyżej 30stu stopni zwoje mi się rozwijają.
Ciąg dalszy wkrótce.
Fryzura jak na razie zapowiada się w stylu Marii Antoniny ;)
OdpowiedzUsuńTak jest!
UsuńAle reszta - nie, o, nie. Fusion będzie.