Ludzie często pytają mnie, jak mi się udaje robić tak ładne fotografie...
Otóż... nie udaje mi się. Zdjęcia pstrykam na każdym kroku (chwała Panu za aparaty cyfrowe!), te najbardziej udane to - w najlepszym razie 5 - 10 procent wybranych spośród masy.
Owszem, zdarza się, że mam szczęście do uchwycenia sytuacji, szczególnego momentu - cyk i trafione, ale rzadko. Moje fotografowanie to czyhanie na światło, nastrój, to padanie na kolana, czasem kładzenie się na brzuchu.
Wycieczki ze mną nie są łatwe dla towarzystwa. Obawiałam się, czy Gustaw nie będzie zirytowany ciągłymi przystankami - ale rzekł, że co prawda nie ma za wiele cierpliwości, jednak fotografowanie mu wcale nie przeszkadza.
A teraz proszę włączyć muzykę i podziwiać widoki
Dni - jeszcze długie, letnie, jednak światło już wczesnojesienne, bez takiej rozpasanej jaskrawości
Zachody prawie zawsze zaróżowione
Czasem szalone kolory - że namalować bym nie śmiała (albo...?)
Zmierzchy w odcieniach błękitów
Po powrocie z lasu - jezioro pod obstrzałem migawki
Zaś prawdziwym bohaterem moich fotografii w tym roku stał się księżyc, który codziennie i conocnie mieliśmy szczęście obserwować
Wszystkiemu, co oświetlał, nadawał niezwykły wymiar
Ostatnia fotografia to mój magiczny, nocny stoliczek, przy którym czekałam na odpowiedni wychył zza chmur i selekcjonowałam ujęcia.
Gucio namówił mnie do zrobienia dwóch fotografii
I w marzycielskim nastroju się pożegnam - jutro rozpoczęcie pierwszej klasy Gucia.
Jeszcze słyszę jego głośny, zaraźliwy śmiech i okrzyk "Ruraaaa!"
Ech. Cywilizacja czeka.
Na szczęście z Wojtkiem na czele - który osładza mi żal powrotu.
W sumie - nie jest źle! Wycisnęliśmy z wakacji, ile się dało.